poniedziałek, 17 czerwca 2019

Nowości, nowości

Moja ukochana wnuczka dzisiaj skończyła już cały tydzień i wreszcie ma imię - Esme.

- Esme?? - zakrzyknął Chłop - To przecież jak w Highlight.
- No wiesz, mama Roberta Patisona, ta wampirzyca, była Esme, a potem ich dziecko się nazywało Renesmee, a to nie to samo - tłumaczę - w sumie rzadkie imię, ja bym nie wybrała, ale to nie moje dziecko. 
Dzień później:
- A wiesz, nie uwierzysz. Odbieram dziś telefon a tam pani po drugiej stronie się przedstawia Esme - cieszy się Chłop. Do końca tygodnie okazało się, że już zna trzy Esme łącznie z Małą.
- W sumie - mówi - to nie takie rzadkie jednak imię. I nawet ładne.
Wczoraj byliśmy w oficjalnych odwiedzinach, syn z dziewczyną i my, tak żeby połączyć wizyty i nie zabierać rodzicom za dużo czasu. Córka mówi, że nie wie jak oni ten tydzień przetrwali, w ogóle ja też nie wiem, nie mam takiego doświadczenia więc naprawdę podziwiam. Ja w obu przypadkach dostałam do domu już całkiem podrośnięte, dziesięciodniowe dzieci, więc pierwsze kupy, przewijania, karmienia, nawały pokarmu, to wszystko miałam już za sobą kiedy wróciłam do domu. A oni przez to wszystko musieli przejść samodzielnie. Owszem, przychodzi midwife (położna) i uczy ich co i jak, ale całą resztę muszą ogarniać sami. W sumie to ja uważam że dość są w tym wszystkim wyluzowani, z drugiej strony widzę jak córka panikuje przy najmniejszej pierdole. A dzidziuś?
Dzidziuś też jest bardzo wyluzowany, je, śpi i robi kupy. Czasami patrzy, wtedy tatuś bierze książeczkę z obrazkami i "czyta" jej na głos:
- O tu, jest dzidziuś. Ten dzidziuś jest czarny. Ale u nas takich dzidziusiów nie ma, wiesz? One są w Londynie (padłam!)
Wczoraj nie chciała patrzeć, tylko spała  i jadła i robiła kupę. Standard. Oczywiścei, każdy chciał ją trzymać na rękach więc wyrywaliśmy sobie biedne dziecko, które na szczęście miało wszystko w odwłoku.
Drugi raz padłam, gdy rozmawialiśmy o ubrankach i córka mówi do Chłopa:
- Widzisz, wszystko jest na nią za duże, nawet najmniejsze skarpetki. No ale innych nie miałam. A nie są za pedalskie (gay-ish) te skarpetki?
W tym momencie padliśmy wszyscy. A biedny Chłop odpowiedział jak umiał najlepiej:
- Wiesz, w zasadzie to być może, ale tylko być może rozważałbym czy mogłyby być nazwane pedalskimi, gdybym trzymał chłopca, choć naprawdę nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia. No ale dla dziewczynki uważam takie skarpetki za jak najbardziej normalne i wręcz śliczne. 

W każdym razie, wnuczka ma się świetnie, a córka ma chyba jakąś odmianę baby bluesa, bo nawet dała mi ją przebrać, ale oczywiście wszystko robiłam za wolno, w końcu takiego noworodka to miałam dokładnie dwadzieścia cztery lata temu. No ale doznałam zaszczytu włożenia ukakanej pieluchy do jednorazowego woreczka i potem nawet do kosza! A, i jeszcze założyłam skarpetki. No! Babcia potrafi!

Babcia z wnusią. 

Jeszcze raz babcia z wnusią


I pedalskie skarpetki :-)


A z ostatnich nowości - w czwartek jedziemy do Polski. Będziemy się szwędać, najpierw po Karkonoszach, potem krótko po Wrocławiu, potem odwiedzimy rodzinę, a skończymy w Warszawie. Jestem zupełnie nieprzygotowana, ani mentalnie, ani fizycznie. Tak że prawdopodobnie na bloga wrócę dopiero w lipcu. 
Do następnego razu! 


wtorek, 11 czerwca 2019

Urodziny

10 czerwca to wspaniały dzień na urodziny*. Pogoda była piękna, ptaszki śpiewały, a ja już od dnia poprzedniego umierałam, ze strachu, z obawy, z niepewności.
Żadne tam fiki miki mi w głowie nie były, jak to sugerowały koleżanki pod poprzednim postem, oj wstydźcie się koleżanki (wink!), bo głowę miałam zaprzątniętą zupełnie czym innym (owszem powiązanym pośrednio z fikami-mikami, tylko nie moimi).
W sumie to nie wiem, wciąż jeszcze jestem w szoku, kto przeżył to wie jak to jest, a kto nie przeżył to musi uwierzyć na słowo. Od wczoraj jestem w dumnym posiadaniu najpiękniejszego i najdoskonalszego daru jakim może zostać obdarzony człowiek w moim wieku.
Trochę ponad trzy kilo szczęścia, córeczka mojej córki, moja wnuczka - jeszcze bez imienia. Urodzona 10 czerwca o godzinie 13.36. Kiedy zobaczyłam tę kruszynkę, oniemiałam, wygląda dokładnie jak moja córka :-) Zresztą, kiedy obejrzałam filmik z porodu (tak, ona kazała sobie to wszystko nagrywać - na szczęście od strony głowy!), pierwsze słowa mojej córki po ujrzeniu maleństwa wyglądały mniej więcej tak:
- Oh my god! (i tak parę razy)
- Czy chcesz zobaczyć co się urodziło? - pyta (chyba) położna. Córka podnosi jedną nożkę noworodka:
- Dziewczynka! Ona wygląda tak jak ja!
Widzicie więc, to nie tylko moje słowa :-)

Podziwiam swoją córkę. Była o wiele bardziej świadoma swojej ciąży i porodu niż ja kiedykolwiek. Chociaż miała nadzieję na lekkie i szybkie rozwiązanie, przyjęła na klatę wszystkie niespodziewane przeszkody i przeszła przez to (jak to ona nazwała) zderzenie z ciężarówką z godnością i pełnym makijażem.

Jeszcze nie wiem, jak to jest być babcią. Mam tylko jedną córkę, teraz ona ma swoją córkę, dla mnie ona jest moim dzieckiem i nic tego nie zmieni. A dla maleńkiej powstała wczoraj osobna kieszonka w moim serduszku ♥


* Sprostowanie - to nie były moje urodziny, moje są w grudniu :-)