czwartek, 27 grudnia 2012

Wieści z łoża

Święta święta i po świętach. Była sobie wigilia, a potem przyszła grypa i siedzi do tej pory.
A wczoraj miałam urodziny, mówię jej weź pójdz sobie wreszcie a ona nie i nie. Wzięła i siedzi. No to ja do niej ze jak tak to ja dzisiaj nie wychodzę z łóżka. I ze nie wstane dopóki ona sobie nie pójdzie. To niech sie pośpieszy bo mam w niedziele turniej w badmintona. A jutro z Migusia na szczepienia trzeba jechać. A kysz, a kysz....

niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Pierogi zrobione, uszka wylepione, piernik upieczony, z zakalcem chyba ale co tam, nigdy w życiu swoim piernika ani nie piekłam ani nie jadłam, to skąd mam wiedzieć jak ma wyglądać? Po prostu piernik dla mnie zawsze to był bleee, bo nie lubię ciemnych ciast, ale ten smakuje całkiem całkiem, najlepszy dowód że jeden z dóch już prawie znikł. W lepieniu pierogów pomagała mi dzielnie Migusia, zdjęć nie zamieszczę bo nie mam, bo ciężko jest łapać za aparat jak się ma ręce całe wylepione ciastem. Możecie wyobrazić sobie tylko małego czarnego kotka, jak pojawia się znikąd, wskakuje do wymączonej miski, mości się w niej wygodniem i zanim człowiek go dopadnie żeby z tej miski wyciągnąć, mąką pokryte jest nie tylko futerko na dupce ale na pyszczku i uszkach też. No więc wycieranie kotka ścierką, przestawianie go w bezpieczne miejsce, umycie i wysuszenie miski, powrót do lepienia pierogów. A na stole czeka wysypana mąką ściereczka, na której będę układać gotowe pierogi. Lepię sobie pierogi, lepię, nagle łup huk, kotek ląduje pod stołem, a ścierka z pierogami ląduje na głowie kotka. Oczywiście "posmarowaną" stroną. Znowu - czyszczenie kotka, czyszczenie stołu, nowa ścierka... ech. Jakoś po wielu godzinach boju się udało.





Dziś jest niedziela, ostatnie przygotowania jeszcze przede mną, więc już teraz dzielę się z Wami opłatkiem i życzę wiele ciepła, miłości i radości w te Święta. Gdzieś białe, gdzieniegdzie zielone, a u mnie mokre i wietrzne, ale najważniejsze żeby były spędzone wspólnie z tymi, których kochamy.

Wesołych Świąt!!!

Zdjęcie pożyczone z internetu

czwartek, 20 grudnia 2012

Moje skarby na choince

Coraz bardziej świątecznie, choinkowo-bombkowo i w ogóle nastrojowo się robi na świecie. U mnie też, szczegolnie że dostałam śliczną choinkę z bombkami od Abigail.
Cóż, może nic szczególnego, wiele z was już też taką ma, ale każda z nich jest wyjątkowa i przepiękna. A moja skromna, tylko dwie bombeczki, za to jakie!

Abigail, serdecznie Ci jeszcze raz dziękuję!




wtorek, 18 grudnia 2012

O Tigusiu cd.

Wróciłam właśnie od weta. Niby nic mu nie jest, bawi się w miarę, ale chyba to jest bardziej inicjacja tego małego diabełka niż obopólna przyjemność. Nie za bardzo chciał jeść, pomamlał, pociamkał, nie widziałam żeby pił. Ogólnie objawów jakiejś groźniejszej choroby nie ma, to znaczy nic mu nie cieknie ani z oczu ani z nosa, ale temperaturę miał... na granicy jak się wyraziła pani wet. I troszkę charczało mu w płucach przy badaniu stetoskopem, ale nie za bardzo. Dostał więc zastrzyk przeciwzapalny i antybiotyk. Też w zastrzyku. Dla ciekawych dodam że tutaj rzadko stosuje się tabletki (nie wiem czy w ogóle), podaje się za to zwierzętom dwutygodniową porcję antybiotyku w zastrzyku. Wygodniej tak, tak myślę. Migusi pomogło to i jemu może też pomoże. A oczka do dwóch tygodni mają się poprawić. Jak nie to z powrotem do weta.
A Tiguś, bo on nie bardzo lubi podróżować samochodem i jest to dla niego zawsze ogromny stres, zaraz po wyjściu z transporterka puścił sobie pawia i zwiał na podwórko. Przeziębiać się.


A teraz, w ramach ozdrowienia tematu, parę zdjęć o tym jak śpią moje koty. Migusia jak śpi to można z nią zrobić wszystko, przenieść, ustawić, pazurki obciąć i nawet przebrać w różową owieczkę. Zobaczcie sami.

Tak śpią razem


Tak śpi Tiguś

A tak Migusia :-)






 W stroju z Owieczki

 
Różowa Owieczka - Migusi partner do zapasów


A teraz trochę świątecznie, żeby nie było. Choinka już stoi, Tiguś jak zwykle ma w nosie choinki i te inne cuda, ale Mała całkiem sobie choinkę chwali. Na szczęście bardzo rzadko obchodzi ją co na tej choince wisi. I na szczęście delikatnie i tylko przez chwilę

Tak Migusia pomagała w ubieraniu drzewka


 



Duża już z niej pannica, prawda ;-)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Tigusiowe oczka

Coś się stało Tigusiowi, zaczął mieć jakieś dziwne oczy, całkiem nagle, nie miał nie miał i ma. Po wnikliwej obserwacji stwierdziliśmy że to trzecia powieka jest wysunięta i to w obu oczkach. Je normalnie, na infekcję pęcherza mi nie wygląda, gorączki raczej nie ma, żadnej wydzieliny. Bawił się normalnie, wychodził z domu jak zwykle i ganiali z Migusią jak wariaci. Zadzwoniłam do weta choć już ciemna noc i po dwudziestej drugiej. Po szczegółowej konsultacji stwierdzono że nie ma zagrożenia życia więc można poczekać do rana. To może być koci katar, ale był przecież szczepiony, to może być jakakolwiek inna infekcja, albo coś mu podrażniło oczy. Wezmę więc go i zawiozę jak tylko mu nie przejdzie.
Co mu się mogło stać? Zamieściłabym zdjęcie jakbym miałą jakieś normalne, ale te któe mam są do kitu i nic nie widać. Zaczęłam dzisiaj gotować bigos, może opary kapusty go podrażniły? Czy to w ogóle możliwe?

Wyniki konkursu - wyników nie będzie!

Niestety, z wielkim żalem zawiadamiam że wyników konkursu "A niech się śmieją" nie będzie. Z prostej przyczyny - trudno wyłonić zwycięzcę spośród nadesłanej... 1 fotografii. Muszę szczerze przyznać - nie jestem dobra w organizowaniu konkursów. Jakbym zamieściła konkurs o kocie, to może by było iwięcej chętnych a tak...
Przepraszam niezmiernie osobę która przysłała mi swoje śmieszne zdjęcie, ona na pewno wie o kim mówię. Oświadczam że nie będzie ono nigdzie opublikowane. Gdyby było tych zdjęć więcej to owszem, przecież taka była idea - niech się ludzie śmieją, ale w tej sytuacji, wybaczcie proszę, ale śmiać się z jednej ofiary to nie wypada. Zostawiam więc siebie na pastwę.


czwartek, 13 grudnia 2012

Konkurs Grudniowy u Jasnej

Muszę się spieszyć żeby nie przegapić.
Jest taki fajny konkurs u Jasnej pod tytułem "Kot w oknie". Dołączam się i ja. A jako że zdjęć Tigusia w oknie mam z dwieście tysięcy a Migusi jakieś trzy, postanowiłam że zamieszczę jedno wspólne zdjęcie. Zrobione tydzień temu przez moją córkę, ważne szczególnie bo to był pierwszy raz kiedy Tiggy nie zrzucił Maleńkiej z parapetu :-) Ale niestety nie mogę bo właśnie doczytałam - Jeden kot Jedno zdjęcie. Trudno.
 Oto Moje Koty w Oknie:

Migusia

Tiguś



A to zdjęcie które planowałam pierwotnie - już poza konkursem. I z rozpędu - jeszcze kilka fotek z tej serii .












środa, 12 grudnia 2012

Przypomnienie

Przypominam o konkursie na śmieszne fotki, na razie dostałam dwa zgłoszenia, ale nie zamierzam tu jeszcze nic publikować, bo taka to zasada mojego komkursu. Opublikować po ogłoszeniu wyników.
Na razie więc osoby które się zgłosiły (same wiedzą które) - mają nagrody w kieszeni! Myślę że jak podziałamy szybko to poczta zdąży je dostarczyć jeszcze przed Świętami!
Ostatnie dwa dni w pracy! Jakże się cieszę!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Gdzie te koty nie wlezą...

Krótko dziś będzie bo jestem na szkoleniu. W Anglii. Pośrodku niczego, a właściwie na byłej farmie mlecznej której właściciel zdecydował się na przebranżowienie z powodu braku dochodowości i wynajmuje swą posiadłość firmom szkoleniowym. Szkolenie strasznie ciekawe, o planowaniu strategicznym,  i niezwykle przy tym popularne bo na cały kraj zglosila się... jedna osoba. Czyli ja. Więc w dzień jestem szkolona, nawiasem mówiąc fajnie tak jeden na jeden, więcej się zrobi i mniejszy stres bo nie trzeba się wykazywać przed innymi. A wieczorami siedzę w hinduskim hoteliku, jem, oglądam telewizje. I tęsknię za swoją dziatwą.
A dziatwa jak to dziatwa, zachowuje się... po kociemu.
Ponieważ mam problemy z edycją posta, wyjaśniam ze dwa pierwsze zdjęcia zrobione byly tuż przed moim wyjazdem - mogłam zamknąć walizkę i wziąć Migusię ze sobą :-) i nie żartuję bo w niej zasnęła...
A resztę zdjęć dostałam przed chwilą na komórkę. Co oni tam wyprawiaja wszyscy???
Przepraszam za bałagan, ale mnie tam nie ma. Mała po prostu MUSIAŁA się wpasowac do małego pudełka. A Tiggy przeszedł samego siebie!






środa, 5 grudnia 2012

Troszkę świątecznie

Jako że mieszkam za granicą, teraz to ja jestem przysłowiową ciocią z Ameryki która wysyła do domu paczki. Zawsze na Boże Narodzenie wysyłam więc prezenty dla wszystkich członków rodziny, jakieś drobiazgi, słodycze, coś czego nie ma w Polsce a jest tu, albo coś na co TAM sobie nie mogą pozwolić bo jest bardzo drogie a tu jest tańsze, na przykład kosmetyki. Dla rodziców zawsze kupowaliśmy porządny prezent czyli lodówka czy telewizor - nie żartuję ale jakoś tak się składało że zawsze przed świętami coś komuś wysiadło, a emeryci jak wiadomo za dużo nie mają. No to niech mają od nas coś. Będę szczera - nieraz oberwało nam się i to sporo za tego typu prezenty, bo przecież u nas też się nie przelewa, ale my razem z mężem stosunek do pieniędzy mamy, jakby tu powiedzieć, szczególny, w znaczeniu że jak są to się wydaje a jak nie ma to się wydaje mniej. Żeby nie było że świat niewdzęcznością stoi, w naszą stronę płyną kiełbasy (zawsze proszę żeby nie szynki bo tych mamy po dziurki w nosie), balerony, suszone grzyby, biały ser, śledzie i wszystko to czego nam na Święta potrzeba a TU nie ma. Chociaż, prawdę mówiąc, to tutaj wszystko jest, przecież są polskie sklepy, to prawda że znacznie drożej ale jak trzeba to się kupuje. No ale nie ma to jak produkt prosto z Polski. Można sobie też o tym poczytać kilka postów wstecz.
Ogarnięci przedświąteczną gorączką, bo to już przecież na dniach paczkę trzeba nadawać by dotarła przed Świętami, wybraliśmy się w zeszłą sobotę za zakupy. I o dziwo, jak nigdy jeszcze w życiu, kupiliśmy wszystko co potrzeba było a nawet więcej, w ciągu jednego dnia, a właściwie kilku godzin. To co było zamówione przez internet, również przyszło bardzo szybko tak że od niedzieli pakowałam wszystkie prezenty, owijałam odpowiednim papierem, taki dla dzieci, taki dla młodych, jeszcze inny dla starszych... Oni już TAM wiedzą co z tym fantem zrobić.
I tu muszę coś wyjaśnić. Gdy zamieszkaliśmy w tym pięknym kraju, ciężko nam było oczywiście, niemniej jednak tradycja być musi. Więc co roku Mikołaj, Wigilia jak należy, choinka z prezentami, bigos, sernik i makowiec. Z biegiem czasu zaczęliśmy zauważać też inne tradycje i wprowadzać w życie to co najbardziej nam się podobało, tak więc w Boże Narodzenie jemy pieczonego indyka z pieczonymi ziemniaczkami, marchewką i pietruszką (tak tak, pieczona w piekarniku pietruszka jest pyyyszna!), z brukselką z wody, z dodatkiem konfitury żurawinowej i pysznym rzadkim sosem. Taki to brytyjski obyczaj. Ale najbardziej podobało nam się że w tym kraju choinkę rozkłada się tydzień-dwa przed świętami, składa z powrotem lub wyrzuca jak kto ma żywą najpóźniej do 6 stycznia, bo potem to... straszny pech! No nie to nam się podobało że się rozkłada tę choinkę i składa ale to że wszystkie prezenty dostarczane są wcześniej, wprost pod choinkę. Nie wiem jak to jest z małymi dziećmi, bo przecież im prezenty przynosi Mikołaj w noc wigilijną, niemniej jednak w większości domów prezenty leżą sobie zapakowane pod choinką przez cały nieznośnie długi przedświąteczny czas i tylko dokładane. Co doprowadza niektórych w stan szału bo potrząsając prezentami nie mogą się za nic domyślić co jest w środku!
No i taką tradycję wprowadziłam w moim rodzinnym domu. Trudno było na początku, bo mama otworzyła wszystko wcześniej, i było po niespodziance, ale w następnym roku uświadomiłam też siostry i one już przypilnowały żeby prezenty czekały aż do Wigilii. Bo dzieci przecież wiedziały że prezenty przysłali ciocia z wujkiem, a Mikołaj i tak swoje doniesie :-) A dorośli niekiedy jeszcze lepsi niż dzieci - musielibyście zobaczyć scenkę z moim tatem zaglądającym przez dziurkę do pudła z kosiarką, jak potrząsał dwadzieścia razy dziennie wielkim pudłem i nie grzechotało. Ja nie widziałam ale sobie wyobrażam :-)
Paczka prawie spakowana, wyjeżdża w piątek. Jakże się cieszę!

wtorek, 4 grudnia 2012

Kotek o Bardzo Małym Rozumku

Na świecie są nie tylko Misie O Bardzo Małym Rozumku, niektóre kotki też. Mój ukochany Tiguś, o którym miałam zupełnie inne zdanie do momentu kiedy zamieszkała z nami Migusia, okazał się niestety klasycznym tego przykładem. Zdarzyło się bowiem kilkakrotnie że ta mała jędzusia, wulkan w dniu erupcji, czyste żywe szaleństwo, tak zamotała Tigusiowym umysłem że zaburzyło mu to całkowicie porządek świata. Gdybyśmy nie widzieli na własne oczy to nigdy nie uwierzylibyśmy że dorosły kot, spędzający godziny na wałęsaniu się po okolicy w poszukiwaniu przygód, w dodatku doskonały "polowniczy", potrafiący złapać wróbla w locie, może być tak skołowany przez innego, cztery razy mniejszego kotka. 
Nasze koty zaczynają już coraz lepiej się dogadywać, w związku z tym roznoszą mi dom na strzępy i demolują  sprzęty, na przykład wywracając krzesła w kuchni (słabiutkie  te krzesła są, te porządne, mocne z jadalni tylko przesuwają, hehe). I zdarza się że Tiggy polując na Migusię po prostu straci ją z oczu, bo ona porusza się przecież lotem błyskawicy. Nie wiem jak to się dzieje bo nawet mucha mu nie ucieknie, a ty masz! Zdezorientowny kot szuka, węszy dookoła, chodzi bo przecież było a nie ma! A Migusia tymczasem gra mu na fujarce za plecami. Zobaczcie zresztą sami, jakość nie najlepsza ale nie ma czasu na ustawianie kamery jak jest akcja :-)


A swoją drogą, czy tak właśnie bawią się koty? Bo ja już sama nie wiem.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Maleństwo i kuku-działanie

Robię się monotematyczna. I dobrze. Bo Migusia jest z nami zaledwie dwa tygodnie, a pokochaliśmy ją wszyscy jako nasze dziecko. Skończyła właśnie 11 tygodni, z 840 gram zrobiło się 1170 i miała swoją pierwszą w życiu szczepionkę. A my nasze pierwsze wielkie emocje.
U weta Migusia zachowywała się wzorowo, dała sobie obejrzeć uszka, ząbki, pupcię, dała się wybadać stetoskopem, zważyć, i zrobić kuku, czyli zaszczepić. W międzyczasię zdążyła zwiedzić cały gabinet z pominięciem blatów bo nie udało jej się wskoczyć, za wysoko. Ale za lodówką się udało zmieścić. Na szczęście sama wyszła.
A potem, w domu, zaczęło być źle. Kiciunia nc nie zjadła, nic nie wypiła, nie weszła nawet do kuwetki, położyła się tylko na kocyku na pianinie i tak leżała cały boży dzień. Przeniosłam ją potem na ulubiony niebieski kocyk w salonie, ale tylko leżała biedna, ledwo na oczka patrzyła. Zmierzyłam gorączkę w uszku, bo mam niestety tylko ludzki termometr do ucha, wyszło mi 40,3 stopnia. Dużo, bardzo dużo. I w dodatku mogło być nie za bardzo dokładne, czyli zaniżone, ale kilkukrotne próby pokazały to samo. Po prostu trzeba to odpowiednio do uszka przyłożyć. Zadzwoniłam do weta na emergency, uspokoiła mnie trochę przez telefon że to się często zdarza u małych kotków przy tej szczepionce, żeby obserwować i monitorować, że jak temperatura wzrośnie do 41 stopni to żeby natychmiast przyjechać, o każdej porze dnia i nocy.
Trzymałam Migusię na rękach cały wieczór, dmuchając jej w futerko żeby ochłodzić. Wieczorem zaniosłam do nas na łóżko, żeby ją mieć na oku przez cały czas. I tak wszyscy zanęliśmy.
Nie wiem która to była godzina, ale jeszcze ciemną nocą, kicia zeskoczyła z łóżka, zjadła troszę chrupeczków, napiła się i wróciła do łóżeczka. A rano już jej nie było.
Nie, nie wyszła z domu i nie wróciła, nie zgubiła się. Nie było jej na górze bo musiała nadrobić stracony czas, a gdzie można lepiej urządzać gonitwy niż na dole, między salonem a jadalnią a kuchnią???
Głodna jak wilk, zjadła wszystko a nawet więcej, a że była tak wymęczona chorowaniem, nie położyła się do południa ani na chwilę :-) Ale strachu to się najedliśmy.

A teraz demonstracja jak nie należy uczyć kotka, jeżeli nie chcemy żeby nas w przyszłości atakował:



Nie należy go głaskać po brzuszku w oczekiwaniu na ząbki i pazurki

Nie wolno używać ręki jako zabawki

Nie wolno dawać się łapać za palce pazurkami


A najbardziej to nie wolno dawać palca do gryzienia

A potem się dziwi że ma podrapane ręce.
Czy moja kotka zmienia kolor? Na tych zdjęciach to za bardzo czarna nie jest...Śliczniusia moja, malusia.


piątek, 30 listopada 2012

Beczka niezgody

Coś mi ostatnio na łeb upadło. Niby powinnam być wdzięczna, niby się cieszyć ale jak sobie pomyślę to mnie... krew zalewa. O, właśnie to mnie zalewa, nic innego. A było to tak.
Teściowie postanowili obdarować nas beczką kapusty kiszonej. No jak za darmo to czemu nie? Ale nie, okazało się że za kapustę to musimy sobie zapłacić, to znaczy za transport z Polski, beczka, kapusta i cała robocizna gratis. Za tyle samo to tutaj też sobie te 30 kilo gotowej w słoikach kupię, ale co swoje to swoje. Chcieli, narobili się, niech im tam będzie. Zrobili dwie takie beczki, jedną dla nad, drugą dla swojego dziecięcia drugiego które niedaleko od nas mieszka. Dodatkowo poszła paczka, pół na pół, bo przecież prezenty i jednemu dziecku i drugiemu trzeba wysłać. Po równo, chociaż u nas cztery osoby a u nich trzy. Zawsze się wkurzam na te ich równe podziały, ale niech se mają, darowanemu koniowi... i tak dalej.
Transport własnoręcznie załatwiłam, wydzwaniałam jeszcze później pytać kiedy jak i co, w końcu kurier przesyłkę zabrał i zadzwonił że będzie za kilka godzin u nas w domu. Bo to miało być dostarczone do nas, bo my mamy garaż w razie czego i można kapuchę przechować, a oni (tamci drudzy) garażu nie mają tylko małe mieszkanko i ciężko tak dwie beczki kapuchy w cieple trzymać. Ale nie nie nie, nie ma tak dobrze bo się siostrusia mężusia jakimś psim swędem zwiedziała i zadzwoniła (!) do kuriera żeby przywiózł to do nich bo i tak ma bliżej. Kurier nie w ciemię bity, ma adres to ma, ale skontaktował się z małżonkiem moim i ustalili że pojedzie do niej. I w tym momencie szlag mnie trafił po raz pierwszy.
Bo taka sama droga od nas do nich i z powrotem, ale się jeszcze nigdy nie zdarzyło żeby oni po coś sobie przyjechali. Mieli przyjechac tym razem, ale cóż, tradycji stało się zadość i to mój mąż zapierniczał jak durny po swoją przesyłkę, na którą specjalnie czekaliśmy w domu. Cóż, mąż mój dobry chłopina jest i zawsze robi wszystkim dobrze, ale dla mnie miarka się przebrała bo to dla mnie się nazywa WYKORZYSTANIE. Bo ta siostra jego robi sobie i tak wszystko po swojemu, pomimo wcześniejszych ustaleń. A innych czas i pieniądze się nie liczą. Ale nic to, pojechał, przywiózł.
Otworzył pudełko, otworzył beczkę z kapustą. I tu trafił mnie szlag drugi raz. Bo w beczkę z kapustą, za którą płaciłam ciężkie pieniądze, włożone było z pięć kilo kiełbasy i trzy litrowe słoiki w powidłami. Super, kiełbaska dobra, przyda się, powidełka śliwkowe też, ale to miało być w paczce a nie w beczce. Umawialiśmy się że płacimy za kapustę, czy nie?
Otworzyliśmy beczkę, spróbowali kapustę, dobra. Ale - w celu odciążenia beczki, pewnie żeby wsadzić tam te durne kiełbasy, wyciśnięto z niej cały sok. I jak przechowywać kapustę kiszoną bez soku, no jak? I szlag mnie trafił po raz trzeci. Bo skoro wspólne pudełko z prezentami dla nas i siostry męża miało ważyć dwadzieścia pięć kilogramów, bo za tyle się płaci i koniec, a on do domu przywiózł może pięć, to co było w paczce, ja się pytam? Miało być po równo do cholery czy nie? Nie dziwię się że tak skakała żeby ta przesyłka przyszła do niej. Może jestem zołza, nawet na pewno jestem nią, ale mój świat poukładany jest bardzo prosto i logicznie, i na żadne zakrętasy-zawijasy i kombinowanie nie ma u mnie miejsca. Jak ktoś mi mówi A to ja oczekuję tego A a nie C czy E czy jeszcze coś innego. Ech, nerwa mam i tyle. Najgorzej się, widzę, na spółkach wychodzi. Powinnam być wdzięczna, a nie jestem. Mam gdzieś takie prezenty. Naprawdę. Chyba się upiję dziś, ale nie za bardzo bo z Migusią jutro rano do szczepienia jechać muszę.
Do męża się nie odzywam. Ech, życie...

czwartek, 29 listopada 2012

Miłości nie ma

Minęło dwanaście dni odkąd wzięłam Migusię.
Tylko dwanaście dni a wydaje się jakby była z nami od zawsze. Zdążyła już się przeziębić, uderzyć w oczko tak że dwa dni miała przymknięte, cholera wie czy sama się gdzieś walnęła, czy Tiguś ją walnął, całkiem możliwe że się sama drapnęła myjąc buźkę, bo zdarza się jej nie wciągnąć pazurków. Już chciałam z nią jechać do weta, ale nie było ropnej wydzieliny, tylko łezki, więc postanowiłam poczekać jeszcze jeden dzień, przemywałam tylko rumiankiem, a jak mnie nie było to córka przemywała, i na szczęście przeszło. Z Tigusiem też kiedyś mieliśmy to samo, ale on się chyba palnął gaęzią w oko jak łaził po drzewie a raczej krzaku. Przerobiliśmy już z Malutką rzadkie kupki, topienie się w kibelku, spadnięcie z krzesła i tysiąc innych bardziej-i-mniej-ważnych maluśkich wydarzeń, które wypełniają nam dnie, a szczególnie długie wieczory.
Migusia to wulkan energii, jak to dziecko, nie chodzi a biega, skacze i dokazuje. Poluje na wszystko co się rusza i co według niej mogłoby sie poruszać gdyby się tylko dało odpowiednio uderzyć łapką. Wszędzie wlezie, wszystko sprawdzi, wszystkiego dotknie, czasami się przestraszy aż podskoczy, wrzaśnie i zrobi ogonek w maleńką szczoteczkę do butelek.
Martwi mnie tylko że pomiędzy kotami nie ma jeszcze jakiejś wyraźnej miłości. Trudno powiedzieć jakie są ich relacje, a może ja się po prostu jeszcze na kotach nie znam. Nigdy przecież nie miałam więcej niż jednego kota, prawda? Wygląda to najczęściej tak, że Tiguś śpi w swoim ulubionym hamaczku na drzewie, a Migusia bawi się, biega, szaleje. Jak jej się znudzi albo sobie przypomni, biegnie do Tigusia i go zaczepia. Ten otwiera oko, szykuje łapę z góry żeby jej przyłatać profilaktycznie, ale najczęściej się nie udaje, bo kot rozespany a Migusia za szybka. Kiedy Tiguś się już w końcu wyśpi, a śpi długo, przecież jest bardzo zmęczony po zmierzchowo-porannych wędrówkach nie wiadomo gdzie, zaszczyca nas swą obecnością i po prostu ... jest! Bardzo rzadko się bawi odkąd jest Malutka, ale za to ta jak go zobaczy "na chodzie", zaczyna go zaczepiać, chodzić za nim krok w krok, polować na jego ogon, chociaż jeszcze się na niego jawnie nie rzuciła. Za to Tiguś na nią owszem, z zębami, z łapami, niekiedy wygląda to groźnie, ale Mała nie krzyczy to i my nie reagujemy. Tiggy ją po prostu uderza, karci i odchodzi. A Mała za nim. I tak w kółko. Wczoraj próbował na nią polować, on po jednej stronie pufy, ona po drugiej. Tiggy długo szykował się do skoku, w końcu skoczył i... się zdziwił, bo Migusi tam już nie było. Ona porusza się z prędkością światła! Mina kota - bezcenna!
Tak więc koty jedzą razem, śpią obok siebie, nie tak bardzo obok siebie, o nie, tamto w poprzednim poście to było zdarzenie wyjątkowe. Wąchają się, witają, nie muszę ich izolować, zostawiam ich razem w domu samych czasami, ale jakiejś wyraźnej miłości nie ma. Ach niecierpliwa jestem po prostu. Kiedy one zaczną się lizać?

Oto jak śpią moje koty

poniedziałek, 26 listopada 2012

To niech będzie Migawka.

Oglądaliśmy sobie wczoraj spokojnie X-factora, kiedy wkroczył mąż w kocięciem na ręku i ogłosił: Panie i Panowie (tu zwrócił swe spojrzenie ku drzemiącemu kotu), chciałem Państwu ogłosić że właśnie wymyśliłem imię dla kotka. Czy wiecie Państwo jak działa aparat fotograficzny? - tu nastąpił skrótowy opis działania aparatu fotograficznego.
Czy wiecie co to jest migawka? - tu nastąpiło krótkie wyjaśnienie zasady działania migawki. Po czym rozpoczęła się zasadnicza część prezentacji.
Jak Państwo również wszyscy wiecie, mamy w domu kogoś kto jest prawie czarny, więc przy przygaszonym świetle zupełnie go nie widać, szczególnie w salonie na sofie, przy sofie, za sofą lub w jakimś innym kącie. W dodatku ten ktoś pojawia się i znika, jest i nagle go nie ma, patrzysz na niego, mrugniesz a on znika, aby pojawić się w tej samej chwili w innym miejscu, a czasami w tym samym. Potrafi poruszać się z prędkością światła, a niedoskonałe przecież ludzkie oko nie jest w stanie zarejestrować ani błysku ani trajektorii. W związku z powyższym uznałem że wszystkie powyższe fakty przemawiają za nadaniem kocięciu tego osobliwego imienia - Panie i Panowie, przedstawiam Państwu... Migawkę. Migawka, w skrócie Miggy - Miggy i Tiggy!
Wszyscy łącznie z kotem popatrzyliśmy po sobie oczyma wielkimi ze zdumienia.
Oczekując aplauzu mąż uwolnił kocię z objęć swych, a ono oczywiście lotem błyskawicy zniknęło by pojawić się za chwilę w innym miejscu.
No to już niech będzie ta Migawka.

Uważny wzrok Tigusia - jemu też Migawka pojawia się i znika

Pojawia się czasami w kuchni na krześle 

ale zamiast zniknąć czeka

aż pojawi się coś na talerzu. Bo też by chciała...

Niedługo będę duuuza, wieksza niz to wielkie zelasko :-)

I sypciej wejde do ubikacji!


A jesce tydzień temu byłam taaaaka maleńka!

I nawet nie umiałam wciągać pazurków. 

 A teraz jestem juz więksejsa i bardzo lubię spać na moim wielkim bracisku.

O tak......

piątek, 23 listopada 2012

Integracja c.d.

Mała ciągle nie ma imienia. Balbinka do niej nie pasuje :-)
Szaleje po całym domu, pojawia się i nagle znika, aby pojawić się gdzieś w innym miejscu, zdjęcie takiej zrobić to nie lada sztuka. Od wczoraj mam czynny aparat więc nie muszę się uganiać za kotem z komórką, ale dzisiejsza sesja zdjęciowa jeszcze z telefonu. Ale zanim zdjęcia, kilka słów o integracji.
Mała jeszcze nie zaczepia Dużego za bardzo, może raczej prowokuje, Duży podąża za Małą, najczęściej wzrokiem. Widać że Kicia w ogóle się Tigusia już nie boi, chociaż czasami ucieka pod stolik z serwetką myśląc że nikt jej nie widzi. Na razie Tiggy nie za bardzo pozwala Małej używać jego ulubionych miejsc, a ona wykorzystuje jego nieobecność i umieszcza się w nich jak tylko nadaży się okazja. Miłości jeszcze nie widać, ale już drugą noc spaliśmy przy uchylonych drzwiach. Mała wychodziła z pokoju kilka razy, ale nic jej nie zagryzło, nic nie zamordowało :-)
I kuwetka wylądowała w końcu na korytarzu, nie w ostatecznym jeszcze miejscu, ale przynajmniej nie w sypialni. No i kolejne wielkie osiągnięcie - Mała nauczyła się jak PRAWIDŁOWO korzystać z kuwety. Nie, nie to mam na myśli, bo robiła wszystko bardzo ładnie od początku. Ale ta kuweta któą mamy jest po Tigusiu, wielka i zakryta, z dachem i drzwiczkami, które musieliśmy wymontować na początku bo Mała była za mała żeby popchnąć drzwiczki. Widać tydzień w kocim życiu robi ogromną różnicę bo choć kicia nie wydaje się większa niż była, daje radę wejść do kuwety i co najważniejsze, z niej wyjść. Przestała też zakopywać kupki. Może dlatego że czuje się bardziej prywatnie, a może nabrała więcej pewności siebie, bo wiadomo, koty zakopują tym głębiej im niżej w hierarchii się czują. Szczerze mówiąc, zaczynam się bać o Tigusia, żeby się biedny nie zestresował jeszcze bardziej jak Mała będzie się tak panoszyć.
Było także pierwsze wspinanie się po spodniach - ku wyraźnej przyjemności syna który jest wysoki i nogi ma długie, a im dłuższe nogi tym więcej powczepianych pazurków na całej długości :-) Dobrze że miał spodnie, hehe.
A teraz czas na fotorelację.


To moje jedzonko, nie mozes rusyc!

Moje, widzis???


Nie było cie to sobie wesłam do twojego łózecka.

I sobie tu teraz siedze...


Tak? Słucham? No mówiłam ci jus ze teraz ja tutaj sobie leze.





  W końcu sobie posedł. Fajnie tu...


I wiadomość z ostatniej chwili, otrzymane na komórce, bo ja oczywiście siedzę w pracy podczas gdy one tam... Pozostawię bez komentarza :-)