piątek, 27 lutego 2015

Humor na koniec tygodnia

Dzisiaj pozostajemy w temacie urodzinowym :-) Zapraszam!


*****
Pani pyta Jasia:
- Jasiu ile lat miałeś w ostatnie urodziny?
- Siedem.
- A ile będziesz miał w następne?
- Dziewięć.
- Siada,  pała.
- No nie, pała w urodziny!....


*****
Są 90-te urodziny dziadka. Jasiu przychodzi do niego i mówi:
- Dziadziuś, mam dwie wiadomości - dobrą i złą, którą wolisz najpierw?
- Dobrą.
- Na twoich urodzinach będą striptizerki!
- Oooo, bardzo fajnie. A ta zła?
- Będą w twoim wieku!


*****
Dziadek dał Jasiowi 50 zł na urodziny.
- Jasiu, podziękuj dziadziusiowi
- Ale jak?
- Powiedz tak, jak ja mówię, kiedy tatuś daje mi pieniążki
- Czemu tak mało?


*****
Kowalska przyszła do Nowakowej z kwiatami złożyć jej życzenia urodzinowe. Potem pyta się:
- A co twój mąż ci kupił?
Na to Nowakowa:
- Wyjrzyj przez okno na parking. Widzisz tego czerwonego malucha?
- Widzę.
- A ten turkusowy samochód obok??
- No widzę, to ferrari! To....
- No, to takiego koloru kapcie mi kupił.


*****
Dwaj policjanci zastanawiają się, co kupić komendantowi na urodziny:
- Może książkę? - mówi jeden.
- Eee, coś ty, książkę to on już ma.



*****
Pewna kobieta na 50 urodziny postanowiła zafundować sobie operację plastyczną. Wydała 15,000 dolarów, odmłodziła twarz, poprawiła wygląd piersi i była zachwycona swoim nowym wyglądem...drodze do domu wstąpiła do kiosku po gazetę. Zanim wyszła, zapytała ekspedientki:
- Mam nadzieję, że nie ma Pani nic przeciwko, że zapytam, ale jak Pani myśli - ile mam lat?
- Jakieś 32 - odpowiedziała
- Nie! Mam dokładnie 50! - odpowiedziała szczęśliwa kobieta
Postanowiła jeszcze coś przekąsić. Wstąpiła więc do McDonalda i zadała kasjerce dokładnie to samo pytanie.
- Wydaje mi się, że jakieś 29...
- Niee, mam 50 lat. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem
Poczuła się o wiele pewniejsza siebie, piękniejsza i z dobrym nastrojem wstąpiła jeszcze do apteki. Podeszła do lady, by kupić kilka drobiazgów... Nie mogła się powstrzymać i zadała aptekarzowi to samo pytanie.
- Powiedziałbym, że jakieś 30 - odpowiedział
- Mam 50, ale bardzo dziękuję! - powiedziała z dumą
Podczas, gdy czekała na przystanku z zamiarem powrotu do domu, zapytała jeszcze starszego pana, który stał obok.
- Proszę Pani, mam już 78 lat, mój wzrok już nie ten... Jednak kiedy byłem młody, był taki niezawodny sposób aby precyzyjnie określić wiek kobiety. Wiem, że to może źle zabrzmieć, ale musiałbym Pani włożyć ręce pod stanik. Potem powiem ile DOKŁADNIE ma Pani lat. - odpowiedział
Czekali chwilę w ciszy na kompletnie pustej ulicy dopóki jej ciekawość nie wygrała. W końcu nie wytrzymała:
- A co mi tam! Dawaj Pan!
Starszy mężczyzna wsunął jej ręce pod luźną bluzkę i zaczął delikatnie dotykać ją powolnymi, okrężnymi ruchami - bardzo dokładnie i ostrożnie. Zważył w dłoni każdą z piersi, popodrzucał i lekko uszczypnął sutki. Ścisnął je do siebie i potarł jedną o drugą.
Po kilku minutach takiego określania wieku powiedziała:
- Okej, okej... To ile mam lat?!
Ostatni raz ścisnął jej biust, wyciągnął ręce i powiedział:
- Szanowna Pani, ma pani dokładnie pięćdziesiątkę!
Kobietę aż wryło. Zszokowana zapytała:
- To było niewarygodne, jak Pan to określił?
- Może Pani obiecać, że się nie zdenerwuje?
- Obiecuję, że nie będę się gniewać - powiedziała
- Stałem za Panią w kolejce do McDonalda!




czwartek, 26 lutego 2015

Moja tablica

Mam w pracy na ścianie za plecami korkową tablicę. Taką zwykłą, na którą przypina się różne niezapominajki. Oprócz papierków z ważnymi datami, certyfikatów i innych zapchajdziur gromadzę na niej bliskie sercu i pamięci drobiazgi.
Jak na przykład ten rysunek wykonany dla mnie przez córkę kiedyś, kiedy siedziała u mnie w pracy czekając aż skończę:


Albo moja pierwsza kartka z podziękowaniem od klienta :-)
Od razu wyjaśniam, to nie "kwiatek dla teściowej", po prostu facet trudni sie hodowlą fluorescencyjnych grzybków


Termometr który pokazuje mi czy czuję się komfortowo... Jak widać, aż za bardzo :-)


Kartka z podziękowaniem za zorganizowanie konkursu fotograficznego...


Kartka z podziękowaniem za współpracę od mojego byłego szefa, potem współpracownika ...


Kwiatek misternie skręcony przez synka w czasie ostatniego wypadu do restauracji :-)


 I moje własne dzieło sztuki, moje życiowe motto :-) 


*****
Wybaczcie że nie odpisałam na komentarze pod wczorajszym postem. Głupio by wyglądało jakbym pod każdym napisała to samo :-)
Tak więc pozwolę sobie tutaj na zbiorowe podziękowanie Wszystkim Paniom które zostawiły komentarz pod moim jubileuszowym postem (tak się złożyło że same Panie). 
Z całego serca bardzo dziękuję, za to zadajecie sobie trud śledzenia moich wypocin, że chce Wam się zostawić jakiś ślad po sobie, że czytacie, że jesteście. 
Dzięki Wam moje życie stało się ciekawsze, pełniejsze, dzięki Wam pokonuję swoje własne lenistwo a Wy codziennie przekonujecie mnie że warto.

środa, 25 lutego 2015

I tak to zleciało



Dokładnie cztery lata temu opublikowałam pierwszego posta na tym blogu.

Jak ten czas leci.
Ile się zmieniło.
W życiu osobistym i na świecie.
Poznałam wielu wspaniałych ludzi.
Nawiązałam blogowe przyjaźnie.
Zdecydowałam wyjąć moje wiersze z szafy.
Z jednego kota zrobiły się dwa.
Z trójki z przodu zrobiła się czwórka :-) A potem jeszcze trochę...
Byliście ze mną w chwilach radosnych i smutnych, śmialiście się ze mną i wyciągaliście mnie z przepaści, głaskaliście po głowie a jak trzeba dawaliście kopa w dupę. Z calego serca Wszystkim Wam bardzo dziękuję i zapraszam na kolejne cztery lata!

Happy Birthday to my blog...


wtorek, 24 lutego 2015

Cukrowanie

Muszę się przyznać że mam alergię na włosy. Nie na te oczywiście co na głowie rosną, o porost brwi również walczę jak lwica bo mam ich mało po tym jak straciłam je podczas walki z chorobą tarczycy, o rzęsy dbam jak mogę. Ale inne włosy na moim ciele - po prostu lepiej jak ich nie ma.
Przez lata radziłam sobie z nimi jak umiałam, nogi depilowałam mechanicznie, początkowo starym dobrym Epilady, pamiętacie?


Bolało jak cholera, ale jakoś trzeba było zacząć, a maszynką golić całe nogi co trzeci dzień mi się nie uśmiechało. Próbowałam inne bardziej intymne miejsca tym depilować, a jakże, ale gdzie tam! Jakby skórę na żywca człowiekowi wyrywać. Pozostałam więc przy maszynkach do golenia, coraz bardziej zaawansowanych.
Potem przszedł czas na wymianę depilatora. Zakupiłam więc Phillips, o taki:


W porównianiu do Epilady to był mercedes, i miał maszynkę do podgalania więc dwa w jednym, cut mjut. I tak walczyłam z tym Phillipsem przez następne dziesięć lat... Ale z czasem wiadomo, sprzęty się wymienia, więc z roku ubiegłym zapkupiłam sobie taki oto Braun:

No to już jest Maybach, wyrywa bardzo króciutkie włoski, a różne przystawki i nastawki powodują że bólu się właściwie nie czuje. Albo już jestem tak przyzwyczajona. 
Jakoś tak w ubiegłym roku koleżanka namówiła mnie na woskowanie. Brazylijskie żeby było jasne :-) Pod pachami również. Na nogach, stwierdziła pani, nie opłaca się zużywać wosku bo w wyniku wieloletniej depilacji włosków mam niewiele i spokojnie mechanicznie wystarczy, ale zrobiła bo zapłaciłam to musiała. Wytrzymałam, spodobało mi się. Od tego czasu z częstotliwością co pięć-sześć tygodni wędrowałam do tej samej pani na mój brasilian. Na drugi koniec miasta, do troszkę bardziej niż mniej obskurnego gabinetu, ale po pierwsze tanio, po drugie szybko i bardzo sprawnie, po trzecie to wolę jak już mnie tam ogląda jedna i ta sama osoba. No i właśnie miała się zbliżać kolejna wizyta kiedy coś mnie tknęło i pomyślałam sobie, chwila chwila, przecież musi coś być na tym świecie żeby sobie można to było samemu zrobić, no nawet niech i boli. Sama robię humus, sama piekę chleb, sama sobie robię domowe pilingi to wywoskować też chyba dam radę. Z normalnym woskiem nie będę się bawić. Próbowałam kiedyś, nie wyszło, siniaków sobie tylko narobiłam. 
Znalazłam więc informacje o depilacji cukrowej. Poczytałam, pooglądałam, zastanowiłam się... Postanowiłam spróbować. Tanio, szybko, czysto... Hmmm, nie tak bardzo, ale to tylko cukier więc łatwo się zmywa. A oto co zrobiłam. 
Wsypałam szklankę cukru do rondelka. Dolałam ok. 1/4 szklanki wody i tyle samo soku z cytryny. Odrobinę soli. Tak było w przepisie. Zagotowałam, mieszałam aż wyszedł karmel. Kiedy wydawało mi się że już jest ok, wylałam go na blachę do ciasta uprzednio zroszoną zimną wodą. Trzeba uważać bo cholernie gorące. Łyżką zgarniałam ten karmel do środka jak w przepisie, a jak juz mi się wydawał odpowiednio gęsty, zaczęłam go brać do łapy i formować. Z początku coś tam mi niby wychodziło, ale zaczęło się rozjeżdżać, rozwalać, pomimo moich wysiłków ciapa się rozciapała i za nic nie chciała przyjąć pozycji plasteliny. Wkurzyłam się, wylałam wszystko do zlewu (jaka głupia, zobaczycie zaraz sami!). Ale przecież nie będę się poddawać, inni robią to ja też. I od nowa. To samo. Tym razem gotowałam karmel znacznie dłużej, aż zrobił się porządny bursztynowy kolor. Tym razem wylałam go na talerz na którym leżały uprzednio kostki lodu. Powtórzyłam proces i tadam! Wyszło! Takie mniej więcej jak w filmiku który jest pod spodem. 
Połowę odłożyłam do lodówki, bo było tego dość dużo, a z połową postanowiłam się rozprawić na miejscu. Popróbowałam sobie na nogach, pod pachami, w miejscu gdzie znajdują się majtki bikini, owszem trochę bolało ale nie tak jak wosk. Ba, nawet chyba dwadzieścia procent z tego jak przy woskowaniu. Pobawiłam się, a kiedy karmel zaczął mi się wyjątkowo lepić do ręki, uznałam że już mi się nie chce i że spróbuję dokończyć depilację za parę dni. 
Wczoraj uznałam że parę dni minęło. Wyjęłam karmel z lodówki, rozgrzałam go piętnaście sekund w mikrofalówce, uformowałam kulkę i zaczęłam prawdziwą zabawę. Najpierw popudrowałam lekko skórę (przeczytałam że tak trzeba), potem przyklejałam kulkę karmelu, rozciągałam na skórze i wyrywałam. Rozciągałam pod włosem, szarpałam z włosem. I tak powtarzałam tyle razy aż wydawało mi się że już jest gotowe. Pozbawiłam się wszystkich zbędnych włosów łącznie z wąsami :-) A potem pod prysznic, bo cukier jak wiadomo, się klei...
Okazało się że pozostawiałam pojedyncze włoski, ale z tym poradziłam sobie szybciutko moim super hiper odlotowym depilatorem, którego nawet nie poczułam po tym cukrowaniu, nawet w bardziej intymnych miejscach. Na koniec posmarowałam sobie delikatne obszary sudocremem. Tadam!
Werdykt - podoba mi się to. Trochę pracochłonne, ale o wiele mniej bolesne niż woskowanie, trzeba się natrudzić żeby dotrzeć do wszystkich miejsc, ale przecież tak samo jest ze wszystkim jak się robi samemu na sobie, nieprawdaż? Skóra jest gładziutka i leciutko tylko zaczerwieniona w miejscach do których przykładałam karmel wiele razy, a i to tylko przez chwilę. Póki będzie mi się chciało, będę kontynuować :-)

A oto filmik instruktażowy, nie wiem co ta panienka mówi bo nie mam dźwięku włączonego, ale chyba po polsku. Jak ktoś jest zainteresowany, polecam :-) 


Pozdrawiam gładziutko!

poniedziałek, 23 lutego 2015

Do Star

Wiem że nie chcesz abyśmy komentowali, więc i ja komentować nie będę. Tylko taka krótka informacja. 

Kochana Stardust, jesteśmy z Tobą!




sobota, 21 lutego 2015

piątek, 20 lutego 2015

Humor piątkowy

Natchniona (jak zwykle) ostatnimi wydarzeniami osobistymi, dzisiaj dziele się z Wami humorem... o samochodach :-) No, może nie tylko...
Zapraszam!


-----------
Siedmioletni chłopczyk spaceruje sobie chodnikiem w drodze do szkoły.
Podjeżdża samochód. Kierowca odsuwa szybkę i mówi:
- Wsiadaj do środka to dam Ci 10 złotych i lizaka!
Chłopczyk nie reaguje i przyspiesza kroku. Samochód powoli toczy się za nim. Znowu się zatrzymuje przy krawężniku...
- No wsiadaj! Dam Ci 20 złotych, lizaka i chipsy!
Chłopczyk ponownie kręci głową i przyspiesza kroku... Samochód nadal powoli jedzie za nim. Znowu się zatrzymuje.
- No nie bądź taki ... wsiadaj! Moja ostatnia oferta - 50 złotych, chipsy, cola i pudełko chupa-chups!
- Oj odczep się Tato! Kupiłeś Matiza to musisz z tym żyć.


-----------
Zdarzył sie wypadek - Polak (fiat 126p) z Niemcem (VW passat) się zderzyli, samochody do kasacji, totalna rozpierducha. Z samochodu wychodzi Niemiec, machnął ręką:
- Etam.. 3 miesiące pracy.. a co tam, kupie sobie nowy.
Polak wyłazi cały zapłakany:
- Eh.. całe życie pracowałem, co ja teraz zrobię.
Niemiec na to:
- To po ch*j sobie taki drogi kupowałeś?


-----------
Wróciła żona z zakupów do domu. Weszła do pokoju i spytała męża:
- Kochanie, czy wiesz jak wygląda pomięte 100 złotych?
Mąż zaprzeczył głową, ona wyjęła z portfela banknot 100-złotowy, pomięła go i pokazała mężowi. Za chwilę znów pyta:
- Kochanie, a czy wiesz jak wygląda pomięte 200 złotych?
Sytuacja się powtórzyła - mąż zaprzeczył, ona wyjęła z portfela banknot 200-złotowy, pomięła go i pokazała mężowi. Po chwili znowu pyta:
- Kochanie, a czy wiesz jak wygląda pomięte 45.000 złotych?
Mąż znowu nie wie. Na to ona:
- To wejdź do garażu i zobacz.


-----------
- Płaci pani mandat! - mówi dwóch policjantów zatrzymując samochód jadący z nadmierną prędkością.
- A czy nie mogłabym zapłacić w naturze?
- Co to znaczy: "w naturze"?
- No wiecie musiałabym zdjąć majtki i wam dać...
Policjant odwraca się do kolegi i pyta:
- Potrzebne ci są majtki?
- Nie!
- Mnie też nie...


-----------
Policjant zatrzymuje samochód na autostradzie. Okno uchyla roztrzęsiona blondynka.
- Co pani wyprawia? Jeździ pani od prawej do lewej krawędzi jezdni jak pijana!
- Panie władzo – coś strasznego, tak się przeraziłam! Jadę sobie spokojnie, aż tu nagle przede mną drzewo! No bałam się potwornie, że w nie uderzę, więc skręciłam gwałtownie w prawo. A tam kolejne drzewo na wprost a ja na nie jadę! Więc skręciłam jeszcze mocniej w lewo, a tam kolejne drzewo, więc znowu skręciłam, żeby nie uderzyć…
Policjant zagląda do samochodu i mówi:
- Spokojnie, proszę pani. To tylko odświeżacz powietrza!


-----------
Stany Zjednoczone. Policjant zatrzymuje samochód na autostradzie, a w samochodzie siedzą trzy zakonnice. Policjant mówi do prowadzącej:
- Jechała siostra za wolno.
Zakonnica:
- Przecież minimalna prędkość to 22 mph.
- To jest autostrada i minimalna prędkość to 65 mph, a 22 to numer drogi.
Policjant patrzy jeszcze na tylne siedzenie, gdzie dwie pozostałe zakonnice całe blade telepią się ze strachu jak głupie i pyta:
- A im co się stało?
- Bo widzi pan, panie władzo. Właśnie zjechałyśmy z drogi nr 125.


-----------
Stłuczka na środku skrzyżowania. Jeden samochód cały wypchany napakowanymi dresiarzami, w drugim siedzi zwykły facet. Dresiarze wysiadają z auta i krzyczą do gościa:
- Wysiadaj, k***, napier**alamy się! Roz***łeś nam furę, ty ch***!
Facet przestraszony odpowiada:
- Panowie, ale... ale panowie nooo, no proszę was! Jak to napier***alamy się?! Przecież ja jestem chudy i jestem sam, a was cały tabun i jeszcze tacy napakowani! Przecież ja nie mam szans. To niesprawiedliwe!
Dresiarze odsunęli się na chwilę i po krótkiej naradzie ich szef mówi:
- No dobra, Masa i Byku będą z tobą.


Miłego weekendu!

czwartek, 19 lutego 2015

Ja powinnam zażyć nerwosol...

Przyjeżdżam sobie wczoraj po pracy do domu, już widząc dom zauważyłam że coś nie tak. No tak. Jakiś palant postawił sobie samochód przy mojej bramie, kompletnie blokując wjazd. No cóż, zaparkowałam sąsiadowi na bramie, wiedząc że oni nie mają samochodu, ale zapukałam do nich i zapytałam czy oni nie wiedzą kto to może być. Nie wiedzieli i nie mieli nic przeciwko temu żeby tam zostawić samochód. Zresztą, pomyślałam, to tylko na chwilę przecież. Ale już mnie wqrw nosi...
Minęły dwie godziny. Samochód stoi. Ja jak durna, co chwilę zaglądam przez okno, stoi? Nie stoi? Stoi... Dzwonię na policję. Mówię co i jak, że nie mogę wjechać do domu ite pe i że już tam długo stoi. No i co najważniejsze, że moje ubezpieczenie obejmuje parkowanie w nocy w garażu albo na własnym podjeździe a nie na ulicy, więc jak coś się wydarzy to chcę mieć krycie policji. Uprzejmy pan policjant nadał sprawie numer i powiedział żeby zadzwonić za dwie godziny jak się nic nie zmieni.
No nic, postanowiłam się rozerwać oglądając "Pompeje". Ale, takie oglądanie, co piętnaście minut zryw i albo wprost do okna (Stoi? Stoi!) albo do kibelka żeby mieć alibi że nie gapię się cały czas na ulicę... O jedenastej piętnaście dzwonię znowu na policję, mówię co i jak i że nadal stoi. Przy czym zaznaczam że wiem że nie jest to emergency ale mogłoby być, i co wtedy? I w dodatku to ubezpieczenie... Pan pyta o której rano jadę do pracy, mówię że ósma trzydzieści. No to on że jak rano będzie stał to żeby zadzwonić i wtedy zadziałają. Podziękowałam, poszłam spać. Ale najpierw naszykowałam ostatnią akcję prewencyjną, czyli na oczojebnej żółtej kartce formatu A4 napisałam markerem wielkimi literami "PLEASE DO NOT BLOCK MY DRIVE WAY AGAIN!!!" i nakleiłam taśmą klejącą na przednią szybę zawalidrogi, przytwierdzając dodatkowo wycieraczką. Chciałam mieć czyste sumienie po prostu. I z pozornie czystym sumieniem poszłam do łóżka. Ale, takie spanie, pobudka co dwie godziny żeby sprawdzić... Ha ha, no aż tak to mi sufit na głowę nie upadł, niemniej jednak faktycznie się budziłam i miałam koszmary senne, na przykład że Migusia miała wypadek na płocie i cały pyszczek we krwi...
Budzę się rano, stoi. Myślę sobie, w doopie to mam, wyjechać do pracy wyjadę, nerwów sobie szarpać nie będę srana. Pomyślę jak wrócę a on jeszcze tu będzie. Już prawie kończyłam szorować zęby kiedy zauważyłam policyjny samochód przejeżdżający wolniutko obok i oglądający sytuację. Aha, pomyślałam, sprawdzają! W tempie zawrotnym jak na rano pozbierałam wszystkie manele, zarzuciłam kurtkę, wsunęłam buty i wybiegłam z domu. Samochód policji nadal stał, czekali na mnie chyba. Wrzuciłam graty do swojego auta i podeszłam, pan otworzył szybę i tak sobie porozmawialiśmy. Że on widzi że faktycznie blokuje mi wyjazd, że mają dwa numery telefonu i adres klienta, że postarają się ponownie z nim skontaktować, a jak nie będzie odbierał albo nie będzie chciał zabrać auta (a kto by nie chciał jak policja grzecznie prosi?) to będą musieli odholować pojazd na specjalny parking i właściciel będzie musiał za niego zapłacić. A to droga sprawa, znam z autopsji, kiedyś mój samochód też odholowali za nieprawidłowe parkowanie... Ale przynajmniej ja nikomu drogi nie blokowałam, po prostu przekroczyłam dopuszczalny limit czasu parkowania o jakieś pół godziny.
Pożegnałam się z policjantami i pojechałam do pracy. I idąc za ciosem, zadzwoniłam właśnie do lokalnego urzędu w tej sprawie, wyjaśniłam całą sytuację, że ja mam dosyć dzwonienia na policję itepe i że proszę żeby coś z tym zrobili, bo mogą namalować linię na drodze zakazującą parkowania w tym miejscu i ja proszę o taką właśnie linię. Uprzejmy pan po drugiej stronie linii zarejestrował zgłoszenie mówiąc że przekaże to do odpowiednich służb które mają się ze mną wkrótce skontaktować. Zobaczymy.
A nawiasem mówiąc, zobaczcie sami. Wyjechalibyście z takiej bramy w jakiś sposób albo w nią wjechali? Bo ja może rowerem lub motocyklem, ewentualnie jakby mój samochód umiał latać to by przeleciał...


Pozdrawiam nerwosolowo...

środa, 18 lutego 2015

Co robi kobieta żeby się pocieszyć... cd.

Nie miałam wczoraj za dobrego nastoju. Postanowiłam go sobie poprawić wybierając się do kina. Początkowo chciałam zobaczyć "Selma", ale grali go zbyt późno a ja przecież muszę rano wstać do pracy. No i to samopoczucie, przy którym nie chciałam mieć, po prostu nie chciałam mieć żadnych dodatkowych emocji. Tylko czysta niemącąca umysłu przyjemność patrzenia na ekran. Tak czasami mam i wtedy czekam na wtorek, bo we wtorek są w moim kinie o połowę tańsze bilety, a kupując online mam jeszcze zniżkę 10 procent. No i mi nie żal że oglądam badziewny film. No więc jaki film jest ostatnio na topie? Tadam - "Fifty shades of Grey"! O moich wrażeniach z książki można poczytać tutaj, z tym że zaznaczam że tamto spojrzenie miałam w innych okolicznościach.
Wracamy do kina.
Poszłam od razu po pracy żeby nie tracić czasu ani paliwa, zakupiłam sobie nachos z trzema sosami bom głodna była i udałam się do sali kinowej numer 7. Szybciutko przedarłam się na samiuśki tył gdzie znajdowało się wybrane preze mnie siedzenie, starając się zasłonić twarz tacką z nachos, ze wzrokiem utkwionym częściowo w podłodze a częściowo zerkającym na tłumy siedzące już na swoich miejscach. No dobra, tłumy to za dużo powiedziane, kino nie było pełne, ale tak ze dwie trzecie wypełnienia to jednak było. Takich osób jak ja, samotnych pań po czterdziestce, było kilka, ale głównie tłum reprezentowały młode panienki w parach lub grupach, gdzieniegdzie poprzeplatane parami pochodzenia azjatyckiego. Biały reprezentant płci odmiennej, jeżeli gdzieś był to się bardzo dobrze kamuflował bo nie zauważyłam. Wśród tych wszystkich dziewoj mogłam się poczuć jak jakiś podstarzały perwert, ale się nie poczułam bo mam to gdzieś. Chcę iść sama do kina to idę. Zresztą, nie miałabym sumienia ciągnąć za sobą męskie ramię...
No i się zaczęło. Tak jak przewidziałam, bez emocji, bez wrażeń, bez jakiegokolwiek wysiłku umysłu, za wyjątkiem cichego "o qrva" kiedy kawałek nacho z sosem salsa spadł mi na bluzkę. Obejrzałam ziewając od połowy, ale nie udało mi się zasnąć. Po filmie wstałam, zabrałam swoje śmieci i wyszłam. Kobiety rozmawiały, a ja... Jak wiecie, filmów raczej nie recenzjuję, jak chcecie poczytać sobie recenzje to wpiszcie w google i Wam wyskoczy. Moje wrażenia już Wam opisałam. Zerowe. Ale nie tak żebym się całkowicie nudziła, o nie. Podeszłam do tego bardziej metodycznie, porównywałam z książką, oceniałam grę aktorską, dobór obsady itepe. Z tym ostatnim to przyznam że producenci wykonali dobrą robotę, uczynili historię troszkę bardziej realną niż książkowy odpowiednik. Ktoś może powie że aktorzy do bani, że zagrali fatalnie, ale ja ujmę się za nimi i powiem - a jak mieli grać? Tak krawiec kraje jak mu materiału staje...
Czy można stworzyć dobre dzieło kinowe na podstawie miernej powieści? Można, jako przykład podam film "Kochanek" z 1992 roku na podstawie opowiadania Marguerite Duras. Można i odwrotnie - parz polski "Quo vadis". "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest naiwną bardzo prymitywną opowiastką, z cyklu bajek o Kopciuszku. Chociaż nie miałam tego typu skojarzeń czytając książkę, film już na początku skojarzył mi sie z "Twilight". Te same nudne schematy, tylko fabuła trochę inna.
Podsumowując - jak zawsze uważam że żeby mieć opinię na jakiś temat, trzeba się z tematem zapoznać. W tym przypadku obejrzeć film. Gdybym miała ze dwadzieścia lat, albo była czterdziestoletnią dziewicą (przepraszam czterdziestoletnie dziewice), albo pruderyjną katoliczką (przepraszam katoliczki), uznałabym ten film za ociekający seksem, wyuzdany i brudny. Ale nie jestem i dlatego jest on dla mnie ckliwą miłosną opowiastką. Nagość, choć pokazywana od czasu do czasu nie jest niczym zdrożnym a sceny są tak skonstruowane że raczej dzieją się w naszej głowie niż na ekranie. Widziałam znacznie bardziej eksponujące filmy, uwierzcie mi, i nie mówię tu o pornografii...
Czy polecam ten film? Tak, jak każdy inny. Może się Wam podobać a może i nie, dla mnie osobiście był to ciekawy eksperyment socjologiczny, nic ciekawego.
Ja mam swoje własne "50 shades", znacznie lepsze :-)

Pozdrawiam na szaro!

wtorek, 17 lutego 2015

Wiosennie już

W drodze do pracy, dzisiaj rano:





A w ogródku prymulka mi zakwitła fioletowa i przebiśniegi już wylazły. Żonkile pokazywałam wczoraj. Zimno dzisiaj i wietrznie, ale już z pewnością... Wiosna idzie, Panie i Panowie, wiosna...


Pozdrawiam wciąż jeszcze zimowo 


poniedziałek, 16 lutego 2015

Walentynkowo po raz ostatni ;-)

Ło takie coś mi w sobotę zakwitło. Fajnie, nie? Środek lutego kurna chata...


A tak a propos, mój dziadek miał na imię Walenty. No to jak sentymentów mieć nie mam? ;-) 
A co było w weekend? Kolacja we francuskiej restauracji była p-rze-py-szna. Starający się naprawdę się postarał żeby mu gąły na wierzch nie wylazły jak zobaczył rachunek ale przełknął z godnością i rzekł że "raz do roku się człowiekowi należy taka przyjemność", w nagrodę dostał romantyczny spacer do portu i lekko mniej romantycznie został przepędzony przez góry następnego dnia bo romanse romansami a formę trzymać należy. Z powodu tego wypadu w góreczki troszke mnie dzisiaj bolą łydeczki, ale dam radę bo jestem twardym gadem... Się mi na wierszyki zebrało.
Pozdrawiam poniedziałkowo - sennie i zdrowo :-)

piątek, 13 lutego 2015

Humor piątkowy

Pozostajemy w temacie. Jak szaleć to szaleć.


www
- W Walentynki zrobiono w naszej firmie ankietę i okazało się, że na romantyczny wieczór walentynkowy najwięcej osób chciałoby pójść ze mną.
- To gratulacje, powinieneś się cieszyć!
- Nie do końca, w firmie nie ma ani jednej kobiety...


www
Chłopak pyta dziewczynę.
- Czy wyraziłabyś zgodę żeby w razie czego zostać dawcą organów?
Dziewczyna namyślając się przez chwilę odpowiada...
- Z całym przekonaniem mówię tak!
Po chwili chłopak pyta...
- A zgodzisz się ofiarować mi coś dzisiaj wieczór?



www
Walentynkowy wieczór, chłopak szepcze czule do ucha dziewczyny:
- Kochanie, wypowiedz te słowa, które połączą nas na wieki...
- Jestem w ciąży!!!



www
Chłopak mówi do swej dziewczyny:
- Ale będziemy mieli super walentynkowy wieczór.Mam trzy bilety do kina!
- Po co nam trzy?
- Dla twojej mamy, dla twojego taty i dla twojej siostry



www
Walentynki. Apteka: - Dzień dobry. - Skończyły się...





I taki nie za bardzo Walentynkowy ale oddający naturę... hihihi! :-)

www
Kłótnia dwóch przedszkolaków:
- A mój tata ma wieżę stereo!
- Moja mama też ma!
- A mój tata ma kabriolet!
- Moja mama też ma!
- A mój tata ma siusiaka!
- A moja mama też ma!
- Jak to, przecież twoja mama nie może mieć siusiaka?
- Ma, w szufladzie!


A teraz coś dla szczególnych wielbicieli:
 



I za specjalną dedykacją dla Pantery i FrauBe oraz wszystkich których pominęłam :-)
Wesołych Walentynek! 




Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy- potwornie dobre dowcipy!

środa, 11 lutego 2015