poniedziałek, 31 października 2016

O botoksie

Przyjaciel miał urodziny. Pięćdziesiąte. W zasadzie ma je w środę, ale przyjęcie odbyło się wczoraj w bardzo fajnej restauracji w Glasgow.
Miało być do dupy. Miała być tylko najbliższa rodzina i my. Stuart wykazywał oznaki urodzinowej depresji spowodowanej zdaniem sobie sprawy z upływu czasu, a ja myślałam że to tylko kobiety tak mają. Wcześniej był załamany, bo jego bracia powiedzieli że nie przyjadą, ale w końcu powiedzieli że przyjadą. No to sobie znalazł inny powód do smutku - że nie wszyscy się przy tym stole lubią, a przy wujku Bobie to lepiej nie siadać, a jak już się siądzie to lepiej nie wspominać Brexitu ani wyborów w Ameryce. A w ogóle to jego starszy brat - owca czarna - się pojawić miał z nową żoną, co spowodowało niemałą sensację, bo po pierwsze brat z hulaszczego życia słynął, zmieniając kobiety jak rękawiczki, po drugie do żeniaczki nigdy się nie garnął, a po trzecie nikomu w rodzinie nie powiedział ani słowa ani o nowej narzeczonej, ani o ślubie, który to potajemnie zawarli w Hiszpanii w zeszłym miesiącu. Rodzina wpadła w furię, bo nawet w tak tolerancyjnym kraju jak Szkocja takie numery się raczej nie zdarzają. No ale urodziny młodszego brata to okazja niezła, na neutralnym gruncie w dodatku, poszedł po rozum do głowy i z nową żoną się pojawił. Jako że sprawa świeża, jedyne co było wiadome to przepiękne imię - Anastazja.
Jako że James Bond to moje drugie imię, wiedziałam kim jest Anastazja gdy tylko ją ujrzałam. Nabrałam pewności gdy usłyszałam. Jakoś reszcie towarzystwa umknęło, ale dla Szkotów wszystkie akcenty brzmią tak samo, jeśli nie są angielskie. Włosy blond, nienaganny makijaż, srebrzysta sukienka, czerwone pazureiry, wyraźnie zarysowane policzki, na czole botoks, lekko napompowane usta i cycki z zawartością silikonu conajmniej F, a poza tym naprawdę piękna młoda dziewczyna. Trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Rosjanka. W mgnieniu oka zrozumiałam dlaczego brat ukrywał przed rodziną swą wybrankę, ha ha ha! Sam raczej przystojny inaczej, raczej świecący łysiną i z lekko wystającym bębnem, i raczej jakiś czas po pięćdziesiątce. No ale Rosjanka raczej też patrzy na brytyjski paszport i zasobność portfela, tudzież granatowe BMW, dla którego się nawet poświęci i mu da od czasu do czasu, aby tylko futro jakie od czasu do czasu kupił i pierścionek z brylantem.
Jak to się człowiek na tej emigracji wyedukował, o sobie mówię, he he...
No ale to o urodzinach Stuarta miało być. Załamany chłopak był, mówię Wam, choć humorem starał się nadrabiać. Mówię mu więc:
 - Stuart, najlepsze lekarstwo na twoje dolegliwości to niski czerwony samochód z otwartym dachem. Koniecznie dwieście koni, conajmniej.
- Wiesz - odpowiada on - ja raczej planuje zacząć się rozglądać za jakąś posiadłością.
- Kochanie - krzyczy do żony - mogłabyś umówić nas z agentem nieruchomości, czas zacząć sprawdzać cmentarze!
Wszyscy gruchnęli śmiechem...

A co ma piernik do wiatraka?
Po skończonej imprezie, w samochodzie, mówię do chłopa:
- No, teraz to możesz się wszystkim pochwalić że całowałeś się z Rosjanką.
- To ona jest Rosjanką???
No widzicie? Nawet nie załapał, tak mu cycki świat zasłoniły.
- Tak, jest Rosjanką. I w dodatku z botoksem.
- Botoks? Nie zauważyłem, nie zwracam uwagi na żaden botoks, po co mam zwracać uwagę jak moja kobieta tu, w tym samochodzie ma najlepszy botoks na świecie!
- Ale ja nie mam żadnego botoksu!!!
- Jak to nie masz? Przecież masz śliczny jędrny botoks...
- Jeeeezu! Na czole botoks! O tu! Nie mam!
- Aaaaa.... B o t o x!
- No właśnie, botox, a ty myślałeś że buttocks!
I tak to jest gadać z chłopem o botoksie.

P.S. Buttocks = pośladki czyli półdupki.









piątek, 28 października 2016

Humor piątkowy

W nocy mieliśmy z Chłopem taki sam sen. Znaczy, nie do końca identyczny ale o tym samym mniej więcej. Mnie się śnił dom i jemu się śnił dom, mnie z dużym oknem i jemu z dużym oknem. Mnie się śniło że deszcz padał (ładny, bardzo czysty deszcz!) i dom zaczął nieźle przeciekać ale ja sie cieszyłam z tego deszczu w domu, włosy miałam takie długie, proste, ciemne, mokre... A jemu się śniło że dom przeciekał i woda lała się po ścianie na kominek, a ja papierem toaletowym tę wodę...
No, to dzisiaj będzie o snach na wesoło.
Zapraszam!


*****
- Jestem zaniepokojona Panie doktorze. Mój mąż krzyczy przez sen.
- A co takiego krzyczy?
- Powtarza w kółko - "Nie Krysiu, nie!"
- To nic groźnego.
- Nic groźnego?! Przecież ja mam na imię Iwona!
- Otóż to. A on Krysi odpowiada zdecydowanie - "Nie!"


*****
- Panie doktorze, każdej nocy śnią mi się nagie dziewczęta, jak wbiegają i wybiegają z pokoju...
- I chce pan, żeby ten sen się nie pojawiał?
- Nie, tylko chcialem spytać, co zrobić, żeby one tak nie trzaskały drzwiami...


*****
Rozmawiają dwaj wędkarze:
- Miałem wczoraj cudowny sen! W piękną, gwieździstą noc płynąłem łódką z piękną, seksowną blondynką...
- I jak się ten sen skończył?
- Świetnie! Złowiłem 3-kilogramowego szczupaka!


*****
Po przebudzeniu rozpromieniona małżonka zwraca się do męża:
- Wiesz kochanie, jaki miałam piękny sen, śniło mi się...
- Dobra, dobra - przerywa jej mąż - ile ci na to potrzeba?
- Śniło mi się, że stałam na środku ulicy ubrana tylko w sznur pereł.
- Rety, ale musiałaś się wstydzić.
- Jeszcze jak, te perły były sztuczne!


*****
- Mamo! Mamo! - krzyczy Jasiu - Przyśnił mi się wujek Władek i dał mi numery lotto!
- Naprawdę?! Jakie to numery?!
- Nie wiem. Dał mi je w zamkniętej kopercie.


*****
Starszy ksiądz zwierza się koledze po fachu:
- Kiedyś śniło mi się, że głosiłem kazanie. Wszystko było takie realistyczne: widziałem ambonę, wiernych w kościele, organistę na chórze. Budzę się i patrzę, rzeczywiście...


*****
Przychodzi pan do lekarza i mówi:
- Proszę pana mam taki problem, bo zawsze śni mi się taki krasnoludek i on przychodzi do mnie i się mnie pyta: "To sikamy?" A ja mówię: "Tak." No i rano zawsze budzę się mokry.
Lekarz myśli... I po chwili mówi:
- To niech pan powie, że nie sikamy.
Następnej nocy facet śpi, we śnie przychodzi krasnoludek i pyta:
- Sikamy.
Facet mówi:
- Nie.
A krasnoludek:
- To może kupę?


*****
Przychodzi facet do psychologa i mówi:
- Cały czas mam sen, że teściowa goni za mną po domu z krokodylem.
- Proszę opowiadać dalej.
- Boję się tych żółtych ślepi i ostrych jak brzytwa zębów.
- Straszne!
- Właśnie, a krokodyl jeszcze gorszy.


*****
Facet porządnie się nachlał. Kiedy wrócił do domu żona już spała. Nie czekając ani chwili dłużej poszedł spać. Śnił o tym, że był w raju. Rozglądając się dookoła zrobił się głodny i poszedł do pierwszej lepszej restauracji. Kiedy podszedł do niego kelner, facet uświadomił sobie, że nie ma pieniędzy. Jednak ten oznajmił mi, że wszystko jest tu darmowe, bo to raj. Tak więc najadł się za czterech. Kiedy skonsumował posiłek zachciało mu się kupę. Ale jedyną wadą w tym raju było brak toalet. Nagle zauważył miejsce z krzewami, które mogło go zasłonić podczas srania. Oczywiście zrobił to co musiał i podtarł się liśćmi krzewu. Nagle sen przerwał wrzask żony:
- Ty pijaku! Nie dosyć, że mi obsrałeś cały materac to jeszcze mi włosy wyrywasz!



Miłego weekendu!



czwartek, 27 października 2016

Metatarsalgia Mortona

Pod tym bardzo medyczno-naukowym tytułem kryje się jedna z moich dolegliwości, dzisiaj oficjalnie nazwana. O mojej lewej stopie pisałam prawie dokładnie rok temu.
Ponieważ po jakimś czasie bez bólu dolegliwości niestety wróciły, zadzwoniłam do poradni z prośbą o ponowne spotkanie. Które odbyło się dzisiaj.
Nie było chodzenia na bosaka, było za to oglądanie stopy przez miłego pana, połączone z uciskaniem i głaskaniem (no dobra, to głaskanie miało na celu wyłonić umiejscowienie dolegliwości), a potem pokazywanie mi opcji na komputerze.
No i tak, metatarsalgia Mortona (ang. Morton's Metatarsalgia, Intermetatalsal Neuroma lub Morton's Neuroma) jest to po prostu nerwiak, czyli łagodny guz nerwu rozwijający się pomiędzy palcami stopy. Właściwie nie guz a narośl na nerwie. Leczenie... właściwie nie ma, można polepszyć sobie egzystencję, używając właściwych butów. No ale jakie to są właściwe buty, skoro w jażdych, nawe najlepiej wyprofilowanych i wypiankowanych butach i tak mnie boli po jakimś czasie.
Można uzywać specjalnej wkładki do buta, już taką miałam niestety i nie pomogła, dlatego znalazłam się w klinice stópkowej. No ale pan na miejscu zrobił mi jeszcze jedną, w nadziei że jak będę nosiła to objawy się zmniejszą. No zobaczymy.
Można też wstrzyknąć kilka razy sterydy pomiędzy nerwy, to już miałam w zeszłym roku i dzisiaj także, na moje specjalne życzenie, pan zrobił mi zastrzyk sterydowy. W połączeniu z wkładką mamy oboje nadzieję że jakoś pomoże.
Ostatnia instancja to operacja. Ale pan ostrzegł mnie od razu przed konsekwencjami i ryzykiem że się nie uda, które jest bardzo duże, czyli 25-30 procent. Inne skutki uboczne to oczywiście blizna i częściowe dożywotnie znieczulenie palców, bo przecież usuwa się kawałek nerwa. Pokazał mi pan też jak wygląda operacja krok po kroku, nie zemdlałam.
Siedziałam tam dość długo, bo ponad 45 minut. Mam oszczędzać stopę przez kilka dni, nie prowadzić samochodu (akurat się da!), a potem zacząć chodzić w tej wkładce i być może trochę pomoże. A jak nie to wrócić jak będę chciała, to wtedy zdecydujemy co zrobić.
A najgorsze że jak wróciłam do pracy i zasiadłam przy biurku to zaczęłam czuć podobne postrzykiwanie w drugiej stopie. Cholera jasna! Moje kochane stopki :-(




środa, 26 października 2016

Doktor Strange

W Polsce premiera chyba dzisiaj, ale w UK była wczoraj więc jestem do przodu :-)
Nie byłam za bardzo zainteresowana tym filmem, ot kolejny obraz produkcji Marvel, czyli wiadomo że fantastyka, akcja i odrobina humoru. Ale tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać bo komiksów przecież nie czytam, a żaden ze znanych mi już bohaterów w filmie tym nie występuje.
A zwiastun jest bardzo lakoniczny i nie za bardzo oddaje to czego potem rzeczywiście doświadczamy.

Podobno polska wersja jest z dubbingiem. Hmmmm....


Pomimo wtorku w kinie było pełno ludzi, a że poszliśmy na żywioł i nie zamówiliśmy biletów online, nie dostaliśmy się ani na 20.00 ani na 20.30 i musieliśmy czekać w kinie godzinę bo najbliższy seans z wolnymi miejscami był o 21.00.
Jak zwykle, nie będę opisywać filmu, opiszę tylko swoje wrażenia. Bardzo, ale to bardzo pozytywne.
Po pierwsze AKCJA. Co się od początku rzuca w oczy, to wiarygodność akcji. Wątek budowany jest w taki sposób, że pozwala widzowi niejako utożsamić się bohaterami, to co widzimy jest bardzo realne i prawdopodobne. Ten realizm płynnie przechodzi w magię a obrazy które przesuwają się przed widzem są po prostu niesamowite! Jednocześnie wszystko przedstawione w sposób, w którym bohaterowie nie są tłamszeni przez obraz, wszystko doskonale współgra i harmonizuje. Sceny akcji są dynamiczne, piękne i zawsze czytelne. Jest to też produkcja bardzo spójna i samodzielna. Nawet osoby, które nie widziały innych filmów Marvela, będą mogły się w trakcie jej oglądania dobrze bawić.
Po drugie - AKTORZY. Chyba urodzili się, aby zagrać role, w jakich ich obsadzono. Benedict Cumberbatch gra postać będącą kimś pomiędzy Sherlockiem Holmesem a Iron Manem. Wyjątkowo łatwo go jednak polubić.  Doskonale wpisał się w rolę, uważam go zresztą za świetnego aktora, ale w tym filmie po prostu powala. Oczywiście że nie jest to Hamlet, ale bądźmy sprawiedliwi, wkroczył do krainy Marvel z wielkim przytupem i mam nadzieję że w niej zostanie przez jakiś czas.
Tilda Swinton kradnie każdą scenę samą swoją obecnością. Jej postać emanuje tym specyficznym rodzajem spokoju, jaki właściwy jest buddyjskim mnichom oraz hinduistycznym pustelnikom. Potrafi jednak pokazać pazur i wyrazić całą skalę emocji jednym spojrzeniem. Nawet Rachel McAdams wyjątkowo nie irytuje, a w jej dobroć oraz uczucie łatwo było uwierzyć.
Doskonale dobrana obsada, bardzo wiarygodna i rzetelnie wywiązująca się z obowiązków.
Po trzecie - EFEKTY SPECJALNE. Oczywiście musiały być i po wszystkim co widzieliśmy już w kinematografii do tej pory trudno było oczekiwać czegoś bardziej wyjątkowego. A jednak! Podróże po innych wymiarach nigdy jeszcze nie wyglądały tak dobrze, a efekty magicznych zaklęć nie powalały tak bardzo. Mają swój własny, psychodeliczny klimat. To film, który można oglądać wciąż i wciąż tylko dla pierwszej podróży astralnej Strange’a, sceny walki w lustrzanym Nowym Jorku czy ostatecznej potyczki na ulicach Hongkongu. Warto przy okazji pochwalić lokalizacje, w jakich zdecydowano się kręcić Doktora Strange’a. Dzięki nim naprawdę czuć globalną skalę całej intrygi. Bardzo żałuję że nie udało nam się zobaczyć filmu w 3D, a najlepiej IMAX, bo w tym przypadku warto, nawet bardziej niż Avatar. Ale będę bardzo namawiać Chłopa żeby zabrał mnie do Glasgow na 4DX (to kino gdzie się wszystko trzęsie, wieje wiatr i czuć zapachy), bo z chęcią bym obejrzała jeszcze raz, dla samych obrazów.
Czy film miał jakieś wady? Z całą pewnością, nie ma filmów idealnych. Ale nie doszukuję się niczego na siłę, spędziłam czas doskonale, ani razu nie ziewnęłam pomimo później pory (sukces!) i na pewno zrobił na mnie wrażenie, bo w nocy śniły mi się sny, o które siebie nie podejrzewałam. Nie, nie zboczone. Surrealistyczne.

Polecam każdemu kto ma otwarty umysł i trochę wolnego czasu.

Jeżeli TO Was nie przekonuje...


To może TO przekona :-)






poniedziałek, 24 października 2016

No i zaczyna się wybieranie

Tak więc machina powoli rusza, bardzo wstępne rozmowy poczynione, rynek jako tako ogarnięty, no i od przyszłego weekendu zaczynamy oglądać domy.
Czy się cieszę?
Jestem przerażona! Podekscytowana tak, jak najbardziej, ale także bardzo przerażona. Aż mi się tego wszystkiego nie chce ogarniać, momentami zaczynam myśleć że lepiej niech zostanie jak jest. No ale chyba to nie jest najlepsze podejście, prawda? Bo ja chcę zakończyć pewien etap i zacząć nowy i to jest mój priorytet w tej chwili. Przemeblowanie domu nie działa, wyrzucenie niektórych rzeczy też nie. Muszę się wyprowadzić i to im szybciej tym lepiej. Różne rzeczy trzeba rozważyć.
Po pierwsze - lokalizacja. To mniej więcej ustalone. Zostajemy w terenie, liczą się w zasadzie trzy sąsiednie miejscowości. Żeby było pod Edynburgiem ale nie za daleko, maksymalnie dziesięć minut więcej jazdy samochodem. W spokojnej okolicy, bez dzieciarni. Teraz mieszkam blisko szkoły, więc wiem jak to jest, mam dość.
Po drugie - rodzaj i wielkość. Muszą się pomieścić dwie osoby dorosłe, dwa koty, musi być miejsce dla dzieci i rodziców jak przyjadą. Jakiś kąt do pracy. Miejsce na dwa samochody, garaż na rowery i inne graty, ogród, najlepiej osobne wyjście do ogrodu żeby koty mogły same wychodzić. Dom najlepiej wolno stojący, nie bliźniak i nie w zabudowie. I najważniejsze - nie do remontu. Może być używany, może być nowy, to dopiero wyjdzie w praniu.
Po trzecie - cena. Nie ma się co łudzić że damy radę kupić dom za gotówkę. Trzeba będzie wydać trochę oszczędności, sprzedać to co się ma, trochę przyoszczędzić. A potem spłacać kredyt. No ale w tym zakresie to u mnie się akurat nic nie zmieni, bo i tak spłacam.
To akurat są najprzyjemniejsze aspekty projektu. Najgorsze dla mnie będzie...
Pakowanie. To akurat wyjdzie wszystkim na dobre.  Mamy przecież w chwili obecnej dwa domy. Podwójne wszystko. Trzeba będzie zrobić inwentaryzację i ustalić co zabieramy a co sprzedajemy, ewentualnie oddajemy lub wyrzucamy. I to mnie przeraża. Wyobrażacie sobie ilość klamorów zgromadzonych przez lata? Ile czasu zajmnie taka segregacja? Uwierzcie mi, chyba lepiej nic nie mieć i zaczynać wszystko od nowa, niż musieć decydować o tym co się przyda a co nie.
Sprzedaż domu. Pomijam kwestię formalną, która w moim przypadku jest troszkę pokomplikowana, bo wszystko jest do przeskoczenia i ustalenia. Ale żeby dom sprzedać muszę go doprowadzić do porządku. Wyczyścić, przemalować, ponaprawiać co zepsute. Znaleźć nabywcę. Trochę to inaczej się tu odbywa niż w Polsce, doświadczenie z kupnem mam, ale ze sprzedażą jeszcze nie.
No i co będzie jak nam bank kredytu nie da? Bo i to się może zdarzyć, przecież nie mamy po dwadzieścia lat, a starszym osobom trochę gorzej jest uzyskać pożyczkę z banku. No bo mogą nie dożyć spłaty. Śmieszne, ale prawdziwe.
No i sami widzicie, jakie mam dylematy. Gdybym była sama, byłoby lżej. Miałabym mniejszy wybór...



piątek, 21 października 2016

Humor piątkowy

Moja mama jest w szpitalu. Nie, nic strasznego, planowany zabieg, jest już kilka dni po operacji i czuje się świetnie. Tak mówi. I nachwalić się nie może, jaką dobrą opiekę ma, i tylko trzy osoby w pokoju, i łazienkę mają swoją, a nie na korytarzu jak kiedyś, a pielęgniarki zwijają się jak w ukropie, cały czas zaglądają czy czegoś nie potrzeba, jak się zadzwoni po pomoc to są natychmiast i nawet (na co mi w ogóle szczęka spadła!) podłogę zmywają wieczorem żeby było czysto. Pielęgniarki! Pozostawię to bez komentarza, ale domyślacie się już pewnie o czym będzie dzisiaj? Zapraszam na odrobinę humoru.


*****
Zdziwiony lekarz pyta żonę pacjenta:
- Naprawdę nie zorientowała się pani, że mąż miał zawał?
- Nie. Zaskoczyło mnie jedynie, że przeszło po 20 latach małżeństwa mąż wyszeptał: "Jadzia, moje serce..."


*****
Pielęgniarka do pacjenta, który był już 3 dzień na diecie.
- Podać panu kaczkę?
- Oj tak kochaniutka i od cholery frytek.


*****
- Halo - mówi Kowalski. Panie doktorze, proszę natychmiast przyjechać, ponieważ moja żona ma ostry atak wyrostka robaczkowego!
- Spokojnie panie Kowalski. Dwa lata temu osobiście wyciąłem pańskiej żonie wyrostek robaczkowy. Czy słyszał pan kiedyś, aby człowiekowi po raz drugi pojawił się wyrostek?
- A czy pan słyszał doktorze, że u człowieka może się pojawić druga żona?


*****
W środku nocy pielęgniarka w szpitalu budzi pacjenta.
-Co się stało? Pyta zaspany chory.
- Zapomniał pan wziąć tabletki na sen.


*****
Pacjent ustala szczegóły dotyczące zbliżającej się operacji:
- A ile będzie kosztować narkoza? - pyta.
- 1500 złotych - odpowiada anestezjolog.
- 1500 złotych za to, żeby mi się film urwał? Trochę za drogo, nie sądzi pan?
- Nie. Urwany film dostaje pan gratis. Opłata jest za to, żeby znowu zaczął się wyświetlać…


*****
Wieczorem w szpitalnej świetlicy pielęgniarka podchodzi do jedynego pacjenta, który jako jedyny nie spał, tylko oglądał telewizję.
- Proszę przestać oglądać telewizję. Już północ! Teraz idziemy do łóżka.
- A jak nas ktoś przyłapie?


*****
- Wie Pan, po konsultacjach pańskich wyników badań mam dla Pana dwie wiadomości, jedną dobrą drugą złą. Od której zacząć?
- Może od dobrej...
Na co lekarz:
- Zostało Panu 24 godziny życia.
- I to ma być dobra wiadomość? Przecież ja umieram, czy Pan się nie pomylił? A jaka jest zła wiadomość?
Doktor:
- Miałem zadzwonić wczoraj.


*****
Dziewczyna u ginekologa. Młody, przystojny lekarz zaczyna badanie, zakłada jednorazową rękawiczkę, wkłada palce. Zwykłe badanie. Nagle dzwoni telefon. Lekarz jedną ręka odbiera, a jako że czas to pieniądz drugą kontynuuje badanie:
- Halo! Tu Heniek... ze studiów... jestem w twoim mieście.
- Nie może być. Przyjeżdżaj, trzeba to oblać!
- A jak do ciebie dojechać? Dzwonię z dworca.
- Z dworca to pojedziesz prosto, później w lewo, będzie rondo, na rondzie w prawo, następne rondo i dalej to prosto, prosto i jesteś u mnie...
Na to pacjentka:
- Panie doktorze czy jeszcze jedno rondo mogę prosić?


*****
Operacja urologiczna. Pacjent leży na stole. Obok krząta się młoda pielęgniarka. Wchodzi chirurg z rękami w sterylnych rękawiczkach.
- Siostro proszę poprawić penisa... Uhm, dobrze, a teraz pacjentowi!



czwartek, 20 października 2016

Prędzej umrę niż się doczekam

Tak nachwaliłam tę służbę zdrowia w Szkocji, a tu fik, NHS pokazał mi środkowego palca.
Znowu miałam atak. Nie wiadomo czego bo wygląda jak wyrostek a chyba na pewno nie jest. Ja mam swoje podejrzenia ale nie chcę lekarzy oświecać, bo chcę żeby mi normalnie do tych bebechów zajrzeli i sami znaleźli. Być może moje problemy ze stawami są z tym powiązane, ale to może stwierdzić tylko specjalista. Prześwietlenie wykazało jakąś nieprawidłowość wokół stawu, ale ten kto interpretował zdjęcie nie był w stanie powiedzieć co to może być, pani doktor też nie wie. No to skierowanie do reumatologa mi dała, może cos więcej zobaczy. Jak w końcu dostanę tę wizytę. Ale dopiero minęły cztery tygodnie od skierowania więc się jeszcze nie martwię,
Zmartwiłam  się za to brakiem wiadomości z kliniki gastroenterologicznej, do której skierowano mnie w czerwcu. Minęło bowiem osiemnaście tygodni (!) a tu nic. Dzwonię więc do przychodni zapytać o co chodzi, i czy faktycznie skierowanie zostało wysłane czy jaja sobie robią. Nie robią sobie jaj, skierowanie poszło 13 czerwca. I niech se zadzwonię do szpitala, tam mi więcej powiedzą.
No to dzwonię. Po przekierowaniu mnie do odpowiedniego oddziału odbiera pani. Mówię jej co i jak, że skierowanie poszło 13 czerwca, że już osiemnaście tygodni i nic. A pani na to, że ona wie że zalecenie rządowe jest maksymalnie dwanaście tygodni, ale w tej klinice czeka się pięćdziesiąt.  Pięćdziesiąt tygodni!!! Taki jest obecnie czas oczekiwania na wizytę w cholernym szpitalu. Mówię, że ja się przecież źle czuję i potrzebuje tej wizyty bardziej niż kiedyś. No to pani żebym poszła do lekarza po skierowanie błyskawiczne i wtedy dostanę się szybko. A ja na to, czy jak dostanę ataku i pojadę na emergency do szpitala to czy wtedy będzie szybciej. Pani z uśmiechem (tak przynajmniej ją sobie wyobraziłam) odpowiada że tak, że wtedy zrobią mi od razu całą potrzebną diagnostykę. No to teraz wiem co zrobić jak mi się następny atak zdarzy. Kłopot w tym że... ja nie uważam żeby to był aż tak straszny ból. No bo skoro mogę oddychać i chodzić, nawet skulona, to jeszcze nie tak źle ze mną. Głupia jestem, bo już nie raz postawiono mi z tego powodu niewłaściwą wstępną diagnozę, bo kto podczas na przykład ataku kolki nerkowej chodzi i się jeszcze uśmiecha, chociaż oddychanie przychodzi z trudem, zimny pot zalewa człowieka i nie da rady przyjąć wyprostowanej pozycji?
Chyba trzeba będzie zacząć cierpieć jak prawdziwy mężczyzna ;-)
Bo inaczej prędzej umrę niż się głupiej endoskopii doczekam.


środa, 19 października 2016

Ogłoszenie parafialne

Czy ktoś ma trochę czasu na sprzedaż, bo chętnie bym odkupiła.
Zapłacę co łaska albo w naturze. Znaczy, nasionka jakieś z przekwitłych kwiatków mogę przesłać czy cuś. Albo rabarbar. Mogę też zapłacić otyłym kotem. Kot na moje oko wygląda całkiem przystojnie, ale młoda przyszła lekarka weterynarii na etacie rokującej synowej stwierdziła że kot utyty bo kości mu się słabo wyczuwa. Kotu zmniejszono rację żywnościowe, ale i tak go dokarmiam po kryjomu, bo chodzi i mi z głodu płacze. Nawet wróbla z tego niedostatku do chałupy przytargał, ale tylko go wymemlał, pewnie dlatego że to nie kurczak był, bo kurczaka to by z pewnością zjadł, nawet w piórami.
Tak że tego... co to ja chciałam...
Czas. Ma ktoś trochę?


poniedziałek, 17 października 2016

Jak chłop chce to może

Internet mi siadł. Coś tam się zaczęło knocić w zeszłym tygodniu, przerywać, połączenie wifi raz było raz nie było, "Ranczo" na ajpadzie musiałam przez telefon oglądać, znaczy telefon robił za router bo normalne wifi się zawieszało. Choć telewizor jeszcze chodził. Znaczy apki na telewizorze chodziły, bo na przewodowy internet są. W piątek wyjeżdżałam na weekend, myślę, jak wrócę to się może samo naprawi.
W niedzielę rano (a raczej w południe ale niedziela to jakby rano, co nie?) telefon od syna. Internetu nie ma. Nic. Z kablem, bez kabla, nie ma. Mogiła. Czy mogę zadzwonić do nich żeby naprawili. Dzwonię z komórki do nich, nie mogą nic zrobić, musze być fizycznie w domu. Wkurzona, Chłop nic nie mówi ale stara się trzymać z daleka. Wieczorem przyznał się że widać było jak ze mnie para bucha to się wolał nie poparzyć. No ale nic. Wracam do domu, od razu do routera, niby nic się nie dzieje, światełka migają, tylko nie te od internetu. Priorytety jednak jakieś obowiązują. Najpierw kolacja. Trochę nerwowa, bo wiadomo, jak internetu w domu nie ma to koniec, kaplica, ament. Gorzej niż z prądem. Bo jak prądu nie ma to se świeczkę można chociaż zapalić, wcześniej do łóżka pójść czy co, wiadomo, z prądem nic się nie zrobi, będzie jak włączą. A z internetem to już gorzej, bo się człowiek zastanawia, a może to, a może tamto, a może tak, a może co innego. Każdy na internecie się przecież zna, nieprawdaż. Przełykamy więc szybko kolację. Ale najpierw telefon do dostawcy, niech sprawdzą.
Dzwonię. Automatyczna pani w telefonie mówi mi że teraz to oni wszystko posprawdzają na łączach, potrwa to do piętnastu minut, prosi żebym zadzwoniła za piętnaście minut to mi powiedzą. Te piętnaście minut wykorzystuję na przygotowanie dżinu z tonikiem. Należy mi się... To znaczy Chłop przygotowuje, ja pacze.
Po szesnastu minutach dzwonię. Wiem czego się spodziewać bo mi kiedyś router siadł i to samo było. Automatyczna pani przełącza mnie do prawdziwej z krwi i kości, a przynajmniej z głosem. Wykonuje cierpliwie polecenia pani, która "przeprowadza kolejne testy" prosząc o cierpliwość i dziękując za wyrozumiałość. Więc wyłączam i włączam wielokrotnie ten cholerny router,  resetuję, restartuję, oglądam kable czy w porządku, podłączam się kablem do laptoka, nawet wyciągam gniazdko i włączam się bezpośrednio w sieć (nie takie trudne, brytyjskie gniazdka są fantastyczne pod tym względem). Nic. W kończu pani zrezygnowana mówi że przyśle nowy router. No i o to przecież chodziło, do jasnej anielki! Bo widzę że ten to padaka, czerwone światełko mu się świeci! Czerwone! Ok, pani przeprasza, nowy router będzie u mnie w ciąglu 1-3 dni. Czy wiem jak się go instaluje, czy potrzebuję inżyniera. Nie potrzebuję żadnego cholernego inżyniera, sama wiem jak się toto instaluje, a poza tym mam w domu maniaka komputerowego i studenta informatyki. W dwóch osobach. No!
Ale co zrobić w ciągu tych dwóch dni, jak żyć bez internetu, jak żyć???
Wpadam na pomysł, przecież mam gdzieś stary router, wystarczy go podłączyć, telewizji nie będzie ale internet będzie! Lecę na strych, grzebię w pudełku z różnymi chraściami, jest! Zamieniam kable, włączam, tadam! Jest internet na kablu, jest bezprzewodowy! Tylko cholera jasna, jakie jest hasło?! A skąd ja niby mam pamiętać po dziesięciu latach? Syn podpowiada że nazwa jest jakby złożona ze mnie i jego ojca, to niech se przypomnę nasze wspólne stare hasła może? Przypominam sobie, jedno, drugie, trzecie, nie wchodzi. Żeby zrestartowac hasło, trzeba przywrócić router do ustawień fabrycznych. Pytam Chłopa, to co, resetujemy? On, dla świętego spokoju chyba, mówi że jak chcę to niech zresetuję, że chyba będzie OK. No to wyciągam dyżurną igłę, wciskam w tę dziurkę, trzymam piętnaście sekund, dla pewności dwadzieścia. Tadam! Reset się udał. Wifi działa. Ale internetu nie ma... Wcale...
W panice próbuję wszystkie sztuczki z restartem routera, zamienianiem kabli, przyłączaniem go do komputera itepe. Nic. Kaplica. Ament. Nie ma. Chłop nieśmiało daje mi do zrozumienia, że już po północy, do łóżka by się przydało pójść pomału. Wkurzona jeszcze bardziej, wyłączam wszystko i idę spać. Chłop nieśmiało proponuje metodę rozluźniającą, ale widząc ognie w moich oczach poprzestaje na masażu. Lekko uspokojona, zasypiam.
Rano mówię do syna że internetu nie ma i nie będzie. Niech se hotspot zrobi z komórki jak go przyciśnie. Wychodzę do pracy.
Po godzinie dostaję esemesa: "Naprawilem, Ethernet i wifi obydwa dzialaja". Dzwonię natychmiast, pytając co i jak. Tłumaczy mi jak krowie na rowie, co zrestartował i jak ustawił, jeszcze tylko hasło musi na wifi założyć i będzie to "iwonadonkey" (iwonaosioł). A niech będzie i te donkey, ważne że działa. Czyli, jak chłop chce to chłop może. I nie mógł on wczoraj tego naprawić???




piątek, 14 października 2016

Humor na piątek

Spełniło się właśnie jedno z marzeń mojego syna - został zaproszony na wesele. Ostatnio narzekał że nigdy nie był (był, był jak był mały, ale tego pewnie nie pamięta) i nawet zapytał czy ja nie mam zamiaru wychodzić za mąż, bo on to by chętnie na takę imprezę poszedł. Odpowiedziałam że nawet jak to wesela nie będzie, bo mój ślub będzie na Mauritiusie albo Seszelach. Inaczej za męża nie wychodzę ;-)
No i w związku z tym - dzisiaj matrymonialnie.


***
Młody, zamożny, przystojny, wysportowany, bez nałogów poszukuje wielkiej, prawdziwej i czułej miłości. Raz na tydzień. 


Młoda, sympatyczna dziewczyna szuka romantycznego, młodego chłopaka, który będzie mógł zabrać ją na dalekie, egzotyczne wakacje. Anal nie wchodzi w grę. 


***
Kierownik buira martymonialnego do klienta:- Mam dla pana wspaniałą ofertę: panna, spokojna, domatorka, spory posag, duża willa...
- Czy mogę zobaczyc zdjęcie?
- Niestety, przy takich walorach fotografii nie pokazujemy.


***
Blondynka napisała ogłoszenie matrymonialne:
"Szukam mężczyzny, który nie będzie mnie bił, nie będzie chodził z kolegami na piwo i będzie dobry w łóżku".
Po tygodniu zgłasza się kaleka:
- Dzień dobry! Ja z ogłoszenia! Jak pani widzi nie będę panią bił bo nie mam rąk. Nie będę też chodził na piwo z kolegami bo nie mam nóg.
- A jest pan dobry w łóżku? 
- A pani myśli, że czym tu zapukałem?


I kilka ogłoszeń matrymonialnych. Dawniej:



I dziś:








A na deser, niekoniecznie matrymonialnie, za to bardzo regionalnie :-)



Wesołego weekendu!




środa, 12 października 2016

O wyborach

Swojego pierwszego chłopaka wybrałam... a właściwie nie wybrałam, to on mnie wybrał. Chyba. No bo jak to inaczej nazwać. Piętnaście lat, nigdy żadnego chłopaka, a inne dziewczyny to już się całowały że ho-ho! I z chłopakami za ręce się prowadzały. A ten, zaczął się uśmiechać na lodowisku, potem coś durnego zagadał, łaził za mną, w końcu poprosił o spotkanie. Sama w życiu bym się pierwsza nie odezwała. I nie że mi się jakoś szczególnie podobał, choć chyba fajny był z wyglądu. Był pierwszym, który zwócił na mnie uwagę, pierwszym który mnie za rękę złapał, tylko to durne drzewo... Kto mnie uważnie czyta ten pamięta, a kto nie pamięta niech przeczyta tutaj :-)
Drugiego chłopaka osobiście wybrałam. Dosłownie, jak na targu go wybrałam. Taka sytuacja, z brzydkiego kaczątka chyba się coś zaczęło wylęgać bo chłopcy zaczęli się oglądać, podrywać, zagadywać, a wszystko to dosłownie w ilościach powiedzmy bardziej hurtowych. No i nadszedł taki dzień, kiedy umówiłam się z trzema. Nie na raz, nie! Pierwszy na piętnastą, drugi na siedemnastą, trzeci na dziewiętnastą. W tym samym miejscu, pod sklepem, który doskonale widziałam z okna, bo plan był że wyjdę jak on tam będzie, przecież czekać nie będę! Ten na piętnastą był fajny, starszy, poważniejszy (19 lat, o matkobosko! stary dziad!) ale trochę za niski bo niewiele wyższy ode mnie. No i jak ja przy nim będę wyglądała w szpilkach na ten przykład? Pomijam fakt że pierwsze szpilki założyłam dopiero na studiach, których nawet w planach jeszcze wtedy nie miałam. Ani studiów ani szpilek, ma się rozumieć. No nie, odpada. Drugi... nawet go nie pamiętam, nudziarz był straszny. Ten trzeci okazał się najlepszy z nich wszystkich i to z nim się umówiłam na następną randkę. Ale nie tak od razu, przecież musiałam dokładnie wszystko przemyśleć najpierw. Żadnemu z nich nie dałam kosza, z każdym umówiłam się za tydzień w tym samym miejscu i o tej samej porze. Oczywiście że obserwowałam zza zasłony i serce mi biło jak durne, że jednak przyszli a ja ich tak wystawiam. Poszłam tylko na ostatnie spotkanie. Ale byłam zołza!!! Tego ostatniego wybrałam bo był ładny, miał kręcone włosy i wydawał się duszą towarzystwa. Po jakimś czasie okazało że był po prostu bardzo głupim lekkoduchem, uważam że za dużo czasu na niego straciłam, ale nie żałuję.
Potem zaczęli zjawiać się w moim życiu inni potencjalni kandydaci na kandydata, ale żadnego z nich nie wybrałam na tego jedynego, choć wszyscy na początku wydawali się zupełnie w porządku. Weseli, przystojni, oczytani, grali na gitarach, śpiewali, a jak nie śpiewali to pili i się bawili, jak to studenci. No ale w praniu wychodziło że jeden to maminsynek, drugi żonaty, trzeciemu się dziecko urodziło, a czwarty zapomniał że ma dziewczynę w rodzinnym mieście. Kogo ja do siebie przyciągałam?! Jak zdarzył się jakiś singiel to zawsze było coś co mi nie pasowało. Do czasu aż nagle zdarzył się mój były mąż, który skłonił mnie do intensywniejszego niż zwykle myślenia. Jego nie wybrałam spośród innych kandydatów. Jego wybrałam jako ewentualny materiał na męża i ojca. No bo oprócz kilku wad miał także wiele zalet, zalety ważniejsze, z wadami się powalczy. Nie powiem, że materiał się nie sprawdził, bo to by była nieprawda, choć po latach nieco wystrzępił i znaleźliśmy się w sytuacji kiedy zalety przegrały z wadami i trzeba się było rozstać.
Próbowałam jeszcze kilka razy nawiązywac jakieś znajomości, ale w końcu doszłam do wniosku że chyba już jestem za stara na to, bo wszystko mnie wkurza. To znaczy nie wszystko, ale znalazłam się w punkcie, w którym nie ma miejsca na negocjacje, na dywagacje, na zmagania duszy z ciałem. Biorę Cię takiego jakim jesteś, bez wyjątku, i akceptuję wszystko co sobą reprezentujesz, albo nie biorę Cię wcale. Bo świat jest piękny, z Tobą czy bez Ciebie, a ja nie mam czasu na pierdoły i zastanawianie się czy mam się na coś wkurzyć czy ustąpić.
Rozwiązywaliście kiedyś trudne Sudoku? Skomplikowaną szaradę czy ciężką krzyżówkę? W pewnym momencie wydaje się że się nie da, nie idzie nam, nie damy rady. Przerywacie, odstawiacie na dzień, dwa, tydzień. A potem kiedy się do tego wraca, czasami wystarczy jedno spojrzenie i widzimy to czego nie dostrzegaliśmy wcześniej.  I samo się rozwiązuje.
I tak właśnie było z moim ostatnim wyborem.
Wybrałam Go bo w pewnym momencie zobaczyłam w nim... siebie.
I z tą refleksją Was zostawiam.

A Wy, czy pamiętacie jeszcze dlaczego ich wybraliście???



poniedziałek, 10 października 2016

Poniedziałkowy blues

Nie lubię poniedziałków, jak wszystkim wiadomo, zresztą kto je lubi? Na dodatek mam spotkanie z samego rana, więc jadę do centrum, a tam jak zwykle, korki, kłopoty z parkingiem, w końcu wpadam pięć minut przed spotkaniem, na szczęście się nie spóźniłam i nic nie zapomniałam.
Otwieram komputer, otwieram program z notatkami, a tam na głównej stronie:

I powiem Wam, nic tak nie poprawia poniedziałkowego humoru jak tandetny, śmieszny, niespodziewany drobny gest z samego rana :-)


piątek, 7 października 2016

Humor na weekend

Dzień dobry! Zapraszam na odrobine humoru.


***
Przy barze siedzi zapłakany i mocno wstawiony gość.
Podchodzi do niego znajomy i pyta:
- Co jest stary?
- Żona rozbiła moje nowiutkie autko - tylko na złom się nadaje!
- A co z żoną?
- A wiesz, że nawet nie wiem.


***
Nauczyciel matematyki zwraca klasówki w pewnej wyjątkowo tępej klasie.
- Muszę z przykrością stwierdzić, że 60% z was nie ma najmniejszego pojęcia o matematyce.
Na to jeden z uczniów:
- Przesadza pan psorze! Tylu to nas nawet nie ma w tej klasie.


***
Trwa niedzielny obiad.
Syn, najwyraźniej bez apetytu, gmera widelcem w talerzu.
Ojciec się odzywa:
- Jedz, jedz! Bo ci ... nie urośnie!
Żona na to:
- Daj dzieciakowi spokój! Sam byś lepiej pojadł!


***
Wnuk mówi do dziadka.
- Kiedyś to mieliście źle. Nie było Internetu, komórek, czatu ani Gadu-Gadu... Jak Ty babcię poznałeś?
- No, jak nie było? Wszystko było - odpowiada dziadek.
- Nie rozumiem - mówi wnuczek.
- No, przecież babcia mieszkała w internacie, jak wracała ze szkoły, to ja stałem na czatach, wychodziłem z babcią na gadu-gadu, a jakby nie komórka, to Ciebie i Twojego ojca nie byłoby na świecie.


***
- Poproszę jeszcze jedną kostkę cukru do herbaty.
- Ale wrzuciła już pani 10 kostek!
- Tak, ale wszystkie się rozpuściły.


***
Przychodzi baca do spowiedzi:
- Proszę księdza, zgrzeszyłem.
- Jak, synu?
- Szedłem sobie przez łąki i zobaczyłem piękną damę. Podkradłem się, przewróciłem ją, no i długo...
- To wielki grzech, synu.
- To jeszcze nic. Na wszystko patrzyli jej rodzice, bracia, siostry, ciotki, wujowie, kuzynostwo i sąsiedzi.
- Jak to? I nic nie powiedzieli? - pyta ksiądz.
- Powiedzieli: Beeeeeeeeee.


***
Śpi sobie zapity do nieprzytomności zajączek w lesie na polance, a tu nagle zza drzewa wychodzi wilk.
Wilk myśli sobie:
- Klawo, wreszcie jakieś żarcie.
Nagle zza innego drzewa wychodzi drugi wilk i mówi do tego pierwszego:
- Spadaj, byłem pierwszy.
Od słowa do słowa, zaczynają się kłócić, a w końcu walczyć.
Tak się złożyło, że obydwa wilki pozabijały się wzajemnie.
Zajączek budzi się rano na kacu. Patrzy, a tu dokoła pobojowisko, powyrywane drzewa i w ogóle burdel, a na dodatek na polanie leżą dwa martwe wilki.
Zajączek myśli sobie:
- Muszę przestać pić, bo po pijaku robię straszne rzeczy!

I na koniec:

Udanego weekendu!

czwartek, 6 października 2016

Wróciłam z wakacji

No to jestem z powrotem.
W tej chwili zarobiona jestem po czubek kokardy, jak znajdę chwilę czasu to się wezmę i napiszę jak było. A było naprawdę fajnie. Tymczasem, żeby Wam się nie nudziło, prezentuję kolekcję najgorszych zdjęć wakacyjnych z ajfona. I żebyście się nie musieli głowić, napiszę skąd. Mniej więcej :-)
Oto kolekcja.
Gdzieś w Rzymie 






Na Sycylii




Niedaleko Sorrento


I w Sorrento



Korsyka...



Menorka



Majorka



No to już wiecie gdzie byłam. W niektórych miejscach zdecydowanie za krótko. Żal było wracać.
A teraz zabieram się do nadrabiania zaległości na Waszych blogach. Wiem że jest co poczytać...
No to do następnego posta!