piątek, 29 lipca 2016

Humor piątkowy


Moja dawna koleżanka z pracy miała wczoraj ślub we Florencji. Skromny, tylko najbliższa rodzina. Jako że wieści się szybko rozchodzą w tych czasach, już widziałam zdjęcia. Przepiękne, choć z ajfona. W porównaniu do drugiej pracowej koleżanki, która miała wypasiony ślub i wesele na dwieście osób dwa tygodnie temu, to Kopciuszek. Ale powiem Wam, że ten Kopciuszek swą świeżością, miłością i radością oświetlającą każde zdjęcie przebija dumną księżniczkę w sukni za pięć tysięcy i butach Loubutina za dziewięćset (funtów! a jakże) o dwie głowy! Jestem naprawdę wzruszona bo z tej skromnej studenki, brzydkiego nieopierzonego kaczątka, wyrosła piękna, niezwykła kobieta, która ma dwa koty, nie boi się skakać na banji i uczy się chińskiego :-)
Dla Kim and Chrisa - Wszystkiego najlepszego na nowej, jeszcze lepszej drodze życia ♥

A dla Was oczywiście dawka humoru związanego z powyższym tematem. Zapraszam!


*****
Spotyka się w knajpie dwóch górali, a ponieważ jeden z nich niedawno się ożenił, to drugi pyta się go jak mu poszło w noc poślubna.
- Ano, Stasiu, normalnie. Jak weszliśmy do sypialni to się rozebrałem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że się jej wstydzę. Potem dałem jej w gębę, żeby sobie nie pomyślała, że jej się boję. Na sam koniec sam się zaspokoiłem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że jej potrzebuję.


*****
Zaczyna się noc poślubna. Mąż kładzie dłoń na brzuchu żony, pieści ją i mówi:
- Kocham cię.
- Proszę trochę niżej.
Mąż powtarza basem:
- KOCHAM CIĘ.


*****
Noc poślubna. Ona dziewica, on prawiczek. 
Leżą w łóżku, ale nie wiedzą, jak zacząć. On dzwoni do ojca.
- Rozbierz się do naga i połóż obok niej - słyszy radę.
Tak robi. Ona nie wiedząc, co to ma znaczyć, wstaje i dzwoni do matki.
- Rozbierz się do naga i połóż obok - słyszy radę.
Młoda tak robi. Młody znowu wstaje i dzwoni do ojca.
- Teraz wsadź najtwardszą część twojego ciała tam, gdzie ona sika - radzi ojciec.
Za chwilę panna młoda dzwoni do matki mówiąc:
- Mamo, co mam robić, on właśnie wsadził głowę do kibla?


*****
Kowalski się ożenił. Podczas nocy poślubnej nagle dało się słyszeć z sypialni:
- Maamaaa! Julcia tak szeroko rozkłada nogi, że ja nie mam gdzie się położyć!


*****
Po nocy poślubnej Hrabia wstaje z łoża i mówi do małżonki:
- Mam nadzieję, że po tak pracowicie spędzonej nocy urodzisz mi Pani potomka płci męskiej i... nie będę musiał powtarzać tych idiotycznych ruchów!!!


*****
Hrabia i Hrabina spędzają noc poślubną. Nad ranem zniesmaczony Hrabia zacina się w palec i skrapia prześcieradło ze słowy: 
- Niech chociaż pozory będą... 
Hrabina równie zniesmaczona wysmarkała się w prześcieradło i rzecze: 
- Masz rację, Hrabio.


*****
Noc poślubna. Pan młody stanął w oknie, gapi się i wzdycha. W końcu panna młoda pyta co się dzieje. A on: - mówią że noc poślubna jest taka piękna, a tu leje i leje...


*****
Ożenił się młody Żyd. Po nocy poślubnej przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi.
- A maślił Ty? - pyta zafrasowany rabin.
- Nie maślił.
- Tu czym prędzej namaślij!
Na drugi dzień Żyd ponownie przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Nie smalcził.
- To nasmalczij!
Przychodzi na trzeci dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wkładał.
- To włóż!
W końcu przychodzi na czwarty dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wchodzi!


Wesołego weekendu!




czwartek, 28 lipca 2016

Smak wagarów

Bardzo rzadko, ale mi się zdarza, że nie chce mi się iść do pracy. I to nie w znaczeniu "nie chce mi się ale muszę", ale nie chce mi się i znajdę jakąkolwiek wymówkę żeby nie iść. Zdarza się to wtedy kiedy źle się czuję, boli mnie żołądek czy po prostu jestem totalnie nie wyspana. Nie myślcie sobie że ja jakiś bumelant jestem, co to to nie, ale tak raz do roku robię sobie taki dzień wolny od wszystkiego. Dzwonię wtedy do pracy że jestem chora, albo że będę pracować z domu bo czekam na hydraulika, śpię sobie do południa, potem gram w gry i w ogóle nic a nic nie robię, zjem sobie coś na szybko raz czy dwa, nakarmię koty i to wszystko. To się nazywa wagary.
Moje pierwsze wagary odbyły się, a jakże, w Dzień Wagarowicza jakieś trzydzieści parę lat temu. Zapewne pamiętacie jak to kiedyś bywało, umawiała się cała klasa na wagary a potem i tak wszyscy przychodzili. No i to był właśnie ten mój pierwszy w życiu raz. Jako wzorowa uczennica i w dodatku bardzo grzeczna i poukładana (bo przypomnę że nie zawsze zdolności edukacyjne idą w parze z zachowaniem), nigdy się na nic takiego nie pisałam, bo ja szkołę tak naprawdę bardzo lubiłam. Ale tym razem stanęło że jak wszyscy to wszyscy. Zamiast do szkoły, spotykamy się wszyscy w pobliskim parku a potem się zadecyduje.
Nadeszła godzina zero. Z najlepszą przyjaciółką zamiast w kierunku szkoły udałyśmy się w umówione miejsce, usiadłyśmy na ławce, czekamy. Jakies piętnaście po ósmej nadeszło jeszcze dwóch kolegów, mówiąc że oni co prawdda na wagary się wybrali jak wszyscy (!) ale ida do domu jednego z nicjh bo ma wolną chatę i będą palić papierosy. I czy my też chcemy. Nie chciałyśmy.
Po godzinie zrobiło się nudno, nikt więcej się nie pojawił, przechodnie zaczęłi się nam przyglądać z podejrzliwością, przecież powinnyśmy byc w szkole, a nie na ławce w parku. Postanowiłyśmy że wyjeżdżamy z miasta.
Wsiadłyśmy w autobus numer 2, który miał najdłuższą trasę i obsługiwał okoliczne wioski, i pojechałyśmy. Zaczął padać deszcz. Przejechałyśmy tym autobusem tak ze dwie pętle w tę i z powrotem, ale w końcu kierowca zapytał czy my gdzieś jedziemy, bo jemu się wydaje że ze szkoły uciekłyśmy. My że nie, absolutnie, zostałyśmy wysłane przez panią nauczycielkę w celu zebrania materiału do zielnika, a nie mogłyśmy się zdecydowac w której wiosce wysiąść i czy on nie wie gdzie jest najlepsza łąka. Wciąż padało...
Około dwunastej już było jak wysiadłyśmy z autobusu, już nie padało a my poszłyśmy z nudów na miejski rynek, przysiadłyśmy na ławeczce i zaczęłyśmy obgadywac przechodzniów.
Dosiadła się jakaś baba. Celowo użyłam tego słowa, bo baba byla niska, krępa, czarne długie kręcone włosy, długa spódnica. Nikt wtedy nie nosił długich spódnic, a już broń buk takich włosów. Usiadła na ławeczce i zapytała, mrugając porozumiewawczo okiem:
- Co, na wagarach?
- Ależ nie, my już skończyłyśmy lekcje, odpoczywamy.
- Dobra dobra, przy mnie nie musicie się ukrywać, ja tam doskonale wiem jak to z Wami młodymi bywa.
Popatrzyłyśmy z koleżanką na siebie...
Zaczęłyśmy konwersację, o kwiatach, o budynkach, o księżycu. I że pani jest wróżką, i że mieszka w pobliskiej wiosce pod numerem takim-to-a-takim to jak chcemy to możemy przyjechać, powróży nam, nic od nas nie weźmie bo my młode i nas lubi. Tu nie może wróżyć, bo milicja. Obiecałyśmy że przyjedziemy oczywiście.
Tak sobie rozmawiając, zgłodniałyśmy i wyciągnęłyśmy po suchej bułce z przedziałkiem, które zakupiłyśmy w niedalekiej piekarni, na więcej nie miałysmy kasy bo trzeba bylo wydać na bilety, bułki wciąż pysznie pachniały. Widząc to baba wyciągnęła z torby pyszną aromatyczną kiełbasę i dała nam po kawałku. Po całym wielkim pętelku. Sama też zagryzała. Ta kiełbasa była pyszna, razem z suchą świeżą bułką wydawała się po prostu ambrozją. Do dziś pamiętam ten smak, smak wagarów.



P.S. Jako wzorowej uczennicy, wagary zostały mi podarowane. Upiekło się również mojej koleżance która poszła na wagary z wzorową uczennicą. Dwóch kolegów palących papierosy dostało naganę do dziennika. Dwie koleżanki, które tak jak chłopcy, zostały u jednej w domu i paliły papierosy, zostały przyłapane przez rodzica. Skończyło się karą niewychodzenia z domu do odwołania. Jeden chłopak, który tak jak my, ruszył w stronę ławeczki w parku, został po drodze przyłapany przez ojca i doprowadzony za ucho do szkoły. Cała reszta klasy poszła tego dnia grzecznie do szkoły. Donosiciela nigdy nie znaleziono :-)

środa, 27 lipca 2016

Rozterki

Dostałam propozycję "nie do odrzucenia".
Właściwie sama jestem sobie winna, bo jakoś tak w niedzielę po kolacji rzuciłam hasło: A może by tak... no bo w końcu czas szybko mija, a poza tym można zacząć pomału się zastanawiać co z przyszłością zrobić. Ale nic na siłę, nie w tej chwili, i czy w ogóle to jest dobry pomysł.
A można by tak... tu czy tam... tu nie za bardzo a tam to nie wiadomo jak, to za mało, to za dużo, w każdym razie padło trochę propozycji, wszystko można ustalić, trochę opcji jest do wyboru.
Przemyślmy to, ale już nie teraz bo późno, padło w końcu, bo niedziela, wieczór...
Wczoraj od niechcenia spytałam, bo nie za bardzo o tym myślałam, opcje są to się załatwi jak przyjdzie czas. I wtedy padła jeszcze jedna propozycja, taka której w ogóle nie brałam pod uwagę, przez myśl mi nawet nie przeszła. Szczęka mi spadła na kolana i tak leżała przez chwilę, nie dychając, a w głowie od razu tysiąc myśli i wszystkie o jednym: o kurde, no i co teraz, co teraz?? Jak??
Powiedziałam że to straszna propozycja, ale rzeczywiście bardzo odważna i w tej sytuacji chyba najlepsza. Ale czy na pewno? Dostałam zapewnienie że na pewno.
Oczywiście nic nie zostało zadecydowane jeszcze, ale czaszka mi już buzuje i zaczynam się powoli przyzwyczajać do myśli że może faktycznie to już czas. Nie wiem tylko czy jestem gotowa na taką zmianę. W stylu: chcę ale się boję. Ale sama zaczęłam, to teraz mam.
Aha. A we wrześniu jadę na wakacje!!! I sama nie wiem czy mnie na to stać. A niech to!




piątek, 22 lipca 2016

Humor piątkowy


Dzisiaj głównie w obrazkach. O mężu i żonie, o kobietach i mężczyznach :-)
Źródło: z internetu, ha ha ha! *










*****************
List do żony

Kochanie,
Przez ostatni rok próbowałem się z Tobą kochać 365 razy. Udało mi się 36 razy, co daje średnio raz na 10 dni. Przygotowałem poniższą listę aby Ci uzmysłowić dlaczego nie mogliśmy robić tego częściej.

- 54 razy pościel była za czysta
- 17 razy było zbyt późno
- 49 razy byłaś zbyt zmęczona
- 20 razy bylo za gorąco
- 15 razy udawałaś że śpisz
- 22 razy bolała Cię głowa
- 19 razy musiałaś wstać wcześnie
- 9 razy mówiłaś że nie jesteś w nastroju
- 7 razy miałaś oparzenie słoneczne
- 8 razy oglądałaś swój ulubiony serial
- 5 razy nie chciałaś popsuć sobie fryzury
- 3 razy mówiłaś że nie chcesz aby sąsiedzi nas usłyszeli
- 9 razy mówiłaś że nie chcesz aby dzieci nas usłyszały

36 razy, gdy udało mi się Ciebie namówić, były mało zadowalające ponieważ:
- 6 razy leżałaś jak nieżywa
- 8 razy przypominałaś mi że trzeba pomalować sufit
- 4 razy kazałaś mi się pospieszyć aby mieć to już z głowy
- 7 razy musiałem Cię budzić i powiedzieć że już skończyłem
- a raz myślałem że zrobiłem Ci krzywdę bo zaczęłaś wierzgać

List do męża

Kochanie,
Myślę że coś Ci się pomyliło. Oto prawdziwe powody, dla których nie dostałeś więcej razy:

- 5 razy przyszedłeś pijany i próbowałeś zgwałcić kota
- 36 razy w ogóle nie przyszedłeś do domu
- 21 razy nie miałeś wytrysku
- 33 razy miałeś przedwczesny wytrysk
- 19 razy miałeś za miękkiego
- 10 razy dostałeś skurczu palców
- 38 razy pracowałeś do późna
- 29 razy musiałeś wstać wcześniej aby jechać grać w golfa
- 2 razy wdałeś się w bójkę i ktoś Cię kopnął w jądra
- 4 razy przyciąłeś go zamkiem błyskawicznym
- 2 razy miałeś drzazgę w palcu
- 20 razy straciłeś entuzjazm po myśleniu o tym przez cały dzień
- 6 razy spuściłeś się w spodnie oglądając swoje sprośne filmy
- 98 razy nie miałeś czasu bo oglądałeś swoje zawody sportowe

Gdy już to robiliśmy, to wiedz że dlatego pozostawałam nieruchoma, ponieważ nie trafiałeś i pieprzyłeś w prześcieradło. Jeśli chodzi o sufit, to jest tak zaniedbany że bałam się aby nie spadł mi na głowę. Natomiast wtedy, gdy jak mówisz zaczęłam wierzgać - puściłeś bąka, a ja próbowałam złapać powietrze!


***************
No i nie mogłam się powstrzymać na koniec. Ze specjalną dedykacją dla Nietypowej Matki Polki




* Z profilu Porąbany Drwal na Facebooku, a zresztą prawie wszystkie fotki są z podpisem :-p





czwartek, 21 lipca 2016

Post o tym co mi dolega

Każdemu coś dolega, jedni mają kolkę, drudzy sraczkę, a jeszcze inni przestawiane lekko komórki w mózgu. A ja zachorowałam ostatnio na... burzę. Tak, tak, wiem, podlegam pod tę ostatnia grupę.
Bardzo źle znosze upały. Nie wiem dlaczego daję radę na wakacjach, pewnie dlatego że jest klimatyzacja i dużo wrażeń. No i jestem na zewnątrz. W domu i w pracy ledwo żyję. Od poniedziałku w Szkocji są straszliwe upały, 26-28 stopni, wiatru właściwie nie ma, ogólnie jest cudownie i wreszcie letnio.
Mam w biurze pootwierane okna dla wpuszczenia jakiegokolwiek powietrza, pozasłaniane żaluzje przed słońcem i wiatrak chodzący non stop. Od poniedziałku nie napiłam się herbaty, piję tylko zimną wodę i kawę late z pracowej kafejki rano, zanim zaczne. Chodzę ociężała i obolała i spać mi się chce cały czas.
A wczoraj to już w ogóle było strasznie, bo nadeszły burze z samego rana, burze jakie się w Szkocji rzadko spotyka, ale zupełnie inne niż w Polsce, nie takie porywiste. Powiedzenie że burza oczyszcza atmosferę odnosi się chyba do innego klimatu, bo ta wczorajsza wcale nie oczyściła, a zostawiła powietrze jeszcze bardziej parne i wilgotne. Mój katar sienny osiągnął wczoraj apogeum upierdliwości, a że jest tak samo zupełnie nietypowy jak ja cała, chodziłam jak śnięta ryba, w dodatku z zatkanym nosem i upierdliwym kaszlem, którego nie studziła nawet zimna woda z lodem. Za cały dzienny wkład do żołądka posłużył mi wczoraj jogurt, jabłko, trochę ryżu z kurczakiem w sosie pieczarkowym i garść truskawek ze śmietaną. Chyba i tak za dużo na tempo w jakim się poruszałam.
Jazda do domu po pracy to był horror. Otwarte okna wciągały ciepłe powietrze do środka, więc uznałam że klimatyzacja bardziej się przyda, a ona powodowała tylko że było mi zimno a nie przyjemnie*, ni tak ni srak, zaczęłam zasypiać przy tej cholernej klimatyzacji i musiałam się klepać po policzku co chwilę, bo się łapałam na mikrosekundowych utratach świadomości. Co przy prędkości 113 kilometrów na godzinę (bo tyle wynosi limit u nas) plus jak się okresowo człek zapomni i mocniej prawą noge położy, to nie jest sprawa przyjemna, tak sobie zasnąć.
A jak już dotarłam i nakarmiłam koty, rzuciłam się na sofę w celu obejrzenia jakiegoś dawno nie oglądanego programu i odpłynęłam w krainę nieważkości. W krótkiej przerwie między przeskakiwaniem z wymiaru do wymiaru wzięłam szybki prysznic, po czym w stroju Ewy ułożyłam się na wezgłowiu z książką w ręku, bo dopiero 22 była to se myślę, poczytam trochę. Z całego czytania pamiętam słowo Piotr.....




* Do purystów językowych, to nie jest błąd, nie było mi nieprzyjemnie, nie było mi przyjemnie :-)

poniedziałek, 18 lipca 2016

Zabawa w szpiegów

Firma nasza urządza corocznie tak zwane "zabawy integracyjne" połączone z obiadem (darmowym bo na koszt firmy), a potem wyjściem do pubu (nie za darmo, ale jak ktoś się dobrze zakręci to pije ile wlezie nie płacąc ani pensa).
No i w zeszły piątek mieliśmy zorganizowane takie zabawy na świeżym powietrzu pod tytułem Spy Challenge (Wyzwanie Szpiegowskie). Już kilka tygodni wcześniej zostaliśmy podzieleni za zespoły pięcioosobowe, każdy zespół miał wybrać sobie jakąś nazwę. Po wielodniowych tyradach stanęło na tym że nazywamy się Men in Black, jakaż orynalna nazwa, nieprawdaż!
Nikt nie wiedział na czym polegać miała zabawa, wiedzieliśy tylko że będzie interaktywna i oparta na apce komórkowej, dlatego dzień wcześniej zarządzający komórkami (w naszym zespole ja) zostali zaopatrzeni w stosowne aplikacje,  a w dniu "zero" dostaliśmy także po ładowarce przenośnej w razie gdyby telefon się rozładował. I dobrze bo mi się właśnie rozładował w trakcie!
W dniu zabawy stawiliśmy się wszyscy w umówionym miejscu, aby dostac szczegółowe instrukcje i zarejestrować się w systemie, przy czym każda rejestracja zaczynała się od obowiązkowego selfie :-) Nasz zespół wyglądał tak. Prawda że faceci w czerni jak malowani? ;-)


No a potem się zaczęło. Na początku nikt nie wiedział o co chodzi. A chodziło o to, że były cztery podstawowe zadania (po prostu odnaleźć i zeskanować loga z: gazety Daily Mail, butelki Bacardi, Aston Martina i banknotu pięćdziesięciofuntowego), które odblokowywały kolejne grupy zadań, które były zadaniami twórczymi i należało udokumentować je przy pomocy zdjęcia bądź filmu, a jak się je wykonało to można było iść na poszukiwania tak zwanych hotspotów, czyli gorących punktów, które odblokowywały kolejne małe zadania, z które były przyznawane punkty. I te zadania były z rodzaju tych na inteligencję lub spostrzegawczość. Na przykład wyświetlano klip i zadaniem było zgadnięcie z jakiego miasta w świecie on pochodzi. Albo z którego odcinka Tożsamości Bourne'a. Albo: którego z wymienionych sklepów nie widzieliśmy w klipie. Albo pytania z wiedzy wszelakiej, na przykład ile jest kilometrów z Londynu do Moskwy lotem gołębia. Albo: pociąg odjeżdża z Kairu o 5 rano z szybkością 30 mil na godzinę, drugi pociąg odjeżdża o 8 z szybkością 60 kilometrów na godzinę. Za ile godzin drugi pociąg wyprzedzi pierwszy? 
Albo łamigłówka z cyklu znajdź ukryte miasto w gąszczu liter. Albo rozszyfrować ukrytą wiadomość, znajdując w niej nazwę miasta. "Den regeringstjänsteman hålls i säkert förvar i en stad ungefär 500 km öster om Frankfurt, och ca 300 km söder om Berlin" i nie, nie chodziło o Frankfurt czy Berlin :-) 
Albo obejrzeć niemy filmik i przeczytać z ruchu ust co mówi facet na filmiku. Albo z szeregu nieprawdopodobnych zdarzeń wybrać jedno fałszywe. Albo jakiego kraju walutą jest Manat. Przydała się tez znajomość koktaili, na przykład czyim drinkiem jest Caipirina? Albo ilu Bondów było na pokazanym przez 5 sekund obrazku, ilu z nich miało pistolet i który miał na sobie sweter. 
I wiele wiele innych, z czego częścią nie udało nam się nawet zapoznać, a co dopiero zrealizować. 
No i jak się rozwiązało grupę zadań tego typu to pokazywał się fragment kluczowej zagadki, którą należało rozwiązać na końcu: Kto zabił agenta Kelly??
Dodam że na całą zabawę mieliśmy 2,5 godziny, kto się spóźnił w wyznaczone miejsce ten był zdyskwalifikowany. No i padał deszcz. Ale i tak bawilismy się świetnie, a ludzie z ulicy okazali się bardzo pomocni. 
Dla ilustracji tego wszystkiego przedstawiam kilka zdjęć i klipów będących zapisem wydarzenia  i odzyskanych po akcji. 

Zadanie: umiejętność wykorzystania gadżetów w każdych warunkach:


Zaadanie: sfotografować heroiczny czyn :-)


Zadanie: Umiejętnie się zamaskować:




Zadanie: Umiejętnie przkazać sekretne informacje osobie z tłumu:


Zadanie: Sfilmować scenę akcji:


Zadanie: umiejętnie wtopić się w tłum:






Zadanie: Sama nie wiem jak się nazywało, ale trzeba było zrobić tak:


A po całej zabawie wszyscy udali się na zasłużony wypoczynek do baru na przedobiadowy podwójny dżin z tonikiem


A potem do restauracji, gdzie po obiedzie wszystkim wciąż dopisywały wyśmienite humory




Rozdano nagrody, w tym za ostatnie miejsce (tzw. wooden spoon czyli nagroda drewnianej łyżka)


A mój boss udowodnił wszystkim że potrafi skakać na skakance...


No i tak to minęło :-)
A w drodze do domu po raz pierwszy w życiu zaspałam w autobusie. Kiedy otworzyłam oczy, święcie przekonana co do miejsca w którym powinnam się była znajdować w tamtym momencie, ogarnęło mnie ogromne zdumienie że widoki za okenm sa nie takie jak oczekiwałam... i musiałam dojechać do pętli końcowej i z powrotem.  No cóż, pijanych nie sieją. 



piątek, 15 lipca 2016

Humor piątkowy


Z powodów o których być może opowiem Wam następnym razem, dzisja będzie o szpiegach, agentach, Jamesie Bondzie i Facetach w Czerni. Tylko o Stirlitzu nie będzie. Ktoś wie kto to Stirlitz??

Zapraszam!



*****
Szefowie trzech agencji wywiadowczej postanowili zrobić zawody o "Puchar Najlepszego Człowieka Wywiadu". Do zawodów stanęli agenci: amerykańskiej CIA, izraelskiego Mossad-u i radzieckiego KGB. Zadanie było stosunkowo proste: skaczą na spadochronie nad pustynią, znajdują wielbłąda i dochodzą do określonej oazy.
Pierwsi zadanie wykonali agenci Mossadu. Wręczono im puchar, potem balanga alkohol, panienki... Nad ranem dociera do oazy amerykańska CIA. Znowu nagrody, alkohol, panienki. Teraz oczekiwanie na KGB. Mija tydzień, drugi, trzeci... Po czterech tygodniach na horyzoncie maleńki punkcik... Punkcik powiększał się i powiększał i nagle... Okazało się, że KGB słonia prowadzi! Biedny słoń poobijany, podbite oko, naderwane ucho i wogóle zmaltretowany totalnie. Do agentów wychodzi szef i pretensje:
- Co to k*.*a jest??!! Wielbłąd miał k*.*a być!!
Na te słowa odzywa się z przerażeniem słoń:
- Jak Boga kocham jestem wielbłąd! Jak Boga kocham jestem wielbłąd!


*****
W CIA szukają agenta. Zgłasza się dwóch panów i kobieta. Muszą zostać sprawdzeni, czy są gotowi na wszystko. Pierwszy facet dostaje pistolet, którym ma zabić żonę, ale odmawia. Drugi ma takie samo zadanie. Bierze pistolet, wchodzi do pokoju, po chwili wychodzi i mówi:
- Nie mogę zabić własnej żony.
Kolej na kobietę. Ma zabić męża. Bierze pistolet, wchodzi, słychać kilka strzałów, potem hałas. Kobieta wychodzi i mówi:
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że naboje są ślepe? Musiałam go załatwić krzesłem!


*****
Idzie James Bond przez pustynię i spotyka wielbłąda. Przedstawia mu się:
- Dzień dobry! Nazywam się Bond. James Bond.
- A ja jestem Błąd. Wielbłąd.


*****
James Bond, agent 007 wchodzi do knajpy, siada przy barze i zamawia wódkę Martini, wstrząśniętą, nie mieszaną. Rozgląda się uważnie po lokalu i spostrzega wprost nieprzeciętnej urody kobietę, siedzącą przy stoliku w drugim końcu baru przy ścianie. Nie podchodzi jednak do niej tylko wymieniają spojrzenia. Nieznajoma nie wytrzymała jednak długo, podeszła do Bonda i przedstawiła się. James skinął głową i powiedział:
- Jestem Bond, James Bond...
Widząc, że dalsza rozmowa się nie klei, kobieta zaczepia Bonda i mówi:
- Ale masz extra zegarek.
Bond popatrzył...
- Ten zegarek pokazuje mi to, czego ludzkie oko nie widzi
Kobieta ze zdziwieniem:
- Jak to jest możliwe?
Bond:
- Pokażę pani... o, na przykład widzę, że pani nie ma na sobie majtek...
Kobieta patrzy z lekkim uśmiechem i mówi:
- Ten zegarek jest chyba zepsuty, bo ja akurat mam na sobie majtki
Bond lekko zmieszany, podwija rękaw, puka w szybkę zegarka i mówi:
- O cholera! Znowu spieszy się o godzinę!


*****
Amerykański szpieg dostał od swoich szefów zadanie w Rosji. Przebrany za Rosjanina miał wkraść sie do wioski przy bazie wojskowej. Przez kilka miesięcy szlifował mowę, kulturę i zwyczaje rosyjskie. Po wylądowaniu na spadochronie, ruszył do wioski. Spotkał po drodze drwala.:
- Zdrastwuj, amerykański szpiegu.
Zdziwiony agent dotarł do wioski, ale każdy mieszkaniec wołał do niego: "Zdrastwuj, amerykański szpiegu'".
- Skąd wiecie, że jestem amerykańskim szpiegiem? Przecież doskonale znam wasz język, kulturę i zwyczaje!
- Bo ciarnych u nas niet.


*****
Jamesa Bonda i MacGyvera zamknięto w pomieszczeniu o gładkich ścianach dwudziestometrowej wysokości ale bez dachu. MacGyver pyta:
- James, masz zapałki?
Bond szuka ich po kieszeniach i mówi:
- Nie.
MacGyver:
- Szkoda ... Helikoptera już nie zbuduję ... 



Wesołego weekedu!



czwartek, 14 lipca 2016

Nie chce mi się

Niemal zasypiam w drodze z pracy. Klepię się od czasu do czasu w policzek na otrzeźwienie, jakoś dojeżdżam do domu. Brama zamknięta, sama ją rano zamknęłam to co teraz narzekam. Wychodze z samochodu, otwieram. Parkuję jak zwykle, otwieram drzwi do domu, jak zwykle Migusia wybiega, Tiguś dostojnie schodzi po schodach, łapa za łapą. Ociera się, pewnie głodny. Nie zdejmując kurtki i butów biorę się do kociego jedzenia, cholera jedna miska pełna, po co ja tyle żarcia im nakładam, na zmarnowanie tylko idzie. Złorzecząc pod nosem myję opróżnioną miskę i wykładam karmę z saszetki, zaciekle tłukąc ją widelcem. Karma z rana została na stanowisku. Jak zeżrą i będą chcieli więcej to się upomną.
Mogę się w końcu rozebrać. I przebrać, bo w sukience nie będę przecież po domu się krzątać. Zakładam legginsy, podkoszulkę, wychodzę do ogrodu. Jest pięknie, słońce świeci, ciepło, lekka bryza zawiewa, żyć nie umierać. Zrywam porzeczki te bardziej dojrzałe, zjadam je prosto z krzaka.
Wracam do domu, trzeba coś zjeść. Wrzucam szybko do piekarnika parę frytek z zamrażarki, podgrzewam "wegetariański" bigos, który ugotowałam poprzedniego wieczoru (wegetariański znaczy tylko pół kilo mięsa na kilo kapusty), pyszne jedzenie. Ostatnio jadłam bigos w Boże Narodzenie 2013 roku...
Porządkuję kuchnię, nastawiam zmywarkę. W międzyczasie otrzymuję wiadomość o odwołaniu wieczornego spotkania, muszę zostać dziś długo w pracy, przepraszam. No i dobrze, bo tyle mam do zrobienia to sobie coś zacznę.
Pójdę na motor. Ale nie chce mi się...  Poza tym, ręka mnie jeszcze pobolewa, obiecałam sobie że jeszcze tydzień przerwy z nadwyrężaniem dłoni a na motorze to jednak trzeba tą ręką operować cały czas. Motor odpada.
No to na rower... Ale znowu, ręka. Poza tym, nie chce mi się.
No kurcze, nie jęcz tak babo, weź się za siebie, coś zrób, pokój posprzątaj. No dobra, segreguję pranie, nastawiam pralkę. W czasie gdy się pierze, dywaguję: To może spacer? E tam, na spacerze byłam wczoraj, jeszcze mnie nogi bolą, i w ogóle wszystko mnie boli i ociężała jestem. No i taka ciemna chmura idzie, może będzie padać. Zjem se loda.
No i może w końcu pooglądam telewizję, bo ten telewizor tak wisi na ścianie i wisi a ja nic nie oglądam. Szukam jakiegoś filmu. Horror oczywiście odpada. Romans nie, animowany nie, sensacyjny nie, wybieram komedię "Tammy". W międzyczasie głaszczę koty, wywieszam pranie, robię sobie popkorn, no bo jak film bez popkornu oglądać. Napada mnie myśl o soku jabłkowym, który znienacka ujrzałam w lodówce. Szklanka soku nie zaszkodzi. Wrzucam dwie kostki lodu. Dodaję żubrówkę, którą to zakupiłam w sklepie tak zwanym bezcłowym na lotnisku we Wrocławiu i którą trzymałam nieotwartą "na wszelki wypadek". Mieszam łyżeczką, bo wiadomo że w takiej kolejności się drinka nie robi. W czasie filmu wypijam jeszcze dwie porcje soku zaprawionego wszelkim wypadkiem, po których to robię się niezwykle wylewna sama przed sobą. Oczywiście nikt mnie nie lubi, jestem gruba, wszyscy tylko krzywdzą i jak popełnie samobójstwo to nikt po mnie nie zapłacze. No i jestem gruba... W liście pożegnalnym podam im pin do kart, bo co się pieniądze mają zmarnować, lepiej niech sobie dzieci wybiorą oszczędności mojego życia. Buuuuuu.... Smarkam w kawałek papieru toaletowego, spuszczając resztki żalu do całego świata w toalecie.
No i jak tu może mi się coś chcieć jak mi się po prostu nie chce!

środa, 13 lipca 2016

Muszę

Niedobrze się dzieje ze mną ostatnio. Niby wszystko jest w porządku, niby wszystko tak jak powinno być, a jednak znowu dopadają mnie myśli depresyjne, cóż,  tak już pewnie musi być że raz na wozie a raz pod.
Ja wiem że to są bzdury, no bo czym jest na przykład zapalenie stawu w dłoni, długo się leczy owszem ale przeciez kiedyś przejdzie. Katar sienny - lato minie, będzie lepiej. I dzieciom sie w końcu jakoś poukłada w życiu, i finansowo będzie coraz lepiej. Ogród wymaga remontu, pokój córki jeszcze bardziej. Rynny ciekną, trzeba wymienić, porzeczki zaczęły dojrzewać, chwasty rosną, krzewy trzeba pościnać, wymienić nadpsutą kuchenkę, w której czynne są tylko dwa palniki. Kable przy telewizorze w salonie doprowadzić w końcu do ładu, pomalować korytarz. Zająć się w końcu dokumentami które zalegają na kupie.
Nagromadzenie tych bzdur po prostu zaczęło mnie przerastać. Czuję jakbym stała w rozkroku pomiędzy teraz i zaraz i boję się zrobić ten krok do przodu. Słowo "muszę" zamieniłam na "nie chce mi się". Jak sprawić żeby mi się zachciało???

piątek, 8 lipca 2016

Humor (?) piątkowy

Dla tych którzy nie śledzą (są tu w ogóle tacy?) rozgrywek Mistrzostw Europy w piłce nożnej, informację podaję że dla mnie Mistrzostwa się skończyły. Moja ukochana Portugalia wygrała z Polską, za co jej nienawidzę, za to Niemcy wygrali z Włochami za co ich kocham. No i Polska miała wygrać z Walią a Niemcy z Islandią i mieli się wszyscy spotkać w finale, a teraz co??? No i komu ja mam teraz kibicować w niedzielę??? Na szczęście został Federer i Murray...

No to dzisiaj będzie troche o Francji i trochę o Portugalii Ronaldo.


*****
- Wyobraź sobie: wracam wczoraj niespodziewanie do domu i zastaję moją żonę w łóżku z jakimś Francuzem..
- I co powiedziałeś?
- A co miałem powiedzieć? Przecież wiesz, że nie znam francuskiego.


*****
Jaka jest najkrótsza książka na świecie?
Poczet francuskich bohaterów narodowych.


*****
Starszy Francuz poszedł do spowiedzi:
- Ojcze, na początku drugiej wojny światowej zapukała do moich drzwi piękna dziewczyna i poprosiła, żebym ją ukrył przed Niemcami. Ukryłem ją na strychu i nigdy jej nie znaleźli.
- To był wspaniały uczynek, nie powinieneś się z tego spowiadać.
- Niestety ojcze, ja byłem taki słaby, a ona taka piękna. Powiedziałem jej, że za schronienie na strychu musi spędzać ze mną każdą noc.
- No cóż, to były ciężkie czasy. Gdyby Niemcy odkryli, że ją ukrywasz z pewnością zabiliby cię i miałeś prawo się obawiać. Jestem pewien, że Bóg weźmie to pod uwagę i osądzi twoje uczynki sprawiedliwie.
- Dziękuję ojcze. To mi zdjęło kamień z serca. Czy mogę jeszcze o coś zapytać?
- Oczywiście, pytaj.
- Czy muszę jej powiedzieć, że wojna już się skończyła?


*****
Dlaczego Francuzi nie pomogli Amerykanom wyrzucić Saddama Hussajna z Iraku?
- Głupie pytanie, przecież nie pomogli nawet w wyrzuceniu Adolfa Hitlera z Francji.


*****
Ile jest dowcipów o Francuzach?
- Jeden bo reszta to prawda.


*****
Przychodzi Ronaldo do fryzjera...
A tam żelu zabrakło


*****
Ronaldo mówi:
- Bóg zesłał mnie na ziemie po to żeby grać w piłkę...
Na to Messi:
- Co!?.. Ja nikogo nie zsyłałem!


*****
Mourinho wybrał się do Barcelony, aby podejrzeć metody treningowe Guardioli.
- Jak ty to robisz, że oni tak świetnie grają?
- Zadaję im pytanie na myślenie, a to pomaga – mówi Guardiola, po czym woła do siebie Messiego.
- Messi, kto to jest: syn twojego ojca, ale nie twój brat?
- Eee, proste! To przecież ja!
Mourinho zastanowił się chwilę i wrócił na swój stadion. Zwołał wszystkich zawodników i objaśnił im cudowną metodę Barcelony.
- Dobra kolego - zwrócił się do Christiano Ronaldo. - Kto to jest syn twego ojca, ale nie twój brat?
- Trenerze, zaskoczył mnie pan! To niesprawiedliwe! Proszę o czas do namysłu.
- OK. Masz czas do jutra.
Po treningu Ronaldo podchodzi do Ozila i pyta się go:
- Kto to jest syn twego ojca, ale nie twój brat?
- Nie wiesz? To przecież ja!
Następnego dnia Mourinho woła do siebie Ronaldo i pyta:
- Zastanowiłeś się?
- Tak! Chodziło o Ozila! - odpowiada pewny siebie Ronaldo.
Mourinho wściekł się i mówi:
- Ty głąbie! To przecież Messi!


I ostatni, przerobiony nieco na potrzebe chwili:


*****
W 2010 roku trener Francji pyta Pana Boga:
- Panie Boże, za ile lat Francja zostanie mistrzem Europy?
- Za 6 lat.
- O, nie! To nie za mojej kadencji - odpowiada trener.
Na to trener reprezentacji Portugalii pyta Pana Boga:
- Panie Boże, za ile lat Portugalia zostanie mistrzem świata w piłce nożnej?
- Nie za mojej kadencji - odpowiada Pan Bóg.




Miłego więc weekendu życzę!








środa, 6 lipca 2016

Sekretne życie zwierzaków

Byłam wczoraj w kinie na filmie animowanym dla dzieci!
Pomimo że film jest pokazywany w Wielkiej Brytanii od 26 czerwca, sala była wciąż w połowie wypełniona, pokaz o dwudziestej pierwszej, więc pora nie dla dzieci. "Sekretne życie zwierzaków", bo o nim mówię, to fantastyczny film na którym wyśmiałam się za wszystkie czasy.


Bohaterami są zwierzęta, i to nie tylko pieski i kotki ale też ptaki, chomiki, króliki, jaszczurki, pająki, węże i cała menażeria którą człowiek kiedykolwiek próbował udomowić.
Każdy właściciel zwierzątka domowego odnajdzie w bohaterach tego filmu wszystkie cechy charakterystyczne swojego pupila, a nawet więcej, dowie się co tak naprawdę robią nasze zwierzaki gdy wybywamy z domu :-)

Historia jest dość banalna, bo zaczyna się od zazdrości, która na skutek różnych perypetii przechodzi na końcu w wielką przyjaźń. W filmie znajdziemy zresztą cały przekrój emocji, do tego świetne dialogi i bezbłędny humor, co sprawia że naprawdę każdy może się świetnie bawić i dlatego bardzo go polecam. Wszystkim bez wyjątku, ponurakom też.
Nie wiem tylko dlaczego nastąpiła taka rozpiętość w czasie, bo u nas premiera była już od czerwcu, w USA dopiero za dwa dni, a w Polsce niestety, dopiero we wrześniu, nawet plakatu reklamowego jeszcze nie ma. Ale jak już będzie to się wybierzcie, jestem pewna że nie pożałujecie.

Dla zachęty zwiastun po polsku. Miłego oglądania!





poniedziałek, 4 lipca 2016

Poranne dialogi

Siódma rano.
Niedomknięte drzwi do łazienki otwieraja się z impetem. Wchodzi On.
- Miauuuu!
- No cześć kochanie, gdzie byłeś?
- Miaaauuuau!
- Na podwórku byłeś, tak? I teraz już wróciłeś?
- Mój Ty kochany kiciuniu, złotko Ty moje najdroższe...
- Mrrauauauuuu!
- No już już, mamusia Cię pogłaszcze, o taaak... o tak... Dobry kotek, kochany kotek...
- Miaaauuuuu!
- No ale już wystarczy, naprawdę, no dobrze jeszcze raz i wystarczy.
- Miiiiiiauuuuuu!
- No koniec już, czy nie widzisz że mamusia kupe robi???!!!

Kurtyna...


sobota, 2 lipca 2016

Poczęstujecie się?

Dostałam w zeszłym tygodniu torbę rabarbaru na nalewkę. No ale cała torba to za dużo, więc coś z pozostałym towarem trzeba było zrobić. Poza nalewką, co najłatwiej i w dodatku niezbyt dużym kosztem? Ciasto kruche z rabarbarem i kruszonką.
Moje ciasto jest bezglutenowe, bo i ja znalazłam sie jakiś czas temu w gronie tych "odmieńców" co to pszenica im szkodzi. Po przejrzeniu całego internetu i najróżniejszych przepisów na bezglutenowe ciasto i kruszonkę, doszłam do wniosku że mam w nosie takie przepisy jakie się proponuje osobom bezglutenowym. Jakieś mąki z nie wiadomo czego, amarantusy srusy, a w cholerę mnie z takim czymś. Zaszalałam więc i zrobiłam normalne ciasto kruche, czyli masła 150 gram, jajko, 100 gram cukru, odrobina sody (bo proszek do pieczenia może zawierać gluten) i łyżka śmietany, a mąkę pszenną zastąpiłam mieszanką własnej roboty, czyli wciepałam po trochę mąki ryżowej, kukurydzianej i ziemniaczanej, tak  żeby razem wyszło ze dwie szklanki. Wszystko to wymieszałam w misce, wygniotłam żeby się zlepiło w kulkę i włożyłam do lodówki na godzinę czy troche dłużej. Wypiłam sobie w tym czasie kawę, przecedziłam nalewkę z szyszek sosnowych, pościągałam koty ze stołu i mebli i nastawiłam piekarnik na 200 stopni. Obrałam rabarbar, pokroiłam go w plasterki i umieściłam w misce z około 150 gramami cukru, niestety zabrakło mi cukru waniliowego, dodałam więc odrobinę olejku waniliowego. Dosypałam taże sporą łyżke mąki ziemniaczanej bo wyczytałam kiedyś że tak jest lepiej. Wymieszałam to wszystko i odstawiłam na chwilę, dosłownie na 10 minut, na czas kiedy robiłam to co poniżej.
Po wyjęciu ciasta w lodówki starłam na tarce prosto na blachę wysmarowanę masłem, a blacha taka zwykła do tarty, więc nie przywierająca. Takie ciasto bezglutenowe jest samo w sobie dość kruche, więc nie było problemu z tarciem. Potem je sobie trochę na blaszce ugniotłam, żeby zrobiło jakąś tam warstwę, ale tylko na dnie, boki zostawiłam puste. Ponakłuwałam widelcem i wstawiłam na 10 minut do piekarnika na 200 stopni. Muszę dodać że kula ciasta, którą wstawiłam do lodówki, okazała się za duża do mojej blaszki, która jest wielkości dużej tortownicy, albo jak kto woli, małego talerza do mikrofalówki. Wystarczyła zaledwie połowa więc drugą połowę zamroziłam na następny raz.
W czasie kiedy ciasto było w piekarniku, przygotowałam kruszonkę. I znowu, zwykła kruszonka taka jak za starych dobrych czasów, czyli tyle samo masła ile cukru i dwa razy tyle mąki, u mnie znowu mieszanka mąki ryżowej i kukurydzianej. Masła i cukru po 100 gram i 200 gram mąki tak na oko. Wymieszałam to wszystko w misce i wygniotłam w kulkę.
Wyciągnęłam ciasto z piekarnika, poczekałam kilka minut aż przestygnie, po czym wyłożyłam cały rabarbar (mąka ziemniaczana jest chyba po to żeby nie puszczał tyle soku) i posypałam kruszonkę po całości. Wyglądało to wszystko tak:


Wstawiłam do piekarnika, zmniejszyłam temperaturę do 170 stopni (z nawiewem) i ustawiłam czas na 30 minut. Tak wyglądało w piekarniku:


Po pół godzinie wyjęłam gotowe ciasto z piekarnika i poczekałam aż ostygnie. Wyglądało tak:


Po czym przetransportowałam na mały stary talerz do mikrofalówki, który z powodzeniem służy mi jako płaski talerz na ciasto. Jak to zrobiłam? Otóż położyłam duży talerz z mojej obecnej mikrofalówki na blachę, odwróciłam to wszystko do góry nogami, tak że spód był na wierzchu, po czym położyłam na to stary mały talerz do mikrofalówki i odwróciłam wszystko jeszcze raz. Voila!



Z odrobiną śmietanki i kieliszeczkiem malinowej nalewki smakowało.... sami sobie wyobraźcie :-)


Notka dla siebie - chyba dodałam za dużo cukru bo wydawało mi się za słodkie. Następnym razem zmniejszę troche jego ilość.

Smacznego!