- Esme?? - zakrzyknął Chłop - To przecież jak w Highlight.
- No wiesz, mama Roberta Patisona, ta wampirzyca, była Esme, a potem ich dziecko się nazywało Renesmee, a to nie to samo - tłumaczę - w sumie rzadkie imię, ja bym nie wybrała, ale to nie moje dziecko.
Dzień później:
- A wiesz, nie uwierzysz. Odbieram dziś telefon a tam pani po drugiej stronie się przedstawia Esme - cieszy się Chłop. Do końca tygodnie okazało się, że już zna trzy Esme łącznie z Małą.
- W sumie - mówi - to nie takie rzadkie jednak imię. I nawet ładne.
Wczoraj byliśmy w oficjalnych odwiedzinach, syn z dziewczyną i my, tak żeby połączyć wizyty i nie zabierać rodzicom za dużo czasu. Córka mówi, że nie wie jak oni ten tydzień przetrwali, w ogóle ja też nie wiem, nie mam takiego doświadczenia więc naprawdę podziwiam. Ja w obu przypadkach dostałam do domu już całkiem podrośnięte, dziesięciodniowe dzieci, więc pierwsze kupy, przewijania, karmienia, nawały pokarmu, to wszystko miałam już za sobą kiedy wróciłam do domu. A oni przez to wszystko musieli przejść samodzielnie. Owszem, przychodzi midwife (położna) i uczy ich co i jak, ale całą resztę muszą ogarniać sami. W sumie to ja uważam że dość są w tym wszystkim wyluzowani, z drugiej strony widzę jak córka panikuje przy najmniejszej pierdole. A dzidziuś?
Dzidziuś też jest bardzo wyluzowany, je, śpi i robi kupy. Czasami patrzy, wtedy tatuś bierze książeczkę z obrazkami i "czyta" jej na głos:
- O tu, jest dzidziuś. Ten dzidziuś jest czarny. Ale u nas takich dzidziusiów nie ma, wiesz? One są w Londynie (padłam!)
Wczoraj nie chciała patrzeć, tylko spała i jadła i robiła kupę. Standard. Oczywiścei, każdy chciał ją trzymać na rękach więc wyrywaliśmy sobie biedne dziecko, które na szczęście miało wszystko w odwłoku.
Drugi raz padłam, gdy rozmawialiśmy o ubrankach i córka mówi do Chłopa:
- Widzisz, wszystko jest na nią za duże, nawet najmniejsze skarpetki. No ale innych nie miałam. A nie są za pedalskie (gay-ish) te skarpetki?
W tym momencie padliśmy wszyscy. A biedny Chłop odpowiedział jak umiał najlepiej:
- Wiesz, w zasadzie to być może, ale tylko być może rozważałbym czy mogłyby być nazwane pedalskimi, gdybym trzymał chłopca, choć naprawdę nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia. No ale dla dziewczynki uważam takie skarpetki za jak najbardziej normalne i wręcz śliczne.
W każdym razie, wnuczka ma się świetnie, a córka ma chyba jakąś odmianę baby bluesa, bo nawet dała mi ją przebrać, ale oczywiście wszystko robiłam za wolno, w końcu takiego noworodka to miałam dokładnie dwadzieścia cztery lata temu. No ale doznałam zaszczytu włożenia ukakanej pieluchy do jednorazowego woreczka i potem nawet do kosza! A, i jeszcze założyłam skarpetki. No! Babcia potrafi!
Babcia z wnusią.
Jeszcze raz babcia z wnusią
I pedalskie skarpetki :-)
A z ostatnich nowości - w czwartek jedziemy do Polski. Będziemy się szwędać, najpierw po Karkonoszach, potem krótko po Wrocławiu, potem odwiedzimy rodzinę, a skończymy w Warszawie. Jestem zupełnie nieprzygotowana, ani mentalnie, ani fizycznie. Tak że prawdopodobnie na bloga wrócę dopiero w lipcu.
Do następnego razu!