środa, 31 stycznia 2018

O łamaniu prawa

Jako że pod wczorajszym postem moje czytelniczki namawiały mnie usilnie (i nadal namawiają) do publicznej pornografii, na ciąg dalszy moich przygód z planowaniem będziecie sobie musieli poczekać. Teraz napiszę o czymś, co mną osobiście wstrząsnęło, a dlaczego to się domyślicie na końcu. Dokładnie przed chwilą dostałam od córki sms-a z linkiem do artykułu, który tutaj pozwoliłam sobie wkleić (oraz dopiskiem WTF??) ale jako że jest po angielsku, spróbuję Wam przetłumaczyć. Od razu tłumaczę że w UK ochrona danych osobowych działa inaczej niż w Polsce i nazwiska ukaranych są publikowane, ale ja posłużę się tylko inicjałem K.


Artykuł zatytułowany jest: 

Kobieta zatrzymana po tym, jak została uznana winną próby porwania małej dziewczynki.

Anna K. próbowała porwać młodą dziewczynkę, zwabiając ją do tylnych drzwi sklepu H&M w Ocean Terminal w Edynburgu. K., obywatelka Polski, podczas próby uprowadzenia w marcu ubiegłego roku, powiedziała dziewczynce, żeby "po prostu poszła z nią", podczas gdy matka dziewczynki oglądała towary w odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów stóp podczas próby uprowadzenia w marcu zeszłego roku. Zauważono, że dziewczynka zaczyna iść z zamaskowaną kobietą, której twarz zakrywał szalik i duża para okularów przeciwsłonecznych, zanim jej matka spostrzegła, co się dzieje i zainterweniowała. 

Materiał filmowy z incydentu nagrany kamerą sklepową został w tym tygodniu pokazany w Sądzie Okręgowym w Edynburgu, w którym którym 26-letnia K. została oskarżona o próbę uprowadzenia dziecka. K. zaprzeczyła, że ​​próbowała uprowadzić dziewczynkę w sklepie odzieżowym H&M w centrum handlowym Ocean Terminal, ale ława przysięgłych decyzją większościową uznała ją za winną. Została również jednogłośnie uznana za winną nie stawienia się na wcześniejsze rozprawy, a także uniewinniona od dwóch zarzutów kradzieży w sklepach. 

Sędzia Peter Braid otrzymał trzy ekspertyzy od lekarzy, którzy zbadali Annę K., których zaleceniem jest przekazanie jej pod opiekę medyczną w Klinice Orchard w szpitalu Royal Edinburgh. Sędzia Braid powiedział K.: "W odniesieniu do zarzutu głównego jestem usatysfakcjonowany, że kryteria nakazu przymusu szpitalnego zostały spełnione." Sędzia poinformował K., że nakaz oznacza, że skazana będzie musiała być pod opieką zespołu medycznego w Royal Edinburgh przez co najmniej sześć miesięcy. 

W poniedziałek matka dziewczynki, której identyfikacji nie można ujawnić z powodów prawnych, poświadczyła w sądzie, że w robiła zakupy z dwójką dzieci w centrum handlowym Ocean Terminal około godziny 19.00 28 marca ubiegłego roku. "Byłyśmy w H&M i moja córka była po drugiej stronie stojaka, bawiąc się biżuterią.W pewnym momencie zauważyłam, jak jakaś kobieta mówi do mojego dziecka: „Chodź ze mną, poprostu chodź”. Po chwili zobaczyłam, jak córka oddala się z tą zamaskowaną kobietą w kierunku tylnego wyjścia. Natychmiast podbiegłam i zapytam, co robi? A ona odpowiedziała: „Nie wiedziałam, że nie wolno tego robić” i dodała, że bolą ją plecy. Miała obcy akcent. Nic więcej nie powiedziała i szybko się oddaliła.
Cheryl Booker, zastępca kierownika w H&M, zeznała w sądzie, że ​​zwróciła się do niej zdenerwowana klientka, która poinformowałaj o próbie uprowadzenia dziecka i wskazała kobietę, która chciała to zrobić. Booker natychmiast poinformowała ochronę. Anna K. została uznana za winną próby porwania czteroletniej dziewczynki, zwabiając ją do siebie, namawiając by z nią po prostu poszła i kieryjąc się z nią do wyjścia ze sklepu H&M w Ocean Terminal, Edynburg, 28 marca zeszłego roku.


I tyle faktów. Sama nie wiem co o tym myśleć, jeszcze nie okrzepłam. 
A czemu się tak tą sprawą podniecam - zapytacie? 
Anna K. to była przyjaciółka mojej córki.


wtorek, 30 stycznia 2018

Sztuka planowania część pierwsza.

Muszę powiedzieć, że szykowanie się do ślubu jest bardzo czasochłonnym i raczej skomplikowanym zajęciem. W założeniu pierwotnym miało być: w sobotę rano bierzemy ślub w urzędzie, potem jakiś obiad dla najbliższych, wieczorem impreza urodzinowa Chłopa w jakimś lokalu. We wtorek pakujemy się do samolotu i odlatujemy w poślubna podróż. Wracamy pod koniec miesięca. Proste. Proste? Hmmm, nie sądzę.
Najpierw poszukiwania wakacji. Wiemy dokąd, ale po tygodniowym sprawdzaniu w internecie nadal nie mamy pojęcia co i jak. Udaję się więc do kilku biur podróży i pobieram katalogi. Oferty nas przytłaczają, rzucam więc katalogi w kąt i przystępuję do ataku internetowego jeszcze raz. Chłop udaje, że go to interesuje, ale widze że z ulgą oddaje mi to zadanie. Dobra. Wielogodzinne ślęczenie na komputerze daje jakieś rezultaty, teraz już wiem dokładnie czego chcę od moich miodowych wakacji. Szukam. Z trzech wariantów zostaje jeden. Ten i koniec. Teraz tylko znaleźć agencję, która mi to wszystko zaproponuje w tym właśnie ośrodku i w takiej właśnie formie i - oczywiście - jak najtaniej. Muahahaha... Taniej to pojęcie bardzo względne w tym przypadku. Składam zapytanie ofertowe na każdej stronie internetowej, jaką znajduję, jest tego trochę. Teraz wystarczy poczekać.
Trzy osoby dzwonią niemal od razu, pomimo, że jest niedziela. Plus. Jedna oferta odpada w przedbiegach, dwie kolejne postanawiam przeanalizować, ale muszę poczekać na innych agentów. Do wtorku wieczorem otrzymuję odpowiedzi z około 75 procent biur podróży. Niektóre ceny wbijają w fotel, inne sa bardziej do przełknięcia. Przypominam - pytałam o te same wakacje, dokładnie te same daty, ten sam samolot, ten sam hotel, warunki, wszystko. Rozpiętość cenowa do 25 procent w różnych biurach. No cóż, przynajmniej wybór zmniejszył się nam do dwóch, którzy przedstawili prawie identyczną ofertę. Tych samych, którzy zadzwonili pierwszego dnia.
I wtedy coś mi zaświtało. Pokazałam wyniki Chłopu, zgodził się mną co do wyboru, no i oczywiste, co miał się nie zgodzić, jak mu przedstawiłam cenę o tysiąc funtów niższą od tej, którą planowaliśmy wydać. Mówię więc: "A gdybyśmy tak zrobili sobie przystanek w Dubaju? Może już nie będzie okazji..." Chłop na to jak na lato, w  końcu raz się ma podróż poślubną, co nie? Po ustaleniu tego drobnego szczegółu uzgodniliśmy, że wakacje muszą się więc przedłużyć o trzy dni, i to na początku. Żeby po tym zgiełku i natłoku betonowych wrażeń móc sobie w końcu spokojnie i beztrosko odpocząć od całego świata.
Dzwonię więc do dwóch wygranych agencji i prosze o dodanie "stop over" w Dubaju. Po chwili wracaja do mnie oferty i... tadam! Mamy zwycięzcę. Byli w stanie dać nam cenę ciut tylko niższą niż konkurencja (przypominam: ten sam hotel, te same warunki). To ciut to będzie w sam raz na parking na lotnisku. Ale...
Żeby sfinalizować transakcję i zamówić wakacje, trzeba mieć potwierdzoną datę ślubu. A tej jeszcze nie mieliśmy, bo czekaliśmy na świadectwo urodzenia Chłopa, które mu się gdzieś w życiu zagubiło, a które musimy mieć jak będziemy składać papiery. Już wcześniej wydrukowałam ze strony urzędu wszystkie potrzebne informacje o zawieraniu małżeństwa, razem z aplikacjami i deklaracjami, bo żadne z nas nie wiedziało jak sie to robi w Szkocji. No ale człowiek się przez całe życie uczy. No i pewnego dnia dostaję email od Chłopa, że spotkanie z kierownikiem stanu cywilnego mamy umówione na luty, ślub zamówiony na maj, zaliczka wpłacona, a oto jest lista potrzebnych dokumentów. Powiem szczerze, że serce mi stanęło chyba na minutę. Niby człowiek taki cwany jest, wyluzowany, odważny jak ho-ho, ale jak przyjdzie co do czego do nogi się uginają i mózg się rozpływa. Chyba zejdę na zawał przez ten ślub. No ale to potem, bo teraz muszę Wam jeszcze wytłumaczyć, jak się zawiera małżeństwo w Szkocji (w Anglii chyba podobnie).
Najpierw więc trzeba zgromadzić wszystkie dokumenty. Czyli świadectwo urodzenia swoje i kandydata na małżonka, jeśli zagraniczne to przetłumaczone. Wniosek o zawarcie małżeństwa, pieniądze na opłatę (a jakże!), paszporty poświadczające obywatelstwo, poświadczenie adresu zamieszkania (w UK nie ma czegoś takiego jak zameldowanie), zwykle wystarcza wyciąg z banku lub rachunek za gaz czy telefon. A także certyfikat rozwodu, śmierci małżonka czy zmiany nazwiska, jeśli wymagane.
Jak się to wszystko już zgromadzi, to dzwoni się do urzędu, w którym chce się zawrzeć małżeństwo (albo do właściwego dystryktu w miejscu zamieszkania) i umawia sie na spotkanie z kierownikiem, który to sprawdza wszystkie dokumenty, stwierdza ich ważność, pobiera opłatę i będzie nam udzielał ślubu i rejestrował go w księgach. Na tym spotkaniu ustala się szczegóły ceremonii. Można mieć ceremonię cywilną, albo religijną, w urzędzie, albo w dowolnym zatwierdzonym miejscu. Jeśli w urzędzie, to wybiera się styl i tekst ceremonii (my mamy 3 do wyboru), jeśli poza urzędem to ja nie wiem :-) Zarejestrowanie ślubu w urzędzie jest prostsze, bo dokument zawarcia małżeństwa przynosi na uroczystość urzędnik i po podpisamiu zostaje w urzędzie, natomiast w przypadku ślubu gdziekolwiek trzeba ten dokument odebrać osobiście i dostarczyć go do osoby, która będzie udzielała ślubu, a potem trzeba go do urzędu osobiście dostarczyć. Po zarejestrowaniu ślubu certyfikat zostaje przesłany do domu, albo można go sobie odebrać osobiście jak się chce.
No i to tyle.
Tak więc, mamy już datę ślubu i mamy już zamówioną podróż poślubną. O reszcie będzie później.
So eksajted!

Fot. Huffington post 

czwartek, 25 stycznia 2018

Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.

Są zdarzenia, o których się chce śpiewać i pisać wiersze, są takie, które chce się zapomnieć i nigdy do nich nie wracać, są takie, za które się wstydzimy i lepiej żeby o  nich nikt nie wiedział, a są też takie, które chce się obwieścić i wykrzyczeć radośnie całemu światu.
Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.
Jeszcze przed Świętami ustaliliśmy mniej więcej co i jak, nakreśliliśmy ogólny plan, stworzyliśmy ramy, w które trzeba dopasować poszczególne elementy, żeby z tych różnych puzzli powstała jedna wielka całość. Jeszcze przed Nowym Rokiem postawiliśmy pierwszą cegiełkę, do której misternie i powoli dobudowujemy kolejne. No dobra, nie tak misternie i nie tak powoli, bo by mnie chyba zeżarło od środka, ja nie lubię brać wszystkiego na przeczekanie, a Chłop mój ma zupełnie takie samo podejście do spraw, jak się już coś ustali to trzeba zrobić natychmiast. No w każdym razie, kiedy tylko będzie to możliwe. Mam już taką naturę, że jak coś trzeba załatwić to załatwiam od razu, jak się nie da to trudno, poczekam, ale przynajmniej wiem że w tym właśnie momencie się nie dało. Lubię mieć wszystko zaplanowane i pozapinane na przedostatni guzik, z dużym zapasem rezerwy jakby co, bo elastyczna jestem i biorę poprawki na różne zdarzenia losowe, ale ta moja elastyczność ma swoje granice, więc dotąd szukam aż znajdę dokładnie to co mi pasuje. Nie ma tak, że idę do sklepu kupić sukienkę, znajduję piękną i taką o jakiej marzyłam, ale jest za duża a mniejszych nie mają, więc kupuję tę z zamiarem zmniejszenia. O nie. Będę jej szukać wszędzie, aż dostanę, może nie dokładnie identyczną, ale taką co pasuje. I tak jest ze wszystkim.
Tak więc, Moili Moi, żeby Was dłużej w niepewności nie trzymać, uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę kawałek planu.
1. Sukienka. Nie wiem jeszcze jakiego koloru, a w ogóle nie wiem jaka sukienka, bo mam dwie faworytki, równie piękne. Może zaszaleć i kupić dwie?
2. Buty. Również mam wybrane, ale się zastanawiam czy nie wystarczą mi moje? Mam ich tyle... Ale w sumie, butów nigdy nie za wiele, prawda?
3. Wakacje. Już wybrane, już wykupione, to się nie ma co zastanawiać. No chyba że nad wyborem kremu do opalania. Bo jest tego na rynku, oj jest.
4. Maj. To będzie miesiąc, kiedy wszystko będzie się działo. Nie będzie mnie wtedy za bardzo w internetach, ale chyba zrozumiecie.
5. Urodziny. Nie moje. Chłopa. Poza tym wszystkim jeszcze to. A właściwie to był chyba klucz do decyzji. Będzie miał najpiękniejszy prezent, o jakim mógłby sobie pomarzyć. Czyli mua. Ha ha :-)

No bo jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Proste, co nie?




piątek, 19 stycznia 2018

Humor na weekend

Chłop ma jakieś tam szkolenie w pracy. Nawet nie wiedziałam, bo się nie chwalił. No ale sie dowiedziałam, bo prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa :-)
Wczoraj więc, w łóżku już, opowiada. Że w dniu dzisiejszym było o zarządzaniu czasem. 
"I wiesz" - mówi - "okazuje się, że kiedy idziemy spać, przez pierwsze cztery godziny odnawia się organizm. Tyle jest mu potrzebne do regeneracji. A następne cztery potrzebujemy na reset mózgu". " "I Ty mnie właśnie codziennie tego resetu pozbawiasz!" - odparłam zanim zechciał dodać coś jeszcze.
"Jak to? Ja Cię czegoś pozbawiam?"
"A kiedy to niby ja ostatnio miałam osiem godzin snu?"
Kurtyna.

Dzisiaj rano, jak zwykle, czekam na swoje codzienne cappuccino w pracowej kafejce. A Kasia (tak, pracująca w tej kafejce Kasia z Polski), klnie i wyzywa na czym świat stoi, i po polsku i po angielsku. Jej koleżanka puszcza do mnie oko i mówi: "Pokłóciła się z mężem". A Kasia na to:
"Tak, już mu właśnie wysłałam link do artykułu, że od niespania się umiera". 
"Oho" - myślę sobie - "Kasia musi mieć narowistego męża, spać jej nie daje". A Kasia, jakby słysząc moje myśli:
"...Bo on, kuźwa jasna, już od iluś dni ma nocną zmianę, a potem śpi po cztery godzinny dziennie bo myśłi że mu to wystarczy. A dzisiaj to już przegiął zupełnie. Wrócił z nocki o szóstej rano i co? Zamiast do łóżka ciepłego, do żony się przytulić, to co zrobił? Złapał za aparat i zdjęcia pobiegł na Stare Miasto robić! Bo śnieg!!! Ja Wam mówię, on już długo nie pożyje, jak go brak snu nie zabije to ja to osobiście zrobię!"
Kurtyna.

I dzisiaj właśnie w związku ze snem będzie. Zapraszam :-)


*****
Mama śpiewa córeczce piosenkę na dobranoc. Śpiewa po raz drugi, piąty, dziesiąty. Nagle córeczka pyta:
- Mamusiu, kiedy przestaniesz śpiewać bo chcę już iść spać!


*****
Rano żona do śpiącego męża:
- Kochanie, dzwonił budzik.
Zaspany mąż;
- Tak? A co chciał?


*****
W pokoju hotelowym dzwoni telefon. Zaspany gość podnosi słuchawkę:
- Halo, słucham.
- Czy zamawiał pan budzenie na godzinę szóstą?
- Tak.
- To szybko bo już dziewiąta.


*****
- Panie doktorze, każdej nocy śnią mi się nagie dziewczęta, jak wbiegają i wybiegają z pokoju...
- I chce pan, żeby ten sen się nie pojawiał?
- Nie, tylko chcialem spytać, co zrobić, żeby one tak nie trzaskały drzwiami...


*****
Pijany mężczyzna przychodzi do domu, po cichu rozbiera się, na paluszkach przemierza przedpokój, delikatnie otwiera drzwi i nagle na jego głowie ląduje patelnia, a żona zaczyna awanturę. Kilka dni później skruszony opowiada o tym kumplowi. Ten kiwa z politowaniem głową i radzi:
- Stary, ja mam na to sposób. Jak zdarzy mi się popić, to już zbliżając się do domu, głośno śpiewam sprośne piosenki. Wchodzę do mieszkania z hukiem, tak, żeby w całym bloku słyszeli, w kuchni na wszelki wypadek tłukę dwa talerze, a potem wpadam do sypialni rycząc: ”Żono, przygotuj się! Wrócił twój król seksu i ma ochotę na bara - bara!”.
- I co, i co? - dopytuje się kolega.
- Nic. W takich sytuacjach śpi jak zabita.


*****
Listonosz puka do drzwi, nikt nie podchodzi więc przez dłuższą chwilę naciska na dzwonek. W pewnym momencie słychać otwierające się zasuwy i z pewnym mozołem w drzwiach staje kompletnie zaspany facet - ”śpiochy” w oczach, jeden kapeć i szlafrok. Listonosz patrzy na gościa i zanosi się śmiechem! Tak się śmieje, że aż pada na posadzkę klatki. Lekko zdeprymowany facet z nutą niepokoju w głosie pyta:
- Co jest?
Listonosz wstaje z ziemi, obciera oczy rękawem i mówi:
- Panie, wiele rzeczy widziałem, ale żeby ktoś zapiął szlafrok na dwa guziki i jajko to jeszcze nie widziałem!


*****
Dwóch bankierów rozmawia po krachu na giełdzie.
- I co jak przespałeś dzisiejsza noc?
- Jak niemowlę!
- Co? jak niemowlę? Jak to?
- Cala noc płakałem i dwa razy się zesrałem.


Miłego weekendu!




środa, 17 stycznia 2018

Piękna, okrutna i zła.

Dla tych wszystkich, którzy pewnie właśnie teraz słyszą jak to zima zaatakowała i sparaliżowała wyspy brytyjskie.
Wszyscy wiedzieli, że będzie padać. Tak zwany Orange Warning (Pomarańczowy Alert Pogodowy) trąbiono już od niedzieli. Zaczęło sypać w nocy z poniedziałku na wtorek. Oczywiście miałam złą noc, bo jak śnieg pada to wiadomo, samochód trzeba odśnieżyć, ślisko na drodze, trzeba podwójnie uważać i dojazd do pracy trwa dwa razy dłużej. Więc bardzo źle spałam myśląc o tym wszystkim, ale się przygotowałam! Rano założyłam grube skarpetki i do bagażnika wrzuciłam małą miotełkę. Odmiecenie i przeskrobanie szyb zajęło mi niewielką chwilę, bo szron nie był zbyt mocny, natomiast wyjazd z mojej dzielnicy zajął mi z dziesięć minut, bo durne mamuśki oczywiście ruszyły do szkoły z dzieciorami w tym samym czasie i zablokowały drogę wyjazdową z osiedla. Bo przecież nie wysadzi taka jedna z drugą dzieciaka przy szkole, tylko zostawi samochód na środku ulicy, na zakazie parkowania, na pasach, gdziekolwiek, bo musi odprowadzić pod samą bramę i żeby tylko odprowadziła, nie, jeszcze musi sobie podyskutować z inną nawiedzoną mamusią o tym, jaka do dupy pogoda dzisiaj. Bo oczywiście one nie pracują to nikt do pracy się śpieszyć nie musi. No ale. Jak już mi się udało wyjechać na drogę główną to było OK, wszystko posypane, odśnieżone, z wyjątkiem małych dróg osiedlowych i parkingów wszystko czarne. Śnieg sypał ostro, ale raczej się topił na posypanej solą nawierzchni. I nawet znalazłam miejsce na parkingu pracowym, juhu!
Około południa szef wsadził głowę w drzwi i powiedział, żeby jechać do domu wcześniej jakby co bo będzie padać. Pięć minut przed piątą Stefka wyjrzała przez okno i zaniemówiła. "To nie jest Edynburski śnieg" - powiedziała grobowym tonem - "to jest jakaś akopaliksa (nie poprawiać!), lepiej się zbieraj" No to się zebrałam, po czym schodząc po schodach na dół zrobiłam to zdjęcie:


I puściłam szybko na fejzbuka, jak to ja niby do domu mam dojechać w takich warunkach.
Po drodze na parking zrobiłam kolejne zdjęcia. 


Nie było przyjemnie fotografować ten kataklizm, bo piździło i śnieg mi maskarę na oczach rozpuszczał, więc o odrobinę uznania dla bohaterstwa mego proszę. 


Dobrze że miałam w bagażniku nieocenioną miotełkę, bo mój samochód wyglądał tak:


A potem musiałam jechać po tym białym gównie. Już miałam w pory narobić ze strachu, ale nie narobiłam, bo ujrzałam czarne na głównej drodze.


Śnieg walił dość mocno, było go na tyle dużo, że nie zdążał się rozpuszczać na jezdni i zaczęło się leciutkie błoto pośniegowe robić, czego nienawidzę, ale nie było żadnego problemu. Jechało się wolno, bo wszyscy byli raczej ostrożni, z wyjątkiem niestety przechodniów, bo oni mają w dupie czy ślisko na drodze czy samochód zdąży zahamować przed przebiegającym na autobus wprost przed twoim samochodem debilem.
A jak dojechałam do domu to było przepięknie. Po raz pierwszy w nowym miejscu zobaczyłam śnieg. Droga dziewicza, nie skażona śladami. Dopiero ja zniszczyłam tę urzekającą czystą biel.



O. Tyle było śniegu na śmietniku wczoraj o osiemnastej.  


A tyle w ogrodzie.


I nawet mój przydomowy Budda dostał dawkę. 


Niestety, pół godziny później śnieżyca się rozszalała znowu i była na tyle silna i porywista, że zrezygnowaliśmy z Chłopem z badmintona. Nikt nie będzie ryzykował stłuczki dla dwóch godzin biegania za lotką. A dzisiaj rano tepmeratura leciutko się podniosła i parking przed pracą wyglądał tak:



Zima się jeszcze nie skończyła, dzisiaj ma znowu padać i jutro i przez kilka kolejnych dni. W moim rejonie nie było tak źle, ale w Scottish Borders na południu zamknięto szkoły, bo warunki są tam naprawdę złe. Przypomnę, że Szkocja (i cała Wielka Brytania zresztą) to teren raczej górzysty i pagórkowaty, więc przy dużych opadach naprawdę nietrudno o chaos na drogach. Wystarczy że samochód nie będzie w stanie podjechać pod górę. A w dodatku jak będzie to ciężarówka. Dlatego też zdarzają się sytuacje jak ubiegłej nocy, kiedy to wielu ludzi ugrzęzło na osiem godzin w drodze do domu, kiedy to ciężarówka ześlizgnęła się z drogi i zablokowała ją całą. I żadne służby nie mogły nawet dojechać z pomocą.  Tak tu bywa. Na szczęście ja mieszkam w troszkę bardziej przyjaznej okolicy, chociaż w razie dużych opadów zdarza się, że niektóre samochody nie mogą podjechać w górę po zjeździe z autostrady. Kto ma sportowy samochód z napędem na tył albo Mini, ten wie o czym mówię.

A na koniec, żeby nie było, że tylko okrutna jest ta zima i zła, ona bywa również piękna. Zobaczcie zdjęcia poniżej:


Był wieczór, robię sobie coś tam, już nie pamiętam co, na dole w domu, aż tu nagle słyszę wrzask Chłopa. Że mam natychmiast przyjść. "Co jest kurde", myślę sobie, ale jak wrzeszczy to posłusznie lecę na górę, jeszcze se co przytrzasnął albo przyciął. A on zatrzymuje mnie przy wejściu do pokoju i mówi: "Czy uważasz, że istnieje coś piękniejszego od natury?". Zdębiałam. Chce mi powiedzieć, że jestem najpiękniejsza w naturze, znaczy mam się nie odchudzać, czy jak? Mówię, że chyba nie. A on mnie odwraca do okna i mówi: " No to zobacz". Czy nie przepiękne?


Nie da się, po prostu się nie da zrobić dobrze tego wzoru, który nam mróz na szybie wymalował. Ale może jak sobie powiększycie to coś tam dojrzycie. 
A tu następne okno.


I jeszcze inne:



I czwarte.


I jeszcze raz raz trzecie. 


I ponownie w sypialni. 


I bez lampy błyskowej. Piękne, prawda?



piątek, 12 stycznia 2018

Humor na weekend

Dzisiaj, zgodnie z tym, że przecież jest zima, czy śnieg jest czy go ni ma :-)


Zapraszam.


*****
Sekretarka mówi do zapracowanego biznesmana:
- Panie prezesie, zima przyszła!
- Nie mam teraz czasu, powiedz jej żeby przyszła jutro! A najlepiej niech wcześniej zadzwoni, to umówisz ją na konkretną godzinę.


*****
Środek mroźnej i śnieżnej zimy. Pada śnieg. Zajęcia na Politechnice - w pewnym momencie przez radiowęzeł słychać ogłoszenie:
- Dzień dobry. Tutaj obsługa pługa. Czy studenci, którzy zaparkowali swoje auta przed wjazdem na teren Politechniki mogą przesunąć swoje auta, abyśmy mogli zacząć odśnieżanie?
Piętnaście minut później:
- Dzień dobry. Mówi Rektor. Czy dwustu studentów, którzy poszli przestawić pięć samochodów możne wrócić na zajęcia?


*****
Morze Północne, duje lodowaty wicher. Na pokładzie statku stoi dwóch marynarzy.
- W taką pogodę z gołą głową? Gdzie masz swoje nauszniki?
- Od czasu nieszczęśliwego wypadku już ich nie noszę.
- Jakiego nieszczęśliwego wypadku?
- Kumpel zapraszał na wódkę, a ja nie słyszałem.


*****
Gdzieś daleko na biegunie południowym idą sobie po krze niedźwiedzica z niedźwiedziątkiem. No i maluch pyta:
- Mamo, czy ja jestem miś Grizzly?
- Nie syneczku, ty jesteś miś polarny.
Po jakimś czasie.
- Mamo, czy ja jestem miś brunatny?
- Nie mój drogi, ty jesteś miś polarny.
Znowu po chwili.
- Mamo,a może ja jestem miś koala?
- Nie moje dziecko, ty na pewno jesteś miś polarny.
Po chwili zastanowienia miś mówi:
- To dlaczego jest mi tak zimno, do cholery?


*****
Przyjeżdża Afrykanin na wakacje, ze studiów z Warszawy, do Beazzaville, stolicy ojczyzny swej, Konga.
- Jak tam w tej Rzeczypospolitej Polskiej, M’Benga? - pyta ojciec.
- Dobrze.
- Poziom nauki zbliżony do tego w Oxfordzie, gdzie pogłębia swą wiedzę twój brat, M’Banga?
- Większy.
- A czy białe kobiety są nadal takie piękne, jak w latach siedemdziesiątych, gdy ja tam pobierałem nauki?
- Oczywiście.
- A co sądzisz o polskiej zimie?
- Ta zielona to jeszcze może być, ale tej białej drugi raz mogę nie przeżyć.


*****
Kłóci się Rosjanin, Norweg i Polak, gdzie są sroższe zimy. Ruski mówi:
- U nas to była taka zima, że jak splunąłeś, to na ziemię spadała bryłka lodu.
Na to Norweg:
- A u nas była taka zima, ze Golfsztrom zamarzł.
A Polak:
- A dobrze mu tak, Żydowi!


*****
Zima, Alpy, stok. Facet rusza z góry, odbija się kijkami i jedzie na bombę.
Nagle podskakuje na muldzie, obraca go, leci, koziołkuje, w tumanie śniegu wali w drzewo... Kijki w jedną, narty w drugą, gość rozwalony, zęby wybite, krew z nosa, nogi poskręcane w dziwny sposób. Otwiera nieprzytomne oczy, wciąga górskie powietrze i mówi:
- I ch*j, i tak lepiej niż w pracy!



I na deser - co Wy w ogóle wiecie o zimie?....











Udanego weekendu!


czwartek, 11 stycznia 2018

Krótko

Styczeń jest, więc moge sie już Wam pochwalić. Zaczęłam poszukiwania wakacji. Wakacje mają być szczególne, takie jakich nigdy nie miałam i już nigdy nie będę miała. I mają być w maju. I wiecie co? Już się cieszę :-)



środa, 10 stycznia 2018

Świat się prawie skończył

Świat się prawie skończył, bo z końcem świąt wszystko jakoś tak inaczej wygląda, łyso i ponuro na ulicach, nic nie błyszczy, nie świeci... ale trzeba to ciągnąć dalej. W sobotę otóż minął czas regulaminowych dekoracji świątecznych, kto zostawił cokolwiek to będzie miał pecha przez cały rok! Taka u nas tradycja że Boże Narodzenie tylko do Trzech Króli. Właściwie to nikt tutaj nie wie dlaczego i co to te trzy króle, ale wszyscy jak jeden mąż ściągają te wszystkie światełka i błyskotki, pakują choinki w pudełka albo wystawiają je koło śmietników, jeśli były "żywe" (w cudzysłowie, bo co to za żywa choinka, kiedy już nie żyje, bo ją uciupali od korzenia). Albo rąbią na kawałki i wrzucają do kosza na odpady ogrodowe, jak ja. Ale raczej nie, bo ludzie to leniwe są, wezmą i wystawią całe drzewko i niech sobie czeka na specjalną wywózkę. Na szczęście u mnie służby komunalne działaja dość prężnie i dzisiaj choinki odbierane są z posesji. Moja w kawałkach też pojedzie dziś do choinkowego nieba.
Ale ja nie o tym chciałam, tylko o pogodzie. Niech se wszyscy nie myślą, że tylko w Stanach taka zima okropna jest, a Nowy Jork to już w ogóle, sodomia i gomoria. To co u nas się działo ostatnio, moi Państwo, to jest po prostu t-r-a-g-e-d-i-a--i--k-o-n-i-e-c--ś-w-i-a-t-a. Trzy razy w zeszłym tygodniu szyby w samochodzie skrobałam! Trzy razy! I codziennie ten sam scenariusz, rano dwa stopnie (co już wystarczy żeby szyby w samochodzie skrobać na Wyspach) i słoneczko, a po południu deszcz i to taki, że wycieraczki nie nadążały. No plaga jakaś. Na szczęście w piątek padało ostatni raz.
Przyszła sobota. Od razu czuć było, że coś nie tak się dzieje na tym świecie, cicho jakoś, a gdy tylko wyjrzałam przez okno, ujrzałam wszechobecną, nieskalaną, połyskliwą biel. I nie, nie był to śnieg. To cała ta cholerna woda, która spadła z nieba poprzedniego wieczoru, wzięła i zamarzła, bo w nocy zrobiło się nagle minus sześć. Pomyślałam, w sumie to dobrze, przynajmniej koty przestaną syf do domu przynosić, bo ziemia zamarznięta to ziemia twarda, a ostatnio było, no cóż, nie wahajmy się nazwać tego po imieniu, błoto. Słoneczko prężnie świeciło, panele słoneczne zapierniczały aż miło, ale temperatura lekko się tylko podniosła do minus dwóch. Lubię taką pogodę, suchą i mroźną, porąbałam sobie więc choinkę na dworze, ponapawałam świeżym powietrzem i spierniczyłam do domu bo mi gluty zaczęły przymarzać do górnej wargi. Resztę dnia spędziliśy na słodkim nieróbstwie. Podobnie jak część niedzieli, która była wierną kopią soboty. Ale zachciało mi się na spacerek, więc wyciągnęłam z czeluści szafy puchatą czapkę uchatkę, nałożyłam grube wełniane skarpety Chłopa, bo sama takowych nie posiadam, poubieraliśmy się jak stado bałwanów i poszli. Fajnie się tak chodziło po bezdrożach, wszystko pozamarzane, dzieciaki sobie zrobiły lodowisko na polu, gdzie w czasie ostatniej ulewy utworzyło się małe jeziorko i jeździły sobie po nim na wszystkim, na butach, czapkach i własnych dupach. Wróciliśmy jak się już zaczęło ściemniać. I wtedy sobie przypomnieliśmy, że mięso na obiad co prawda mamy, bo pozostało w zamrażarce ze świątecznych zapasów, ale nic do tego mięsa nie mamy. Zupełnie nic, ani ziemniaka, ani innego warzywa, ani mleka nawet, bo ostatnie wypiłam wraz z kawą. No to trzeba było do sklepu. Chłop mówi żeby się przejść, ale ja nie jestem głupia, żeby po mrozie dwa kilometry z torbami łazić. Jedziemy samochodem. Ha. Ha. Ha.
Z dwóch posiadanych samochodów mój okazał się lepszy, bo udało nam się otworzyć jedne drzwi. Na szczęście od kierowcy. Sukces! Dobrze że mój jest tylko dwudrzwiowy (niektórzy mówią trzy, ale bagażnik to bagażnik, co nie?) i siedzenie się przesuwa, to Chłop mógł sobie usiąść z tyłu, bo jakby nie to musiałby się przeciskać na siedzenie pasażera, jeszcze by mu ta wajcha od biegów w dupę weszła. Ale zanim wyruszyliśmy, to trzeba było wyskrobać samochód, który wziął był i doszczętnie zamarzł w wyniku ostatniej ulewy. Z zewnątrz i od wewnątrz. Jeszcze nigdy szyby mi od wewnątrz nie zamarzły! No świat się kończy normalnie.
W poniedziałek rano nie było żadnej zmiany, samochód zamarzł ponownie a ja oczywiście się spóźniłam do pracy, do której dojechałam cudem, bo zamarzły mi końcówki spryskiwaczy i nie mogłam spłukać szyby, a wierzcie mi, na autostradzie mokrej od rozpuszczonego solą lodu nie jest fajne nie móc spłukać szyby. A w mieście wielbiłam czerwone światła, bo przynajmniej w czasie postoju mogłam sobie chusteczką przecierać rospuszczający się w środku lód. Jakoś dojechałam. Wieczorem, po pracy, wycieraczki już działały, ale drzwi wciąż nie dało się  otworzyć. Kiedy wróciłam do domu, zarżałam ze śmiechu, bo na podjeździe przed domem stał samochód Chłopa. Jemu nie udało się otworzyć drzwi do damochodu i musiał zapitalać do pracy z buta, na szczęście daleko nie ma.
I pomyśleć tylko, że mamy garaż na dwa samochody...

piątek, 5 stycznia 2018

Humor piątkowy

Postanowiłam na razie kontynuować cykl, bo śmiech to zdrowie a niedawno wszyscy przecież życzyli każdemu dużo zdrowia. No prawie każdemu ;-)

Zapraszam!



*****
- Kochanie, chodź zobacz co jest pod choinką!
Podekscytowana żona przybiega schyla się, szuka, rozgląda się za prezentem, ale nic nie znajduje, w końcu pyta męża:
- No co tam dla mnie masz?
Na to mąż wstaje, schyla się, pokazuje palcem pod choinką i mówi:
- Patrz ile tam jest kurzu...


*****
Mieszkanie, środek nocy. Facet ubrany na czarno, na głowie kominiarka, budzi śpiącego w mieszkaniu właściciela. Obudzony pyta ze strachem w głosie:
- Kim pan jest?
- Włamywaczem.
- Czemu mnie pan budzi?
- Chciałem pana o coś zapytać.
- Słucham.
Włamywacz oświetla latarką mieszkanie.
- Pan tak żyje??..


*****
SPRZEDAM
Suzuki GSXR100 rocznik 2017
Przebieg: 5000 km
Bezwypadkowy, bez zadrapań, używany do przejażdżek i dojazdów do pracy.

Sprzedaję, bo kupiłem go bez zgody żony. Prawdopodobnie źle zrozumiałem stwierdzenie:
"A rób se, ku*wa, co ci się podoba!"


*****
Mały Jasio do mamy:
- Mamusiu, widziałem dzisiaj tatusia z ciocią Krysią w garażu. Najpierw tatuś ją pocałował, potem ściągnął z niej bluzkę, potem ona pomogła mu zdjąć spodnie, a potem...
- Wystarczy Jasiu. Chciałabym, żebyś opowiedział to tatusiowi przy kolacji. Ciekawa jestem, jaka będzie miał minę, jak to usłyszy. 
Przy kolacji Jaś opowiada:
- Widziałem dzisiaj tatusia z ciocią Krysią w garażu. Najpierw tatuś ją pocałował, potem ściągnął z niej bluzkę, potem ona pomogła mu zdjąć spodnie, a potem robili to samo co Ty, mamusiu, z wujkiem Stefanem, kiedy tatuś był na ćwiczeniach w wojsku...


*****
Mąż wyjeżdża w delegację. Przed wyjazdem mówi żonie:
- Rozumiem, że masz swoje potrzeby. Zbudowałem ci robota. Jeśli tylko będziesz potrzebowała mężczyzny, po prostu zawołaj "Boria" i on wszystko zrobi.
- Dobra.
Mąż wyjechał. Wieczorem żonie zachciało się i krzyknęła: "Boria!"
Robot się włączył i zabrał się do akcji. Po jakimś czasie żona zdała sobie sprawę, że nie wie, jak wyłączyć diabelstwo. Zaczęła wołać o pomoc. Pojawiła się sąsiadka i pyta:
- A co to za cudo?
- Boria.
- Boria!
Robot zareagował prawidłowo i zabrał się za sąsiadkę.
Dwa dni później mąż zorientował się, że nie powiedział żonie, jak się wyłącza robota. Dzwoni, dzwoni, nikt nie odbiera. Z duszą na ramieniu wsiada w samolot, leci do rodzinnego miasta. Na lotnisku łapie taksówkę, wsiada i mówi do kierowcy:
- Na Iwanowkę, szybko!
- Na Iwanowkę? Tam nie pojadę.
- Dlaczego?!
- Tam Boria!


*****
Telefon w hotelowej recepcji:
- Dzień dobry, dzwonię z pokoju 303. Moglibyście przysłać kogoś z obsługi? Kłócę się właśnie z żoną i zagroziła, że wyskoczy przez okno.
- Przepraszam, ale to państwa prywatny problem.
- Tak, zgoda, ale to cholerne okno się nie otwiera, a to już wasz problem.


*****
Ona: "Seks był super. Teraz leżymy koło siebie. On zamyślony spogląda do góry. O czym myśli? Z pewnością o naszym uniesieniu... Coś mu zajmuje myśli. Zaciska zęby. A może chodzi mu po głowie że juzży w górę..."
On: "Mucha po żyrandolu lezie. Jak to robi, że nie spadnie...


*****
Z przesłuchania pewnej hollywoodzkiej gwiazdy:
- Na początku wszystko było jak należy. Harvey Weinstein zjadł ze mną kolację w restauracji. Zaprosił mnie do swego pokoju hotelowego. Piliśmy wino, rozmawialiśmy o moim ewentualnym udziale w jego nowym filmie. Potem przeprosił mnie na kilka minut i poszedł do łazienki. Kiedy wrócił, był w szlafroku, pod którym nic nie miał! Byłam tak oburzona, że jak oparzona wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać!




Wesołego weekendu!

środa, 3 stycznia 2018

Podsumowanie

Pierwszy dzień w pracy. Niby nic, niby wszystko łatwo i lekko, a jednak masakra. Tak ten dzień się dłuży, że nie wiem jak ja to przeżyję.  W wszystko na własne życzenie...
Już się chwaliłam, że w sobotę wygrałam turniej badmintona. Nie spodziewałam się, że tak dużo mnie to kosztowało. Wieczorem już bylam cała obolała, a w Sylwestra to dopiero się zaczęły zakwasy. Co prawda, do tych jakie mieliśmy po wycieczce na Kasprowy to się nie umywały, ale przecież czekała mnie nieprzespana noc. Zostaliśmy bowiem zaproszeni do znajomych na domówkę. Było całkiem fajnie i przyjemnie, prosecco lało się strumieniami, w końcu o trzeciej nad ranem postanowiliśmy opuścić imprezę i powrócić do domu na piechotę. 5 kilometrów pod górę! Ale co tam, gorąco nam było, bo założyliśmy po dodatkowym swetrze i tak jakoś jak para bałwanów dotoczylyśmy się w końcu po godzinie. Przy okazji dostałam czkawki pijackiej, a z moją czkawką nie ma żartów, więc przez niemal połowę drogi Chłop próbował mnie zagadywać, straszyć i nie wiem co jeszcze, musiałam się zatrzymać, uspokoić oddech i pooddychać głęboko, po dwóch takich próbach czkawka odpuściła, a my byliśmy już pod domem. Jako że było już po czwartej nad ranem, nasypaliśmy kotom żarcia, żeby nas nie pobudziły za trzy godziny i poszliśmy spać. Spaliśmy długo, ale z przerwami, bo nas bolały głowy. Oczywiście. A jak już się wylęgliśmy z pieleszy, wstawiłam zupę ogórkową, którą nazywam pierwszą pomocą w kacowych przypadkach i poszliśmy (tak, tak - na piechotę!) po samochód, który zostawiliśmy na parkingu u znajomych poprzedniego wieczoru. Czyli znowu pięć kilometrów, na kacu, dobrze że tym razem w dół. A potem zjedliśmy przepyszną gorącą zupkę ogórkową, która Chłopu bardzo smakowała, choć jadł taką pierwszy raz w życiu. Stwierdził potem, że powinniśmy więcej zup gotować. No może. Ja tam nie przepadam, tylko w nagłych wypadkach.
Popołudnie i cały wieczór pierwszego stycznia spędziliśmy przed telewizorem, z przerwami na posiłki. Których było kilka, jako że mój kac ma to do siebie że lubi dużo jedzenia. I piwo bezalkoholowe, bo pić się chciało, oj chciało. Co oglądaliśmy to nie wiem, bo co chwilę przysypiałam, a ból głowy przychodzil i odchodził i tak w kółko, jakoś dotoczyliśmy się do drugiego stycznia. Na szczęście w Szkocji drugi stycznia jest też wolny od pracy, wiedzą co robią. Trzeba odpocząć po wypoczynku. Tak więc wczoraj dzień spędziliśy bardziej produktywnie, moje wszystkie zakwasy i inne bóle minęły, więc mogłam się w pełni poświęcić oglądaniu skoków i poszukiwaniu inspiracji artystycznych w internecie. W tym czasie Chłop wysprzątał cały dom, w nagrodę dostał na kolację pieczonego ziemniaka z tuńczykiem i resztki sylwestrowego podeschniętego ciasta. Udało nam się również wyjść do kina po raz pierwszy w tym roku i  od razu bingo - myślę że obejrzeliśmy jednego z faworytów do Oscara. Świetny film, nieco dziwny tytuł, po polsku "Trzy bilboardy za Edding, Missouri". Jeszcze go w polskich kinach nie ma, ale jak będzie to naprawdę polecam.
Około godziny jedenastej wieczorem uznałam, że pora spać, bo rano przecież do pracy. Chłop jeszcze coś tam gadał z Alexą, więc poszłam sobie namalować szlaczek, głównie żeby wykończyć stare pisaki. I tak sobie malowąłam, malowałam, aż Chłop przyszedł i nakazał odwrót do sypialni, bo już była pierwsza! No to poszłam, długo nie mogłam zasnąć, a potem śniły mi sie kolorowe motylki, a po nich zostałam zwerbowana do nowego filmu o piratach z Karaibów i nawiązałam przyjaźń z Johnym Deppem. Z którym na końcu zrobiłam sobie selfie, okazało się jednak że bateria się w telefonie wyczerpała... I tak to z tymi snami.
A rano zwlekłam się z łóżka nieco tylko mniej świeża niż ciepłe mleko prosto od krowy, po raz pierwszy od dwóch tygodni pożarłam śniadanie i udałam się do pracy. Puste drogi, pusty parking, oby tak codziennie. Aha, bardzo boli mnie prawa ręka. Mam nadzieję że to od ściskania tych cholernych pisaków poprzedniej nocy a nie od machania wiosłem na planie filmowym ;-)