niedziela, 28 czerwca 2015

No to niech Wam będzie

Tylko dwie osoby z całego blogowiska wiedziały dokąd wyjeżdżam, Moja Siostra i Jeszcze Ktoś.
MS od razu rzekła: Ty jesteś nienormalna, już Ci na starość całkowicie bije na dekiel, a nie boisz się bo ja bym się bała, oesu oesu... Po czym zaczęła dawać rady bo ona w takich wakacjach to całkowicie wprawiona jest, w odróżnieniu ode mnie.
JK mówi że to fajnie że się wybieram, że sobie wypocznę, znajdę chwilę na refleksję i będę robić to co chcę. Zadnych rad mi nie daje bo duża dziewczyna jestem i odważna przecież to sobie poradzę.
A ja...
Ja jestem całkowicie pos*ana w gacie, ale to tylko w chwili kiedy się zamyślę, bo jak tak popatrzę na to wszystko co już przygotowałam i co jeszcze mam zapakować to wygląda to mniej więcej tak:
No dobra, co Wam więcj będę owijać w bawełnę. Pantero, nie wyjeżdżam tam gdzie Angoli zabijajo :-) Zostaję w kraju, znaczy wyjeżdżam do Anglii. Czyli do Kornwalii. 
Kornwalia to najbardziej wysunięty na południowy zachód fragment Wielkiej Brytanii. Fascynuje niepowtarzalnymi krajobrazami - strome klify sąsiadują z zacisznymi plażami obmywanymi niemal turkusową wodą, a liczne niewielkie zatoki kuszą wielbicieli żeglarstwa i nurkowania. Zagubione wśród wrzosowisk średniowieczne zamki nadają uroku i tajemniczości tej krainie, która na stałe zagościła w arturiańskich legendach, a tutejszy górniczy krajobraz został wpisany w 2006 roku na listę UNESCO. Jedną z najważniejszych dziedzin gospodarki regionu jest turystyka. Nic dziwnego, bo cała Kornwalia ma wiele do zaoferowania zarówno wielbicielom zabytków, przyrody, jak i aktywnego wypoczynku. Kornwalia to ulubione wakacyjne miejsce Brytyjczyków, które w niczym nie przypomina reszty Wysp Brytyjskich. Jest tu ciepło, wręcz egzotycznie, tutejsze widoki są wyjęte jak z obrazka, a każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Kornwalia od dawna była na mojej liście marzeń. Bo to wcale nie jest łatwo wybrać się w taką podróż. Wyobraźcie sobie, że jadąc na wczasy egzotyczne płaci się, pakuje się dwie walizki, wsiada się do samolotu i się jedzie. Z lotniska Was odwiozą do hotelu, w hotelu dadzą jeść i pić, wszystko macie załatwione, easy peasy jak to u nas mówią. A wyjazd taki jaki ja sobie zaplanowałam to już całe przedsięwzięcie logistyczne.
No bo... jadę pod namiot. Sama. Do przejechania mam 569 mil w jedną stronę, czyli 915 kilometrów. Na jednym baku powinno spokojnie wystarczyć. Gugiel pokazuje że z korkami powinnam to zrobić w dziewięć godzin i piętnaście minut. Kłopot w tym że najdłuższą podróż bez przystawania jaką do tej pory odbyłam to było dwie i pół godziny. No ale przypuśćmy że przejadę trzy, to będę się musiała zatrzymać ze trzy razy, tak więc liczę dwanaście godzin.
Trochę sobie teraz w gębę pluję, ale chciałam to mam, zamówiłam sobie pole namiotowe na samym końcu świata, czyli Land's End. Mogłam gdzieś w środku półwyspu to bym miała lepszą bazę wypadową. Ale trudno, kobyłka u płotu. I tak będę tam tylko spała. Plan mam bardzo ambitny, bo jak na początku chciałam tylko pozwiedzać plaże tak teraz chciałabym zobaczyć wszystko a do tego to bym chyba potrzebowała z rok albo i więcej. 
Na liście obowiązkowej są:

Eden Project

 Land's End

Minack Theatre 

St Ives 

The Lizard Point 

A oprócz tego:


*Wszystkie fotografie z internetu

I tysiące innych atracji, zamki, ogrody, muzea, porty, O boszsze jak ja to wszystko pogodzę. No cóż, najwyżej będę musiała powrócić. Na razie mam nadzieję porównać rzeczywistość do obrazków, czy się oczywiście na blogu pochwalę. 
A tymczasem lecę się dalej pakować. Namiot mam, trzyosobowy to będzie w sam raz dla mnie, śpiwór mam, matę do spania, koc, krzesełko, matę piknikowo-plażową, suchy prowiant, mokry prowiant, kosmetyki, malutką kuchenkę gazową z resztkami gazu znalazłam w garażu i małą lampkę gazową, na pewno się przydadzą. Latarka, rondelek, naczynia, sztućce, kubki, nóż, otwieracz do butelek, zapałki, baterie, ściereczki, gumowce w razie czego, ładowarki, nie chciałabym niczego zapomnieć, bo chociaż w dzicz nie jadę, to chciałabym mieć wszystko pod ręką. 
No nie wiem co jeszcze może mi się przydać, może macie jakieś sugestie? 
To tymczasem, jeszcze jutro się odezwę a potem to już sporadycznie. 
:-) 


sobota, 27 czerwca 2015

Post którego miało nie być ale się napisał

Obiecałam jeszcze jednego posta przed wyjazdem i będzie, ale dzisiaj choć nie miałam to musiałam, och musiałam się pochwalić. Na zakupach dzisiaj byłam. Wiadomo, jak to na wakacje jechać i zakupów żadnych nie robić. Wyjechałam na chwilkę, tylko po niezbędne brakujące rzeczy, których spis zrobiłam wczoraj. Lista niezbędnych rzeczy wyglądała tak:


Oczywiście trzy ostatnie pozycje to uzupełnienie lodówki dla Synusia, no dobra jakby się kto czepiał to nie trzymam mąki w lodówce ale jeszcze wypiekam chleby w weekend to potrzebowałam.
Z listy nie zakupiłam mydelniczki (bo nie wiem po co ją wpisałam) i nitki do zębów (wezmę tę którą mam w domu bo mi się nie chciało do Sainsbury's jechać a tylko tam mają taką jaką chcę). 
Za to, oprócz przedmiotów z listy, trzech reklamówek suchego prowiantu i jednej torby mokrego, przytaszczyłam do domu następujące (niezbędne) rzeczy osobiste:
- Szampon Herbal Essences
- Odżywka do włosów Loreal
- Suchy szampon
- Płyn do higieny intymnej
(O cholera! Nie kupiłam dezodorantu!)
- Środek do opalania SPF 15
- 2 paczki husteczek do oczyszczania twarzy
- 1 paczka mokrych husteczek Andrex (tych do spuszczania w toalecie)
- 4 paczki mokrych husteczek podróżnych 
- pasta do zębów Sensodyne
- 1 Ibuprofen
- 1 Paracetamol
- 2 paczki wacików (tych spłaszczonych, nie wiem jak się to po polsku nazywa, jak wyjeżdżałam to takich nie było)
- 4 ręczniczki kuchenne
- skarpety 15 DEN (takie krótsze antygwałty)
oraz 
- śliczną białą bluzkę lnianą
- przepiękną granatową bluzkę bez rękawków z kwiatuszkowym haftem przy szyi i na dole
- szary t-shirt
- szary t-shirt z kwiatkami na przodzie
- legginsy z biało czarnym wzorem
- cudowną sukienkę dzienną czarno-białą z delikatnym wzorem
- szaro-różowe spodnie trekkingowe, będą się komponowały z moimi Skechersami
- i trzy pary majtek :-)
Wszystko już przymierzone, spróbowane jeszcze raz i zaakceptowane przez lustro :-)
Nie muszę Wam mówić jak poprawiłam sobie tym humor.

Aaaa... jeszcze jedno Wam powiem. Taki krótki apdejt o Tigusiu.
To już cztery tygodnie minęłu odkąd Tiguś miał ten wypadek, nie wiadomo z czym, albo spadł albo coś go pogryzło. Jakiś zwierz większy, nie pchła przecież. Łapka jeszcze jest trochę zdrętwiała, ale już widać wyraźną poprawę. Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie kontrolnej, skończył już dwa kursy antybiotyków doustnych i dwa kursy tego długoterminowego, w zastrzyku. 
Szczęka mi opadła jak zobaczyłam pana weta. Wysoki, przystojny, trochę łysiejący i w okularach, ale nic mu to nie ujmowało,  zaczął z Tigusiem się bawić jak z kolegą, a ten o dziwo mu na wszystko pozwalał, jeszcze nigdy nie był taki zrelaksowany w gabinecie. Nie uwierzylibyście, mówię Wam, zamiast gryźć jak on Tiggy ma w zwyczaju, dotykał go tylko łapą żeby "powiedzieć" że go boli. Po prostu nigdy, przenigdy nie spotkałam takiego weta. Tiguś dostał ostatni zastrzyk, mamy wrócić po moich wakacjach na kolejną kontrolę. Tylko się cholera zapomniałam spytać pana weterynarza czy wolny jest, ale tak to jest jak się zapomni języka w gębie. Zapytam następnym razem ;-)

I to by było na tyle, w następnym poście będzie co zamierzam i jak. Wypatrujcie. A póki co, udanej niedzieli Wszystkim życzę. Buźka.


piątek, 26 czerwca 2015

Humor na piątek

Idąc za ciosem wczorajszego posta dzisiaj śmiejemy się z grubasów.
Ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha...
Zapraszam.


*****
Trzech chłopców przechwala się, który z ich wujków jest ważniejszy:
- Do mojego wujka mówią "proszę pana", bo jest dyrektorem szkoły! - mówi pierwszy.
- Mój jest biskupem i mówią do niego "ekscelencjo" - mówi drugi.
- A mój waży 200 kilo i wszyscy mówią do niego "o Boże"!


*****
Mały Jasiu jedzie z mamą w tramwaju.
W pewnym momencie nagle krzyczy:
- Patrz mamo jaka gruba baba! Ona ma brzuch, aż na kolanach!
Zawstydzona mama wzięła Jasia za rękę i wysiadła.
Tłumaczy malcowi:
- Jasiu takich rzeczy nie mówi się na głos, o tym możemy sobie porozmawiać w domu!
Jadą z powrotem tramwajem i znowu ta sama baba siedzi.
A Jasio krzyczy:
- Mamo o tej grubej babie to my sobie w domu pogadamy, nie?


*****
Przychodzi gruba baba do lekarza.
Lekarz pyta:
- Bierze pani te tabletki na odchudzanie?
- Tak, biorę.
- A ile?
- Ile, ile... Aż się najem!


*****
- Dlaczego bijesz tego małego chłopca?
- Bo nazwał mnie grubasem!
- I co, myślisz, że od tego schudniesz?


*****
Jaka jest definicja odważnego mężczyzny?
To facet, który wraca zalany w trupa do domu, przy tym koniecznie pokryty na całym ciele szminką różnych kolorów, pachnący damskimi perfumami, i który podchodzi do żony, daje jej soczystego klapsa w tyłek, a potem mówi:
- Ty jesteś następna, grubasku...


I na koniec z życia wzięte, znaczy osobiście podsłyszane podczas wizyty.
Pięcioletnia dziewczynka obejmuje mamę, całuje i mówi:
- Mamusiu, tak Cię kocham, jak dorosnę to chcę być taka wielka i gruba ja Ty!


I UWAGA! Ogłoszenie parafialne. Przed wyjazdem będzie jeszcze jeden post. Wypatrujcie.

Wesołego weekendu!



Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy- potwornie dobre dowcipy!

czwartek, 25 czerwca 2015

Lustereczko powiedz przecie

Ja chyba muszę pozmieniać lustra w domu.
Bo niby wszystko jest w porządku, patrzę na siebie, fajna babka, nie za szczupła ale nie za gruba, trochę zbędnego tłuszczu ale do otyłości to mi jeszcze daleko. Zakładam dopasowaną bluzkę, legginsy, wyglądam nawet nawet. Obracam się w prawo, lewo, no dobra, parę wałeczków jest tu i ówdzie, ale co się będę przejmować, przecież jest wiele kobiet grubszych ode mnie. Przecież nadal wchodzę w stare ubrania. Przesyłam sobie całusa do lusterka i wychodzę. pełna pewności siebie i zadowolona.
A potem dostaję zdjęcia z imprezy.
Nalana gęba.
Nie wiem co na szyi zamiasta podbródka.
Wystający kałdun (brzuch jakby ktoś nie wiedział).
Plecy jak u dobrze wykarmionej świni.
Tłuste ramiona.
Tylko tyłek i nogi w porządku.
Jakby ktoś obciął dwie baby w połowie i je pozamieniał.
To ja już nie wiem, przecież ja siebie w lustrze widzę zupełnie inaczej. To co, aparat mnie zniekształca?
Bueeeeeee.....

środa, 24 czerwca 2015

Trzy wieszczki

Będzie bardzo osobiście.
Problemy mam natury uczuciowej. Nie będę się tu na blogu wywnętrzać bo to sprawa moja i muszę sobie z nią poradzić. Mam nadzieję że ta krótka przerwa urlopowa pomoże mi jakoś we łbie wszystko poukładać, bo na razie to kiepściutko jest.
Jestem osobą dość zamkniętą, introwertyczną, wolę słuchać niż opowiadać o sobie, choć czasami mnie to męczy i niejednokrotnie już to na blogu opisywałam więc się powtarzać nie będę. Tymczasem wczoraj...

Zadzwoniłam do Taty z życzeniami na Dzień Ojca, Tata życzeń wysłuchał, podziękował, zamienił parę słów po czym udał się na spokojne oglądanie swoich ulubionych wiadomości na TVN24 i oddał słuchawkę Mamie. Porozmawiałam z Mamą o duperelach, jak to zwykle bywa i już miałyśmy kończyć, kiedy zapytała mnie czy jeszcze coś chcę powiedzieć. Nastąpiła w słuchawce niezręczna cisza po czym... się rozpłakałam. I opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami.
Mama była w szoku. Nie po tym CO powiedziałam, ale ŻE w ogóle powiedziałam, bo przez całe nastolactwo, potem przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa, nigdy nie mówiłam jej nic tak bardzo osobistego. Opowiadałam i płakałam, a Mama słuchała, wtrącając co chwilę jakieś pytanie. Nie oceniała, nie pouczała, po prostu pocieszała i pokazywała swój punkt widzenia. Kiedy w pewnym momencie zdumionym głosem obwieściła odkrywczo: "Bo Ty się w chooj zakochałaś!" wybuchłam śmiechem. Tak, dokładnie tak jak powiedziała. Zakochałam się. W chooj.
Mama radzi cierpliwość, według niej jak ma być to będzie i nic nie można z tym zrobić. Według niej powinnam to wszystko olać, żyć jak żyłam, przestać się przejmować. Ja się z tym nie zgadzam, uważam że sami jesteśmy kowalami własnego losu, ale jednak w głębi duszy przyznaję jej rację. Nic nie mogę zrobić. To znaczy mogę ale jest to sprzeczne z moim sumieniem, a z sumieniem się gryzła nie będę. Jak ma być to będzie...

Unoszona falą płaczu zadzwoniłam do siostry. Ona najpierw się zaśmiała, potem spoważniała, wysłuchała, nie oceniała, nawet pytań za wiele nie zadawała, w końcu stwierdziła: "Ty się zakochałaś! No to masz prze*ebane," No mam. Prze*ebane.
Siostra dużo w życiu przeszła, ma do mężczyzn stosunek... obojętny to za wiele powiedziane. Usłyszałam wiele gorzkich i dosadnych słów na temat płci przeciwnej, ale ona młoda jest jeszcze więc jej to wybaczę. Ona narwana trochę jest w charakterze, to i jej porady trochę narwane. Nie powiem że nie mądre, ale do mojej osobowości ani do charakteru sprawy jakoś mi nie pasują. W odróżnieniu od Mamy Ona by z kolei wzięła sprawy we własne ręce, porozstawiała wszystkich po kątach i zarządziła własny porządek świata. Może i tak, może gdzies tam w innej czasoprzestrzeni ja też bym tak postąpiła. Ale tutaj nie mogę. Po prostu mi się nie godzi brać sprawy we własne ręce...

Zrządzeniem losu moment po tym odezwała się koleżanka, moja Skypowa przyjaciółka, przed którą rzadko bo rzadko ale udało mi się kilka razy otworzyć. Wybuchając płaczem, z rozmazanym makijażem, czerwonymi oczami i zasmarkanym nosem (tak, widok płaczącej brunetki za piękny nie jest, blondynki niech sobie za to płaczą do woli), opowiedziałam jej wszystko, to znaczy dopowiedziała bo część już wiedziała. Wysłuchała, popłakała razem ze mną wspominając swoje perypetie i w pewnym momencie stwierdziła: "A pamiętasz jak Ci mówiłam że się zakochasz i będziesz miała przewalone? No to się wzięłaś i zakochałaś!" No mam. Przewalone.
Koleżanka radzi zostawić sprawy własnemu biegowi, ale nie przestawać myśleć, ściśle monitorować i postarać się znaleźć wyjście z sytuacji w różnych scenariuszach wydarzeń. Według niej człowiek ma zawsze do wyboru przynajmniej dwie drogi, zazwyczaj jest ich znacznie więcej ale co najmniej dwie. I to od niego samego zależy którą drogę wybierze. Nie znaczy że wybierze dobrze, ale odpowiedzialność może złożyć tylko sam na siebie. Przy okazji naświetliła mi bardzo ciekawą rzecz, o której nie pomyślałam. W aktualnej sytuacji czas nabiera niesamowitego rozpędu i dzieje się każdego dnia bardzo wiele, bez naszej świadomości i wiedzy, zazwyczaj gdzieś w tle. I nawet nie robiąc nic coś tam jednak robisz. Poradziła mi też znaleźć sobie jakiś czynnik pocieszjący, nie, nie alkohol :-), coś w stylu dobrego ducha który wierzę że nade mną czuwa i który wie że będzie dobrze. Co to "dobrze" oznacza tak naprawdę nie wiemy bo to się okazuje dopiero po czasie i coś co może oznaczać tragedię w jednym miejscu może się okazać zbawieniem w innym. Bo wszystko dzieje się w jakimś celu.

Wszystkie trzy były dla mnie pocieszeniem, natchnieniem, ukojeniem. Obudziłam się rano spokojniejsza, choć w głowie myśli kołaczą się nieustannie.
Wezmę sprawy we własne ręce. Znaczy zacznę przygotowywać się do wakacji. Teraz to staje się priorytetem. Resztę zostawiam losowi, niech się wszystko rozstrzyga gdzieś w tle. Będę od czasu do czasu monitorować żebym nie zaprzepaściła szansy gdy się pojawi. Będę płakać bo płacz przynosi mi ulgę. Będę czekać na zakończenie które na pewno nadejdzie, obojętnie z której strony. Bo nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma jakiś cel.

I proszę Was wszystkich, czymcie za mnie kciuki żebym se miała siłę rękę odgryźć zanim sięgnę po telefon.
Ament.


wtorek, 23 czerwca 2015

Już za tydzień

Taka zajafka tylko, trzy fotki.  Tam będę już za tydzień :-))) Nie mogę się doczekać. Szkoda że będę sama, ale wszystko dzieje się po coś. Tak że, Moi Mili, jeszcze tylko kilka dni nadawania i będę musiała zamilknąć, bo poza komórką i aparatem do robienia zdjęć innego sprzętu nie biorę. Za to potem powalę Was ilością :-)






poniedziałek, 22 czerwca 2015

I znowu ten poniedziałek

W sobotę grałam w turnieju badmintonowym i nawet zanotowałam mały sukces, bo dojście do półfinału z partnerem z którym nie tylko nigdy wcześniej nie grałam, ale nigdy go wcześniej na oczy widziałam. Więc jak mi go przydzielili to nie mogłam oczu oderwać i musiałam się napatrzeć za wszystkie czasy. Koleżanka z którą grałam żeńskiego doubla bardzo mi zazdrościła, widziałam :-) No bo chłopak wysoki, przystojny, buzia jak z obrazka, lat 24. I w dodatku bardzo dobrze grał. Czyli dobraliśmy się razem, żebym tylko była te ze dwadzieścia lat młodsza, ach...
No ale ja nie o tym miałam. Po tym turnieju, na którym dałam z siebie bardzo wiele, cały wczorajszy dzień spędziłam na nicnierobieniu bo bolały mnie prawie wszystkie mięśnie i lewa kostka. Jak to jest, biega człowiek, chodzi te kilometry, wydaje się że kondycja u niego dość dobra, a tu po takim turnieju wszystko z człowieka uchodzi. No cóż, takie są chyba uroki dania z siebie prawie wszystkiego. Następny turniej w październiku, też idę :-)
Sprawy miłosne mi się bardzo pokomplikowały i o tym miałam napisać. Nie wiem, może wymyślam, może to wszystko komplikuję w swojej głowie, w każdym razie żeby nie zwariować postanowiłam spisywać swoje myśli w formie Listów Do N. (N. czyli... Nie Powiem). I tak siedzę sobie wieczorami w łóżku i zamiast czytać piszę. Opisuję co mi się przydarzyło w ciągu dnia, co zamierzam robić dnia następnego, opisuję co w danej chwili myślę i co myślałam zanim zaczęłam pisać, kłócę się na papierze sama z sobą i zadaję setki pytań na które nie znam odpowiedzi. Czasami się uśmiecham, w większości jednak płaczę. I jak sobie tak popiszę i sobie tak posmarkam w chusteczkę, to zasypiam jak niemowlę po to aby obudzić się około czwartej rano i nie móc już zasnąć aż dopiero po szóstej, czyli zaraz zanim trzeba wstać. I wtedy mi się śnią różne niestworzone rzeczy. Dzisiaj na przykład uciekałam przed zboczeńcem który nie dość że chciał mnie zgwałcić to jeszcze mnie zaciupać jakimś narzędziem. Na szczęście jakoś zgubiłam się w tłumie Hiszpanów. Ale dobrze pamiętam to napięcie, tę nerwową ucieczkę w piżamie, popsuty nagle samochód, zbieganie po schodach...Ech, koszmar. Dobrze że żyję :-)
A dzisiaj rano wstalam z mocnym postanowiem nie martwienia się, bo co ma być to będzie. Żeby to tylko tak było łatwo zrobić jak łatwo powiedzieć. W każdym razie, myślę że ten tydzień zadecyduje o nabliższej przyszłości więc niech się już wreszcie skończy, chociaż jeszcze na dobre się nawet nie zaczął, bo ja w spokoju chcę sobie pojechać na wakacje. A wyjeżdżam już za dokładnie siedem dni. Ament.

Pozdrawiam spod zachmurzonego nieba.

piątek, 19 czerwca 2015

Humor na piątek



Depresje depresjami ale pośmiać się trzeba. I żeby tak zupełnie nie zwariować to dzisiaj pośmiejemy się z... wariatów :-)
Zapraszam.



*****
Jadą wariaci autobusem i zepsuł się autobus. Wariaci pouciekali tylko kierowca był normalny i poszedł zobaczyć co się zepsuło. Idzie jeden wariat i mówi:
- A ja wiem co się zepsuło.
- A idź mi stąd wariacie - odpowiada kierowca.
Przychodzi po raz drugi i mówi:
- A ja wiem co się zepsuło.
- A idź mi stąd wariacie - odpowiada kierowca.
Sytuacja powtarza się po raz trzeci a wariat mówi to samo:
- A ja wiem co się zepsuło.
Zdenerwowany kierowca pyta się:
- No co?
- Autobus.


*****
Dwóch wariatów rozbraja bombę..
- A jak wybuchnie? - pyta się jeden
- Nic nie szkodzi, mam drugą...


*****
Psychiatra bada pacjenta za pomocą testu, czytając:
- Ostatniej niedzieli był straszliwy wypadek drogowy. Motocyklista został rozjechany przez samochód tak nieszczęśliwie, że stracił głowę. W chwilę potem motocyklista wstał, podniósł głowę i poszedł do najbliższej apteki, żeby przykleić ją do tułowia.
W tym miejscu badany uśmiecha się z niedowierzaniem.
- Pańska historia nie trzyma się kupy. Przecież apteki w niedzielę są zamknięte!


*****
Rozmawiają dwaj psychiatrzy
- Wiesz - mówi jeden z nich - mam fantastycznego pacjenta. Cierpi na rozdwojenie jaźni i obaj płacą.


*****
Idą ulicą paranoik i schizofrenik. Nagle paranoik mówi:
- Ty, chodźmy na drugą stronę, z naprzeciwka idą dresiarze, jeszcze nas zleją.
- Spoko, nie paranoizuj, idziemy dalej.
Zrównali się z dresiarzami, ci ich zaczepili, szast-prast-chlast - schizofrenik pozamiatał dresami ulicę, idą dalej. Paranoik pyta:
- Ty, ćwiczyłeś jakieś sztuki walki czy coś?
- Skądże. To proste. Ich było pięciu, a mnie - dziesięciu.


*****
W domu wariatów dyrektor zarządził pomalowanie ścian na brązowo. Drugiego dnia widzi ściany obdrapane, więc jeszcze raz zarządza malowanie na brązowo. Kolejnego dnia sytuacja sie powtarza. Zdenerwowany dyrektor kazał więc pomalować ściany na zielono. Następnego dnia widzi jak wszyscy wariaci siędzą i patrzą na ściany, dyrektor z irytacja pyta:
- A co wy tu robicie?! Na co jeden z wariatów:
- Csiiiiiii! Czekamy aż czekolada dojrzeje!!!!!


*****
Zostało 3 pacjentów w domu wariatów i postanowili ich wypuścić. Ale nie mogą ich przecież wypuścić bez powodu. Wymyślili więc sposób aby spytać się ich co by sobie kupili gdyby mieli 1000 zł. Wołają pierwszego i się pytają:
- Co byś sobie kupił gdybyś miał 1000 zł?
- No, ja bym pojechał do Hiszpanii.
To było normalne, więc go wypuścili. Drugiego się pytają:
- Co byś sobie kupił gdybyś miał 1000 zł?
- No, ja bym sobie kupił rower górski.
To też było normalne, więc go wypuścili. Trzeci wariat oglądał sobie d*pę w lusterku.
Dyrektor zadał mu to samo pytanie co pozostałym:
- Co byś sobie kupił gdybyś miał 1000 zł?
A wariat odpowiada:
- No, ja bym sobie kupił nową d*pę, bo ta mi chyba pękła na pół.


Wesołego weekendu!

czwartek, 18 czerwca 2015

Niech

Dzisiaj króko niesłychanie bo tylko to jedno mam do powiedzenia:

NIECH SIĘ JUŻ TEN TYDZIEŃ SKOŃCZY BO MNIE TRAFI SZLAG!

Koniec.

środa, 17 czerwca 2015

Tym razem troszkę inaczej

Cieszę się że pojechałam wczoraj do North Berwick. Cały dzień chodziłam jak struta, nerwy mnie zżerały, w pracy zapieprz aż się kurzy, w domu pusto, mimo że dziecko, ale co z niego za pożytek, cały dzień tylko na kompie siedzi i gra. No niech gra, cały rok nie gra to niech se poszaleje na wakacjach, a matka sama. I tak sobie siedziałam i nic nie było w telewizorze, durny łeb powtarzał cały czas - idź biegać, idź biegać, no chociaż nad morze sie przejdź, kalorie zgub.
A serce podskoczyło, nałożyło lekkie butki, złapało za kluczyk od samochodu i powiedziało: jadę :-)
Bo tak sobie pomyślałam, wsiądę i wyjadę i będę tak jechać jak mnie droga poniesie i się zobaczy. Wybrałam fajną drogę, małą, pokręconą, wśród pól i łąk. Późno już było, po dwudziestej, a ja sobie jechałam i jechałam i zaczęłam się zbliżać do North Berwick od tej strony co jeszcze nigdy nie podjeżdżałam i nawet nie wiedziałam że się da. No to pomyślałam, wstąpię. No i wstąpiłam na plażę. Bo ja Wam powiem coś, plaże mamy bardzo fajne i można tak sobie spacerować i się delektować, ale ta jedna jedyna działa na mnie tak uspokajająco. Wiele razy w przypływie depresji tam mnie ciągnęło i wystarczyło sobie posiedzieć na kamieniu czy piasku, popatrzeć w wodę, posłuchać... Tym razem było tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze odpływ, po drugie pora dnia, po trzecie warunki pogodowe. Nie padało ale było zachmurzone cały dzień, wiecie, taka pogoda barowa, tylko że bez deszczu. W dodatku temperatura idealna, nie za ciepło, nie za zimno, a o najważniejsze bezwietrznie. Jednym słowem
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały, 
Peliczaple stały smutcholijne 
I zbłąkinie rykoświstąkały.
Zawsze sobie to powtarzam jak jest tak cicho. Od razu nastrój mi sie polepsza, bo jakże nie? 
Posiedziałam sobie chwilę na plaży, pochodziłam, a potem poszłam na skały. I w końcu zrobiłam parę zdjęć. Niesamowicie jak wszystko inaczej wygląda przy głębokim odpływie! Zdjęcia szaro-bure, jak pogoda. Bez podpisów, bo i po co? To jest naprawdę groźne Morze Północne :-)



















Dla porówniania możecie sobie te zdjęcia porównać z tymi z ubiegłego roku, kiedy wiało tak że mi łeb prawie urwało. 
W każdym razie, do domu wróciłam w świetnym nastroju, spałam od jedenastej wieczorem do siódmej rano bez pobudki a dzisiaj jest pięknie. Chociaż nie za oknem ;-)

Pozdrawiam!

wtorek, 16 czerwca 2015

Tak się zastanawiam...

Zastanawiam się czy to świat jest taki pokręcony czy sami go sobie tak kręcimy...

Powinnam się cieszyć a płaczę. Nie dosłownie, wirtualnie. W dodatku wciąż nie wiem czy jestem egoistką. Wydaje mi się że nie. Dałam na chwilę głowie porządzić, teraz przynajmniej jednego jestem pewna. Serce nie sługa, ale też nigdy Cię nie zawiedzie.

Pozdrawiam.

niedziela, 14 czerwca 2015

Nie obawiajcie się fejzbuka

Odkąd się na niego zapisałam w 2009 roku, Facebook stał się powoli częścią mojego życia. Swoje grono znajomych budowałam powoli i nie każdego do niego dopuszczam. W tej chwili liczy ono dokładnie 100 osób, z tego zaledwie kilkoro znajomych to osoby z którymi sie (jeszcze) osobiście nie spotkałam. Są to osoby z blogosfery, które darzę szczególną sympatią i z którymi wymieniamy prywatną korespondencję od czasu do czasu. Cała reszta to faktycznie, bliżsi i dalsi znajomi plus rodzina. Z wyjątkiem moich dzieci które nie chcą być moimi fejzbukowymi friendami więc trudno, trzeba się z tym pogodzić.
O zaletach fejzbukowania nie będę się za bardzo rozwodzić, jest mi to potrzebne w tej chwili do życia niemal jak powietrze. Czasami jest to jedyna forma kontaktu z ludźmi których potrzebuję. Nie  w znaczeniu "Hej Zdzisiek, przyszedłbyś mi kran naprawić bo cieknie", ale tak po prostu, po ludzku pogadać, a przynajmniej dowiedzieć się co u nich słychać. Cieszę się gdy moi znajomi są szczęśliwi, smucę sie gdy mają problemy. Pragnę dzielić sie z nimi moim życiem na tyle na ile jest to możliwe, oczywiście w tym celu nauczyłam się umięjętnie korzystać z możliwości platformy bo nie dla wszystkich wszystko co umieszczam jest przeznaczone.
I właśnie, w tej chwili napisze co mnie szczególnie denerwuje. Denerwuje mnie gdy ludzie graja w jakieś gry i zapraszają mnie do nich. OK, nauczyłam się z tym radzić, po prostu ustawiam opcje że nie chcę tego widzieć i już. Nie ze wszystkim tak się da, trudno. Już się powoli przyzwyczaiłam że tablicę zalewa mi fala śmieciowych informacji, jak na przykład podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Po prostu przewijam i się nie przejmuję. Ale denerwujące to jest.
Teraz kwestia która za mną chodzi już od dawna. Szpiegowanie. Już kilka razy zdarzyło mi się widzieć na mojej tablicy apel rozwiedzionego znajomego aby zastanowić się i wybrać którą z dwóch eks małżeńskich znajomości pragnę utrzymać, bo osoba eks używa mojego profilu do szpiegowania rzeczonego znajomego. No cóż, wiadomo że jak się poznało kogoś z dobrodziejstwem inwentarza to się utrzymywało kontakt z każdym z małżonków czy to razem czy oddzielnie. A teraz trzeba wybrać. Przyznaję się, wybrałam mniejsze zło, czyli tę osobę z eksmałżeństwa którą lepiej lubiłam lub z którą miałam lepszy kontakt. Bo nie chcę stracić znajomości z powodu ludzkich przepychanek.
Jest kilka osób, z którymi przestałam chcieć utrzymywać kontakt z różnych względów. Uznałam że usunięcie ich z listy znajomych nie wystarcza, bo zawsze mnie na przykład może skorcić chęć zajrzenia, co tam u nich. Cóż, zwykła ludzka przypadłość. Bo to że oni nic sie o mne nie dowiedzą to jest jasne, mój profil publiczny pokazuje bardzo limitowane informacje. Właściwie nic. Ale jak w przypadku powyżej, mogą mieć do mnie dojście przez wspólnych znajomych i wykorzystać informacje przeciwko mnie. W zasadzie to powinno mi to zwisać cienkim bolkiem ale od jakiegoś czasu promuję radykalne cięcie zamiast długiej agonii. No to takie osoby po prostu blokuję. Zablokowana osoba nie może widzieć mojego profilu, ani ja jej. Po prostu znika. Znikają wszystkie informacje, posty i komentarze które dodałam na tablicach wspólnych znajomych. Jestem niewidzialna. I o to chodzi.
Albo taka sytuacja. Ostatnio dostałam zaproszenie do dodania do listy znajomych od faceta z którym byłam kiedyś na randce, zupełnie beznadziejnej zresztą. A idź się paść na łąkę. Ani to mój przyjaciel ani znajomy nawet i nigdy nasze ścieżki się nie skrzyżują. To co to za znajomy? Takich znajomości po prostu nie akceptuję. I to co mi się ostatnio przydarzyło a co skłoniło mnie do napisania tego posta. Ni z gruszki ni z pietruszki, dostałam zaproszenie od byłej małżonki mojego znajomego, z którym jestem w bardzo dobrych kontaktach i sobie co nieco komentujemy. Zablokowałam małpę.
Tak że moi kochani, nie obawiajcie się fejzbuka, to jest bardzo fajne narzędzie tylko trzeba się nauczyć z niego korzystać.

A na koniec dodam że ten blog też ma swój profil na fejzbuku, jak jeszcze kto nie był wystarczy kliknąć tu. Idzie mi to jak krew z nosa, ale jakbyście chcieli mi pomóc rozkręcić tę stronę to zapraszam do polubień.

No i tyle wrażeń na dziś. Pozdrawiam słonecznie :-)


piątek, 12 czerwca 2015

Humor na piątek

Pogoda wciąż taka piękna, weekend już za kilka godzin, a dzisiaj będzie o zakochanych. A co!


*******
- Będziemy się bawić w chowanego - proponuje dziewczyna zakochanemu chłopcu. - Jak mnie znajdziesz, będę twoja...
- A jak cię nie znajdę?
- No to jestem za szafą.


*******
Na ulicy spotyka się dwóch gejów:
- Co u ciebie? - pyta jeden
- Aj mówię ci, tak się zakochałem, że nie mam kiedy się wysrać.


*******
Chłopak pyta dziewczynę.
- Czy wyraziłabyś zgodę żeby w razie czego zostać dawcą organów?
Dziewczyna namyślając się przez chwilę odpowiada...
- Z całym przekonaniem mówię tak!
Po chwili chłopak pyta...
- A zgodzisz się ofiarować mi coś dzisiaj wieczór?


*******
Po kilkumiesięcznej, namiętnej znajomości dziewczyna pyta swojego wybranka:
- Znamy się już tak długo. Czy nie powinieneś przedstawić mnie swojej rodzinie?
- Jak sobie życzysz. Ale w tym tygodniu jest to niemożliwe. Żona z dziećmi wyjechała do teściów.


*******
Ojciec przyłapuje młodzieńca całującego córkę.
- Pan całujesz moją córkę! Spodziewam się, że wiesz pan, co teraz powinien zrobić szanujący się mężczyzna?!
- Wiem doskonale, czekam tylko, aż zostawi nas pan wreszcie samych...


I wisienka na torcie 


*******
Pewien młody proboszcz podczas spotkania z biskupem poprosił o radę, jak prawić kazanie, aby nie było nudne. Doświadczony duchowny rzekł:
- Zacznij tak: "Zakochałem się...", zrób krótką przerwę i kontynuuj: "...w mężatce...", poczekaj, aż ludzie poszemrają i dodaj: "z dzieckiem". I znowu po chwili dokończ: "... na imię jej Maryja." Tym przyciągniesz ich uwagę.
Proboszcz wrócił i w niedzielę na mszy zastosował się do rady:
- Biskup się zakochał!...
- ...w mężatce...
- ...z dzieckiem...
- Mówił, jak ma na imię, ale zapomniałem.

Wesołego weekendu!

czwartek, 11 czerwca 2015

Co tam u mnie

Taką tylko krótką notkę popełnię bom zarobiona mocno, w pracy eventa ważnego mamy a jeszcze dzieckiem się muszę zajmować ;-)
Tydzień zaczął się do doopy ale się rozkręca, szkoda że pogoda ma się popsuć na weekend. Ale nic to, damy radę i pogodzie.
Dziecko ma w poniedziałek urodziny a ja ani prezentu ani nic. A i jeszcze jakiś tort by się przydał. Oesu!
Pogoda przewspaniała, od poniedziałku wieczorami z synkiem łazimy po plażach. Nakładam letnie sukienki i udaję jego dziewczynę. W dużych ciemnych okularach nawet mi się udaje, najwyżej se niektórzy pomyślą że dziewczyna w ciąży, hue hue.
Wczoraj na ten przykład zakasałam kieckę i pobiegłam na wydmę, piasek po kolana. Jeszcze lepiej się z wydmy zbiegało. Doopa mnie do dzisiaj boli. Ale ubaw mielim po pachi :-)
I coś mi się zdaje że moje plany urlopowe ulegną przegrupowaniu. To znaczy czas ten sam ale miejsce może sie zmienić. I wszystko :-)
Tak że dzieje się, dzieje, czymcie kciuki ;-)

Pozdrawiam słonecznie!

wtorek, 9 czerwca 2015

Filozoficznie.

Taka sytuacja.
Od kilku dni chodzę jak zombie. Mało jem, mało śpię, dużo chodzę. Jak się tak nachodzę to połowa trosk gdzieś ucieka w siną dal, ale pozostała połowa niestety zostaje, a co ciekawe to ta mniejsza połowa nigdy się nie zmniejsza. Zawsze jakaś połowa zostaje. Jak widać z powyższej wypowiedzi, matematyczka ze mnie żadna, za to filozof, ohoho!
Zmagania duszy z ciałem. Po raz kolejny. Potyczka serca z głową.
Uznałam że należy iść za głosem serca. Głowa za nim podąży. Bo musi, bo nie będzie miała innego wyjścia. I zaakceptuje, w jedną czy drugą stronę.
Moja głowa podpowiada mi różne ciekawe rozwiązania. Zawsze potrafi wymyślić jakieś "przeciw" albo "a co będzie gdy".
Moje serce tylko słucha. I uśmiecha się pogodnie. Moje serce nie ma nic do stracenia.

Pozdrawiam. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rybka na kolację

W poszukiwaniu spokoju wewnętrznego i oczywiście powrotu do jeszcze niedawnej, wciąż nagannej ale jakże bardziej miłej dla oka sylwetki, wybrałam się wczoraj na wieczorny spacer. Kto mnie zna ten wie że wleczenie nogi za nogą męczy mnie niezmiernie więc moje pojedyncze spacery to czasami hardkor, tu podbiegnę, tam przeskoczę, tu się wespnę, stamtąd spadnę... Wyznaczyłam sobie więc trasę w nadziei na spokojne jej przemierzenie w tempie marszowym, jak zwykle, z postanowieniem że zawsze mogę ją skrócić jakby co. Tak więc szłam i szłam i szłam i szłam, kontemplując okoliczności otaczającej przyrody i szybko poruszających się pojazdów, bo część mojej trasy przebiegała wzdłuż ruchliwej ulicy i trakcji kolejowej.
Na ósmym kilometrze postanowiłam zboczyć nieco z trasy i przejść się plażą, a wiadomo jakie łażenie po plaży jest. Ale też chciałam żeby boląca stopa trochę odpoczęła no i odpoczęła, bo po piasku raczej miękko się idzie. Wybrzeże jak wybrzeże, z samych plaż się nie składa, chociaż w Polsce to można mieć inne wyobrażenie. Tak więc częściowo trzeba było iść cieniutką ścieżką pośród zarośli, wzdłuż linii brzegowej, pod sobą mając skały.
Kiedy wkroczyłam znowu na plażę, tak na dziesiątym kilometrze, zauważyłam wędkarza z dwoma wędkami, które to wędki oparte były na stojakach na końcu plaży, a żyłka zarzucona w morze, więc siłą rzeczy trzeba się było schylić pod żyłkami bo inaczej się nie dało. I kiedy się tak schylałam, młody człowiek krzyknął do mnie czy chcę flądrę. Po angielsku oczywiście. Nie dosłyszałam, kazałam mu powtórzyć. Czy chcę flądrę zapytał jeszcze raz (teraz taka mądra jestem nawiasem mówiąc bo co to jest flat fish to wiedziałam ale jakoś mi do głowy nie przyszło że to się flądra nazywa. W domu mnie uświadomili). Podeszłam i zaczęliśmy sobie gadać.
Jeden rzut oka na jego rzeczy powiedział mi z kim mam do czynienia, bo piwko Żubr, musztarda sarepska i kiełbaski morlinki to do kogo mogły należeć? No ale się nie zdradziłam że ja też znać polski, a chłopak mówił z akcentem raczej mało do polskiego podobnym, a że mój akcent też nie jest rozpoznawalny to żeśmy się dogadali. Zapytałam czemu mi chce dać tę flądrę, przecież to była jego jedyna złowiona ryba, powiedział że ma w domu ze dwadzieścia, a przyszedł sobie tu dla relaksu. No tak samo jak ja dla relaksu wybrałam się na spacer. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o morzu, rybkach, wędkach i przynętach, zapakował mi rybkę do foliowej torby i poszłam.
Jak odchodziłam to rybka jeszcze żyła, ale musiałam jeszcze przejść pięć kilometrów, a szłam szybko tak że jak doszłam do domu to syn zapytał dlaczego tak dziwnie chodzę :-) No jakbyś ty synusiu przeszedł w trudnych warunków piętnaście kilometrów, w tym jedną trzecią z żywą rybką w worku to też byś tak wyglądał, odpowiedziałam. Myślałam że ta flądra zdechła po pięciu kilometrach marszu, ale niestety musiałam ją dobić. Nie powiem jak to zrobiłam, pewnie wszyscy robią tak samo. W każdym razie na kolację była smażona flądra z frytkami i surówką z sałaty, ogórków i rzodkiewek, ale że jedną rybką trudno nakarmić dwie osoby, w tym jedną wchłaniającą wszystko co się nie rusza i nie jestem nią ja, to dołożyłam upieczoną pierś kurczaka którą trzymałam w zamrażarce na wszelki wypadek. Po nierównym podziale zostało dla mnie kawałek ogona flądry i końcówka kurczaczego cycuszka, ale doładowałam sałatą i było git.
I tak to połączyłam przyjemne z pożytecznym.

Pozdrawiam cieplutko :-)


piątek, 5 czerwca 2015

Humor na piątek

Dzisiaj do pracy jechałam... pociągiem. Do stacji mam ze dwa kilometry, miałam dojechać autobusem, ale ranek taki piękny że poszłam piechotą. Mapa mówiła że dojdę w pół godziny, doszłam w dwadzieścia minut i się nudziłam. No więc dzisiaj o pociągach.


*****
Dwaj Rosjanie jadą pociągiem transsyberyjskim. Wyszli na korytarz zapalić. Jeden mówi:
- Zdrastwuj, kuda jedjosz ?
Drugi mówi:
- Ja jedu iz Maskwy w Nowysybirsk.
Pierwszy na to:
- Charaszo, a ja jedu iz Nowowosybirska w Maskwu
Palą dalej i po pewnej chwili jeden z nich mówi z zachwytem w głosie:
- Wot k**wa tiechnika!


*****
W telewizji nadano film o starożytnym Babilonie. Dopiero podczas emisji autorzy programu zauważyli, że w kadrze przez chwilę widać było pędzącą lokomotywę.
- Ciekawe, czy ktoś z telewidzów to zauważył?
- Tak, przed chwilą dzwonił jakiś kolejarz. Pytał dlaczego lokomotywa miała oznakowania asyryjskie, a nie babilońskie.


*****
Do grupy skinów podchodzi konduktor:
- Bilety do kontroli.
- Spadaj! - krzyczą skini.
Kontroler rezygnuje i podchodzi do starszego pana:
- Proszę o bilet do kontroli.
- Nie słyszał pan co koledzy powiedzieli?


*****
Trzej kolejarze spotykają się po latach. Wchodzą do knajpy, żeby porozmawiać i napić się czegoś mocniejszego.
- Barman! Trzy szybkie, elektryczne!
Potem zamawiają jeszcze "trzy spalinowe", a na końcu "trzy parowe". Po godzinie, wychodząc z knajpy chwiejnym krokiem, któryś stwierdza:
- Gdybyśmy najpierw zamówili parowe, potem spalinowe, a na końcu elektryczne, już dawno bylibyśmy w domu...


*****
Baca chce odbyć podróż rzeźnią Zakopane-Gdynia. W pociągu straszny tłok, cudem znajduje jakiś kawałek wolnego miejsca w przedziale, a tu przed nim cała noc jazdy. Myśli co by tu zrobić, aby móc się przespać. Postanowił zrobić współpasażerów w balona. Udaje strasznie zdenerwowanego. Nagle jeden z podróżnych go pyta:
- Panie, dlaczegoś pan taki zdenerwowany?
- A, bo panocku miałem w tym koszyku pytona i gdzieś mi skurcysyn zwiał!
W ciągu paru sekund przedział został zupełnie pusty. Baca rozłożył się wygodnie na siedzeniu i zasnął. Rano budzi się, za oknem już jasno, pociąg stoi na jakieś stacji. Baca pyta się idącego peronem kolejarza:
- Panocku, czy to Gdynia?
- Nie, Zakopane. Jakiś baran wypuścił pytona, musieliśmy wagon odczepić!


*****
- Panie konduktorze - czy w Zimnej Wodzie staje - pyta pewna zacna pasażerka w prowincjonalnym pociągu.
- Chyba kaczorowi - odpowiada konduktor.


*****
- Tato, dlaczego ten pociąg zakręcowywuje?
- Nie mówi się "zakręcowywuje", tylko "zakręca"!
- No dobrze, to dlaczego on zakręca?
- Bo mu się tory wygły...


Miłego weekendu!


czwartek, 4 czerwca 2015

Krótko bom zarobiona

Drogie Panie i Mili Panowie, obwieszczam wszem i wobec że dokonałam wyczynu czyli zabukowałam sobie miejsce do spania na moje wakacje :-) Wyjeżdżam 30 czerwca. O nie nie nie, nie powiem gdzie. Powiem tylko że będzie to wyprawa samotna, mam nadzieję że ciekawa i na pewno pełna wrażeń. Niektórzy powiedzą że zwariowałam i poniekąd się z nimi zgodzę. A, pokażę Wam tylko zajawkę :-)


Fot. The Telegraph

Pozdrawiam serdecznie

środa, 3 czerwca 2015

Dla tych co nie widzieli

Dla tych którzy nie mają Facebooka lub mają a nie są moimi osobistymi przyjaciółmi, albo dla tych co fejsa dawno już nie zaglądali, przedstawiam dzisiaj trzy zdjęcia.
Zrobione z wydmy na mojej ulubionej plaży, na którą się wybrałam samotnie wczoraj. Nidgy nie udało mi się zrobić tęczy. Tęcz jest u nas pod dostatkiem, tak jak w Polsce burz :-) Ale nigdy moja komórka nie uchwyciła tęczy tak pięknie jak wczoraj, a aparatu jak zwykle nie miałam bo na spacer poszłam a nie zdjęcia robić.

Tadam!

Tu najlepiej wyszło, prawie podwójna tęcza. 


Tu już z nieco innego ustawienia


A tu musiałam się spieszyć bo zaczęła znikać


Tęcza to znak nadziei prawda?

Pozdrawiam kolorowo.

wtorek, 2 czerwca 2015

No i na co mnie to...

Taki prezent dostałam. Od syna i jego dziewczyny. Nie wiem czyj to był pomysł ale był przepyszny :-)




No i na co mnie to bieganie, te spacery, to całe moje niedzielne łażenie...

P.S. Nowy wiersz. Świeżo wypieczony...