sobota, 30 grudnia 2023

Szczęśliwego Nowego Roku

2023 to był zły rok, na wielu frontach. Jeszcze się nie skończył więc podsumowywać się nie ośmielam, szczególnie, że tyle się w ostatnich dwu miesiącach wydarzyło, że w sumie to się nie zdziwię jak się coś jeszcze sp**doli do jutra. 

Jestem poniekąd sfrustrowana, bo tyle mam pomysłów na pisanie, tyle nowych projektów w głowie, a tu ciągle coś, co sprawia, że umysł drętwieje i przenosi się w rejony, w które nie tylko nie chcesz wejść, ale też nie wyobrażałeś/aś sobie nawet, że istnieją. No i dupa taka. Siedzę teraz przy biurku, na kolanach mam koc, bo pod kocem cieplej a chyba raczej z przyzwyczajenia, na kocu leży Migusia a głowa Migusi leży na moim lewym przedramieniu, taż że mam utrudnienie w pisaniu na klawiaturze. I tak się staram wydobyć z czeluści pooranej pamięci cokolwiek, odrobinę chociaż pozytywnego, tak żeby być może uspokoić głowę, uśmiechnąć się lekko do świata, nastroić choćby lekko pozytywnie na następny tydzień, miesiąc, rok. Próbując znależć w tym goownie codzienności jakąć iskierkę dobrego nastroju przeszukuję szare komórki i... jest! Jednak zdarzyło się, całkiem niedawno, coś pozytywnego, nieoczekiwanego i niezrozumiałego. 

W drugi dzień świąt, w dzień moich urodzin, obudziłam się z oczekiwaniem jak zwykle, marazmu, złego humoru, poczucia nieuchronności, że jestem stara, że wszyscy umrzemy... Ale nie, niezwyle lekko mi było, zadziwiająco fajnie i po prostu, tak jakoś beztrosko i nawet bez kupy pod nosem. Myślę sobie, coś na serio nie tak, to nie tak być powinno, powinnam leżeć w łóżku z depresją do południa, a potem wstać obrażona na cały świat, że nie mam urodzinowego tortu, że ja to wszystkim a mnie to nikt, że ja to dzisiaj nawet palcem nie ruszę i w ogóle odwalcie się ode mnie, ja idę się upić... ale nie. Jest mi fajnie, rześko, lekko, słowem czuję się świetnie i młodo. Młodo... młodo... Pytam Chłopa: "Słuchaj, a właściwie to możesz mi powiedzieć, ile ja mam lat?" Chłop na to liczy, liczy, i triumfalnie oświadcza: "No od dzisiaj to pięćdziesiąt dwa!" "Jak od dzisiaj?" - pytam. "Urodziłaś się w siedemdziesiątym pierwszym, teraz jest dwudziesty trzeci no to wychodzi pięćdziesiąt dwa." "Aaaaaaaaa...." - odpowiadam z ulgą. No tak. No to się wyjaśniło. Ja po prostu przez cały ubiegły rok myślałam, że mam pięćdziesiąt dwa lata, a tu taka niespodzianka! To dlatego nie czuję się już stara! W urodziny ubyło mi cały jeden rok :-)

Szczęśliwego Nowego Roku kochani! Życzę Wam, żeby był lepszy niż ten, który właśnie mija. A tym, którym minął świetnie i bez problemów, żeby był co najmniej taki sam. Do zobaczenia w przyszłym roku!




sobota, 23 grudnia 2023

Wesołych Świąt

Co roku o tej porze składamy sobie życzenia. W kraju, w którym mieszkam życzenia świąteczne są proste - Merry Christmas. Czyli po prostu wesołych świat. W Polsce życzenia świąteczne są o wiele bardziej rozbudowane. Życzymy sobie świąt wesołych, zdrowych, spokojnych, pełnych radości i zrozumienia. Ale co tak naprawdę znaczą te zyczenia? Zazwyczaj jest to oklepana formułka, bo tak się robi, tradycyjnie, bez znaczenia. Część ludzi rzeczywiście będzie z zadowoleniem wpieprzać wigilijną kolację lub świąteczny obiad, zależy w jakim kraju i w jakiej cywilizacji mieszkają, bo przecież HALO HALO! Wigilia to zwyczaj tylko w niektórych państwach  kultury chrześcijańskiej. Część ludzi chlapnie sobie kieliszeczek czegoś mocniejszego po wigilii czy winko do obiadu, więc wesołym być przyjdzie im łatwiej i szybciej. A co życzyć komuś, kto będzie zmuszony spędzić je w samotności, w szpitalu, w rozpaczy, w ciemności, w ukryciu, w cierpieniu? Co można jej/jemu życzyć w te święta, skoro i tak wiadomo, że żadno z tych życzeń nie ma prawa ani szansy się spełnić? Jak mam życzyć osobie w żałobie wesołych świąt? Jak mam życzyć osobie w jej być może  ostatnich chwilach - zdrowia, szczęścia, pomyślności?? 

Jedyne co mi przychodzi do głowy w tym momencie to - spokoju i ukojenia.. A dla wszystkich zamiast życzeń, ten wiersz autorstwa Jana Kasprowicza.


Przy wigilijnym stole


Przy wi­gi­lij­nym sto­le

Łamiąc opła­tek świę­ty,

Po­mnij­cie, że dzień ten ra­do­sny

W mi­ło­ści jest po­czę­ty;



Że, jako mówi wam wszyst­kim

Daw­ne, od­wiecz­ne orę­dzie,

Z pierw­szą na nie­bie gwiaz­dą

Bóg w wa­szym domu za­się­dzie.



Ser­cem go przy­jąć go­rą­cym,

Na ście­żaj otwo­rzyć wro­ta —

Oto, co czy­nić wam każe

Mi­łość, naj­więk­sza cno­ta.



A twór­czych po­zba­wił się ogni,

Sro­mot­nie za­mknąw­szy swe wnę­trze,

Kto z bra­tem żyje w nie­zgo­dzie,

Dep­cąc orę­dzie naj­święt­sze.



Wza­jem­ne prze­ba­czyć winy,

Ko­niec po­ło­żyć uster­ce,

A z wal­ki wyj­dzie zwy­cię­sko

Wal­czą­ce na­ro­du ser­ce. 


(źródło: https://poezja.org/wz/Jan_Kasprowicz/23337/Przy_wigilijnym_stole)



wtorek, 12 grudnia 2023

Motto życia

******

Motto życia: oczekuj najgorszego ale miej nadzieję na najlepsze. Zawsze się sprawdzało, to co teraz poszło nie tak???

******

9 listopada, w czasie naszych wakacji na Karaibach, dopadła nas nagła wiadomość, że umarł Dziadek. Choć informacja bardzo nas zaskoczyła i raczej się jej nie spodziewaliśmy, nie byliśmy w szoku. Raczej pogodzeni z losem. Wiedzieliśmy, że kilka tygodni wcześniej Dziadek upadł w łazience i złamał sobie biodro. Natychmiast przeprowadzono operację, zainstalowano mu sztuczne biodro, ale on już tego nie wytrzymał. Wdała się jakaś infekcja, potem zapalenie płuc, nawet podobno covid. No i zmarł w szpitalu, cicho, spokojnie, na środkach przeciwbólowych, trzy miesiące przed swoimi 103 urodzinami. 

Na szczęście tuż przed wypadkiem Dziadek zdążył się zobaczyć z niemal całą rodziną, która w większości przyjechała z Australii. Specjalnie na tę okoliczność drałowaliśmy do South Yorkshire przez ponad cztery godziny tam i ponad cztery z powrotem, jednego dnia. Ale warto było. Pamiętam pożegnanie z Dziadkiem, przytulał mnie bardzo długo i mocno, potem trzymał za ręce, zupełnie jakby się domyślał, że to nasze ostatnie spotkanie. Na szczęście zdążył się pożegnać z nami wszystkimi. Wujek Brian (młodszy syn Dziadka) i jego żona Rena, dowiedzieli się o śmierci ojca już w samolocie powrotnym do Australii...

Pogrzeb odbył się w ubiegły piątek, 8 grudnia. Pomyślicie: co?? Miesiąc po śmierci? No tak tu jest, tutaj nie wyprawia się pogrzebu od razu, tak jak w Polsce. Tutaj musi minąć kilka tygodni i moim zdaniem tak jest jakoś lepiej. Lepiej jest się oswoić z myślą, okrzepnąć z nieobecnością, poukładać w głowie i w życiu. No i dać szanse całej rodzinie na spokojne przybycie w celu ostatniego pożegnania.

Cóż było robić? Rodzina z Australii musiała wsiąść w samolot i ponownie odbyć bardzo długą podróż do Anglii, przybył też wnuk z Hiszpanii z rodziną. Reszta rodziny, mieszkająca w UK miała łatwiej. Poza nami, a właściwie poza moim Chłopem. Otóż Chłop mój, od października pracuje tymczasowo we Francji i z tej Francji na pogrzeb Dziadka się wybierał. 

Plan był taki - w czwartek Chłop przyleci wieczorem do Manchesteru, skąd ja osobiście go odbiorę. Potem pojedziemy do mieszkania Dziadka i będziemy tam nocować, w piątek będzie pogrzeb, Chłop sobie wróci spokojnie do Francji w niedzielę rano, a ja do domu, do Edynburga. Dodam jeszcze, że w każdą stronę Chłop musi lecieć z przesiadką, bo bezpośredniego samolotu do miejsca przeznaczenia w okresie zimowym nie ma. 

Więc w czwartek wyjechałam sobie o godzinie 17:00 z duszą na ramieniu, bo zimno, bo ciemno, bo 420 kilometrów. W dodatku otrzymałam od Chłopa wiadomość, że samolot jest spóźniony, więc jest szansa że nie zdąży na przesiadkę. No ale mówię, trzymajmy się planu i co będzie to będzie. możNo ale jadę. W połowie drogi następna wiadomość - Chłop nie zdążył na przesiadkowy samolot i utknął w Paryżu. Cóż było robić. Ominęłam lotnisko i pojechałam prosto do Dziadka. kolejna godzina dwadzieścia w trasie. Przyjechałam o północy, wykończona. Gadałam po drodze z Chłopem więc wszystko wiedziałam na bieżąco. Air France zajął się przesiadkowiczami naprawdę solidnie, dostali nocleg w Hiltonie, paczkę z prowiantem na kolację, bo restauracja już zamknięta, cały zestaw toaletowy łącznie z piżamą i grzebieniem, i voucher na zakupy na lotnisku. Następnego dnia rano samolot miał wylądować w Manchesterze o 10 rano, więc nawet w korkach spokojnie dojechalibyśmy na czas do domu, żeby się przebrać i zdążyć na pogrzeb o 13:30. Taki był plan.

Miałam wyjechać na lotnisko o 9 rano, żeby sobie spokojnie dojechać zanim Chop przejdzie przez te wszystkie kontrole. Tuż przed wyjazdem otrzymuję jednak wiadomość, że samolot jest opóźniony. Nosz qrva. Najpierw pół godziny, potem godzinę, potem jeszcze trochę. Ale trzymam rezon, wciąż jeszcze mamy szansę zdążyć, może na styk ale jednak. Przebrałam się już w pogrzebowe ciuchy, ustaliłam z Chłopem, że jego garnitur, buty, koszulę, krawat i buty zapakuję do samochodu i najwyżej się w samochodzie przebierze. No i jak powiedziałam tak się też stało. Dojechałam na lotnisko najszybciej jak mogłam, złapałam Chłopa prawie w przelocie, po drodze jeszcze napatoczył się wypadek ale nawigacja na szczęście znalazła alternatywną drogę. Na pogrzeb Dziadka zdążyliśmy cztery minuty po rozpoczęciu...

Nadeszła niedziela. Spakowaliśmy się i wyjechaliśmy z samego rana, aby zdążyć na Chłopa samolot do Amsterdamu, skąd przesiadka do miejsca przeznaczenia. Wysadziłam go na lotnisku, pożegnałam i wyruszyłam w długą droge do domu. Miałąm stałe połączenie z Chłopem, więc już wkrótce dowiedziałam się, że oczywiście samolot jest spóźniony, ale nadal sporo czasu w Amsterdamie zostało na przesiadkę, tak że spoko. Oczekiwałam przecież najgorszego więc co jeszcze mogło się wydarzyć??

No i się wydarzyło. W Amsterdamie okazało się, że z powodu wiatru większość samolotów jest odwołana, w tym oczywiście Chłopa. Następny samolot w poniedziałek rano. Kłopot w tym, że praca, że samochód na płatnym parkingu, a w dodatku kazali Chłopu nadac bagaż podręczny (z jakim leciał) do luku bagażowego, a że to lot łączony to walizkę zobaczy dopiero na miejscu przeznaczenia. Czyli w poniedziałek po południu. 

Cóż miał biedny zrobić? Nie dość, że cały dzień w Amsterdamie to jeszcze jedynie z laptopem, telefonem i reklamówką z kanapkami na drogę. Na szczęście przewoźnik (tym razem KLM) wykazał się i tym razem. Czyli hotel, kolacja, podstawowe środki toaletowe, taksówka z powrotem i voucher na śniadanie na lotnisku. Poza tym kupił sobie na terminalu koszulke do spania, dezodorant, majtki i skarpety do przebrania, za które KLM zwrócił mu pieniądze, bo przecież nie miał ze sobą zupełnie nic.

W poniedziałek rano oboje oczekiwaliśmy, że jakiś piorun z nieba spadnie, huragan się zerwie czy po prostu Holandię nawiedzi tsunami i zmiecie wszystko z powierzchni ziemi. Ale nic się takiego nie stało, Chłop (z opóźnienie, a jakże!) doleciał najpierw do Paryża, a potem już na miejsce przeznaczenia. Gdzie na szczęście czekała na niego jego walizka.

I to właśnie z tej historii tytuł tego wpisu i pierwsze w nim zdanie. I jakoś tak oboje jesteśmy zgodni co do tego, że Dziadek to wszystko widzi, śmieje się pod nosem i mówi do Chłopa bez słów: "Znowu się spóźniłeś..."


Do zobaczenia Dziadku!