czwartek, 28 lipca 2016

Smak wagarów

Bardzo rzadko, ale mi się zdarza, że nie chce mi się iść do pracy. I to nie w znaczeniu "nie chce mi się ale muszę", ale nie chce mi się i znajdę jakąkolwiek wymówkę żeby nie iść. Zdarza się to wtedy kiedy źle się czuję, boli mnie żołądek czy po prostu jestem totalnie nie wyspana. Nie myślcie sobie że ja jakiś bumelant jestem, co to to nie, ale tak raz do roku robię sobie taki dzień wolny od wszystkiego. Dzwonię wtedy do pracy że jestem chora, albo że będę pracować z domu bo czekam na hydraulika, śpię sobie do południa, potem gram w gry i w ogóle nic a nic nie robię, zjem sobie coś na szybko raz czy dwa, nakarmię koty i to wszystko. To się nazywa wagary.
Moje pierwsze wagary odbyły się, a jakże, w Dzień Wagarowicza jakieś trzydzieści parę lat temu. Zapewne pamiętacie jak to kiedyś bywało, umawiała się cała klasa na wagary a potem i tak wszyscy przychodzili. No i to był właśnie ten mój pierwszy w życiu raz. Jako wzorowa uczennica i w dodatku bardzo grzeczna i poukładana (bo przypomnę że nie zawsze zdolności edukacyjne idą w parze z zachowaniem), nigdy się na nic takiego nie pisałam, bo ja szkołę tak naprawdę bardzo lubiłam. Ale tym razem stanęło że jak wszyscy to wszyscy. Zamiast do szkoły, spotykamy się wszyscy w pobliskim parku a potem się zadecyduje.
Nadeszła godzina zero. Z najlepszą przyjaciółką zamiast w kierunku szkoły udałyśmy się w umówione miejsce, usiadłyśmy na ławce, czekamy. Jakies piętnaście po ósmej nadeszło jeszcze dwóch kolegów, mówiąc że oni co prawdda na wagary się wybrali jak wszyscy (!) ale ida do domu jednego z nicjh bo ma wolną chatę i będą palić papierosy. I czy my też chcemy. Nie chciałyśmy.
Po godzinie zrobiło się nudno, nikt więcej się nie pojawił, przechodnie zaczęłi się nam przyglądać z podejrzliwością, przecież powinnyśmy byc w szkole, a nie na ławce w parku. Postanowiłyśmy że wyjeżdżamy z miasta.
Wsiadłyśmy w autobus numer 2, który miał najdłuższą trasę i obsługiwał okoliczne wioski, i pojechałyśmy. Zaczął padać deszcz. Przejechałyśmy tym autobusem tak ze dwie pętle w tę i z powrotem, ale w końcu kierowca zapytał czy my gdzieś jedziemy, bo jemu się wydaje że ze szkoły uciekłyśmy. My że nie, absolutnie, zostałyśmy wysłane przez panią nauczycielkę w celu zebrania materiału do zielnika, a nie mogłyśmy się zdecydowac w której wiosce wysiąść i czy on nie wie gdzie jest najlepsza łąka. Wciąż padało...
Około dwunastej już było jak wysiadłyśmy z autobusu, już nie padało a my poszłyśmy z nudów na miejski rynek, przysiadłyśmy na ławeczce i zaczęłyśmy obgadywac przechodzniów.
Dosiadła się jakaś baba. Celowo użyłam tego słowa, bo baba byla niska, krępa, czarne długie kręcone włosy, długa spódnica. Nikt wtedy nie nosił długich spódnic, a już broń buk takich włosów. Usiadła na ławeczce i zapytała, mrugając porozumiewawczo okiem:
- Co, na wagarach?
- Ależ nie, my już skończyłyśmy lekcje, odpoczywamy.
- Dobra dobra, przy mnie nie musicie się ukrywać, ja tam doskonale wiem jak to z Wami młodymi bywa.
Popatrzyłyśmy z koleżanką na siebie...
Zaczęłyśmy konwersację, o kwiatach, o budynkach, o księżycu. I że pani jest wróżką, i że mieszka w pobliskiej wiosce pod numerem takim-to-a-takim to jak chcemy to możemy przyjechać, powróży nam, nic od nas nie weźmie bo my młode i nas lubi. Tu nie może wróżyć, bo milicja. Obiecałyśmy że przyjedziemy oczywiście.
Tak sobie rozmawiając, zgłodniałyśmy i wyciągnęłyśmy po suchej bułce z przedziałkiem, które zakupiłyśmy w niedalekiej piekarni, na więcej nie miałysmy kasy bo trzeba bylo wydać na bilety, bułki wciąż pysznie pachniały. Widząc to baba wyciągnęła z torby pyszną aromatyczną kiełbasę i dała nam po kawałku. Po całym wielkim pętelku. Sama też zagryzała. Ta kiełbasa była pyszna, razem z suchą świeżą bułką wydawała się po prostu ambrozją. Do dziś pamiętam ten smak, smak wagarów.



P.S. Jako wzorowej uczennicy, wagary zostały mi podarowane. Upiekło się również mojej koleżance która poszła na wagary z wzorową uczennicą. Dwóch kolegów palących papierosy dostało naganę do dziennika. Dwie koleżanki, które tak jak chłopcy, zostały u jednej w domu i paliły papierosy, zostały przyłapane przez rodzica. Skończyło się karą niewychodzenia z domu do odwołania. Jeden chłopak, który tak jak my, ruszył w stronę ławeczki w parku, został po drodze przyłapany przez ojca i doprowadzony za ucho do szkoły. Cała reszta klasy poszła tego dnia grzecznie do szkoły. Donosiciela nigdy nie znaleziono :-)

8 komentarzy:

  1. Buuuu! A ja chyba nie bylam na wagarach bo nie pamietam. Ani laweczki, ani bulki, ani kielbasy, ani autobusu, ani nic. Nie pamietam. Nie wagarowalam? Czy to mozliwe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, takie tam uciekanie z pojedynczych lekcji to nie wagary ;-)

      Usuń
  2. Za moich czasow nie bylo dnia wagarowicza, ale na wagary zdarzalo mi sie chodzic, chociaz rzadko, bo bylam prymuska i nie wypadalo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie prawdziwe to były moje pierwsze i ostatnie. W ostatnich klasach liceum zdarzało się opuszczać pojedyncze lekcje, ale to nie prawdziwe wagary. Prawdziwe to tylko przez cały dzień!

      Usuń
  3. Taaak...zawsze się znalazł jakiś łamistrajk.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, a zazwyczaj to Ci którzy sami do tego namawiają...

      Usuń
  4. a ja chyba nie chodzilam na wagary. pewnie ze strachu. Twoje opisane calkiem fajne...na wagary zaczelam notorycznie chodzic na studiach - na wykladzie z nauk politycznych nigdy nie bylam. z kolezanka nigdy nie doszlysmy/dojechalysmy tam, za duzo atrakcji po drodze. ...

    OdpowiedzUsuń