czwartek, 14 sierpnia 2014

Tigusiowej sagi ciąg dalszy...

We wtorek opisałam poniedziałkową kąpiel Tigusia. Zaznaczyłam że ostatni raz widziałam go w nocy z poniedziałku na wtorek. We wtorek kota nie było. Cały dzień. Całą kolejną noc. Jedzenie w misce nie tknięte. Migusia ma swoją suchą karmę, czasami tylko podjada mokrej z Tigusiowej miseczki. Ale tym razem nic nie uszczknęła. We wtorek wieczorem przeszukałam cały dom, garaż, cały ogród, wszystkie okoliczne krzaki, powiedziałam sąsiadom. Nikt go nie widział, a znają go przecież dobrze. W środę rano zobaczyłam że wieczorne jedzenie w miseczce nietknięte. Nałożyłam jak zwykle z myślą że może przyjdzie. Połowę zjadła Migusia. Reszta została. Jeszcze raz przeszukiwanie ogrodu, nawoływanie, potrząsanie ulubioną karmą. Nic. Wczoraj po południu miałam z nim iść do weterynarza. Wyszłam wcześniej z pracy, pędziłam na złamanie karku, wisząc na telefonie do dzieci, czy może jest, czy przyszedł, czy się znalazł. Nie ma. Cóż było robić, zadzwoniłam, odmówiłam wizytę, zapewniono mnie że w takim przypadku mam się nie umawiać tylko przychodzić z nim kiedy tylko się znajdzie. Wieczorem jeszcze raz poszukiwania. Kamień w wodę.
Wiem, ja sobie tak lekko o tym piszę, tak bez emocji, ale wyobraźcie sobie co ja przeżywałam. Kot chory, po operacji, w nie najlepszym stanie, niedożywiony, niemiłosiernie zestresowany, z pogryzioną prawie do krwi doopką, nie wiadomo czy pije, pewnie nie. Dzieci dostały instrukcję że jak się tylko pojawi, mają go zamknąć w którymś pokoju żeby nie mógł wyjść.
Wstałam dziś rano, z myślą co tu robić, kota nie ma kolejny dzień... Schodzę na dół nakarmić Migusię i słyszę głośne miałki - Tiggy! Z każdym kolejnym moim krokiem miałki coraz wyraźniejsze. Dzwi do salonu zamknięte, w salonie Tiguś. Widać że cholernie głodny więc pierwsze co to nałożyłam karmy do dwóch miseczek i położyłam na zwykłym miejscu. Rzucił się na jedzenie jakby od trzech nic nie jadł... no ale przecież nie jadł! Ja w tym czasie zrobiłam szybkie rozeznanie kota, niestety, w nie najlepszym stanie, łapki brudne i to nie z ziemi ale ze śliny wymieszanej z krwią. Dolno-tylne okolice - obraz nędzy i rozpaczy.
Na stole kartka z pismem córki: "Zamknęłam kota w salonie, idź z nim natychmiast do weterynarza bo się zachowuje dziwnie, warczy, syczy i ma jakąś infekcję na dupie".
W czasie gdy Tiguś pochłaniał karmę, zabezpieczyłam kocią klapkę żeby nie mógł wyjść. Migusię wypuściłam normalną drogą, czyli przez drzwi, jak będzie chciała to do domu wejdzie, ale z niego nie wyjdzie. Trudno. Szybko poszłam do garażu po kontenerek. Tiggy już czekał pod klapką, ale za bardzo nie chciał wychodzić, w każdym razie bardzo łatwo udało mi się go odsunąć od drzwi, kiedy wchodziłam.
Jako że było rano i musiałam się szykować do pracy, zostawiłam go w kuchni, wiedziałam że z domu nie wyjdzie, wszystkie szafki i schowki były pozamykane więc miejsc do ukrycia miał zdecydowanie mało. Poszłam więc spokojnie na górę się szykować. Kiedy zeszłam na dół zapakować go do kontenerka, ZONK - kota nie ma!!!! Przeszukałam jeszcze raz całą kuchnię, łącznie z szafkami, wszystkie pokoje na dole i górze, wszystkie schowki, szafki i kąty - kota nie ma! Sprawdziłam klapkę, zamknięta, nie ma mowy żeby wyszedł. No to gdzie? Przeszukałam wszystko jeszcze raz i pełna rozpaczy stanęłam w korytarzu. I coś mnie tknęło...
Dół mebli w kuchni zakończony jest szeroką listwą, w jednym miejscu delikatnie naruszoną i przesuniętą przez Migusię, która to z uporem maniaka próbowała się tam wciskać kiedy była mała, więc odsunęliśmy ten kawałek żeby sobie tam wchodziła. dziurka jest naprawdę mała, jakieś 10 x 10 cm, Migusia dawno tam już nie wchodziła, sądziliśmy że dlatego że się nie mieści, chociaż zostawiłam ją bo jak tylko zasunęłam listwę z powrotem na miejsce, to ona od razu tam była i ją odsuwała. Tiggy niegdy tam nie zaglądał, wyglądało na to że się po prostu nie mieścił (on jest znacznie większy od Migusi). No ale coś mnie tknęło, odsunęłam listwę, niestety kota pod meblami niet. Ale ale, przecież meble są w literkę C... Odsunęłam więc jakoś krótką prostopadłą listwę, która wcześniej nie była ruszana, patrzę a tam... oczywiście kot. Ja do teraz nie wiem jak on tam wlazł, ale jak wlazł to i wylazł, na szczęście wylazł bo ja bym go sama stamtąd nie wyciągnęła.. Z wielkim trudem zapakowałam go jakoś do kontenerka.
U weterynarza obraz największej mizerii. Język goi się dobrze, szwy zaczęły się już rozpuszczać i te miejsca są jeszcze troszkę opuchnięte. Dolny pyszczek zaczerwieniony, od ciągłego szarpania doopki. Doopka zaczerwieniona, podrażniona, łącznie z częścią ogona i górnych ud. Stracił nieco na wadze, jakieś 300 gram. A może i więcej, bo teraz był po jedzeniu, a waga dwóch saszetek które wsunął to jakieś 200 gram. I teraz jest kilka teorii. Pierwsza i najbardziej prawdopodobna że kotek nie radzi sobie z bólem i to nadmierne "wylizywanie" jest tego skutkiem. A to prowokuje nowy ból i tak kółko się zamyka. Nie wiadomo czy ma gorączkę bo za Chiny ludowe nie dał sobie wsadzić termometra. Dwie asystentki go trzymały i nie dały rady. Jako że antybiotyk który dostał przed operacją jeszcze działa, nie ma sensu aplikować mu nowego, dostał więc zastrzyk silnie przeciwbólowy i następny, silnie przeciwzapalny. I od tego zaczniemy. Jeśli mu się odrobinę poprawi do jutra to znaczy że trop jest dobry, dostanie leki przeciwzapalne i przeciwbólowe do domu i będziemy obserwować nadal. W dodatku dostałam puszkę specjalnej karmy na spróbowanie, jak będzie ją jadł to spróbujemy pokarmić jeszcze parę dni tą specjalną karmą. Jeśli do jutra mu się nie poprawi, prawdopodobnie będzie musiał zostać uspany jeszcze raz żeby mogli obejrzeć dokładnie jego język, bo to co można zobaczyć to jest tylko góra, w żaden spósób nie można języka podnieść i zobaczyć go od dołu, a może tam właśnie coś się dzieje. Ale to jest mniej prawdopodobna teoria. Trzecia teoria jest że kot może mieć infekcję dróg moczowych, ale też raczej mało prawdopodobna bo nie pije dużo i nie sika co chwilę gdzie popadnie. A ostatnia teoria jest że to są zaburzenia behawioralne i te będziemy leczyć na końcu, gdy wszystko inne zawiedzie. A na razie jedziemy po kolei, nie ma sensu podawać wszystkich leków na raz bo nie wiadomo który zadziała więc zaczynamy od najbardziej prawdopodobnej teorii.
Boszszsze, niech w końcu coś zadziała!!! A kot wypuszczony w domu wlazł z powrotem do swojej kryjówki pod meblami w kuchni! Ja naprawdę nie wiem jak on się tam zmieścił ale widziałam jak wchodził. Przynajmniej wiem gdzie jest.

*******************************
I tu apel do GosiAnki Wrocławianki - Gosiu, przeszukajcie dokładnie całe podwórko i dom, nigdy nie wiadomo co im do głowy strzeli ze strachu, a przerażony kot może siedzieć bez ruchu nawet i kilka dni. Teraz już przekonałam się na własnej skórze - KOT WSZĘDZIE WEJDZIE!!! Kayron to duży kot, ale nawet duży kot potrafi się zmniejszyć i rozciągnąć w niteczkę. A zawsze najciemniej pod latarnią.
Kciuki kciuki kciuki. Na pewno się znajdzie.




7 komentarzy:

  1. Nie rozumiem jednego - dlaczego nadal pozwalacie biedakowi lazic luzem dopoki nie wyzdrowieje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo sluszna uwaga. Nie powinnismy. Tlumaczen jest wiele - bo jest drugi kot wychodzacy, bo Tigus nie chce robic do kuwety, bo trzymanie go na sile w domu go jeszcze bardziej stresuje, bo to, bo tamto... Pocieszeniem jest ze on wcale z domu nie wychodzi tylko siedzi pod tymi meblami. Aktualnie siedzi zamkniety w salonie. I posiedzi co najmniej do jutra.

      Usuń
  2. Nie jest łatwo leczyć koty nawet spokojne, a co dopiero takiego biedaka, którego boli...
    Kot wychodzący inaczej się zachowuje jak domowy,
    ale skoro siedzi w domu, to niech siedzi, tak jest chyba lepiej...
    Trzymam kciuki, niech wreszcie mu się wszystko dobrze zagoi...
    Biedny Tiguś, dużo głasków dla niego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja juz tez napisalam u Gosi, zeby przejrzeli wszystkie katy w domu, szopy, garaze, czy co tam maja, bo moze Kayron gdzies sie schowal. Zestresowany bolem, niemoznoscia utrzymania czystosci kot jest calkiem nieprzewidywalny, gotow zmiescic sie w mysia dziurke, jak pokazuje przyklad Tigusia. Moglas go dlugo szukac i tez bys nie znalazla.
    Miejmy nadzieje, ze pierwsza diagnoza okaze sie wlasciwa i podane leki zadzialaja, juz dosc sie biedak meczy. Zdrowka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedaczysko :((( Tak chowają się koty chore i zestresowane :( Chce mieć święty spokój . Czy on ma jakiś karton , pudło , domek , szafę do których mógłby się schować ?
    Takie siedzenie w ciasnej norze to niezbyt dobry pomysł. A co do wylizywania , wygryzania to same leki nie pomogą. Powinien mieć założony kołnierz . Wtedy nie wejdzie do żadnej dziury i nie będzie się wygryzał. A z jedzeniem sobie poradzi. Mój Karmel chodził kiedyś w kołnierzu parę tygodni i nic mu nie było. Przyzwyczaił się . A wszystko wygoiło się jak należy. Ja chorego kota bym nie wypuszczała ...
    Kciuki za zdrówko !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On ma. Pudlo, domek, szafy i schowki, fajne miejsce pod lozkiem. Ale wybral ta nore. Jutro porozmawiam z wetem o kolnierzu. Zobaczymy jak sie to wszystko ulozy...

      Usuń
  5. Dobrze, że się odnalazł...

    OdpowiedzUsuń