sobota, 31 grudnia 2016

Ostatni dzień roku

Ostatni dzień roku spędzam nietypowo jak dla mnie, bo poza domem. Z przyjaciółmi. Mieszkamy sobie w uroczym domku w przepięknym Yorkshire, spacerujemy, jemy, bezstresowo i gramy sobie w różne gry. W tej właśnie chwili na przykład, wszyscy sobie grają w "Kim jestem", był już Mick Jagger, Kate Moss, Harrison Ford, a teraz jest James Bond. Ja dołączę jak skończę.
Właściwie to chciałam tylko złożyć najserdeczniejsze życzenia noworoczne.

Sobie życzę żeby mój dom sprzedał się szybko i za więcej niżbym chciała, żeby udało mi się kupić dom, do którego będę wracała z radością. Żeby moje dzieci poukładały sobie życie zgodnie z własnym przekonaniem. Ciekawych tematów do pisania sobie życzę bo ileż mozna pisać o sobie i swoim nudnym życiu?  I energii do życia sobie życzę, bo coś ostatnio szwankuje. Więcej spotkań z moimi wirtualnymi znajomymi bo im dłużej Was znam tym bardziej mi na Was zależy.
A najbardziej to ślubu na Mauritiusie sobie życzę, o!

A Wam Mili Moi życzę żeby słońce świeciło jak najdłużej, żeby zima była zimą, a lato latem było. Żeby każdy miał co do garnka włożyć, a dzieci żeby miały nowe buty kiedy ze starych wyrosną. Żeby każdy czuł się bezpiecznie, nie tylko we własnym domu. Niech matki rodzą dzieci jeśli chcą, a ojcowie niech będą ojcami. Żeby nikt nie musiał się obawiać o przyszłość swoją ani swoich bliskich.
Żeby rok następny był lepszy od poprzedniego.







środa, 28 grudnia 2016

Jakoś poszło

Niby się nic nie wydarzyło, święta jak co roku, wigilia, pierwszy dzień i drugi, a potem leżenie i odpoczywanie po, ale jednak wydarzyło się wiele w ciągu tych paru dni, aż nie chce się o tym wszystkim pisać.
Najpierw więc była Wigilia, tradycyjnie postanowiłam jak wiecie, czyli z barszczem, uszkami i całym tym blichtrem, który u mnie w nieco ograniczonej wersji, bo choinka nie taka a i goście trochę inni niż zwykle. Cudzoziemscy.
Wszystko przygotowałam już w piątek, Chłop dzielnie pomagał mi przy pierogach i uszkach, mył gary na bieżąco i pilnował żebym była zadowolona. No i byłam. Całą wigilię skończyłam gotować przed dziewiątą, na sobotę zostawiając sobie jedynie rybę. Nigdy nie poszło mi tak sprawnie.
A w sobotę przyszli goście. Najpierw pooglądaliśmy sobie nowy Top Gear, w końcu zagoniłam ich wszystkich do jadalni. Jako że Chłop cały dzień się internetowo edukował z polskich tradycji wigilijnych, to on był prezenterem kolacji, ja tylko dopowiadałam. I mimo że nie było tradycyjnych dwunastu dań, bo wybrałam tylko to co mi osobiście najbardziej smakuje, to byli zachwyceni barszczem z uszkami, pierogami z kapustą i grzybami, ryba po grecku, śledziami w dwóch odsłonach oraz sernikiem i makowcem, którymi szczególnie zachwycał się Chłop. Upiekłam też chleb, który wyszedł popisowo, więc jak mogli się nim nie zachwycać? Jedynym minusem był brak mojej córki, która nie zjawiła się na Wigilii z powodu pracy (zrozumiałam), w pierwszy dzień świąt z powodu kaca (wkurzyłam się), a w moje urodziny bo miała migrenę po kacu. Cóż, takie się ma dzieci, jakie się wychowało. Przynajmniej przeprosiła.
Pierwszy dzień świąt był po brytyjsku. Czyli tradycyjny biad z pieczenią z pięciu ptaków zamiast indyka, bo kto lubi indyka. Dojadaliśmy to wszystko w drugi dzień świąt, po obiedzie grając w różne gry i szarady, podczas których umieraliśmy ze śmiechu.
No i moje urodziny... Cudowne prezenty, życzenia przez telefon, życzenia na Fejsbuku, nicnierobienie i totalny luz. Całe święta wiało i padało, do samochodu ciężko było się dostać a co dopiero na spacer. Tak że kisiliśmy się w tych czterech ścianach, ja, Chłop, jego ojciec, matka i dziadek. Ale było fajnie, wesoło i w ogóle miło i nie żałuję ani chwili.
Nadszedł czas pożegnania. Już w samochodzie wyczułam że coś jest nie tak. Zapytałam tylko czy jest smutny, odpowiedział że tak. O przyczynę nie pytałam, wiadomo jak to jest przy pożegnaniach. Rozkleił się w domu. Rozkleiłam się i ja. Płakalismy oboje.
To prawdopodobnie ostatnie takie święta, gdzie byli wszyscy ci, których najbardziej kocha.
Matka ma zaawansowany stopień Alzheimera. Ojciec początkowe stadium raka prostaty. Dziadek... okaz zdrowia, ale ma już dziewięćdziesiąt sześć lat.
Nie wiadomo co będzie za rok. Trzeba żyć tak jakby każdy kolejny dzień miał być tym ostatnim...

czwartek, 22 grudnia 2016

Trochę świątecznie

Chujinkę mam. O takom:


Ma ze pieńdziesiont centymetruf, ma wbódowane śfiatełka i gwiastki i stoi na taborecie. No bo jakoś czeba sie tymi śfientami cieszyć, a co bardziej oczy cieszy nisz błyskotki, co nie?

A tak poważnie, to zaczynam mieć stracha. Rodzice Chłopa dzisiaj przyjeżdżają, od tego stracha nie mam, bo co mnie oni, u mnie nie śpią. Ale Wigilię po polsku chcę urządzić i boję się że nie zrozumieją. To są rzeczy, których oni nigdy nie jedli. Większość się puknie w głowę i powie: kobieto, nie przesadzaj, przecież to wszystko takie pyszne jest. Ale przecież dla kogoś, kto nigdy nie jadł barszczu,może on być obrzydliwy. To samo śledzie, czy pierogi z kapustą. Przeciez kapusta kiszona to tak naprawdę obrzydliwa rzecz jest, tylko my jesteśmy do niej przyzwyczajeni. Chociaż jak zrobiłam Chłopu smażoną z cebulką do kiełbasy to powiedział że przepyszne i zupełnie inaczej smakuje niż surowe. A może się tylko podlizać chciał. 
Ja do dzisiaj pamiętam jak przyjechałam do Szkocji i nic mi nie smakowało. Tak to już jest, jak człowiek do własnej kuchni przyzwyczajony. No ale też taka prawda, że jak coś jest niesmaczne to jest po prostu niesmaczne. Dlatego tyle w sklepach żarcia do wyboru, bo jednemu nie sprawia różnicy jaka szynka, byle tania, a drugi się taniego odpowiednika coca coli na przykład nie napije. 
W każdym razie, trochę się obawiam tej Wigilii, ale będzie tak jak jak chcę, nie będę sie dostosowywać z moją tradycją. Jak nie będzie im smakowało to niech nie jedzą. Zostanie więcej dla Chłopa, bo on wszystko pochłonie, szczególnie po terminie ważności ;-)
No to trzymajcie za mnie kciuki. Za ten chleb co to go mam specjalnie piec, za sernik, za barszcz z uszkami i pierogi z grzybami, za rybę po grecku jak zwał tak zwał, i za te śledzie które się w oleju zaprawiają już od poniedziałku. 
A może to wszystko olać i zostać przy pierogach jeno?





środa, 21 grudnia 2016

Seks zagrypionych

Późna noc. Ona przewraca się z boku na bok sapiąc, on pociąga co chwilę nosem.
- Może się jednak wysmarkam...
- No, to dobry pomysł - mówi ona. - Basz tab papier (w domyśle "toaletowy")??
Oczywiście nie ma. Na stoliku nocnym jakiś wymiętolony papier udający zużytą chusteczkę.
- Do to ci przyniosę, a ty tu leż i się dzie ruszaj.
Zwlekła się z łóżka, poszła po rolkę papieru, tę samą którą w większej części sama zużyła na własne smarki, złapała tez po drodze stary worek po zużytym papierze toaletowym.
- Basz tu, do wycierania doska. I woreczek da zużyte smarki, żeby się bo domu nie walały.
Wysmarkał się, sapie.
- Coś jeszcze ci botrzebne?
- Może paracetamol, bo mi jakoś tak...
- Dobrze.
Zwlekła korpus z łóżka ponownie, przyniosła paracetamol.
- Jeden? Lepiej weź od razu dwa.
Nie wziął.
- Wody jeszcze? Do dobra. To weź zabknij oczy i się zastanów czego jeszcze potrzebujesz bo dzie będę tak całą noc łaziła.
- Wody tylko.
Przyniosła wodę. Zgasiła światło. Położyła się. Czuje smyranie po plecach. Na amory mu się zebrało, cholera, z cieknącym nosem. No nic, udaje że śpi. Smyranie powoli osłabło, smyrsająca ręka opadła bezwładnie, zapadają w niebyt...
On nagle zrywa się z poduszki, nasłuchując.
Ona zapala światło.
- Co się stało?? Wysmarkać się musisz?
- Ciiiiii.... słyszysz?? - szepcze on.
Ona nie słyszy.
- No ale to... słyszysz? Sapanie takie...
Ona nastawia ucha, nasłuchuje...
- Jezusmaria, człowieku, teraz to mnie wystraszyłeś na ament, do przecież już nie zasnę. Do co ty, horrory jakies mi tu urządzasz.
- No ale sapie! Głośno oddycha, posłuchaj...
Słuchają oboje.
- A to nie mój oddech jest? - pyta szeptem ona.
- No nie, to nie jest zupełnie zsynchronizowane z twoim. O, teraz ucichło.
Wcale nie uspokojona, postanawia jednak zasnąć w objęciach ukochanego.
Smyranie po plecach ponawia się.
- Musze cię trochę zagrzać, jesteś taka zmarznięta...
- Tak cholera, jestem zbarznieta bo co chwile wstaję bo bi spać nie dajesz!
- No ale mogę cię trochę rozgrzać? Nie masz nic przeciwko temu?
- A to rozgrzewaj, rozgrzewaj....
Po chwili oboje zapadają w senny letarg. Już nawet pojawiają się marzenia senne, o torebce Gucci, do której ktoś upchał słoik z kapustą kiszoną i słoik zaczął przeciekać...  (wiecie, te klimaty kiedy ktoś bąka cichacza cichaczem znienacka).
Nagle BUM!!! Tup-tup-tup i szur-szur-szur... ktoś skrobie w drzwi.
Półprzytomna wstała, otworzyła drzwi, wypuściła kota z sypialni. Gdzieś w głebokiej otchłani umysłu zapaliło się światełko - wyjaśniło się tajemnicze harczenie i sapanie. Teraz można już spać spokojnie...




piątek, 16 grudnia 2016

Humor na piatek

Grype mam. W lozku leze. Gdzies tam, w Vodka Revolution w Edynburgu, moja firma zaczyna wlasnie Christmas Lunch. A mialo byc tak fajnie, napic sie mialam bo fajne koktajle tam podaja...
Tak ze wybaczcie, ale kawalow dzisiaj nie bedzie.
Trzymajcie sie cieplo.

wtorek, 13 grudnia 2016

Gdzie nie popatrzysz, tam dupa zbita

Wczoraj miałam z tego wszystkiego taką prawdziwą, naturalną migrenę, gdzie łeb prawie pęka, chce się rzygać i człowiek jest przymulony jak po morfinie. A w dodatku musiałam uczestniczyć w pierwszym cholernym tegorocznym Christmas Lunczu. Jak wróciłam do domu, to nic mi się nie chciało tylko płakać. No to się położyłam do łóżka i tak sobie płakałam, płakałam, aż Chłop przyszedł z pracy, przytulił, pocieszył i łzy powycierał. Nosa sobie nie dałam wytrzeć, za swoje własne smarki sama biorę odpowiedzialność.
W każdym razie, późnym wieczorem dostałam emaila od rzeczoznawcy z rzeczowym i obiektywnym wyjaśnieniem niektórych kwestii, po którym powiedziałam że dobra, niech podpisuje i wysyła. Ja chcę się tego skarbu jak najszybciej pozbyć. A potem niech się dzieje co chce. To znaczy to co ja chcę, bo samo to się nic nie zrobi. Dzwoniłam już do agenta, chałupa idzie pod młotek jak tylko dostaną raport i ustalimy strategię. Czyli jutro, najpóźniej pojutrze.
W każdym razie, z tym sprzedawaniem domu to jest naprawdę tak że gdzie się nie popatrzysz tam dupa zbita. Płacz i płać. Jedyną pociechą może być uzyskanie większej ceny za nieruchomość, ale to zależy przecież od tego ile ludzie będą chcieli zapłacić. Co prawda, jak już kiedyś pisałam, chałupy takiego pokroju sprzedają się jak świeże bułeczki, ale czy ktoś będzie w ogóle chciał kupić moją? Wszyscy są dobrej myśli, tylko ten raport cholerny. Dobrze że chociaż wydajność energetyczna jest raczej lepsza niż gorsza, nie wiem czy ktoś na to w ogóle patrzy, ale jak popatrzy to może zobaczy nie tylko wady ale też i zalety.

Pokażę Wam teraz moją zbutwiałą ruinę. Ponieważ nie ma jeszcze oficjalnego ogłoszenia, to będzie tylko kilka zdjęć z ulotki. Jest jak jest, niebo wtedy nie było błękitne, sami oceńcie.






poniedziałek, 12 grudnia 2016

Na totalnym wqrvie

Polskich liter dzisiaj nie bedzie, bo siedze na komputerze szefa w jego osobistym biurze i staram sie pracowac. Zapomnialam bowiem dzisiaj swojego komputera do pracy, co mnie sie niezwykle rzadko zdarza, a zapasowy laptop w firmie ostal sie tylko jeden, bo reszte jakas kretynka oddala do informatykow, a tej jeden co sie ostal zostal zarekwirowany przez kolezanke, ktora rowniez komputera z domu swojego zapomniala ale to ona byla pierwsza w firmie. Mnie pozostal pokoj szefa, ktory jest na szczescie na urlopie, bo inaczej to bym musiala na recepcji chyba pracowac.
A wszystko z powodu totalnego wqrva.
Weekend zlecial nie wiadomo jak, cala sobote wkladalam ogloszenia na ebay, bo wyzbywam sie paru rzeczy, to pomyslalam ze moge sprobowac sprzedac zanim wyrzuce albo oddam za darmo. NIedziela natomiast zleciala na zakupach. Moj Chlop to jest baba, zakupy mu nie przeszkadzaja. Mnie po pierwszej godzinie bolaly nogi, po drugiej glowa, a po kolejnej powiedzialam, ze on niech patrzy i mi powie jak cos zobaczy , bo ja patrze i nic juz zupelnie nie widze. Na to on ze na co ma patrzec, a ja ze chyba na wszystko. No ale jakos sie uporalismy, jeszcze wieczorem spakowalam paczke dla rodzicow, bo na wtorek kuriera mam zamowionego. Jeszcze zdazylam zasiasc przed telewizorem zeby obejrzec final X Factor. No i wtedy przyszedl wqrv.
Rzeczoznawca przyslam mi raport domu do zatwierdzenia. To co tam zobaczylam to przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. Okazalo sie ze mieszkam w zbutwialej wilgotnej lepiance z zapadajacym sie dachem i ze w najlepszym razie przezyje jeszcze tylko kila dni zanim porazi mnie prad i doszczetnie wszystko spali. Aha, a co najlepsze, dowiedzialam sie ze ten prysznic, co go mam zamontowanego ponad wanna, to on mi niszczy kafelki i fugi juz cale sa zaplesniale. Jaki qrva prysznic ponad wanna???
Odpisalam zgodnie z prawda, ze doceniam wklad w sprawiedliwa i niezalezna ekspertyze domu, ale nie moge sie zgodzic z kilkoma punktami. I wymienilam.
W punkcie, gdzie wpisuje sie ewentualna wilgoc, zbutwienie i zagrzybienie badz atak szkodnikow, pan napisal ze na belce pod stropem jest widoczny slad wczesniejszego zalania, wiec uszkodzenie wymaga naprawy. Napisalam, ze owszem, bylo zalanie spowodowane uszkodzeniem dachu w 2010 roku z powodu sztormu, ale natychmiast zostalo zreperowane, wiec nie ma co naprawiac, a slad po zalaniu na suchej belce nie jest podstawa do sugerownia uszkodzenia wymagajacego naprawy.
Komin takze nie wymaga sugerowanej naprawy, poniewaz to co widac to wlasnie efekt naprawy uszkodzonego w czasie wspomnianego sztormu komina. Poza tym, komin nie jest uzywany i jest zablokowany, stanowi w tej chwili jedynie czesc oryginalnej struktury dachu, nie spelnajaca zadnej roli.
Dach - pan wpisal dokladnie to samo co w punkcie o wilgoci. Nie uwazam zeby to bylo jakiekolwiek uszkodzenie wymagajace naprawy, bo cos co zostalo naprawione nie powinno wymagac ponownej naprawy.
Elektrycznosc. Tu mnie zabil. Kategoria napraw 3, czyli kaplica, niebezpieczenstwo jak sie nie naprawi i w ogole grozi smiercia. A chodzilo tylko o to ze jest tablica starego typu, co z tego co sie rozeznalam moze stanowic rekomendacje do wymiany na nowy model, ale nie kategorie 3, czyli niebezpieczenstwo uzytkowania!
No i najlepsze. Prysznic nad wanna. Ja nie mam zadnego prysznica montowanego nad zadna wanna, ale wolno stojaca, calkowicie zabudowana zadaszona parowa kabine prysznicowa, ktora ze sciana laczy sie tylko poprzez kabel elektryczny i rure z woda. Zadne uszkodzenie kafelek czy fug nie jest mozliwe, gdyz kabina nie ma bezposredniej stycznosci ze sciana, a jest od niej oddalona o kilka centymetrow z obu stron.
Nie zgodzilam sie takze z wycena domu, ale to juz moge podarowac, a niech tam.
No i w ocenie pana moja chalupa jest przedwojenna, podczas gdy ja mam w papierach rok wybudowania 1956. No chyba ze mu sie literowka zrobila i piatke z trojka pomylil.
Nie zauwazylam takze nigdzie oceny wydajnosci emergetycznej domu. A to musi byc wiec bez tego nie zatwierdze.
No i stad ten wqrv. Nie moge sie pozbierac. Jak ja sprzedam ten stary, sprochnialy, zaplesnialy dom z rozlatujacytm sie dachem??

piątek, 9 grudnia 2016

Humor na piątek

Remont w zasadzie zakończony, jeszcze tylko doszoruję co nieco myjką parową i będzie git. No i w związklu z tym dzisiejszy temat, czyli remonty i budowa. Zapraszam :-)


*****
Przychodzi bezrobotny robotnik na budowę szukać pracy. Idzie do majstra, a ten pyta:
- Co może pan robić?
- Mogę kopać - odpowiada bezrobotny.
- A co jeszcze może pan robić?
- Mogę nie kopać...


*****
Na budowie: Przychodzi facet i się pyta:
- Ilu was tu pracuje?
- Z majstrem, czy bez?
- Z majstrem.
- 9.
- A bez?
- Bez majstra, to tu nikt nie pracuje.


*****
Zakończono budowę domu. Inwestor ogląda nowy budynek i widzi na fasadzie ogromne, brązowe, krzywe kręgi. Pyta więc kierownika:
- Co to jest?
- Wszystko zgodnie z planem.- dumnie odpowiada kierownik i podaje inwestorowi papiery.
Inwestor przegląda plan:
- Kretynie! Przecież to architekci na szkice kubki z kawą postawili!


*****
Zdenerwowany murarz krzyczy do kierownika budowy:
- Kierowniku, zawalił się blok, który wczoraj wykańczaliśmy!
- Cholera, a nie mówiłem, żeby nie zdejmować rusztowań przed przyklejeniem tapet?!


*****
Pani zapytała dzieci jak chciałyby pomalować salę.
Zgłasza się Kasia:
- Ja chciałabym pomalować sufit na żółto, jak słonko.
- Dobrze, Kasiu. A ty Przemku, jak chciałbyś pomalować salę?
- Ja chciałbym pomalować podłogę na zielono, jak trawkę.
- Dobrze, a ty Jasiu?
- Ja też chciałbym, żeby sufit był jak słonko, na żółto, podłoga na zielono, jak trawkę, a przez środek pierdyknąć czarny szlaczek.
Pani się zdenerwowała i zaprowadziła Jasia do dyrektora mówiąc:
- Pytam go, jak chciałby pomalować salę, a on mówi, że chciałby, aby sufit pomalować na żółto, jak słonko, podłogę na zielono, jak trawkę, a przez środek pierdyknąć czarny szlaczek. Takie brzydkie słowa, w tak młodym wieku.
Dyrektor pokręcił głową i mówi:
- A wiesz Jasiu, to będzie świetnie wyglądało.


*****
Do oddziału banku w trakcie remontu wchodzi zdenerwowany klient i od drzwi już krzyczy na dysponenta:
- Co to jest, co to ma znaczyć?!
Pracownik banku nie wie co jest grane, jednak grzecznie podpytuje:
- W czym mogę pomóc?
- Co to za remonty i malowanie? Po jaką cholerę pomalowano cały budynek?
Pracownik:
- Dzięki temu nasza placówka wygląda ładniej, schludniej, aby nasi klienci czuli się lepiej.
Klient:
- Może i tak, tylko tam przy bankomacie miałem zapisany na ścianie numer PIN i za cholerę nie mogę teraz wypłacić!


*****
Ksiądz w trakcie kazania napomknął, by wierni zaczęli rzucać większe datki na tacę, bo kościół wymaga remontu. W tym momencie wstała znana w okolicy prostytutka i przyniosła księdzu 10 tysięcy. Ksiądz spojrzał na pakuneczek i powiedział:
- Mimo, iż naprawdę są potrzebne środki na remont kościoła, nie mogę, córko wziąć od ciebie tych brudnych pieniędzy.
W tym momencie dało się słyszeć męski głos z tylnych ławek:
- Niech ksiądz bierze! To przecież nasze pieniądze!


No i na koniec - tak mniej więcej u mnie wyglądało ;-)



Wesołego weekendu!

środa, 7 grudnia 2016

Zdążyłam

W niedzielę wieczorem, tak jak zakładałam, wszystkie prace zostały w zasadzie zakończone, dom odgracony, pudła wyniesione do garażu bądź poupychane po wszystkich szafach i schowkach. Padliśmy jak kawki. W zasadzie potrzebowałam kolejnych dwóch wieczorów żeby się do jakiego takiego porządku doprowadzić, bo przy dodatkowej grze w badmintona nie jest to takie łatwe.
W poniedziałek wieczorem jeszcze dokonywałam ostatnich poprawek, jak malowanie przeoczonych listw nadokiennych czy maskowanie przybrudzonej ściany, na szczęście miałam identyczną farbę, ale to tylko kilka minut roboty. No i przygotowanie domu do fotografii. W zasadzie to odbyło się to tak. W sobotę pytam Chłopa: Masz jakieś fajne narzuty na łóżko? (Bo ja mam ale takie normalne, a chciałam ładne). No ma. Zresztą, pojedziemy to powybieram sobie co tam będę chciała. No to powybierałam, dwie narzuty, dwa ładne ręczniki, lampę stojącą, kilka pierdółek do postawienia na półkach. Kazałam także zakupić owoce żeby ładnie w koszu w kuchni wyglądały. No to zakupili, razem z tymi ciastami za 10 pensów, o których pisałam. Ale do poniedziałku Syn zeżarł wszystkie śliwki, a dwa  banany których Chłop nie zdążył zeżreć, poczarniały. No to jeszcze w poniedziałek musiałam się osobiście pofatygować na zakupy do naszego miasteczkowego Aldi, bo tam najtaniej. Zakupiłam więc kwiatki do wazonu, no i jak przechodziłam obok regałów z artykułami świątecznymi,  to jakoś tak same mi niektóre rzeczy do koszyka powpadały, ale co tam, przecież  na prezenty nie będę żałować. Z tego wszystkieg ozapomniałach o cholernych bananach, więc jeszcze wieczorem wysłałam Chłopa po banany. Kupił... zielone. Nosz kurde, chłopa po banany posłać. Żółte miały być, coby mi się kolorystycznie w koszyku komponowały, a nie zielone. Uznałam jednak że może pożółkną do rana.
A we wtorek rano ostatni raz przeszłąm przez wszystkie pomieszczenia, pochowałam co było do pochowania (przecież szczoteczki do zębów i szarego mydła na pokaz nie będę wystawiać), popoprawiałam zasłony i sporządziłam listę dla Chłopa, na co ma zwrócić uwagę po przyjściu fotografa. Bo to on fotografa oprowadzał, ma jeszcze kilka dni urlopu to może wykorzystać. Czyli pochować miski z kocim jedzeniem i na czas robienia zdjęć wystawić kocie akcesoria z pokojów. Kotów nie sprzedajemy, tylko dom.
Wszystko poszło zgodnie z planem, trochę ciemno było bo pogoda oczywiście spłatała filgla, dobrze że nie padało. Mieli tylko problem z kotami, a jakże! Bo te cholery za nic nie chciały się odczepić, łaziły za nimi krok w krok, Tiggy oczywiście pozował na środku pokojów i nie chciał się dać wyprosić na minutkę, Migusia w tym czasie dzielnie okupowała parapety. Przypadek pomógł, bo fotograf niechcący zahaczył o krzesło w kuchni, które zwaliło się na podłogę z hukiem, co śmiertelnie przeraziło oba koty, z których jeden wydarł z domu z prędkością światła, drugi natomiast uciekł na górę i zaszył się... oczywiście na parapecie. Na szczęście właściwe koty dokonały właściwych wyborów, bo o ile Tigusia trudno jest usunąć z obranej pozycji prośbą i nawet groźbą, o tyle Migusia jest łatwa do przeniesienia. Tak więc w wyniku nagłej dezercji Tigusia, mniejsza kicia okazał się łatwą do pokonania przeszkodą, którą wystarczyło wziąć na ręce na czas robienia zdjęć, a potem po prostu zamknąć w pokoju i dalej robić swoje. Część pierwsza procesu została zakończona. Teraz czekam na sporządzenie spotu reklamowego z moim domem w roli głównej i będzie git.
A w piątek przychodzi rzeczoznawca. To będzie nerwowy dzień, bo dopiero wtedy okaże się na ile zostanie wyceniony mój dom i jaką strategię sprzedaży przyjąć. W Szkocji od kilku bowiem lat sprzedający dom musi sporządzić tak zwany Home Report, co jest pomocne kupującemu podjąć decyzję, ale trochę kłopotliwe (i kosztowne) dla sprzedającego. W takim raporcie znajduje się wszystko co jest związane z nieruchomością, jak szczegółowy opis domu i okolicy. Stan dachu, rynien, ścian, drzwi, okien, z zewnątrz i od wewnątrz, mebli i urządzeń w zabudowie, łazienki, rodzaj i stan instalacji elektrycznej, gazowej, ogrzewania, alarmy, czujniki gazu i nawet jakie żarówki są zainstalowane, bo częścią raportu jest wydajność energetyczna domu. Taki raport ma też na celu pomoc w uzyskaniu kredytu, bo jak pisałam, znakomita większość nieruchomości kupowana jest w tym kraju na kredyt i jest to normalne. Pomimo że nie stwierdzam osobiście żadnych felerów w domu, nie wiadomo co może taki rzeczoznawca wynaleźć. Lepiej żeby nic, bo każda wzmianka że coś wymaga poprawy albo usprawnienia, to zmniejszenie wartości nieruchomości.
Czekam więc do piątku jak na szpilkach.
Na razie wszystko przebiega zgodnie z planem. Wymarzony dom ciągle jeszcze dostępny :-)

wtorek, 6 grudnia 2016

Mikołaj był!

Mikołaj był!
Na pewno tylko u mnie, bo na całym świecie Mikołaj przychodzi w Święta, tylko w Polsce dzisiaj, a ja przecież z Polski jestem, co nie? No ale drań nic nie zostawił, pewnie się zorientował że obywatelstwo zmieniłam, no bo przecież byłam grzeczna.... Pewnie się wkurzył że po próżnicy sanie gonił przez pół Europy, renifery całe zmachane, jeszcze dobrze nie wytrzeźwiały a ten je do roboty zagonił. Wszystko po próżnicy.
No to skąd wiem że był skoro nic nie zostawił? No bo dwa pączki z budyniem zeżarł i piwem popił, a kapsel wrzucił do opróżnionego kufla. Myślał, że jak zostawi okruchy na talerzyku to nie zobaczę tych na blacie kuchennym, co je pod mikrofalówkę zagarnął. Dobrze że chociaż renifery wychowane ma, to po podwórku nie nasrały, chociaż koty to nastraszyły nieźle. No ale kto by się nie bał wielkich rogatych potworów z czerwonymi nosami?
Tak że, Mili Moi, na prezent to se jeszcze muszę poczekać...



A dla fanów Mikołaja, Gugiel przygotował specjalnę stronę. Jak się komuś nudzi w pracy, może się pobawić, na przykład w fryzjera. W moim salonie stateczny stary dziadek nabrał nowych kolorów :-)


Można sobie też poczytać o Mikołaju i tradycjach, niestety tylko po angielsku. Link jest normalnie na stronie głównej Google, ale podaję również tutaj dla łatwości:

https://santatracker.google.com/village.html

A Wy, byliście grzeczni?

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nieczynne do wtorku

Wczoraj wieczorem wykreśliłam ostatnią rzecz z listy od zrobienia.
Nie zdążyłam wyszorować wszystkich kątów moim nowym nabytkiem, czyli myjką parową, bez której ciężko byłoby mi sobie poradzić z tym nagromadzonym w niektórych miejscach brudem. Ale uznałam że na zdjęciach i tak tego nie będzie widać, więc mam czas żeby tego dokonać przed wizytą pierwszych oglądających. Jeśli tacy będą.
Największym kłopotem okazał się... mój własny Syn, który po studencku do sprawy podszedł, czyli nie przemęczając się i przekładając sprawy na później. Gdy wczoraj wieczorem z paniką w oczach wpadłam do jego pokoju prosząc w uporządkowanie w końcu jego rzeczy, bo muszę zacząć odkurzać i myć podłogi (zanim oczywiście dosprzątam kuchnię i łazienkę), usłyszałam, że "Maaaaamoooo, jest dopiero piąta trzydzieści, a tu tylko pięć minut robooooty..."
Przypadkowo zastosowałam fortel. Zapytałam Chłopa o której sklep zamykają bo ketchupu nie ma i majonez się skończył. Odpowiedział że o siódmej. A jako że część rzeczy Syna trzeba było umieścić w domu Chłopa, bo to delikatne, elektronicznie, w garażu się może popsuć, rzeczony Chłop zawołał na Syna że on zaraz wyjeżdża i że jak Syn chce to mogą podrzucić te rzeczy do niego po drodze do sklepu. Myślę że na Synusia słowo "sklep" podziałało jak lep na muchy, bo a nuż się załapie na darmowego batonika. No i pojechali, a ja mogłam kontynuować działanie.
Wrócili po dwóch godzinach obładowani oboje smakołykami z wyprzedaży, jakieś pączki, ciasta, ciasteczka i inne artykuły po 10 pensów każdy, których termin ważności do spożycia właśnie się kończy. Podobno Synuś dwa kartony batoników we wspomnianej cenie do kosza wrzucić, ale pani przy kasie powiedziała, że tylko jeden karton jest w przecenie, więc trochę niepocieszony że będzie miał 20 Twixów zamiast 40, wrzucił do kosza tort urodzinowy w schemacie dekoracji "Frozen". Po dziesięć pensów, a jakże! Słuchając tej jakże żarliwej i radosnej opowieści o tym jakich to wspaniałcyh zakupów dokonali obaj, popukałam się w myślach w czoło i z uśmiechem na ustach odparłam, że super! Będą teraz mieli radości na cały tydzień, ale ja tej śmietany jutro już nie ruszę, przepraszam. He he he, usłyszałam, będzie więcej dla nich. No to smacznego!
Chłopy dzisiaj rano jeszcze żyli, ale zapewne niedługo, bo zapowiedziałam wczoraj że do wtorku nie ma gotowania, srania ani kąpania. Nie, przecież nie brud ich zabije, tylko ja, własnymi ręcami!