piątek, 23 września 2011

Narysuj ludzika.

Krąży to od wczoraj po internecie. Bardzo mi się podoba więc podaję linka:

http://www.drawastickman.com/index.htm

Zabawa jest prosta, trzeba narysować ludzika (draw a stickman), a potem wykonać kilka krótkich zadań. Niestety po angielsku, ale jestem przekonana że wiele osób zna angielski choć trochę. A jak nie zna, to od czego są słowniki? Miłej zabawy!

środa, 21 września 2011

Życie to sztuka wyborów.

Charlotta swoje przeszła z córką. Córka miala bardzo burzliwy związek z chłopakiem, nie wszystko to jego wina, bo ona też ma charakterek, ale cale półtora roku trwania jej związku to dla całej rodziny Charlotty był po prostu koszmar. Niestety zaangażowana musiała być cała rodzina, bo to co córka wyprawiała, przechodziło ludzkie pojecie. Charlotta modliła się żeby córka się odkochała, żeby go rzuciła, ale nie, to on ją rzucał, wiele razy i w końcu zrozumiała że to już koniec. Rodzina pomogła jej wyjść z depresji, długo to trwało, ale się jakoś pozbierała. Odnowiła kontakty, zaczęła wychodzić z domu no i zaczęła znowu szaleć. Ale te jej obecne szaleństwa to nic w porównaniu do tego co było wcześniej. Owszem, nie wraca do domu na noc, owszem, rodzice wiedzą że pali i pije, ale po pierwsze skończyla już 18 lat, po drugie jednak domownicy uodpornili się na jej wybryki. Do jej pokoju nawet nie wchodzą żeby nie zostać zatrutym oparami nie-wiadomo-czego i nie nadepnąć na nie-wiadomo-co. Ale przynajmniej przesypiają noc spokojnie i nie muszą już czuwać jak mysz pod miotłą, bo a nuż sobie coś zrobi. Nie jeden raz przecież zdarzyło się że pocięła sobie ręce czy nogi, nie jeden raz jeździli z nią do szpitala. Jednak trochę już dojrzala, a szaleństwa z czasem jej wywietrzeją z głowy, jak każdemu, twierdzą jej rodzice.
Mają jeszcze syna, ma 15 lat, ale to zupełne przeciwieństwo. Odpowiedzialny, dojrzały młody człowiek, który pomoże i przytuli jak trzeba. Być może przykład starszej siostry dał mu do myślenia, być może wszystko jeszcze przed nim. Cóż, Charlotta i jej mąż już pogodzili się już że córka powoli odchodzi. Cała ich nadzieja w synu, więc chuchają i dmuchają na niego, ale ostrożnie, żeby nie rozpieścić za bardzo ale i nie skrzywdzić.
Dlatego też Charlotta, trzymam za ciebie kciuki. Nie ma recepty na wychowanie dziecka, a ile dzieci tyle historii. Można mieć i siedmioro dzieci i wszystkie wychowywać tak samo, a i tak będą inne. Zrozum że nie na wszystko masz już wpływ, ale chyba to już rozumiesz, prawda? A dzieci muszą zrozumieć że życie to jest sztuka wyborów i jakiekolwiek poniosą konsekwencje w przyszłości, będą to konsekwencje ich własnego wyboru. Naszym zadaniem, zadaniem rodziców, jest pomagać im w trudnych wyborach i wspierać je przy tym, niezależnie czy wybrana przez nie droga nam się podoba czy nie.  Ale jeżeli nie chcą pomocy - nie zmuszać, bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Trzymaj się Charlotta.

wtorek, 20 września 2011

Połowy

Miało być smutno i ckliwie, bo na smutny temat mi sie zebrało, a będzie wesoło. Dlatego że mąż był wczoraj na rybach. Ze znajomym, wędkowanie z kutra rybackiego na Morzu Północnym. Wyjechali wczesnym rankiem i wrócili dobrym popołudniem. Kiedy dzwoniłam i pytałam, ile sztuk złowił, odparł że parę rybek złowił, i już wiedziałam że będzie dużo. Nudziłam się i nudziłam, zrobiłam obiad z dwóch dań, wysprzątałam kuchnię, potem upiekłam sernik, a jego jeszcze nie było. Kiedy w końcu nadjechał, pierwsza z samochodu wyłoniła się duża reklamówka z... grzybami. Ogromne, 15-centymetrowe prawdziwki. Tutaj takie rosną, bo tu nikt nie zbiera grzybów. A oni wskoczyli tylko do lasu na pięć minut!
Po chwili z bagażnika został wydostany worek, którego nie byłam w stanie podnieść, a potem jeszcze jeden. Mąż już był przygotowany, wyniósł z garażu wielką folię którą rozłożył na kamieniach na podwórku, "przypiął" ją po rogach kamieniami, żeby wiatr nie porwał i wysypał zawartość worków na folię. Oto zawartość:


W sumie, 85 makreli i 3 duże dorsze, to te na samej górze. Było tego znacznie więcej, ale uznał że tyle i tak wystarczy. Obieraliśmy te ryby z godzinę, ale nie w standardowy sposób, jak zawsze, standardowo to potraktowaliśmy tylko te trzy dorsze, bo było ich mało. Makrele poszły pod nóż do filetowania. Zrobiliśmy tak jak męża nauczył pewien angielski rybak, czyli dwa cięcia od głowy do ogona i filet gotowy. Reszta do kosza. Cięliśmy te filety na podwórku, na kawałku deski podłogowej, i faktycznie po dwudziestu rybach można było powiedzieć że nasze filety mają kształt rybiego fileta.
Najlepszy był nasz kot, który nie za bardzo wie co to są ryby morskie, w każdym razie nie w stanie surowym, bo przeważnie siedział i patrzył na naszą pracę, czasami próbował którąś złapać przez worek podniesiony wiatrem. Siedział tak i siedział aż się znudził i poszedł pilnować podwórka żeby inne koty nie przyszły i nie pożarły.
I tak, po jednym udanym połowie, mamy 20 kilogramów samych rybich filetów i 4 kilo dorsza, z czego 2 kilo to same dorszowe głowy. Zostawiłam bo lubię z nich robić pyszną zupę rybną. W zamrażarce nie mam już miejsca :-)

czwartek, 15 września 2011

Dzieci

Pomimo że było ciemno, nie zapaliła światła. Usiadła na zimnej kafelkowej podłodze w swojej małej łazience, oparła plecy o ścianę. Twarz ukryła w dłoniach i zapłakała. Łzy kapały przez palce na podłogę, nie chciała nikogo obudzić, nie chciała by ktoś wiedział że płacze. Mąż chyba się nie przebudził gdy wychodziła. Szlochała tak przez kilka minut, ściśnięte gardło, nawet gdyby chciała, nie byłoby w stanie wydać dźwięku. Łkając myślała: Dlaczego?
Nie miała już siły. To wszystko zaczęło ją powoli przerastać. Dom na głowie, praca na pełen etat i całkiem dorosłe już dzieci, które zamiast pomagać, przysparzają tylko kłopotów i zmartwień. Gdzie popełniła błąd? W którym momencie poszła złą drogą? Dzieci zawsze były dla niej na pierwszym planie. Nigdy nie zostawiła pytania dziecka bez odpowiedzi, gdy były małe i po prostu zawracały głowę dla samego zawracania, nie odtrącała ich, nie kazała im iść i się bawić. Nie byli w stanie zapewnić im wszystkiego czego chciały, ale czas dla dzieci mieli zawsze. Podzielili obowiązki i pracę tak, żeby dzieci nigdy nie siedziały same w domu, zaprowadzali, przyprowadzali, wyręczali. Bo dzieci jeszcze małe są, jeszcze nie potrafią zrobić czegoś tak jak należy.
Nie było ich stać na zagraniczne wakacje, ale co roku starali się zapewnić dzieciom tyle atrakcji ile to było możliwe, zabierali je w góry, nad morze, do lasu, nad jeziora. Do dziś dzieci pamiętają ten rejs żaglówką, kiedy nagle wzmógł się wiatr i zrobiło się niebezpiecznie. Mąż nie chciał ryzykować więc załatwił rybaka z łodzią motorową, zapakował rodzinę na łódź a sam wrócił żaglówką na drugi brzeg jeziora. Dzieci przeżyły wspaniałą przygodę i nawet kapitan pozwolił im pokręcić sterem!
A teraz... szkoda gadać. Po latach dorobili się wszystkiego, już ich było stać na zagraniczne wyjazdy, ale dzieci zamiast chłonąć z tych wyjazdów jak najwięcej, traktowały je bardziej jako zagraniczne zakupy. A rodziców jak dojne krowy. Ciągle słyszą tylko : Daj i Daj, Bo mi jest potrzebne na to czy na tamto, Bo ja potrzebuje! A ona co? Nie ma swoich potrzeb?
Zaczęła właśnie zauważać że jej potrzeby też są ważne, ale ciężko jej jest jeszcze dostosować się do tego że można coś mieć dla siebie i nie musieć się dzielić. Najgorsze jest to że dzieci tych potrzeb rodziców w ogóle nie chcą zauważyć. Przyjdzie, ukroi chleb, zostawi pełno okruszków i brudny nóż. Ugotuje SOBIE ziemniaki bo jest głodne, dla innych nie będzie obierać bo nie ma czasu. Bo musi śledzić najważniejsze wydarzenia na Facebooku czy przejść następną rundę w Call of Duty. Zrobi sobie herbatę, rozleje, nie pościera. Zabierze tę herbatę do pokoju, porozlewa po drodze, ale zrobi awanturę jak się je poprosi o posprzątanie za sobą. A ona ma już swoje lata i nie ma ani siły ani ochoty pracować jak służąca. Przecież dzieci powinny pomagać rodzicom jak dorosną. Tego była nauczona. Gdzie popełnili błąd? Jak się z tego wyrwać?
Siedziała tak na zimnej podłodze w ciemnej łazience, łzy zaczęły już przysychać.
- Jesteś tu? - zapytał szeptem stroskany mąż po drugiej stronie drzwi.
- Jestem - odparła.
- Wszystko w porządku? Chodź do łóżka, bo się przeziębisz...
Zapaliła światło, przemyła twarz zimną wodą, osuszyła ręcznikiem, spojrzała do lustra. Siwe włosy, jeden czy dwa, ale twarz wciąż jeszcze młoda. Oczy jeszcze błyszczały od łez, ale uśmiechnęła się do swojego odbicia. Za chwilę wsunie się pod cieplutką kołderkę i przytuli do tego, którego kocha nad życie i który ponad życie kocha ją. A dzieci... i tak wkrótce odejdą.

wtorek, 13 września 2011

Huragan c.d.

No trochę przesadzili z tym wietrzykiem. Wiało owszem i wciąż wieje, porywy są mocne, ale nawet śmietników nie powywracało. No, gdzieniegdzie powyrywało drzewa, ale nie było to jednak to co na wiosnę. W moim ogródku żadnych szkód, z wyjątkiem jednej dojrzałej maliny która brutalnie została strącona na ziemię przez nieubłagany wicher... Wieje nadal, ale jest OK. Na dodatek po rozmowie z mamą przypomniałam sobie że w Polsce jednak częściej i mocniej wieje. Tutaj nikomu dachów nie wyrywa...
A kot wczoraj kichał. Może się przeziębił?

poniedziałek, 12 września 2011

Huragan

No i nadchodzi. Trąbili o tym już od kilku dni, huragan Katia znad Karaibów powoli lecz nieubłaganie zbliża się do nas. Już jest nad Wyspami, na razie przechodzi nad Irlandią, ale już od rana nieźle wieje. Na razie porywy są w okolicach 50 km/h, ale już za kilka godzin mają dojść do 100 km/h, przy ciągłym wietrze ponad 50 km/h. Nieźle, co?
Ostatnio mieliśmy niezłe wiatry na wiosnę, nie pamiętam dokładnie kiedy ale róże mi połamało i wogóle się działo. A teraz ma być jeszcze gorzej. Na razie od wczoraj już mżawka, ale dość dziwnie wygląda, bo wszędzie unosi się cienka mgiełka, której w połączeniu z wiatrem w ogóle nie czuć. Mąż już w sobotę pozabezpieczał podwórko, to znaczy wyniósł mojego mopa który się suszył na wietrze, do garażu, i wczoraj musiałam go szukać w ciemnościach bo musiałam przetrzeć podłogę a nie miałam czym. Poprzywiązywał śmietniki do płotu (?!) grubą linką, zapytałam czy płot też przywiązał do domu, a dom do garażu :-)) No bo ostatnio to śmietniki z zawartością walały się po podwórku. Mam nadzieję że mi chociaż malin nie połamie...
Zobaczymy zobaczymy, na razie to jest główny temat rozmów. Może nam każą iść wcześniej do domu, jak ostatnim razem? Faktem jest że tutaj bardzo dba się o bezpieczęństwo pracownika, lepiej żeby człowiek nie szedł do pracy lub wyszedł z niej wcześniej niż miałby w ogóle nie dojechać. Bo na autostradzie w takim wietrze nieciekawie się jedzie, potrafi cię przesunąć o kilka metrów. Sama widziałam jak wiatr zepchnął białego wana na sąsiedni pas, na szczęście nikt nie jechał. Mój samochód to jeszcze dobrze się zachowuje na wietrze, bo jest niski i opływowy, ale mojego męża jest fatalny pod tym względem, dość wysoki, więc wiatr ma duże pole do pchania. Ale mąż cały czas mi powtarza - uważaj na autostradzie bo będzie duży wiatr. A niech sam jeszcze bardziej uważa!

środa, 7 września 2011

Po żarcie dla kota!

Żarcie dla kota się skończyło więc poszłam wczoraj kupić. Do Tesco. Wiem wiem, proszę mnie nie posądzać że jestem chytrus i sknera, że o kota nie dbam, bo z Tesco to najgorsze, najtańsze i w ogóle syf. Bo mój kot to lubi karmy jedynie Felix. Co ja się nakupowałam tego wszystkiego, przerobiliśmy wszystkie, dosłownie WSZYSTKIE dostępne na rynku karmy, w specjalistycznych sklepach internetowych i u weterynarza. Jedyne które jeszcze, choć ze wstrętem i nie do końca, wziął do pyska to saszetki Applaws, cholernie drogie i pożywne, ale kupowałabym mu bo mnie stać gdyby w końcu też nie zaczął wybrzydzać. No więc te drogie kupuję i trzymam na wszelką okoliczność, gdyby się pospolite jedzenie skończyło. Zresztą chyba mam coś z głową bo zawsze kiedy jestem w sklepie dla zwierząt, czyli tak co około dwa tygodnie, kupuję  nową karmę. Niewielkie ilości, tak na wszelki wypadek, gdyby królewiczowi jednak się odwidziało, więc w spiżarni ma chyba wszystkie możliwe rodzaje mokrej kociej karmy, kiedyś będzie się trzeba zebrać i zawieźć do schroniska, tam biedne kotki na pewno zjedzą ze smakiem. Przyznam że tego Felixa też kupuję najdroższe wersje, bo ta zupełnie najtańsza to jednak składem się trochę różni.
Moje kocię ma dietę mieszaną mokro-suchą, jak polecił weterynarz. Tak pół na pół. Ale tutaj sytuacja ma się wręcz odwrotnie, bo sierściuch taniego do pyska nie weźmie, jeżeli już to co najwyżej ProPlan lub Royal Canin, ale najbardziej upodobał sobie specjalistyczną karmę której dwukilową próbkę dostałam pierwszym razem od weterynarza za darmo (?!), Hills Prescription Diet na zdrowe zęby. Teraz kupuję w internecie, trochę taniej niż u weta, ale i tak dwa razy tyle co Royal Canin. Takie duże kulki. Tiggy uwielbia je wprost i muszę mieszać zwykłą karmę z tą specjalną, bo po pierwsze to bym finansowo jednak nie wyrobiła, a po drugie on by zwykłej nie zjadł gdyby nie było tam dużych kulek. Takiego to mam kota!
Co jakiś czas syn wrzuca mu do miski coś z puszki lub aluminiowej tacki, bo zapomniał że kot nie jada jedzenia z puszek ani tacek tylko i wyłącznie z saszetek i to jednego rodzaju. Więc jak tylko ktoś z dojrzałych dorosłych zjawia się w domu po pracy, kot natychmiast skarży się, że mu nie dali, a to co dali to brzydliwe jest więc czym prędzej trzeba to z jego miski usunąć bo on tego i tak jeść nie będzie. Więc podwładni posłusznie wykonują polecenie swego szefa i misce ląduje to co szef lubi. Czyli Felix.
No więc wczoraj żarcie dla kota się skończyło więc pojechałam do Tesco. Głównie z tego powodu że miałam kupony Tesco na 10 funtów, które w specjalnej promocji zamieniły się na 20 funtów, a że dodatkowo była promocja 2 za 6, toteż żarcia nakupiłam na dwa miesiące. Pojechałam tylko po jedzenie dla kota. Ale było fajna promocja coca-coli więc wzięłam 4 butelki, pojawiły się już duże pudła czekoladek w cenie za pół ceny więc kupiłam "na święta", duża butelka Baileys nowy orzechowy smak w ofercie promocyjnej - też "na święta", moje ulubione lody Magnum tez za połowę ceny więc jakżeby nie wziąć. I jeszcze to, i jeszcze tamto i... cały koszyk produktów bez których spokojnie można by się było obejść i nie żalować że się ich nie zjadło.
Czy ja jestem nienormalna?
P.S. Baileys nie dotrwało do świąt.

poniedziałek, 5 września 2011

Lawendowo

Ciepło dziś, słonecznie, więc i nastrój taki jakby... ogrodowy. Bardzo lubię ogród o tej porze. Róże same wchodzą mi do okna, kiedy otwieram je rano, pachnie cudownie. Wrzosy już zaczynają sie kolorować. Mam dość ładne wrzosowisko z pięknymi krzewami które co roku na wiosnę obcinam. To najgorsza rzecz na świecie, to obcinanie moich wrzosów. Może dlatego że takie duże, a może dlatego takie duże że obcinane. W każdym razie każdego marca włażę we wrzosowisko i obcinam bardzo dokładnie wszystkie zeszłoroczne uschnięte kwiaty. A każdej jesieni wrzosy odpłacają mi dwa razy takim kwieciem. Wyglądają cudownie, białe, fioletowe, różowe. A między wrzosami mam lawendę. Posadziłam parę lat temu maluteńkie krzaczki a teraz to kuż wielkie krzaczory które muszę bardzo kontrolować żeby mi wrzosów nie zarosły. Lawenda obrodziła ładnie, jak co roku zresztą. Tak że teraz wrzosowisko jest w przewadze koloru fioletowego. Ulubione miejsce zabaw mojego kiciusia, zresztą kto by się dziwił, z taką ilością owadów! Muchy, pszczoły, trzmiele i inne gady lgną do tego jak miś do miodu. A kotowski poluje. Cóż, jedni wolą myszy, inni ptaszki, a on się po prostu w muchach wyspecjalizował. I dobrze, w domu nie mam ani jednej żywej, za to codziennie ściągam trupy z parapetu.
Koleżanka miała przyjechać w weekend naścinać sobie lawendy na pachnące woreczki, ale nie przyjechała bo jej się nie chciało. A ja jej też nie naścinam bo w zeszłym roku to zrobiłam to miała do mnie pretensje że nie tak jak ona chciała. To niech sobie sama ścina. Jak zdąży, bo lawenda długo kwitnie, ale nie bez końca.

piątek, 2 września 2011

Takie to te teściowe...

Zapis mojej (iwand) rozmowy na Skypie z siostrą (s) w ostatni poniedziałek.

s: szkoda że wakacje sie kończą
s: zamówiłam se firanki - hi hi hi
s: z żółtymi słonecznikami - dałam prawie trzy stówy
iwand: Ale firanki bedziesz miała ładne!
s: oby
iwand: Ale ja bym tyle nie dała. W ogoóe bym chyba nie dała na firanki i jakby mi teściowa nie kupiła tobym nie miala :D
s: ja tam nie mam wyobrażenia jak nie widzę
iwand: A masz gdzies linka?
s: nie - bo na zamówienie mi szyją
s: ja też wcześniej bym nie dała - ale raz się żyje
iwand: No proszę, jeszcze na zamówienie!
s: jedne firanki na 10 lat  to może być, nie?
iwand: Masz rację, ja też jak już coś kupuję to porządnie
s: te co mamy teraz na oknie też teściowa mi kupiła - he he he
iwand: Ach te teściowe!
s: no
iwand: Moja wysyła nam dzisiaj paczke z tych rzeczy co chłopcy po swoich wakacjach zostawili i myślałam wczoraj że mnie wykończy
iwand: Jej własny syn już nawet nie chciał z nią rozmawiać :D
s: czemu????????
iwand: Bo uparla sie że wsadzi nam dodatkowo:
- jakieś aronie
- sok z aronii
- smalec
- miód
iwand: Na początku jeszcze protestowalam, że te aronie to się z nich dżem zrobi, a co będzie jak się sok rozleje itp.
iwand: A wczoraj wieczorem to jeszcze powiedziała że dokłada jakieś kiełbasy, powidła śliwkowe i czekolady dla dzieci. Jak powiedziala że jeszcze ogórki kiszone dołoży to już nawet nie protestowałam. Powiedziała ze pomidorów nam nie da i jajek bo sie potłuką (hehe), ale szkoda bo bardzo by chciała
iwand: Niech sobie wysyła co chce, zapłaciliśmy za 30 kilo to może byc 30 kilo, co nie?
s: HI HI HI HI HI
s: TAKIE SĄ TEŚCIOWE - MY TO I TAK MAMY JE ZŁOTE

Paczka doszła w czwartek. Ogórków w niej nie było. A o smalczyku opowiem następnym razem.

czwartek, 1 września 2011

No i wreszcie poszły

A kiedy w Polsce dzieci idą do szkoły? - A kiedy w Polsce dzieci idą do szkoły? - A kiedy w Polsce dzieci idą do szkoły? - A kiedy w Polsce dzieci idą do szkoły?
To codzienne ostatnio pytania mojego Synka, który mimo że ma 16 lat i za rok robi maturę z matematyki, nie potrafi liczyć do pierwszego września.
No to wreszcie poszły. Niektóre z radością, inne ze strachem, jeszcze inne z niepewnością. 1 września jak świat światem dzieci rano, w białych bluzeczkach i granatowych bądź czarnych spódniczkach/spodenkach, niektóre z mamusią i tatusiem za rączkę, inne same lub z kolegami, jeśli zdarzyło się mieszkać blisko. Pierwszy dzień to nic, godzinka i tyle, rozdanie planu lekcji na następny tydzień, jakby nie mogli zrobić go od razu na cały rok. Powitanie z kolegami, może z nową panią, parę słów i do domu. Dopiero od jutra się zacznie, dźwiganie tych wszystkich książek i zeszytów, piórników i bóg wie jeszcze czego.
A swoją drogą to tutaj jednak bardziej mi się podoba. Nauczyciele idą do szkoły dwa dni wcześniej niż dzieci, dzieci przychodzą w środę, na gotowe, od razu na cały dzień do nauki. Oczywiście sprawy organizacyjne są jeszcze załatwiane, jak rozdawanie dzieciom zeszytów czy książek (tak, tak, bo tutaj rodzice nic prawie nie kupują, poza mundurkami), plan lekcji który jest stały i na cały rok. Jest Łatwiej też dla rodziców którzy nie muszą poświęcać dnia pracy żeby siedzieć z dzieckiem w domu gdy to wróci ze szkoły po godzinie. Tak więc moje dziecko chodzi już do szkoły dwa tygodnie, dlatego nie na rękę mu było że inne dzieci na świecie mają inaczej.
Kochane dzieci w polskich szkołach. Życzę wam żebyście znalazły powód do czerpania radości z nauki bo wiedza jest tym czego nikt nigdy wam nie zabierze. To czego się nauczycie, zostanie z wami na zawsze.