piątek, 30 marca 2018

A w Wielkanoc

Chłop w pracy, a ja jak zwykle mam wolne w piątek i poniedziałek. Przywilej pracowania w instytucji. Postanowiłam nam wyprawić święta jednak, bo siedzę te cztery dni w domu to co sie będę nudziła. Naszło mnie tak wczoraj, kiedy przejeżdżałam obok sklepu polskiego. Zrobię buraczki z chrzanem, bo Chłop bardzo lubi a mnie sie tego normalnie robić nie chce, ale mam cztery dni wolnego więc się poświęcę. Zakupiłam więc cztery buraki i dużą laskę chrzanu. Bo był. Do koszyka wrzuciłam też dwie kostki sera, sernik sobie zrobię, a co! Zobaczyłam kwas na żurek. To zakupiłam. W końcu mam cztery dni wolnego, coś jeść trzeba. Do żurku przydałoby się kiełbasę jakąś. Zauważyłam taką dziwną, białą, kiełbasa gospodarza sie nazywała czy jakoś tak. Pani mówi że do żurku będzie w sam raz. Kupiłam jedną. Kątem oka spostrzegłam stosik czegoś co nazywał sie resztkami na bigos, a były to całkiem pokaźne kawałki wędlin i mięs, takie po 10-15 deko. Pomyślałam, kupię, a co, zawsze jakaś odmiana od lokalnych szynek. Poprosiłam o cztery kawałki. Dostałam dwie fajne szynki wędzone, kawałek schabu i kawałek przyzwoitego boczku. Usmażę to wszystko w postaci "święconki" na wielkanocne śniadanie o dwunastej w niedzielę. Dokupiłam jeszcze słoiczek musztardy, bo ja polskich wędlin na gorąco bez musztardy nie ruszę. Już przy kasie zobaczyłam barwniki do jajek. No to zakupiłam, Chłopu bardzo się podobało kolorowanie jajek w zeszłym roku to będzie sobie jutro malował. Ja nie, bo ja mam cztery dni wolnego to będę miała co innego do roboty. No ale żeby uzyc te barwniki to trzeba mieć jajka. Najlepiej białe. W polskim sklepie białe mieli ale tylko w paczkach w ilości 30 sztuk. To zdecydowanie za dużo. Pojadę gdzie indziej i poszukam. Najwyżej kupię kacze albo przepiórcze, też będą fajne. I wiecie co? Zjeździłam wszystkie lepsze sklepy i supermarkety w okolicy (bo w takich rodzaju Lidla czy Aldi to i tak nie ma) i nigdzie nie było białych jajek. Najbliższe jakie udało mi się wypatrzeć to "niebieskie" czyli takie prawie białe w Sainsbury's. Takie same mieli w Marks and Spencer. Wszystkie kacze i przepiórcze wykupione. Najpierw się wkurzyłam, ale zakupiłam te niebieskie i pomyślałam, a do cholery z tym wszystkim, przecież sześć sztuk w zupełności wystarczy, jak se Chłop chce to se brązowe zafarbuje.
I takie to moje świąteczne zakupy.
A dzisiaj siedzę sobie w domu, bo przecież mam cztery dni wolnego to muszę je wykorzystać. No to postanowiłam, że dzisiaj pomaluję ostatnie nietknięte pomieszczenie w tym domu, czyli toaletę na dole. Przytaszczyłam więc z samego rana wszystkie potrzebne sprzęty z garażu, umyłam już ściany i sufit mydłem cukrowym i teraz czekam aż wyschnie. Machnę to wszystko w pół godzinki, bo pomieszczenie jest małe, półtora na dwa metry, z czego dwie ściany są w kafelkach a w trzeciej są drzwi. No to idę zaczynać sernik.

A Wam, Moi Drodzy, życzę udanych świąt, każdemu takich jakie sam sobie chce




środa, 28 marca 2018

Rok w pigułce

Dokładnie rok temu o tej porze przeprowadziłam się do Chłopa i dokładnie w środę zabrałam ostatnie rzeczy z domu. Wróciliśmy tylko wieczorem posprzątać ostatecznie i zabrać koty. Jak ten czas leci. Oglądam sobie zdjęcia z tamtego okresu i powiem Wam, było znacznie cieplej! Widzę to po kwitnącej na fotografii forsycji, białej tawułce, wielkim bukiecie żonkili w wazonie. I po wiosennej kurtce, w którą byłam przyodziana. Dzisiaj ciągle mam na sobie puchową. Co zdarzyło się w czasie tego roku?

Kwiecień - minął pod znakiem zwierzątek. Tymczasowa adaptacja kotów w domu Chłopa, pierwsza ucieczka, nocne eskapady, poznanie Nażyczonego, który się później okazał Nażyczoną (i nota bene nadal od czasu do czasu zjawia się w naszym nowym domu, który jest przecież tuż za rogiem). Ucieczka Olusia, papugi mojej siostry w Polsce i cudowne znalezienie jej. Oglądaliśmy "Księgę Dżungli" na Imaxie w 3D a potem karmiliśmy wiewiórki w Ogrodzie Botanicznym. Zwiedziliśmy pobliski pałac i jego tereny, obejrzeliśmy pokaz ptaków łownych. No i Wielkanoc była w połowie kwietnia w zeszłym roku. Czyli pierwsze farbowanie jajek Chłopa :-))) W tym roku też będzie, farbki już kupiłam ;-)

Maj - ponowna przeprowadzka, tym razem do nowego domu na stałe. Po harówce przez pierwsze kilka dni maja pójście do pracy okazało się wypoczynkiem. Nowe łóżko, nowe zasłony. Cały maj upłynął na malowaniu, porządkowaniu, układaniu, czyszczeniu. Jak my to przeżyliśmy, to sama nie wiem. Pogoda była bajecznie majowa, ponad dwadzieścia stopni niemal non stop. Kąpiele słoneczne po pracy, grill u znajomych pod koniec miesiąca, a na końcu końcu najważniejsze - nowa pralka. Automatyczna i w dodatku mądra technologicznie. Ha, bingo! Koty odnalazły się w nowym terenie doskonale. Pierwsze odwiedziny Nażyczonej w nowym domu.

Czerwiec - Drugie odwiedziny Nażyczonej zwanej odtąd Tiggy 2. Tiguś śpi na szmatach a Migusia przynosi upolowanego nietoperza. Zaczynają się białe noce a ja rozwalam sobie palca blenderem. Siostrzeniec ucieka z domu bo spalił router. Zamawiamy wakacje, kupuję sobie nowe sandałki żeby mieć w czym ganiać po Leningradzie. Montujemy nową wykładzinę w największym pokoju i kosimy trawę. Przy okazji wycinam starą śliwkę, drzewo takie. Chłop rozbiera (konstrukcje ogrodowe między innymi). Tiguś uwielbia nową wykładzinę a ja KOCHAM.

Lipiec - opiekuję się WNUCZKAMI.  Dywaguję na temat pamięci i nic-nie-robienia. Szykujemy się na wakacje, a ja podziwiam czerwone Lamborghini. Robie użytek z wosku i kupuje prezenty wnuczkom. Tiguś po raz pierwszy włazi do wanny a ja znajduję martwego wróbla na schodach. A 15-go lipca wyjeżdżamy na wakacje. Oslo, Gdańsk, St Petersburg, Helsinki, Sztokholm, Karlskrona, Berlin, Warnemunde, Kalundborg i Kopenhaga.

Sierpień - pobierają mi krew, biję Chłopa i w końcu zdaję relację z wakacji. Wciąż wspominam. Wybieram się na bieganie i fotografuję czarnego kota. A także pręgowanego, żeby było po równo. Piekę bułki i jabłecznik z pierwszych spadniętych jabłek. Pisanie o wakacjach zajmuje mi mnóstwo czasu.

Wrzesień - szaleję z postami o St Petersburgu, przestaję być najważniejsza i otrzymuję od Róży jej książkę o Gastronautce, którą czytam w dwa wieczory. Dostaję okropnego ataku astmy, której mi jeszcze nie stwierdzono. Umiera moja najstarsza wnuczka - Barrie. Córka w rozpaczy. Odwiedzamy rodziców Chłopa w Yorkshire i zrywam rabarbar. Kupuję sobie nowy mikser, żeby pomógł mi piec ciasta. Piekę ciasto śliwkowe i zrywam wszystkie jabłka z naszej jabłonki. Jest tego bardzo dużo.

Październik - blog mi zdycha, Migusia  siedzi na Chłopie, dostaję wielki bukiet kwiatów i wybieram się na grzyby. Budujemy szafy i kupujemy żyrandol do sypialni. W końcu mamy lustro, a młody człowiek z domu naprzeciwko gra nago na konsoli. Jedziemy do Polski. Chłop poznaje Rodzinę, a Rodzina Chłopa. Zwiedzamy Nysę. Jedziemy do Zakopanego, gdzie spędzamy dwa wspaniałe dni. Mamy niesamowite szczęście z pogodą. Zwiedzamy Kraków, Auschwitz, Wieliczkę. Chłop uwielbia Galerię Krakowską i nażera się pierogami po same uszy. Po powrocie robię sobie serię portetów halołinowych.

Listopad - piszę skargę do polskiego przewoźnika na kierowcę. Otrzymuję odpowiedź, od której spada mi szczęka. Chwalę się wakacjami na blogu. Mama grozi ucięciem łba gdyby mi przyszło na myśl porzucić Chłopa, a ja walczę z systemem zdrowia. Nawiedza nas Mikołaj i nakazuje pakować prezenty. Czynimy to do północy. Cieszę się, bo w końcu stwierdzili astmę. Uczę się z nią żyć.

Grudzień - Mikołaj się mści za moje kawały, a potem się rehabilituje. Piekę setkę pierniczków, albo nawet więcej. Kupujemy w Ikei naszą pierwszą żywą choinkę. Oglądamy "Ostatni Jedi" w kinie 4DX, którym jesteśmy zachwyceni. Chewbacca przybija mi piątkę. Kończymy dokańczać co zostało do dokończenia w domu i szykujemy się do Świąt. Przyjeżdża rodzina Chłopa, a ja mam spieprzone święta zanim się jeszcze zaczęły. Okazuje się, że ojciec Chłopa wcale nie porysował blachy a mi jest głupio, choć się do tego przecież nie przyznam.  Święta, święta i poświętach a ja zaczynam kolorowanie. Kupuję od dawna upatrzone obrazy, wygrywam coroczny turniej badmintona i spędzam Sylwestra w gronie znajomych.

Styczeń - zaczynam nowy rok z kacem gigantem. Dobrze, że mam zupę ogórkową, ona ratuje życie. Chłop gada z Alexą i sprząta dom. Zamarza mi samochód i zaczynam poszukiwanie wakacji. Spada pierwszy śnieg, a ja uchylam rąbka tajemnicy. Chwalę się planowaniem, a koleżanka córki chce ukraść dziecko.

Luty - planowanie ślubu odbiera mi rozum. Poczta Chińska pęka w szwach, a ja wyżywam się artystycznie. Bawimy się w podchody na Walentynki. Robię bukiet z róż. W lutym umiera moja ostatnia babcia, Rodzina jedzie na pogrzeb a ja nie. Wciąż wyżywam się artystycznie. Zostaję ofiarą urody, a na koniec dopada nas Bestia ze Wschodu.

Marzec - zima, zima, zima i zima. I zima. Ja daję się ponieść (znowu), a resztę to pamiętacie bo to było w tym miesiącu zaledwie. Oficjalnie jest już wiosna, a formalnie... to ja nie wiem. Wiem tylko, że w zeszłym roku było znacznie, znacznie cieplej o tej porze.


wtorek, 27 marca 2018

Wiosna w ogrodzie (?)

No i niby przyszła i niby już jest. Od tygodnia. A niech jej tam i będzie, nie będę się sprzeczać, choć prognozy na pierwszy weekend kwietnia są niezbyt zachęcające.
Długa to była zima, oj długa i ciężka, dałą się wszystkim we znaki i ja jej mam już tak dość, że nawet nie potrafię wyrazić. Co z tego, że weekend był ładny i słoneczny, jak wciąż zimno i znowu zapowiadają śnieg. Ech...
Żeby się pocieszyć, zmieniłam sobie bloga na zielono. No i postanowiłam pokazać Wam kwiatki z mojego ogrodu. Znaczy z tego ugoru zarośniętego ziemią, z którego usunęliśmy jesienią wszystko co daliśmy radę, sama nie wiem po co. Mamy umówioną firmę na ostatni tydzień kwietnia na przebudowę terenu i jestem tym bardzo podekscytowana. Będę miała trawę! I prawdziwy taras! Nie taki, jak sobie pewnie większość z Was wyobraża, ot ziemia wyłożona płytkami, na których będzie można sobie krzesło i stolik postawić, kawę wypić, posiedzieć. Co prawda w sobotę przeżyłam niemal atak histerii, kiedy facet zadzwonił i powiedział, że w związku ze złą pogodą są bardzo opóźnieni w robocie i będą mogli wejść na teren w pierwszym tygodniu maja. No ale na moją prośbę, że nie ma żadnej mowy o maju, bo w maju to my mamy ślub a potem wyjeżdżamy, poprzesuwał terminy i mają zacząć 23-go kwietnia. Co z tą moją biedną trawą będzie jak nas nie będzie to ja nie wiem. Syn będzie musiał podlewać, jak przyjedzie koty karmić, albo sąsiada poproszę. Aby tylko ogród był gotowy.
A na razie jest to co jest. Co niniejszym Wam pokazuję (po kliknięciu się powiększy).

 Tego przebiśniega juz nie ma. Był w lutym. Było ich ze trzy, ale ten wyrósł na samym środku.


No i takie kwiatki mam w ogrodzie:


I grzyby :-) W doniczce z zeszłoroczną melisą.


Drzewko figowe, już wypuszcza pąki.


A to... tulipany? Żonkile?


Mięta już zaczyna odżywać


Zeszłoroczna pietruszka przetrwała zimę


A nawet ubiegłoroczny szczypiorek w zamszałej doniczce


No ale prawdziwe kwiecie też rośnie. O, proszę! Osamotniony nagietek.


Kilka krokusów. Muszę powydłubywac cebulki i zasadzić je ponownie jak już będzie ogród.


I samotna żółta główka żonkila. 



I na koniec Migusia, bo oczywiście była ciekawa co ja też wyczyniam. Przynajmniej w tym świetle udało się zrobić zdjęcie kota, a nie tylko czarną plamę.



Pozdrawiam "wio-sennie"

piątek, 23 marca 2018

Humor piątkowy

Ciepło się robi, słoneczko już w końcu zaczyna przyświecać, zegarki przestawiać będziemy w niedzielę, no to dzisiaj będzie o zwierzątkach. Zapraszam :-)


*****
Mały chłopiec przychodzi do sklepu zoologicznego:
- Poplose tego calnego klólicka.
- A ten biały nie będzie ładniejszy? - pyta sprzedawca.
- Plose pana, mojego pytona to wali, jakiego on będzie kololu.


*****
- Ty, żyrafa, po cholerę ci taka długa szyja?
- Oj, zając, ty biedny kurduplu. Patrzysz na świat z poziomu tej swojej trawki i marchewki i co ty możesz wiedzieć o życiu? Ty wiesz, jaki ja mam z tej wysokości widok? Widzę dookoła na 30 km.
Co byś nie ugryzł, to zaraz masz w brzuchu i nawet nie poczujesz smaku. A ja cały czas czuję smak każdego listeczka akacji, gdy wędruje przez przełyk. A gdy w upał napiję się wody i poniosę głowę, to dłuuugo czuję, jak mi chłodzi szyję.
- No, faktycznie, fajnie masz z tą długą szyją. Ty, żyrafa, a rzygałaś kiedyś?


*****
- W instytucie udało nam się nauczyć psy alfabetu Morse'a - ogłasza naukowiec na konferencji i z dumą prezentuje dorodnego owczarka.
[pies kilka razy naciska łapą przycisk]
- Co on powiedział? - pyta dziennikarz.
- "Hau".


*****
Do sklepu ze starociami w Jerozolimie wszedł turysta, rozejrzał się - same rupiecie bez wartości, zbiera się do wyjścia, patrzy, a tu przy drzwiach siedzi kotek i pije mleczko z miseczki. A ta miseczka - gościu oczom nie wierzy - porcelana z epoki dynastii Ming!
- Wie pan co - mówi do sprzedawcy. - Ten kotek przypadł mi do serca na pierwszy rzut oka, niech mi pan go sprzeda! Dam za niego dziesięć szekli.
- Nie mam mowy! - powiada sprzedawca. - To ulubiony kotek moich wnucząt, nie jest na sprzedaż.
- Ale ja samotny jestem, a kotek - o, widzi pan - łasi się! - od razu mnie polubił. 50 szekli dam.
- Wykluczone, wnuczęta by się zapłakały.
Turysta jednak nie odpuścił, w końcu kot poszedł za tysiąc szekli.
Gość wziął kota pod pachę, zmierza do wyjścia, ale w ostatniej chwili zatrzymuje się i powiada:
- Wygląda na to, że kotek jest przywiązany do swojej miseczki. Pewnie by mu było za nią tęskno. Chciałbym ją kupić - dziesięć szekli dam.
- A nie, nie! - mówi sprzedawca. - Miseczka jest z epoki Ming i jest warta dwa miliony dolarów... A takich kotów po tysiąc szekli to ja już osiemdziesiąt sprzedałem.


*****
Złodziej włamał się do cudzego domu i szpera w poszukiwaniu łupu. Nagle odzywa się głos:
- Jezus cię widzi...
Złodziej zbladł, choć nie widział w ciemnościach, kto mówi.
- Przecież dom miał być pusty do końca tygodnia - pomyślał sobie.
- Jezus cię widzi... - odzywa się znowu. Złodziej zaświecił w końcu latarką w kierunku głosu. Na drążku siedziała papuga. Odetchnął z ulgą.
- Cześć, jestem Maria - powiedziała papuga.
- Maria? To to głupie imię dla ptaka - zaśmiał się złodziej.
- Może i tak, ale jeszcze głupsze jest Jezus dla dobermana.


*****
Stoi orzeł i sęp na krawędzi klifu.
- Ej orzeł, luzujemy się? - pyta sęp.
- Luzujemy.
No i orzeł wraz z sępem rzucają się w przepaść i 2 metry nad ziemią spektakularnie hamują i wznoszą się w powietrze, po czym powracają na krawędź klifu.
Nagle podchodzi do nich kolejny sęp.
- Ej chłopaki, mogę się z wami poluzować?
- Jasne, dawaj, no to się luzujemy.
No i we trzech rzucili się w przepaść i tuż nad ziemią spektakularnie wyhamowali, po czym wznieśli się w powietrze i wrócili na krawędź klifu.
Nagle podchodzi do nich wilk i mówi:
- Ej chłopaki, mogę się z wami poluzować?
- No to się luzujemy.
No i wszyscy czterej rzucili się z krawędzi klifu.
W połowie lotu orzeł pyta się wilka:
- Ej wilk, ty masz w ogóle skrzydła?
- Nie mam.
- Ty to luzak jesteś.


*****
Idzie zając z magnetowidem przez las i spotyka niedźwiedzia.
Ten pyta:
- Zając, skąd masz widelca?
- A, dostałem od lisicy.
- E, jak to, od lisicy? Przecież ona taka chytra...
- No tak, zaprosiła mnie na kolację, postawiła winko, potem się rozebrała, zgasiła światło i mówi: "Bierz, co mam najlepszego." No, to wziąłem video i poszedłem.
Niedźwiedź śmieje się rozbawiony:
- Och, głupiutki zajączku, trzeba było mnie zawołać, wzięlibyśmy lodówkę!


*****
Król Lew postanowił wybudować na polanie dla swoich poddanych schronienie, ale to wymagało szeregu zezwoleń, wniosków i podań. Trzeba się było udać do Urzędu by tę sprawę załatwić, zwołał więc miejscową społeczność by wybrała przedstawiciela, zadecydowano więc by był to niedźwiedź, bo duży, silny i wzbudza respekt.
Po ośmiu godzinach wraca z urzędu, lew się go pyta co tam załatwił, a on mówi, że nic. Jak to nic! Ty taki wielki i nic?! Wydelegowano więc lisa, chytry i przebiegły i sprytu ma dużo, wraca po ośmiu godzinach i też nic. Lew mówi, to może wiewiórkę, taka delikatna, ładna, szybka i zgrabna..., podobnie jak poprzednicy też nic nie załatwiła. No to koniec naszych marzeń orzekł Król Lew, a może ktoś na ochotnika? Zgłosił się osioł, wszyscy pękali ze śmiechu, przecież on nic nie potrafi załatwić, ale osioł się uparł i poszedł. Wraca pod dwóch godzinach uradowany, z zezwoleniem w ręku, ogólne zdziwienie, królowi szczęka opadła. Pytają się więc jak to załatwił, a osioł na to:
- Gdzie otworzyłem drzwi to ktoś z rodziny...


Radosnego weekendu!

środa, 21 marca 2018

Pieprzony nigeryjski scam

Jakieś parenaście lat temu padłam ofiarą ataku złodzieja internetowego. W tym samym mniej więcej czasie, pamiętam, była Wielkanoc, dostałam emaila z "banku", zalogowałam się przez link podany  w emailu. To były jeszcze początki internetowej bankowości a o spamie mało kto słyszał. No i wyczyścili mi konto, co więcej, narobili debetu na siedemset funtów, za co bank ponaliczał swoje opłaty i się w sumie nazbierało. Pamiętam, że wtedy zbielałam, a świat mi się spod nóg usunął prawie, przecież to były dopiero początki emigracji, nie miałam żadnych oszczędności,  nawewt po angielsku jeszcze za dobrze nie mówiłam. Ale udało się jakoś zadzwonić do banku i poodkręcać wszystko, zwrócili mi pieniądze i anulowali wszystkie kary. Bank się naprawdę wywiązał. chociaż na zwrot trzeba było czekać siedem dni. Dobrze, że miałam drugie konto i na nim parę funtów, bo nie wiem jakbyśmy ten tydzień przeżyli.
Drugim razem dałam się nabrać na "amerykańskiego żołnierza". Człowiek był zaraz po rozwodzie, ze zbolałą duszą i brakiem perspektyw na przyszłość, a w dodatku z zerowym doświadczeniem damsko-męskim, bo ostatnim razem było się na randce, halo-halo! - dwadzieścia kilka lat temu. W dodatku w zupełnie innym świecie, bez internetu. No to za namową koleżanki założyłam sobie darmowe konto na stronie randkowej (na wypóbowanie) i dałam się uwieść człowiekowi, na szczęście tylko wirtualnie. Romans trwał około trzech tygodni, już się zdążyłam zakochać, snuć marzenia, jak to nam będzie dobrze razem w tej Ameryce, kiedy to Alfonso się pojawi na białym rumaku i zabierze mnie z tej zimnej i mokrej Szkocji. I będziemy sobie żyli długo i szczęśliwie z jego generalskiej emerytury.  Zaczęło się robić podejrzanie, gdy zaczął odwlekać wizytę. Wtedy zaczęłam śledztwo. Śledztwo punkt po punkcie obaliło mit przystojnego amerykańskiego marines stacjonującego na granicy Północnej Korei, mającego właśnie przejść w stan spoczynku z powodu (prawie) śmiertelnej rany zadanej mu na polu walki i zastąpiło go wizerunkiem obleśnego czarnego mięśniaka siedzącego wieczorami gdzieś w kafejce internetowej w Lagos. A niech cie szlag!
Od tamtej pory wyleczyłam się z Amerykańskich żołnierzy, co więcej, wydałam im wojnę portalową. W tamtym czasie nakryłam jeszcze co najmniej czterech, wszystkich zgłosiłam do portalu i gdzie się dało. A jest tych instytucji trochę. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z pewnych rzeczy, dopóki to ich nie zacznie dotyczyć.
Po tych przygodach kontynuowałam jeszcze chwilę moje portalowe randkowanie, z mizernym skutkiem jak wiadomo, ale o tym pisać dzisiaj nie będę bo to jest poważnie obszerny temat :-) A miłość i tak przyszła znienacka zza przysłowiowego rogu. O tym też pisać nie będę, bo piszę o tym cały czas, a napiszę o tym, co stało się dzisiaj.
Otóż, mam parę rzeczy na sprzedaż, a że duże są i nieporęczne, ogłaszam je na tutejszym serwisie ogłoszeniowym Gumtree (coś takiego jak polski Olx na przykład). No i dzisiaj zgłosiła się na email osoba, podpisana Angela Cari. No niech se będzie i Angela, ja nie wnikam jakie ksywy ludzie mają. Pyta czy te przedmioty są jeszcze na sprzedaż. No to ja że są. Po czym dostaję coś takiego:
"Dziękuję za szybką odpowiedź, potraktuj to jak sprzedane i proszę usuń ogłoszenia, bo ja zapłacę cenę jaką podałaś, ponieważ potrzebuję to kupić dla mojego kuzyna najszybciej jak to możliwe ponieważ oni potrzebują różnych rzeczy do nowego mieszkania, czytałam ogłoszenie i akceptuję wszystkie warunki, niestety nie będę mogła przyjechać odebrać tego osobiście ponieważ straciłam słuch i właśnie zdrowieję po operacji serca, więc jestem uziemiona. Mam kuriera który mógłby mi pomóc i to wszystko zabrać z preferowanego przez ciebie miejsca po tym jak dostaniesz pieniądze i zapłacę ci przez Paypal, który jest powiązany z moim bankiem ponieważ to jest jedyny możliwy bezpieczny sposób płatności który jest dla mnie dostępny w tym momencie. Gdzie jest miejsce odbioru, żeby mogła poinformować kuriera?"
Hmmm... Trochę przydługawe i takie nie za bardzo... szkockie, a przecież to lokalny serwis. Już trochę tu mieszkam, żeby poczuć różnicę. Ale może rzeczywiście jest głucha i stara i bez serca, w dodatku takie międzykulturowe to miasto, dałam więc Angeli szansę i odpowiadam:
"Przepraszam, ale zanim pójdziemy dalej chciałabym coś zweryfikować, czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie widziałaś moje ogłoszenie i czym dokładnie jesteś zainteresowana, bo mam ich kilka w różnych miejscach. Także, jakiego kuriera masz na myśli"
Przychodzi odpowiedź:
"Gumtree"
No ja cie pieprze! Odpisuję:
"OK, a dokładnie, czego szukasz?"
"Stół i krzesło"
"Ok, to tak jak w ogłoszeniu, £53. Czy mogę zapytać, gdzie mieszkasz i jak chcesz zorganizować transport? Normalnie jest płatność gotówką"
Odpowiedź:
"Przepraszam jestem inwalidką i mam limitowany dostęp do gotówki i innych form płatności. Możesz założyć konto na Paypal (tu podany link) jest bardzo bezpieczne i zabezpieczone. Także bardzo łatwe do założenia w ciąku kilku minut"
Biedna Angela, nie widziała, że ja już zdążyłam wyguglować "przekręty i oszustwa na Paypal" i czekam tylko na potwierdzenie rozwoju wydarzeń. Odpowiadam:
"Ja mam Paypal, ale nie jestem pewna komu sprzedaję i wybacz mi, ale nie chcę żadnych problemów. Jeśli chcesz zapłacić przez Paypal, to proszę zapłać przez Paypal, ale musimy najpierw ustalić warunki odbioru"
"OK, wyślij mi swój email Paypal"
Wysłałam. cośtamcośtam małpa yahoo czy jakoś tak.
Angela po chwili odpisuje:
"Żeby uniknąć pomyłki, proszę potwierdzić dokładną sumę którą muszę przesłać na twoje konto Paypal. Żeby sprecyzować, ile powinnam wysłać na twoje konto Paypal?"
O proszę, idzie dokładnie jak wyczytałam. Za chwilę napisze mi, że wysłała pomyłkowo za dużo, żeby odesłać jakąś sumę z powrotem. Tak to bowiem robią ci złodzieje.
Odpisuję:
"Przepraszam, ale zanim wyślesz jakiekolwiek pieniądze, nie chciałabyś raczej omówić transakcji?"
"Mój kurier odbierze z każdej lokalizacji"
No tak. Nawet z dżungli bengalskiej. Co za debil! No ale brnę dalej:
"Jesteś bardzo ogólnikowa w przekazywaniu informacji. Czy pasuje więc jutro o 5.30 po południu na parkingu Tesco, zaraz koło stacji benzynowej, będę to miała w bagażniku"
"OK. Powiem kurierowi, jaka jest twoja cena?"
No ja pierdole (przepraszam!), ileż można???
"Jak w ogłoszeniu, £53" (to ważne do dalszych obliczeń, ha ha! - przypis własny)
Nie minęło dwadzieścia minut, kiedy przyszedł email od Angeli:
"Z przyjemnością informuję że dokonałam płatności! Paypal powiedział że wysłali ci potwierdzenie na email, więc czy możesz sprawdzić skrzynkę. Mam mały problem z kurierem, powiedzieli że mogą zaplanować date i godzinę odbioru dopiero po tym, jak zarejestrują w ich siedzibie głównej płatność poprzez Western Union, ale z powodu mojego stanu zdrowia nie jestem w stanie pójść do oddziału Western Union żeby zapłacić. Dodałam więc £210 które naliczyli za przesyłkę i £40 opłat które pobrał Western Union, więc ty otrzymasz sumę £303 przepraszam że nie poinformowałam cie wcześniej. Proszę żebyś pomogła mi przesłać do nich £210 i przez Western Union dzisiaj i poniżej są dane do przesyłki (podaję a co!)
First name: Harrison
Middle name: John
Last name: Odharo
Country : Nigeria

Proszę żebyś mi dała znać kiedy wyślesz pieniądze, żebym mogła podjąć stosowne kroki"

Padłam. Pa-du-łam! Łaskawca! Pieprzony oszust podarował mi całe 40 funtów opłat administracyjnych!

Oczywiście zablokowałam dziada, ale zanim to zrobiłam, sprawdziłam email na tym koncie, które mu podałam (tak, mam takie fałszywe do tego celu, jeszcze z czasów randkowych) i tam faktycznie było oszukane potwierdzenie z paypal, że dostałam pieniądze. Zgłosiłam to do Paypal, zgłosiłam do Action Fraud (specjalna policja oszustw internetowych) i zgłosiłam do gmail, a potem odpisałam jak następuje:

"Drogi Harrisonie (czy Angelo, czy jakie tam masz na imię)
Twój fałszywy adres email został zgłoszony do odpowiednich służb, razem z fałszywym emailem z adresu który podawał się za PayPal, a także kopia całej naszej korespondencji jako dowód próby  oszustwa finansowego.
Chyba nie sądziłeś, że jestem aż tak chora na głowe, żeby wysyłać ci jakiekolwiek pieniądze.
Miłego wyłudzania!"



poniedziałek, 19 marca 2018

Letko nie jest

Ja mam dość. Gdziekolwiek człowiek by nie spojrzał, cokolwiek by nie zrobił, to i tak dupa z tyłu. Do stresów w robocie dołączyły kłopoty ze zdrowiem, niby nic nowego bo wiadomo, że wszystko się z czasem sypie. Ale do cholery jasnej, ileż można. Człowiek tak całe życie o siebie dba, zdrowo je, nie pali, nie pije (za dużo, a ostatnio to w ogóle). a i tak w glebie skończy.
Nawet nie będę pisać co mi dolega, bo i po co to komu. Ostatnia rewelacja za to - nerw mi się w zębie zbiesił i do leczenia kanałowego dzisiaj idę. Trzęsę porami, boję się i już. Wiem, że nie będzie bolało, bo przecież znieczulenie, ale mój problem u dentysty jest taki, że ja nie potrafię tak długo gęby rozdziawionej trzymać. Więc znieczulenie znieczuleniem, a mnie szczęka później boli. Nie mówiąc już o przedłużonym działaniu zastrzyka, który paraliżuje pół twarzy i ten paraliż trwa u mnie zazwyczaj ze cztery godziny. Wyobrażacie sobie, cztery godziny ze śliniącym się pyskiem, bez możliwości napicia się nawet przez rurkę, bo przełykanie też jest sparaliżowane? I to mnie właśnie dzisiaj czeka. I co z tego, że słoneczko świeci, rozpuszczając to białe goofno, którego tyle znowu napadało przez łykend. Nic mnie już dzisiaj nie pocieszy, nic!
W dodatku córka przyszła w sobotę, próbę makijażu mi zrobi do ślubu, mówi. No dobra, rób. Pyta jak chcę. Ma być naturalnie, zdrowo, promieniście i młodo, odpowiadam. Ha ha ha, z tym sprzętem co masz to nawet cudotwórcy się nie uda, mówi ona. A ja na to, trudno, rób. Robi. Brwi mi będzie rysować. Ale ja dopiero co sobie wytatuowałam, żeby nie robić. Ona, że musi, bo ja nawet nie wiem jak brwi zmieniają twarz. A ja nie chcę innej twarzy, chcę taką, jak mam! Ale ok, zrób czym tam chcesz, ja sobie zobaczę i porównam. Zrobiła.


Powiem, że nawet jej wyszło. Uzgodniłyśmy, że jej pierwotna koncepcja rzeczywiście bierze w łeb, bo niestety nie ukończyła kursu malowania antyków. Ale do ślubu da radę, podszkoli się, przyniesie własny sprzęt i namaluje mi na twarzy trochę urody. Tylko kurcze, włosy mam sobie zafarbować do tego czasu, bo ciemniejsze podobno (!) odmładzają. I żebym tylko nie zapomniała się ogolić!



 

piątek, 16 marca 2018

Humor na piątek


Uniesiona falą politycznej nagonki dzisiaj prezentuję jak poniżej. Zapraszam!

;-)



*****
W jednym z moskiewskich przedszkoli pani pyta dzieci:
- W jakim kraju dzieci mają najładniejsze zabawki?
- W Związku Radzieckim! - odpowiadają chórem dzieci.
- A w jakim kraju dzieci mają najładniejsze ubranka? - pyta pani.
- W Związku Radzieckim! - odpowiadają znowu dzieci.
- A w jakim kraju żyją najszczęśliwsi ludzie?
- W Związku Radzieckim! - odpowiadają dzieci kolejny raz.
Nagle nauczycielka zauważa, że jedno z dzieci szlocha cicho w kącie.
- Wowa, a dlaczego Ty płaczesz?
- ... Bo ja tak bardzo chciałbym mieszkać w Związku Radzieckim...


*****
Jedzie Polak do Rosji i zatrzymują go na granicy. Celnik pyta:
- Ma pan jakąś broń, narkotyki, alkohol?
- Nie, nic z tych rzeczy! - odpowiada podróżny.
- Dobra, jedź. A jak sobie tam poradzisz, to już nie moja sprawa...



*****
Zasypaną śniegiem tajgą jadą saniami: Rosjanin, Polak, Niemiec i Amerykanin. Nagle do sań doskakuje stado głodnych wilków. Już mają ich dopaść, lecz Ruski wyrzuca Niemca. Wilki rozszarpują go, jednak po chwili znowu znajdują się przy saniach. Wtedy Rosjanin wyrzuca Amerykanina. Wilki rozszarpują nieszczęśnika, lecz znowu znajdują się przy saniach. Wtedy Rosjanin wyjmuje strzelbę i strzela do stada. Po chwili Polak pyta:
- Dlaczego od razu ich nie zastrzeliłeś?
Ruski wyjmuje butelkę wódki.
- Coś ty!? Pół litra na czterech?!


*****
Lata 70. Pomiędzy ambasadami USA i ZSRR zorganizowano wymianę sekretarek. Po dwóch tygodniach amerykańska sekretarka pisze depeszę do swoich:
- Moi drodzy, tu jest okropnie. Zero automatyzacji, ciągle robię czaj szefowi, a spódnicę to dostałam taką długą, że ledwo chodzę.
W tym samym czasie wędruje depesza do Rosji:
- Moi drodzy, tu jest okropnie. Wszędzie te komputery, światełka, guziki, nie mam co robić, nudzę się. A spódnicę to mi dali taką krótką, że mi chyba widać jajca i kałacha.



*****
Amerykański szpieg dostał od swoich szefów zadanie w Rosji. Przebrany za Rosjanina miał wkraść się do wioski przy bazie wojskowej. Przez kilka miesięcy szlifował mowę, kulturę i zwyczaje rosyjskie.
Po wylądowaniu na spadochronie, ruszył do wioski. Spotkał po drodze drwala.:
- Zdrastwuj, amerykański szpiegu.
Zdziwiony agent dotarł do wioski, ale każdy mieszkaniec wołał do niego - Zdrastwuj, amerykański szpiegu.
- Skąd wiecie, że jestem amerykańskim szpiegiem? Przecież doskonale znam wasz język, kulturę i zwyczaje.
- Bo ciarnych u nas niet.



*****
Wania łowi ryby nad brzegiem Oceanu Lodowatego. Wynurza się amerykańska łódź podwodna, wyskakuje marynarz: 
- Rosjanie byli? 
- Nie. Odpłynęli.
Po chwili wynurza się rosyjska łódź podwodna, wyskakuje marynarz: 
- Amerykanie byli? 
- Tak. 
- Gdzie popłynęli?
- Na północny wschód. 
- Nie wymądrzaj się, ręką pokaż!



*****
W czasie pomarańczowej rewolucji Putin dzwoni do sztabu Juszczenki i mówi:
- Umożliwimy wam przejęcie władzy, ale musicie nam dać Lwów i Kijów. 
W sztabie lekka konsternacja, po chwili odpowiadają:
- Ok, damy wam kijów, ale lwów musicie sobie sami nałapać.


*****
Rozmawia dwóch nowobogackich Rosjan:
- Stary jaką sobie furę kupiłem, ma wszystkie najnowsze wypasy, dwa telewizory, pozłacana...
- Taa, a ja sobie kupiłem Wołgę.
- Wołga? A na co Ci ona?
- Jak to na co, będę sobie po niej jachtem pływał.


*****
Gdzieś na Syberii pewna rosyjska rodzina miała ósemkę dzieci. Mąż zafrasowany, bo bieda w domu, nie może sobie pozwolic na kolejne dziecko, idzie więc do lekarza i pyta:
- Panie doktorze, co mam zrobić żeby nie mieć więcej dzieci?
Lekarz odpowiada:
- Kup pan sobie prezerwatywę.
Późnym wieczorem, w miłosnym uniesieniu, facet zakłada prezerwatywę, a żona widząc to rzecze:
- Wania, Wania, na miłość boską, dzieci nie maja co jeść, chodzą w potarganych butach, a Ty se ptaszka stroisz!


*****
Pewnego razu, w latach 60-tych, w Wielkiej Brytanii zorganizowano na dworze Królowej Matki raut dla ambasadorów i innych dyplomatów. Królowa uprzejmie gawędziła sobie z ambasadorem Francji, kiedy nagle puściła ... bąka. Zmieszała się i zaczerwieniła, ale ambasador Francji wstał i rzekł:
- Bardzo Państwa przepraszam, czuję się dziś nie najlepiej i stąd moje nieprotokolarne zachowanie. Wszyscy odetchnęli z ulgą, że tak szybko i taktownie wybawił Królową z niezręcznej sytuacji. Królowa zaczęła pogawędkę z ambasadorem Niemiec, znowu puściła bąka, ale Niemiec pomny zasług poprzednika szybko oznajmił, że jadł dzisiaj wurst na obiad i stąd te odgłosy, że bardzo przeprasza itd. Znowu ulga i ciche gratulacje za taktowne i zręczne wybawienie Królowej. 
Za parę minut Królowa zaczyna kręcić się na krześle i znowu puszcza bąka. Na to wstaje ambasador ZSRR i gromkim głosem oświadcza:
- TRZECIE PIERDNIECIE KRÓLOWEJ MATKI ZSRR BIERZE NA SIEBIE!



Miłego weekendu!




poniedziałek, 12 marca 2018

Dzisiaj rano na stołówce

Wchodzi dziś rano Chłop do sypialni.
- Nakarmiłem zwierzęta.
- Aha... - otwieram oko, bo światło wpuścił i oślepiło mnie zletka. No normalne, codziennie rano karmi zwierzęta, więc czym się tu podniecać.
- Właściwie... to nakarmiłem trzy zwierzęta.
- Co? Jakie trzy?
- No trzy. Migusia nie za bardzo chciała jeść, jak zwykle, ale w sumie to nakarmiłem trzy.
- Koty??? - oczyma wyobraźni widzę już stadko kotów, które jakoś ktoś do mojego domu podstępem wpuścił. A może klapka się zepsuła i ten tego. Migusia se nażyczonego przyprowadziła znowu czy coś. W końcu marzec.
- Dwa koty. I mysz.
- Mysz???!!! - obudziłam się natychmiast i gotowa do pościgu tudzież zakładania pułapki z masłem orzechowym i czekoladą, bo wiadomo, że to myszy lubią najbardziej, zerwałam się z łoża.
- Ale poczekaj...

A było to tak.
Wchodzi sobie Chłop rankiem do kuchni, jak zwykle, po drodze zabierając ze spożarni pod schodami saszetkę. Tylko jedną na półtora kota, bo je odchudzamy, a zresztą suche jedzenie i tak zawsze dostępne mają a Migusia je tyle co pół kota. Wchodzi więc sobie Chłop do tej kuchni, a Tiggy za nim. Z pyskiem do góry, wpatrzony w saszetkę jak w obrazek, wiadomo. Nagle Chłop słyszy jakiś szelest. Zdziwiło go, jak kot stojący przy nodze i toczący ślinę po podłodze może wydawać jednocześnie odgłosy chrupania i to w odległości kilku metrów. Popatrzył ten mój Chłop w stronę dźwięku, a tam... w kociej restauracji stołuje się właśnie w najlepsze, wyżerając kocie suche żarcie, mały szary mysz. I co zrobił Chłop? Położył miskę z jedzeniem obok. A co zrobił kot? (Jeden, bo drugi to ma zazwyczaj w odwłoku żarcie i gania po schodach walcząc z własnym cieniem) Otóż kot podążył za miską i tak stali sobie obaj i żarli obok siebie - mysz i kot (bo przecież nie Chłop). Oto do czego doprowadza głód... ;-)

P.S. Mysz został złapany i wypuszczony na wolność za płotem. Przynajmniej głodny nie wyszedł.

 (foto - to nie mój kot i nie mój mysz)

piątek, 9 marca 2018

Humor na weekend

Słoneczko świeci pięknie już drugi dzień, zaspy z odgarniętego w ostatni piątek śniegu zamieniły się w góry lodu, w doniczkach w ogrodzie wykluwa się już szczypiorek pozostawiony na pastwę losu ubiegłej jesieni i zajadam już zieloną pietruszkę, która jakimś cudem przetrwała mrozy i metr śniegu i ma się całkiem dobrze. W sumie to jeszcze tylko dwa tygodnie, prawda?














Udanego weekendu!

czwartek, 8 marca 2018

Jak dałam się ponieść

Późno już, leżę w łóżku, wzdycham ciężko. Chłop pyta co mi jest. Ja oczywiście jak ta baba, że nic. No jak nic jak coś, przecież widzi, niech się nie wygłupiam i powiem. Ja że poziom mojego humoru jest bardzo niski. Nie za bardzo zrozumiał, dla niego świat zawsze jest radosny i rozśpiewany. No to tłumaczę jak krowie na rowie, że depresję mam, że nic mi się nie chce, wszystko mnie boli i w ogóle nie chce mi się żyć. Ale dlaczego, co mnie tak dołuje? No właśnie, co???
Zaczęłam głośno myśleć. Nie mam na nic siły, męczę się i w dodatku uszkodziłam sobie nadgarstek i nie będę mogła grać w badmintona. No a zastąpić grania nie mam jak, bo biegać mi się nie chce, za zimno i będę kaszlała, na rower mi się nie chce bo za zimno i też będę kaszlała. Dupa mi zarośnie i rozsadzi sukienkę, którą sobie na śluby zanabyłam.
No tak... No ale przecież mogę sobie na stacjonarnym rowerku pojeździć. A, o tym nie pomyślałam. Faktycznie mogę.
A jeszcze co?
I tu zaniosłam się perlistym śmiechem. Właściwie to nic. Naprawdę mi nic nie jest. Po prostu dałam się ponieść fali szaleństwa. Jedzenie takie a takie, kieliszki takie a nie takie, talerze takie, albo takie, a najlepiej jeszcze inne. Wino białe, czerwone, różowe, prosecco, a wszystkiego dużo żeby nie zabrakło. Dekoracje, makijaż, manikiur, włosy, jak to wszystko pogodzić, no jak?? A przecież, mówi Chłop, i w zupełności ma rację, będą obecni tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina, więc nie ma sensu się stresować nawet jak coś nie wyjdzie. Przecież nas znają i wiedzą jaki jest format.
W sumie to tak, zasnęłam spokojnie, ale w celu uspokojenia sumienia udałam się na mały rekonesans dnia następnego po pracy. Odetchnełam z ulgą. Bo przecież wszystko, na co polowałam w internecie można kupić w sklepie. Czy to naprawdę taka wielka różnica między plastikowymi talerzami po 2,80 (za paczkę) w internecie a talerzami za 3,00 w sklepie?  No właśnie. Nie warto się stresować spędzaniem wielu godzin w poszukiwaniu czegoś, co można normalnie kupić w normalnym sklepie. I z tym genialnym odkryciem po raz ostatni weszłam na Ebay i kupiłam talerze po 1,50 za paczkę. A do Chłopa powiedziałam, że może sobie gadać co chce, ja odetchnę spokojnie dopiero jak wrócę do domu po całej imprezie i obudzę się jako Iwona B. A jeszcze potem podróż poślubna, czy to nie stres? - zapytał. Nie. Wakacje to już tylko czysta przyjemność. Nawet jak coś pójdzie niezgodnie z planem to się ewentualnie dostosuje do nowego planu. To mają być wakacje życia i nic tego nie zmieni.
Myszy mi się śniły w nocy. Białe. Czy to jakiś zły znak???

wtorek, 6 marca 2018

Wracamy do normy

Nie, nie o pogodzie będzie choć wiele by pisać. Zima się jeszcze nie skończyła, choć śnieg topnieje. Jest wstrętnie na dworze i człowiek tak samo wstrętnie się czuje. W dodatku uszkodziłam sobie nadgarstek i nie za bardzo mogę grać w badmintona. Co jest strasznym wyznaniem, bo w tym miesiącu mamy najważniejsze mecze i nie mogę nie grać, już i tak odpuściłam mecz debla w następny poniedziałek, ale przeciwnik będzie słaby to poradzą sobie beze mnie. Najgorsze miksty. Wczoraj było naprawdę ciężko. Zamówiłam sobie w zeszłym tygodniu specjalny wrist support, po polsku to chyba będzie ochraniacz (wspornik) nadgarstka? Ale niestety w związku z pogodą wszystkie dostawy są bardzo opóźnione. Zrobiłam larmo na Amazonie, bo płacę za opcję Premium z darmową dostawą w ciągu 24 godzin i owszem, rozumiem że pogoda i że drogi poblokowane, ale opóźnienie sięgnęło 6 dni a na drogach nie ma już żadnych problemów, więc absolutnie nie przyjmuję wytłumaczenia że w związku ze śniegiem moja dostawa przeciągnie się do następnego czwartku. No to Amazon użył swojej siły przekonywawczej i przywiozą mi mój ochroniacz dzisiaj, co prawda trochę za późno bo potrzebowałam na wczoraj. Na szczęście są tacy, którzy noszą w torbie wszystko na wszelki wypadek, więc grałam w pożyczonym, ale to nie to samo. W zamian za kłopoty Amazon zaproponował całkowity zwrot kosztów za produkt i dodatkowy miesiąc subskrypcji za darmo. Bardzo zależy im bowiem na opinii klienta, a mnie to pasuje bo w zamian za pozytywną opinię mam produkt za darmo i dodatkowe 8 funtów w kieszeni za abonament.
No, ponarzekałam sobie na pogodę, a chciałam o tym, że makijaż permanentny powoli zamienia się w to, czym ma być.

Na górze ja w ubiegły poniedziałek, na dole w ubiegłą środę.


I znowu ja - w ubiegły piątek a na dole ja dzisiaj z samego rana. Wybaczcie więc te oczy niewyspane, trzeba mi paru godzin żeby się skóra ponaciągała :-)


Widać zmianę, co nie? Dla sceptyków, widać również różnicę na brwiach pomiędzy tym co namalowane bez włosków i tym co namalowane pomiędzy włoskami. 
Tak więc, górna warstwa się już zagoiła, najbardziej czarne się wyłuszczyło i odpadło, pozostał tusz pod skórą. W tej chwili widać różnicę, o której wspomniałam, bo skóra ciągle jeszcze się goi i powoli zarasta, aby za kilkanaście dni się ponownie złuszczyć i permanentny makijaż przybierze swój ostateczny kolor. Zanim wyblaknie za następne kilkanaście miesięcy...

czwartek, 1 marca 2018

Zima nas nie zaskoczyła

Nagle zrobiło się zimno, temperatura spadła poniżej zera, a w mediach zaczęto ogłaszać ostrzeżenia - idzie Beast from the East (Bestia ze Wschodu), czyli arktyczny prąd znad Syberii.
Śnieg spadł we wtorek. Wieczorem wracając z badmintona, myślałam że w portki narobię, droga była po prostu biała, jechałam dwadzieścia na godzinę, zarzucilo mnie odrobinkę przy zmianie biegu na jedynkę, ale każdy jechał tak samo jak ja i odstępy miezy samochodami były p odwieście metrów. W końcu złapałam trochę czarnej drogi na autostradzie to jakoś dojechałam. Ja się po prostu bardzo boję tego białego gówna na drodze. Śnieg cały czas sypał i to sypał mocno. Najgorsze zaczęło się w nocy. Obudził nas huk, nie dość że huraganowy wiatr to jeszcze śnieg z puchu zmienił się w białe lodowe kulki, które waliły w okna jak z karabinu. Ciężka to była noc. Wszystko dudniło i trzeszczało, nawet zatyczki do uszu nie pomogły.
We wtorek rano było pięknie i biało, jako że temperatura była parę stopni poniżej zera to śnieg był leciutki, czysty, puchowy. Odgarnęłam tylko grubą warstwę z samochodu i pojechałam do pracy. Nie zauważyłam żadnych dzieciaków, a droga do szkoły pozostała nie odśnieżona, z czego wywnioskowałam że żadnej szkoly nie było. Autostrada była w porządku, ale już w mieście rozjeżdżona śliska kasza. Bleee. Na pracowym parkingu parę samochodów na krzyż.
W międzyczasie moje koleżanki i koledzy z pracy wyścigowali się w przesyłaniu sms-em zdjęć z własnych ogródków, które miały być wytłumaczeniem, dlaczego nie przyjadą dziś do pracy.  No cóż, praca taka, że możemy pracować z domu to sie nie dziwię. Na całym piętrze stawiły się tylko dwie osoby. Posiedziałam ze dwie godziny, po czym stwierdziłam że zbliża się RED WARNING (ostrzeżenie pogodowe najwyższego stopnia) to wracam do domu. Wracałam w burzy śnieżnej.  Wcale nie za miłe doświadczenie.
Kiedy dotarłam do domu, dotarł do mnie również email od sekretarki dyrektora, żeby iść do domu około czternastej. Około dwunastej natomiast przyszedł email od głównego dyrektora ze słowami: "Nie czekajcie do drugiej, wszyscy proszeni są o powrót do domu TERAZ!". I po kolei zaczęły nadciągać informacje, że pociągi zostają odwołane, komunikacja miejska kończy serwis o dziewiętnastej, a lotnisko jeszcze funkcjonuje ale też zostanie wkrótce zamknięte, więc żeby sprawdzac na stronie. Wisienką na torcie był wpis na naszej osielowej stronie Fejsbukowej. Jeden z mieszkańców bowiem poinformował, że będzie próbowął wybrac się jutro (czyli dzisiaj) do supermarketu, więc gdyby ktoś coś potrzebował to on chętnie zakupi i dostarczy. Parknęłam śmiechem na ten wpis, bo do supermarketu mamy dziesięć minut na piechotę i chociaż samochodem rzeczywiścei trudno, to na piechotę w zupełności można, a nawet fajnie jest tak przespacerować się po mrozie. No ale pomoc sąsiedzka i gest się liczy.
Wieczorem otrzymaliśmy komunikat z pracy, że uniwersytet w czwartek będzie również zamknięty. Tak że siedzę sobie w domu.
Ale nie o tym chciałam pisać, tylko o tym, że wczoraj na moim podwórku wyglądało to tak:



Drzwi do ogrodu


Ogród


Widok na ogród od strony drzwi tarasowych


Metalowy kot po doopkę w śniegu. 


Około czwartej p południu stwierdziłam, że mam ochotę na spacer. Taka gratka może się nie zdarzyć przez długi czas, więc skorzystam póki mogę. Nadmienię, że Chłop pracował normalnie, ale on ma pracy dziesięć minut na piechotę, w tych warunkach może dwadzieścia, to mu żadne drogi nie straszne.
Założyłam legginsy pod spodnie, dwie pary skarpet, czapkę uchatkę i poszłam. Mnęłam zamarznięte jeziorko, które mam zaraz za płotem.


Tak wygląda droga osiedlowa. W tle facet z białym psem. 


I kot na murze.


Mijałam tatusiów z dziećmi na sankach i mamusie z psami, psy wydawały się uwielbiać śnieg.  


O, tyle śniegu nawalilo.




Natknęłam się na zadziwiającą odmianę drzewa trampkowego. 


Zaciekawiły mnie ślady wron na śniegu


które prowadziły do takiej dziury. Co one tam wygrzebywały, nie mam pojęcia. 


To jest droga pomiędzy moim miasteczkiem a pobliską wioską.


Jak widać, chodzenie chodnikiem (z prawej strony) nie było możliwe.


Skręciłam w ścieżke spacerową.



Co chwilę padał śnieg, ale było bardzo fajnie. 


Widać, że ktoś tu przede mną szedł. 


I powrót do domu. Ulicą. Bo chodnik nie do przejścia. 


A kiedy byłam już niedaleko od domu, po jednej stronie miałam taki widok... 


A po drugiej taki.


Widok od wschodu 


Widok od strony Edynburga, czyli od zachodu.


A tu już wejście na osiedle. Tak powinno wyglądać Boże Narodzenie.


Przeszłam ponad osiem kilometrów, zrobiłam dwanaście tysięcy kroków, zajęło mi to dwie godziny i wykończyło. Padłam jak pet zaraz po kolacji. 
W nocy podobno Chłop wstawał, bo miał telefon z pracy o czwartej nad ranem, że jakiś tam alarm w laboratorium się włączył, lodówki zamarzły czy coś, ale ja nic nie słyszałam bo spałam jak zabita. Na szczęście nie przyszło mu do głowy ubrać się i pójść, lodówki mogą poczekać. W decyzji pomogło mu to, że to nie jego próbki były w tej lodówce, he he!.
A dzisiaj rano było tak:


Żaden z kotów nie odważył się wyjść w nocy, być może nie mogły otworzyć klapki. To pod spodem to ślady Tigusia, który pobiegł sobie za krzaczek.


A ja postanowiłam odśnieżyć chodnik dokoła ogródka, żeby można było podejść normalnie do bramy.  No i żeby koty mogły wyjść jak będą miały potrzebę. No i nie chcę nadmiaru błota, przecież to cholerstwo się zacznie za parę dni rozpuszczać. 


Tiguś pomagał mi w robocie.


A metalowy kot po uszy w śniegu. 


Budda wyciąga ręce w nadziei, że go nie zasypie i popatrzcie, nie zasypało! Tylko do pasa :-)




Bramki nie dało się otworzyć bez odgarnięcia śniegu.





Migusia w końcu też postanowiła pójść za potrzebą. 


Daleko nie uszła. Zbadała teren...


...usiadła...


... zakopała...


...i pognała z powrotem do domu.


Nie wiadomo, ile wlaściwie tego śniegu spadło. Cała trudność polegała na tym, że huraganowy wiatr przesypywał go z miejsca na miejsce i porobiły się zaspy, w niektórych miejscach całkiem wysokie. Czerwony alarm wciąż trwa, nie kursują autobusy i pociągi, a ludzie są proszeni o nie wyjeżdżanie samochodem jeśli nie jest to sytuacja kryzysowa, a jeśli już to raczej samochodem z napędem na cztery koła, bo w terenie jaki mamy, bardzo łatwo utknąć pod górkę. A jak się utknie pod górkę...
Wczoraj podobno ludzie wracali do domu kilka, a nawet kilkanaście godzin. Kolega wyjechal z pracy o czternaste i wrócił o dwudziestej. Część autostrady pozostaje zamknięta. Ludzie utknęli  na całą noc. Wszystkiego dałoby się uniknąć, gdyby niektóre osoby wykazały więcej rozsądku i zostały w domu. Nie każda praca to zając. 
RED ALERT ma potrwac do wieczora.