niedziela, 28 lipca 2013

Odpowiedź na pytanie Anki Wrocławianki :-)

Przyszło!
Kiedy wczoraj wróciłam z zakupów, leżało na stole. Coż, koperta w nieco opłakanym stanie, jak oni to robią że przesyłki z UK do Polski przychodzą zazwyczaj w całości a z Polski do UK czasami są porozrywane? Przynajmniej brytyjska poczta wykazała się, jak zwykle, szacunkiem do kienta. Rozerwana byle jak koperta była włożona w takie coś:


Bo Poczta Królewska chce zachować swoją dobrą opinię, która na pewno zostałaby podważona gdyby coś z mojej przesyłki się wysypało, nieprawdaż?
Szara koperta adresowana ręcznie, do mnie, z Polski. Początkowo nie mogłam załapać, kto, jak, dlaczego, ale gdy zobaczyłam na odwrotnej stronie adres nadawcy, mój powściągliwy zazwyczaj uśmiech pobił wszelkie rekordy niepowściągliwości.
Przesyłka od Anki Wrocławianki! Za udział w konkursie o Irlandii!

Rozerwałam drżącymi z przejęcia dłońmi i tak już naderwaną kopertę (worka nie musiałam rozrywać bo córka sobie już rozerwała, odklejając znaczek - tak, ona zbiera znaczki z Polski!)

A tam, w środku, to!


A na kopercie naklejone było to:


Czyli dostałam dwa prezenty w jednym!


Nie zdecydowałam jeszcze gdzie na stałe umieszczę mój certyfikat, na razie powędrował na półkę witryny:


Ale ale, czegoś tu brakuje...


Teraz już wszystko w komplecie. A na odwrotnej stronie certyfikatu:


Pisała Anka, że bycie Gościem Specjalnym nie generuje żadnych korzyści, oprócz osobistej satysfakcji obdarowanego i jej wdzięczności wraz z sympatią. Otóż pozwolę się z tobą nie zgodzić Anko Wrocławianko, bo oprócz satysfacji mam śliczny obrazek pełen kotów, zielonego pieska i osobistą dedykację popularnej blogerki. O mojej wdzięczności nie wspomnę.
Dziękuję Ci, Gosiu!



piątek, 26 lipca 2013

Humor z zeszytów szkolnych i inne ważne informacje

Wiem, wiem, opuściłam się z blogiem ostatnio, ale wybaczcie mi, czasu mam jak na lekarstwo. Szczególnie teraz, kiedy szykuję się do urlopu a w pracy oczywiście urwanie głowy. Jak to w lecie, jak to przed urlopem. Tak więc, pierwsza ważna informacja - lecę do Polski w poniedziałek. Na całe trzy tygodnie. Dostęp do internetu będę miała ograniczony, ale jak tylko uda mi się wygrzebać odrobinę wolnego czasu to spróbuję coś skrobnąć.
Druga ważna informacja - Humor z zeszytów szkolnych zawieszam do po-wakacjach. Moich. Czyli piątkowych wpisów nie będzie przez jakiś czas. A jak będą to inne.

Ale, żeby nie pozostawić moich wiernych czytelników z tym smutnym akcentem, oto ostatnia przed wakacjami porcja humoru na weekend. Tematyka - Lektury szkolne.
Enjoy! - jak mówią tybylcy :-)

**************************************

W "WESELU" panowie tańczyli z chłopami.

Baryka zakopał precjoza wraz z żoną i synkiem.

Fredro pisał rzeczy więcej wesołe, a Mickiewicz o dziadach.

Antek musiał iść w świat, by zarobić kawałek kromki.

W dalszej drodze Nel zachorowała na febrę. Staś postarał się o ligninę i Nel wyzdrowiała.

Makbet miał bardzo ciężki koniec.

Bogumił kochał Barbarę przez całe noce i dnie Dąbrowskiej.

Kordian był biedny, bo kiedyś chciał to nie mógł, a kiedy mógł to nie chciał.

Konradowi dlatego nie udał się zamach na cara, bo w czasie skradania się za dużo myślał.

Janko Muzykant ledwie zipał, ale zipał.

Beniowski zabił sześciu kozaków. Jeden z nich umarł, a pozostali uciekli.

Zbyszko opamiętał się dopiero wtedy, gdy Jagienka powiła dwojaczki.



Teksty i zdjęcie z internetu.

wtorek, 23 lipca 2013

Burza

Już pisałam wielokrotnie że uwielbiam burze. A u nas w Szkocji jest ich jak na lekarstwo. Ale dzisiaj właśnie była i właśnie się skończyła. Szkoda że to biały dzień i że siedziałam w pracy, więc nie zauważyłam żadnych błyskawic, ale grzmiało nieźle, i nieźle też padało. Ciekawe czy u mnie w domu też. Przydałoby się, roślinki aż płaczą o deszcz.
Chociaż błyskawic nie widziałam wygrzebałam trochę z internetu, tak aby się napatrzeć i napodziwiać. Mnie nigdy nie udało się złapać błyskawicy w obiektywie, może dlatego że wolę stać i podziwiać? Wszystkie cudowne, wszystkie to dzieła sztuki.
Która wam się podoba najbardziej?




















Zdjęcia z internetu

piątek, 19 lipca 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dzisiaj - z kryminałem w tle ;-)


Żeby poznać lepiej wszechświat, należy powystrzelać więcej kosmonautów.

Sztyletem trafił w samo sedno mechanizmu miłości.

Huk strzelił i wszyscy ponieśli śmierć.

Wielu z nich poległo, ale się tym nie zrażali.

W czasie akcji trafiają go dwie kule, które po kilku godzinach nie dają znaku życia.

Miało miejsce 6 morderstw, których ofiary tylko cudem przeżyły.

Na placu boju słychać było jęki rannych i zabitych.

Kain zamordował Nobla.

Kara śmierci ma charakter nieodwracalny.




Zaczerpnięte z internetu.

Udanego weekendu!

środa, 17 lipca 2013

Nigdy nie stój kiedy możesz usiąść...

Synuś zaczął swoją pierwszą pracę. Właściwie nie pierwszą, bo już raz pracował jako test purchaser, czyli próbował kontrolowanego zakupu papierosów jako szesnastolatek. I nawet ktoś mu sprzedał. Za co dostał dość dobre pieniądze od organizacji rządowej (syn, nie sprzedawca, bo sprzedawca dostał mandat!). Ale to pierwsza wakacyjna praca. Nic szczególnego, traffic controller, czyli po polsku kontroler ruchu. 8 dni, akurat w terminie przed wyjazdem wakacyjnym i przed egzaminem na prawo jazdy. Praca - nic szczególnego, ale wydarzenie szczególne bo the Open Championships - czyli golfowy odpowiednik turnieju Wielkiego Szlema. I właśnie mój syn został wybrany do obsługi parkingu VIP i Players. Ma więc okazję na niemałe wrażenia. Po pierwsze - samochody. TAKIEJ ilości TAKICH samochodów i to w dodatku na jednym parkingu to on nie widział w całym swoim życiu. I sportowe, i limuzyny, i przede wszystkim ogromne cruisery, bo przecież golfiarze muszą w czymś wozić ten swój cały sprzęt. Choć syn mój na golfie się nie zna i nie za bardzo go to obchodzi, codziennie po pracy sprawdza w internecie kogo sławnego już widział. Więc zamienił już parę słów z każdym z pierwszej piętnastki najlepszym golfistów świata, no prawie każdym bo Tiger Woods się gdzieś ukrywa. Albo przylatuje helikopterem. Widział też Novaka Djokovica z dziewczyną i kilku pomniejszych aktorów. Na sugestię męża żeby wziął notes i zbierał autografy, syn tylko wstrząsnął ramionami...
Ale praca takiego kontrolera ruchu na takich mistrzostwach ma też i drugie oblicze. Stoi się te 8 czy 12 godzin w słońcu, które akurat teraz się wściekło i grzeje jak durne, tak że bez dobrych filtrów ani rusz. W czapce na głowie, w koszulce polo i czarnych spodniach, syn już nabrał, jak to się mówi, golfiarskiej opalenizny, czyli twarz, szyja i ręce. Do domu przychodzi po prostu wykończony, nie tyle przez upał (picia ma pod dostatkiem, jedzenie też) co przez nogi. Bo niestety trzeba stać, chodzić raczej nie ma gdzie, a siedzieć nie wolno. Tylko na przerwie. Tak więc wieczorami po pracy synuś nogi do góry, okłady z lodu i maści na obrzęki, a i tak ledwo zipie. Ale dobrze mu tak. Niech zazna trudu zarabiania pieniążków i wie że praca jednak popłaca.
Właśnie dzisiaj, kiedy go podwoziłam rano, powiedział że już wie co znaczy żołnierskie powiedzenie:

Never stand when you can sit, never sit when you can lie down, never stay awake when you can sleep.

"Nigdy nie stój kiedy możesz usiąść, nigdzy nie siedź kiedy możesz się położyć, nigdy nie czuwaj, kiedy możesz spać."

Stwierdzam, że to jest stara, ale najprawdziwsza prawda...


Foto z internetu

poniedziałek, 15 lipca 2013

Znalezione na plaży.

W Szkocji ciągle gorąco. No, oczywiście że tu nie taki upał jak w Egipcie czy Hiszpanii, ale wierzcie mi, przy 29 stopniach człowiek ledwo żyje. Tu jednak temperaturę odczuwa się... inaczej. Na przykład można, wierzcie, można spokojnie wyjść z krótkim rękawkiem przy 15 stopniach. Szczególnie jak słońce świeci. W nocy śpi się ciężko, bo pomimo że dom izolowany, to te 22 stopnie w nocy daje popalić. Po prostu, człowiek przyzwyczajony jest do 18 góra 19 stopni w nocy, a tu takie temperatury. No żyć się nie da. I ma być tak przez cały następny tydzień :-)
Koty ledwo zipią, ożywają wieczorem i nie wiem czy spędzają choć chwilę w nocy w domu, Migusia co prawda co chwilę przybiega posiedzieć sobie na parapecie, ale zaraz wybiega. W ciągu dnia albo zalegają w domu na hamakach, albo na zewnątrz pod krzakiem gdzie jest cień. Tiguś jeszcze lubi zalegać pod kocykiem na kórym się opalam, że on się tam nie udusi!
W sobotę musieliśmy podjechać bliżej morza, bo syn miał briefing (wprowadzenie) do pracy, to czemu nie połączyć przyjemnego z pożytecznym. Na czas jego obowiązku poszliśmy sobie na plażę. Godzina już była osiemnasta, ale wiadomo że w Szkocji o tej porze to jeszcze środek dnia. Oczywiście ludzi pełno, dymiące grille, wrzeszczące dzieciaki, ganiające psy... Plaża w Gullane jest dość ładna. Ktoś nieprzyzwyczajony może pomyśleć że zaniedbana i brudna, ale tak to już jest nad morzem gdzie przypływy i odpływy są dwa razy dziennie i dochodzą do 6 metrów wysokości. Przy odpływie plaża robi się ogromna, pusta, błotnista, i brudna bo morze odchodząc zostawia pełno gałęzi i wodorostów, muszle i resztki stworzeń, przy przypływie za to jest mała, czysta i bardzo miła.
I taka właśnie była w sobotę około osiemnastej, chociaż woda już zaczynała odpływać.

Trzeba było nogi zamoczyć, no jak to, być nad morzem i nóg nie wsadzić do wody, toż to grzech :-)

Na tym zdjęciu widać odchodzącą wodę i niektóe z jej "podarunków"

Zrobiłam sobie z piasku na wydmie "krzesełko". Fajnie tak sobie posiedzieć...

... i z wskazywać z lenistwa stopą przelatujące obiekty. To nasze morze to Morze Północne, a tu gdzie jesteśmy jest zatoka Firth of Forth. Dlatego widać drugi brzeg :-)

Tuż koło mnie, na skarpie, znalazłam muszelkę. Troszkę inna niż te które normalnie leżą przy wodzie.
Była maleńka...

Bo nasze morze, oprócz muszelek i krabów, wyrzuca na brzeg również takie coś. 

Meduza, o tu ma to coś czym parzy! Przepiękna jest, prawda?


Z pozdrowieniami ze słonecznej (?!) Szkocji!

P.S. Nie miałam w planie ale nie mogę się powstrzymać. Muszę się pochwalić że dostałam od Anki Wrocławianki Certyfikat z Kocim Paskiem za udział w jej klasówce z Irlandii! Cieszę się niezmiernie. Dziękuję ci, Anko!

piątek, 12 lipca 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dziś będzie troszkę hmmm... religijnie


Adam i Ewa zgrzeszyli w raju, bo obydwoje byli w strojach topless, co ich bardzo podniecało.

Po ogłoszeniu 10 przykazań Mojżesz uznał je za nieżyciowe i rzucił w przepaść.

Święty Augustyn miał żonę i dziecko, jednak w końcu ich wygnał i rozpoczął życie pobożne.

Nasze plemiona przed przyjęciem chrztu zachowywały się jak normalni ludzie. 

Zwolennikiem papiestwa był papier.


I wisienka na torcie:


Cytaty kursywą i zdjęcie z internetu.

wtorek, 9 lipca 2013

A w czasie przerwy...

Za oknami upał totalny, 28 stopni w cieniu. Dzisiaj rano w radiu "nabijano" się z tych którzy właśnie wyjeżdżają na wakacje. Że jest cieplej u nas niż na Majorce :-)
A co babie odbiło? Że sobie pójdzie pobiegać w czasie lanczu. Rozebrała się najbardziej do rosołu jak mogła w tych warunkach, czyli krótkie spodenki i koszulka do fitnesu. Nawet skarpetek zapomniała, dobrze że buty ma dobre to można i bez. Najwyżej będą trochę śmierdzieć.
Postanowiła okrążyć Blackford Hill, czyli wzgórze, na którym stoi Królewskie Obserwatorium Astronomiczne (tutaj wszystko musi być królewskie), ale wzięła się do tego od dupy strony, czyli odwrotnie niż zawsze. Normalnie biegnie bowiem najpierw trochę po równym, trochę w dół, a na koniec są górki i wziesienia. A tym razem najpierw zabrała się za wzniesienie więc mało ducha nie wyzionęła w ciągu pierwszych pięciu minut. I cóż że potem było lekko z górki, jak na kolejny podbieg już nie miała siły i musiała zwolnić do poziomu marszu. Na szczęście ta część trasy przebiegała w cieniu. A potem jak się zrobiło równo i płasko, to się drzewa skończyły i trzeba było biec w pełnym słońcu, a słońce o godzinie pierwszej piecze, oj piecze...
Wracając, spotkała baba kolegę z pracy który wziął wzgórze z odwrotnego kierunku. Spryciulek, ale po powrocie wyglądał nie lepiej ode mnie.
No a jak baba powróciła to wzięła prysznic, a właściwie wskoczyła pod wszystkie sześć dostępnych, bo tylko pierwszy strumien jest ZIMNY!
Dochodzenie do normalnej temperatury wciąż trwa, a baba pisze tego posta przygotowując się do spotkania i pijąc zimniutenką wodę z butelki.
Kolejne śniadanko spalone :-)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Gorąco!

No i nastało zupełne lato w Szkocji. Szczerze mówiąc odkąd tu mieszkam, a jest to już ładnych parę lat, nie pamiętam takiego lata. Owszem, zdarzał się tydzień całkiem przyzwoitych temperatur, ale raczej z pogodą bywało różnie. A tu nagle, w roku obecnym, po tej fatalnej przedługiej zimie która trzymała nas do połowy kwietnia, po niezbyt udanym maju, mieliśmy już sporo słońca w czerwcu, a na pewno więcej niż opadów.  Znacznie więcej. Mieliśmy też kilka pochmurnych dni, lekka mżawka, raz nawet ulewny deszcz. A teraz, już od kilku dni słoneczko pięknie świeci, wiatru prawie wcale nie ma co jak na nadmorskie warunki jest rzadkością, za to lekka bryza i dobrze bo możnaby się ugotować.
W domu, pomimo pełnej izolacji, temperatura skoczyła do magicznych 22 stopni więc spać ciężko. Ktoś powie że można otworzyć okno i owszem, można, ale mnie na przykład budzi byle hałas a już świergot ptaszków o trzeciej trzydzieści to mnie dobija. Poza tym, Migusia moja mała kochana musi co noc wskakiwać na parapet, i na pewno znalazłaby powód żeby sobie za ptaszkiem wyskoczyć przez otwarte okienko, a nie daj boże jakby się jej na łapkę zatrzasnęło! O nie nie, okno zamknięte być musi. A ty się człowieku duś!
Kotom też wyraźnie upał doskwiera, co przejawia się ... już chciałam napisać niechęcią do jedzenia, ale przecież na dźwięk otwierania szafki z jedzeniem od razu są przy nodze, więc - mniejszym apetytem się to przejawia, bo jedzą mało, ale kilka razy. Całe dnie spędzają na dworze, albo cholera-wie-gdzie, albo na nagrzanej płycie chodnikowej, a jak się już podsmażą, idą się ochłodzić pod krzak tawułki. Migusia kopiuje Tiggiego dokładnie, to co on robi robi i ona, on na parapet, ona na parapet (z zewnętrznej strony domu!), ale że mniejsza jest i nie za bardzo dosięga, to nieraz trzeba ją łapać i wciągać przez okno. On pod samochód, ona pod samochód (oczywiście jak już on spod niego wyjdzie). On pod krzak, to ona też.
A ja wczoraj się cały dzień opalałam. Dobrze że pobiegać wyszłam dość wcześnie rano, jak jeszcze chmury były na niebie. Ostatni odcinek drogi musiałąm przebyć jednak w pełnym słońcu, co w połączeniu z podbiegiem na 84 metry (moje osiedle leży na wzgórzu) okazało się mordecze wystarczająco. Miałam więc zupełny powód żeby już nic cały dzień, ani ręką ani nogą, nie ruszyć, a jednak zrobiłam dwa prania, obiad z dwóch dań i nawet obejrzałam finał Wimbledonu. W przerwach jednak, leżąc byle jak na kocyku rzuconym w trawę, oddawałam się namiętnie promieniom słońca, które grzało nieprzerwanie do godziny 20 z groszami. I tak ma być przez cały tydzień.
I nie wiem już czy bardziej się cieszyć czy płakać?


piątek, 5 lipca 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dziś... komediowo. Swoją drogą to straszne że dzieci w szkole przerabiają raczej dramaty.


"W komedii bohaterowie dążą do celu powodując śmierć, często zakończoną szczęśliwie".

"Kiedy komik opowiedział dowcip o gumowej bombie, widownia wybuchła śmiechem".

"Kiedy Mieszek padł na twarz, niedźwiedź przyszedł powąchać go. Mieszek był jakby nieświeży".

"Te filmy są rzadko okazywane na łonie ekranu".


Cytaty i zdjęcie z internetu.

środa, 3 lipca 2013

O przemijaniu

Żyjąc w ciągłym pośpiechu, w dążeniu do doskonałości, do bogactwa, do celu, do wszystkiego tego do czego każdy dąży, czasami zatracamy się w sobie. Przestajemy dostrzegać rzeczy naprawdę ważne, zapominamy o tych którzy nas kochają, to co naprawdę istotne nagle przestaje dla nas istnieć. Zaczynamy tak naprawdę żyć tylko dla siebie. Oddalamy się od wszystkich i wszystkiego. Tak jest wygodniej, lepiej.
I zupełnie inny scenariusz. Całe życie żyliśmy życiem innych, poświęcaliśmy każdą chwilę drugiemu człowiekowi, cieszyliśmy się z jego osiągnięć, awansów, swoje potrzeby odsuwając ciągle na dalszy plan. Jesteśmy tym zmęczeni ale  nie umiemy już żyć inaczej, boli nas to że czujemy się wykorzystywani, ale też sprawia nam radość że wciąż możemy pomóc.
I nagle przychodzi "wake up call" - jakieś zdarzenie, przypadek, wypadek, zbieg okoliczności, jakkolwiek to nazwać, kiedy cały nasz dotychczasowy świat rozbija się na milion kawałków, kiedy nic już nie może być tak jak dawniej a my pogrążeni w rozpaczy zastanawiamy się dlaczego. Naturalną reakcją człowieka jest zaprzeczenie, szok, złość, żal. Potem przychodzi czas na refleksję, zrozumienie, zaakceptowanie. Często musimy przewartościować sobie cały nasz świat, poukładać go na nowo, z innych kawałków. I wtedy człowiek dobry może stać się tym złym dla świata, bo jego własny świat, jego priorytety się zmieniły. Egoista może stać się człowiekiem dobrodusznym a zrzędliwa jędza miłą starszą panią. Samotnik szuka towarzystwa a kura domowa nagle postanawia zostawić wszystko i po raz pierwszy w życiu się zabawić. Ukazuje się całkiem nowe oblicze człowieka.
W pewnym okresie życia człowiek zdaje sobie nagle sprawę z jego upływu, to co do tej pory było w dalekiej, bardzo nieokreślonej przyszłości, nagle tą przyszłością się staje a jeszcze dalsza przyszłość nabiera rozpędu. Wyrażenie "lepiej coś zrobić i później żałować niż nie zrobić i żałować że się nie spróbowało" nabiera sensu. Na niektóre sprawy jest jednak za późno, przeszłości naprawić się nie da, można tylko spróbować ratować przyszłość. Czerpać z życia garściami. Bo są zawsze dwie drogi, nie zawsze proste i czyste, ale zawsze dwie - w górę i w dół. Albo zatracisz się w sobie i zjedziesz po równi pochyłej, skąd nie ma powrotu, albo pójdziesz w drugą stronę. Życie jest za krótkie żeby rozpamiętywać przeszłość. Przyszłość jest nieodgadniona, ale ty sam jesteś kreatorem swego życia. Przeżyć je do końca w zgodzie z własnym sumieniem, nie oczekiwaniami innych, przeżyć je z radością do końca...



Ale nafilozofowałam :-)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Ten sport mnie wykończy.

Jak w temacie. No bo ileż w końcu można? Od tygodnia tylko Wimbledon i Wimbledon (w telewizji), badminton, bieganie (osobiście), jeszcze jakiś tam Puchar Konfederacji wymyślili i trzeba było chociaż półfinały obaejrzeć. A jak półfinały to i finał też. Który w Brazylii miał miejsce, a więc prawie na końcu świata i czas mają oni tam troszkę przestawiony, więc transmisja zapowiedziana była na 23 w nocy w niedzielę. Dobrze że my nie w Polsce, pomyślałam, bo tam to już północ przecież. No więc żeby się dobrze do finału przygotować - Hiszpania kontra Brazylia, super czołówka światowa przecież, zostawiłam sobie dwa dni wolnego od sportu, czyli od biegania, ale w niedzielę nie mogłam już wytrzymać i wybrałam się przed obiadę na godzinną przebieżkę. Dodam że odkąd wróciłam do biegania po dwudziestu paru latach, jeszcze całej godziny nie latałam. No to się zmęczyłam oczywiście, a potem musiałam jeszcze jakiś obiad upichcić, coś tam jeszcze porobić i w końcu powiedziałam że ja już ani ręką ani nogą, tylko siadam na sofie i czekam na mecz.
Się przygotowując do tego finału wysłałam męża po piwo do sklepu. Zobaczył jakieś w promocji no to zakupił dziesięć puszek jakiegoś Budweisera, ale nie tego czeskiego tylko amerykańskiego. No i nie wiem, albo piwo było syf samo w sobie, albo z puszki jakoś gorzej smakuje (ostatnio jeżeli piłam to tylko z butelki), w każdym razię wysączyłam przed meczem powoli dwa dla zasady i potem już nie mogłam na nie patrzeć. Mąż zwinął się po pół godzinie meczu, ja wytrwałam dzielnie do trzeciej bramki i z bólem serca udałąm się na zasłużony nocny wypoczynek. Który mnie jeszcze bardziej wykończył, bo a to mąż chrapał i zasnąć nie dawał, a to za gorąco, a to za jasno, to kot, to znowu zaczęła mnie boleć głowa... Jakoś wytrwałam do siódmej trzydzieści, jakoś się zebrałam do pracy, a teraz siedzę i w przerwie pracowania oglądam Wimbledon, niezmiernie uradowana bowiem obaj Polacy wygrali swoje mecze, Serena Williams odpadła, a ja z bolącą głową i pulsującymi oczyma śledzę na komputerze wyczyny Agnieszki Radwańskiej.