środa, 30 kwietnia 2014

Ale co z kotami?

Ostatnio tak jakoś mnie naszło i coraz częściej o tym myślę - rzucić to wszystko w siedem diabłów, spakować się, wyjechać, choćby i do Ameryki. No co, młoda jeszcze jestem, zdolna, dałabym radę przenieść życie jeszcze raz.

Postanowiłam zwierzyć się ze swych niecnych myśli córce. No bo, mówię, wy już z bratem jesteście dorośli, mogłabym dom przecież wynająć, nie muszę sprzedawać, i tak nic z niego bym nie miała, kredyt bym tylko spłaciła a tak to przynajmniej się sam utrzyma a sprzedać zawsze można. Język znam, pracę zawsze jakąś się znajdzie. Tylko co ja z kotami bym wtedy zrobiła? - załamałam ręce.
Wiesz mamo, kotom to trzeba zrobić kwarantannę i wyrobić paszporty - stwierdziła ze stoickim spokojem córka. - Ze zdjęciami!

No i to jest zdrowe podejście do życia!
Pozdrawiam.


wtorek, 29 kwietnia 2014

Prawdziwy mężczyna

Jaki jest? No wiadomo jaki jest, ma dwie nogi, dwie ręce, jednego... ekhem...ekhem... Golić się musi bo mu gęba szczeciną codziennie zarasta, ale na nogach czy klacie to już się nie goli, bo przecież to jest domena samca. Ale jaki jest tak wewnętrznie ten mężczyzna? Wiadomo, chłop musi być męski. Czyli jaki?
Żeby pomóc sobie znaleźć odpowiedź na to pytanie, przeszukałam internet. No i oto co znalazłam|:

Prawdziwy mężczyzna o swojej byłej kobiecie mówi albo dobrze albo nic.

Jedyna rzecz za którą może się chować prawdziwy mężczyzna to jego własna garda.

Prawdziwy mężczyzna musi być wystarczająco dorosły aby przyznać się do błędu, mądry by wyciągnąć z niego wnioski i odpowiednio silny, żeby go naprawić.

Jeśli prawdziwy mężczyzna uroni łzę, wiedz że w głębi duszy ryczy jak małe dziecko.

Prawdziwy mężczyzna nie wstydzi się płakać, bo łzy nie są oznaką jego słabości tylko człowieczeństwa.

Prawdziwy mężczyzna podbija serce kobiety, nie oko.

Prawdziwy mężczyzna powinien pokazać że ma jaja... bez opuszczania spodni.

Prawdziwy mężczyzna potrafi pokazać się z tej nieco mniej męskiej strony.

Prawdziwy mężczyzna to ten który szanuje kobietę przed, w trakcie i po związku.

Prawdziwy mężczyzna nigdy nie czerwieni się na widok pięknej kobiety, a blednie... krwi na twarz nie wystarcza.

No dobra, koniec na tym bo się okaże że prawdziwych mężczyzn już nie ma na świecie :-)
Idę ja sobie dzisiaj przez campus, śpieszę się na badmintona. Przed budynkiem z halą sportową stoją zaparkowane tył w tył dwa firmowe vany. Nic w tym dziwnego przecież, coś tam remontują , coś naprawiają, przyjechali sobie chłopaki, zaparkowali, pracują albo lunch jedzą. Robotnicy, budowlańcy, to raczej mocne, twarde chłopaki, taki Bruce Willis co najmniej, co nie? Przechodzę koło tych vanów i... no musiałam cyknąć tę fotkę, po prostu musiałam...


Ach, ci mężczyźni, prawdziwi tacy....

niedziela, 27 kwietnia 2014

Zrobiła baba pranie

Zrobiła se baba pranie, pralka wyprała, baba zaniosła na podwórko, rozwiesiła na sznurze. Słonko ogrzało, wietrzyk osuszył, przyniosła baba pachnące pranie do domu. A że spieszyła się bardzo rzuciła pranie na stół, za chwilę przecież zabierze...
Wraca baba po pranie...



Ach te koty... 

sobota, 26 kwietnia 2014

Śpimy

Zasiedziałam się wczoraj do bardzo późna w nocy, bo gadałyśmy z koleżanką na Skypie o... jak być piękną ekhem :-) No i dzisiaj bardzo późno się obudziłam, a jeszcze później wstałam, ale czego to się nie robi dla urody, nieprawdaż.
A dzień dzisiaj mamy jakiś taki... no senny bardzo, jakieś chmury takie, słońca na lekarstwo. Cały dzień by się spało. No to postanowiłam Wam pokazać jak śpię :-)

Zmęczenie dopada w najmniej oczekiwanym momencie. Śpimy więc gdzie popadnie. Na przykład w pokoiku "gospodarczym". Przepraszam za nieporządek ale jak się sprząta to najpierw trzeba nabałaganić, prawda?



W ogródku...


Na plaży...


Na rybach...


A jak jest zimno na rybach to też :-)


Pozdrawiam sennie...





piątek, 25 kwietnia 2014

Humor na piątek

Jak ja się cieszę że dziś piątek! Ten tydzień jest dłuuuuugi, a pracuję przecież tylko trzy dni.
No to trzeba sobie humor poprawić jeszcze bardziej, prawda?
Dzisiaj o mężach i żonach. A bo tak.


******
Żona do męża:
- Zobacz, ja muszę prać, prasować, sprzątać, nigdzie nie mogę wyjść, czuję się jak Kopciuszek.
Mąż na to:
- A nie mówiłem, że ze mną będzie ci jak w bajce?

******
Spotyka się dwóch przyjaciół. Jeden z nich jest od niedawna żonaty.

- Dlaczego nie chodzisz już na ryby?
- Żona mi nie pozwala.
- Spróbuj zrobić tak jak ja. W piątek przygotowuję sobie sprzęt wędkarski i chowam go w piwnicy. W sobotę rano kiedy wstaję z łóżka, odkrywam kołdrę i patrzę na cielsko mojej żony, i mówię:
- I to ma być moja żona? Taki hipopotam?
Wtedy zaczyna się awantura, ona wygania mnie z domu, a ja zabieram sprzęt z piwnicy i idę nad rzekę. Wieczorem wracam do domu z rybami, żona jest zadowolona i godzimy się do następnej soboty... Spróbuj tej metody!
Świeżo upieczony małżonek przygotował wszystko za radą przyjaciela. Wstaje rano w sobotę, odkrywa kołdrę pod którą śpi naga małżonka i mówi:
- A do diabła z rybami!

******
Mąż siedzi w nocy w Internecie i ogląda porno strony myśląc, że jego żona śpi. Żona jednak się przebudziła, wstała, stanęła za nim i również ogląda. Nagle gościu słyszy:
- Stop! Pokaż poprzednie zdjęcie! Nie! Jeszcze wcześniejsze!
Przewija ekran na poprzednie zdjęcie i słyszy:
- O! Takie zasłony do kuchni chcę!

******
Środek nocy - trzecia nad ranem. Do domu powraca zmęczony, po libacji z kolegami mężczyzna. Otwiera drzwi cichutko, delikatnie skrada się w przedpokoju, żeby tylko nie obudził żony. Nagle słychać zgrzyt zegara, wysuwa się kukułka i kuka 3 razy.
- O, Cholera - myśli zaniepokojony mężczyzna - Ale wiem co zrobić - dokukam jeszcze 8 razy i żona nawet jak się obudziła, będzie myślała, że wróciłem o 11:00. Jak postanowił, tak zrobił i zadowolony z siebie położył się spać.
Rano budzi go zona.
- Kochanie, musisz dzisiaj wcześnie wstać!
- A po co? Przecież dziś sobota.
- Musisz wstać i oddać nasz zegar do naprawy.
- A co się stało?
- Coś jest nie w porządku z kukułką. Wyobraź sobie zakukała w nocy 3 razy, potem zachichotała szyderczo, parę razy beknęła, dokukała 8 razy, puściła bąka, zaryczała jak wół i poszła do łazienki się porzygać.

Wesołego weekendu!!!

środa, 23 kwietnia 2014

Plaga jakaś

No i mnie dopadło. Napisała mi życzliwa osoba w komentarzu pod wierszami że ktoś skopiował mój wiersz i zamieścił go na swojej stronie twierdząc że jest jego autorką. Nosz kurde felek. Ja ten wiersz napisałam dwadzieścia parę lat temu, wciąż mam oryginał wpisany w zeszyciku w myszki miki, mogę zrobić zdjęcie i pokazać. Zainstalowałam tynt jak to wyczytałam u GosiAnki Wrocławianki, ale z tynta wynika tylko że skopiowano teksty z mojego bloga 9 razy, średnio 14 słów na kopię. Wiem też jaki wiersz skopiowano, ale gdzie go umieszczono za cholerę nie mogę się dowiedzieć. Pomocy, wie ktoś jak to zrobić?????
Niech se i ktoś te moje wiersze kopiuje jak mu się podobają, czemu nie, ale do jasnej anielki to moja własna praca!! Więc niech przynajmniej poda źródło a podpisywanie się pod cudzym dziełem to jest zwykła bezczelność. Pomocy ludzie!

P.S. Dzięki Anonimowemu czytelnikowi namierzyłam portal na którym "autorka" chwali się moim wierszem. Zamieściłam odpowiedni komentarz. Ale jaja.

wtorek, 22 kwietnia 2014

I po świętach

Przyznam szczerze że jakoś tak bezkolizyjnie, bardzo płynnie przeleciał ten świąteczny czas. W dodatku z piękną słoneczną pogodą. A jak słońce to idziemy do ogrodu, a jak my w ogrodzie to i koty też. No i dzisiaj będzie ekskluzywna fotorelacja z kotami w tle.

Jak słoneczko to i Tiguś na trawce się opala. Uwielbia. 


Ale licho nie śpi. Pojawia się nie wiadomo skąd i przeszkadza.


Opalać się nie daje...


Uprawia typową politykę partyzancko-zaczepną


Ale nietrudno intruza pogonić. A może o to mu właśnie chodziło.


I wcale go już nie widać...


Można spać dalej...


Nie mija chwila, kiedy licho widziane jest na dachu garażu.


Mała wycieczka w tę i z powrotem, po to chyba żeby za nią biegać z aparatem


Hmm.... co by tu jeszcze zbroić, myśli licho.


A my śpimy dalej. 



Ale desant już wisi w powietrzu... a raczej czai się w trawie..


 Ech, trzeba się w końcu rozprawić.


Walka na miny


Kto kogo pokona...



A niech cię.... chciałaś, masz.


Po walce odpoczywamy, w ulubionej porzeczce.


Trzeba obmyć wszystkie rany




...i można czaić się dalej. Stąd mnie już na pewno nie widać.


Miłego popołudnia!

czwartek, 17 kwietnia 2014

O poświęceniu wpis krótki

Nie o poświęceniu dla kraju będzie tu mowa, nie matki dla dziecka czy bohaterskiego strażaka w pożarze. Nie będzie też o poświęceniu jajek na Wielkanoc, choć pora ku temu wzniosła.
Jako że puchem marnym jestem i istotą wietrzną a w głowie mam tylko licho, postanowiłam się poświęcić po raz kolejny dla urody. Tak tak drogie Panie, czas nadszedł na renowację mojego makijażu permanentnego. I tak jak za pierwszym razem się bałam, tak tym razem sie nie bałam w ogóle. O ja naiwna!
Prawda jest taka, że te dwa lata dużo uczyniły w postępie technologicznym i teraz pani moja permanentna makijażystka dysponowała znacznie skuteczniejszym kremem znieczujającym, a i trening na innych ofiarach zupełnie dobrze jej zrobił. Bo z efektu końcowego, jak dwa lata temu byłam bardzo zadowolona, tak teraz zupełnie zachwycona. Ale zanim do niego doszło, nabawiłam się trzech kolejek przejazdu igłą na każdym upiększanym obszarze. Pierwszy przejazd był śmieszny i wręcz łaskotliwy, drugi jeszcze lepszy bo zupełnie bezbolesny, trzeci... no tu już się dało odczuwać zmęczenie materiału. Tym bardziej że oczy swe miałam cały czas otwarte, bo co zamknęłam to się same otwierały. Pani była zachwycona bo to ponoć bardzo ułatwia jej pracę. No widzicie jak się poświęcam dla czyjejś pracy :-) Niemniej jednak dziwne to uczucie kiedy widzisz jak do oka zbliża ci się znaczna igła...
Po oczyszczeniu obszaru z pigmentu okazało się że trzeba dokonać delikatnych poprawek. I wtedy zaszła zmiana w sposobie mojego widzenia a raczej odczuwania. Może dlatego że środek już przestawał działać, może dlatego że zrelaksowane ciało nie chciało w żaden sposób wrócić w stan euforycznego napięcia "już zaraz koniec", ale te ostatnie sekundy dały mi popaliś. Nic pani nie mówiłam bo by mnie znowu tym świństwem nasmarowała i kazała czekać aż zadziała, ale łzy leciały mi raz z jednego raz z drugiego oka i wcale nie akurat z tego które aktualnie było operowane. Ale dałam radę, ogłaszam wszem i wobec że jestem dzielna i zdolna do poświęceń dla zaspokojenia swojej własnej próżności. A fotek moich pięknych brew i ócz nie będzie bo wyglądam jak Jack Sparrow i wyjdę z domu dopiero za kilka dni. Ale czego się dla urody nie robi ;-)

A teraz pozdrawiam gorąco i czekam na oklaski...

P.S. No dobra - jedno oczko dla GosiAnki Wroclawianki ;-)




środa, 16 kwietnia 2014

Z kotami nocą.

Czytając na blogach jak to ludzie spacerują z kotami, szczególnie bez smyczy (tak tak Anko Wrocławianko) zawsze dziwiłam się, jak to, przecież kot to zwierzę pilnujące swego terenu, gdzieś daleko może się zgubić, przestraszyć, uciec, czmychnąć i tyle go widzieli...
Hmmm. okazało się że moje własne dziecię urządza sobie takie wyprawy nocami. Chodzi późno spać, bo się niby do egzaminów "uczy", a żeby lepiej jej się spało, wychodzi przed snem na spacer.
Wychodzi ona, a za nią oba koty. Idą tak sobie w trójkę, mijają jedną ulicę, drugą, mijają cały Tigusiowy rewir. Koty nieustanie zmieniają się na prowadzeniu, zawsze któryś idzie z tyłu. Pilnują jej, pilnuja siebie nawzajem. Są czujne, dzikie, cały czas wszystkie zmysły na najwyższych obrotach. Dobrze że jest późno i samochody nie jeżdżą, ale koty przecież biegną po chodniku :-) Po 15-20 minutach od domu (a to przecież spory kawałek) wracają. Wracanie odbywa się tym samym trybem, wszystko musi być pod kontrolą.
A jak już wrócą to są tak padnięte (koty) że spią jak zabite przez pół nocy.
I to dlatego nikt po kołdrze mi ostatnio nie skacze :-)

Poproszę córkę żeby zdjęcia zrobiła następnym razem...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Tyle zachodu...

Tak sobie myślę że kiedyś to ludzie mieli przerąbane. Weźmy na przykład mnie z młodości. Poznało się chłopaka gdzieś na karuzeli czy lodowisku, spodobał się, no ale żeby się umówić to już całkiem pod górkę, bo dziewczynie przecież nie wypada wyjść z propozycją. Tak nas uczono, tak nam od małego wmawiano. Bo kobiecie się należy szacunek. No więc z szacunku dla dziewczyny trzeba było czekać i zamartwiać się, zobaczę go jeszcze, nie zobaczę, no to wypytywać znajomych, zawsze ktoś zna kogoś kto zna kogoś kto zna kogoś kto go zna. No i wtedy ewentualnie metodą prób i błędów w towarzystwie koleżanki udać się nieśmiało na spacer tą samą drogą którą on czasami chadza, też z kolegami nieprawdaż. Pamiętam jak się chodziło "do miasta" i tak można to miasto było obejść ze trzy razy jednego wieczora, oczywiście natychmiast zauważając tego wybranego, oczywiście w towarzystwie kolegi i czy dwóch, oczywiście nieśmiałe minięcie na chodniku a potem odważniejsze uśmiechy spode łba. Zanim on zagadał w końcu to hoho, trzeba się było nachodzić. A mówi się że dzieci były kiedyś szczuplejsze bo nie miały tyle jedzenia, a nieprawda, bo łaziły kilometrami w poszukiwaniu szczęścia.
No zagadał i po kilku próbach doszło do spotkania. Jeżeli do niego doszło oczywiście. Ja to miałam taki swój punkt, umawiałam się zawsze pod Berlinkiem (to był sklep który widziałam z okien mojego wieżowca). No bo zawsze miałam dylemat pójść czy nie pójść, bo nie zawsze mi się chłopak podobał, a odmówić nie wypadało, tak mnie uczono przecież. A od umówienia do spotkania to mijało zazwyczaj kilka dni, bo przecież nie można się było umawiać w tygodniu, sobota była od tego. No to przez te kilka dni czasami przychodziły wątpliwości, a może za niski, a może za chudy, a bo ma głupich kolegów itepe dyrdymały. I czasami patrzyłam sobie ze swojego okna w wieżowcu jak on tam sobie pod tym Berlinkiem stał, niektórzy długo potrafili stać, z pół godziny :-)
A już szczytem szczytów moich wątpliwości było jak się raz umówiłam z trzema chłopakami, z każdym w tym samym miejscu ale o innej godzinie. Z pierwszym poszłam na chwilę do parku ale mi sie nie podobał więc go spławiłam, bo za godzinę miałam drugie spotkanie. Drugi sobie chwilę poczekał bo chciałam sprawdzić czy jest cierpliwy. Był. Na trzecią randkę w ogóle nie poszłam bo sie w tym drugim od razu zakochałam to po co mi trzeci... Unikałam go dwa tygodnie ale mnie dorwał na dyskotece i musiałam przepraszać.
A teraz... teraz to jest luz. Nie trzeba wcale wychodzić z domu żeby iść na randkę bo przecież mamy telefony a w nich KOMUNIKATORY :-)
Ja oprócz Skypa i Facebooka mam jeszcze cztery, hehe.

niedziela, 13 kwietnia 2014

piątek, 11 kwietnia 2014

Niespodzianka.

Całkiem nowa sprawa, z zeszłego tygodnia. Proszę, obejrzyjcie od początku do końca :-)



Dla takiej niespodzianki to ja jeszcze raz mogłabym wyjść za mąż ;-)
Miłej soboty jeszcze raz.


Humor z zeszytów szkolnych

Jest piątek, ma być wesoło. Dzisiaj Geografia, czyli palcem po mapie

----------
Azja jest największym kontynentem na Ziemi, a nawet na świecie.

----------
Na klimat Europy wpływa morze, które nas olewa.

----------
Była to wyspa położona z dala od morza.

----------
Puszcza równikowa to puszcza, w której Ziemia jest równa.

----------
Na szczytach Tatr są nagie durnie.


Taaa... te durnie... I wisienka na torcie:


Widać nauczyciel dał się namówić ;-)

Wesołego weekendu!

środa, 9 kwietnia 2014

Dla relaxu

Ju od trzech godzin siedzę i czekam aż mi informatycy coś tam w systemie zmienią żeby był jakiś Office 365 w moim komputerze. Nie chce mi się papierków przerzucać, no to się relaksuję...

Uwaga uwaga, i Ty możesz szmienić bieg pociągu jeśli tylko odpowiednio się skupisz ;-)


Z ostatniej chwili - coś się ruszylo... Teraz będę restartować i restartować i tak aż do skutku. Trzymajcie kciuki, już mam emaile!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Takie sobie o weekendzie.

Moje marzenia zostały spełnione i w sobotę przyszedł wiatr, rozwiał wszystkie mgły i nawet świeciło słońce. Temperatura na zewnątrz nie różniła się zbytnio od tej wewnątrz, słowem - było pięknie. Całe popołudnie spędziłam więc na porządkowaniu tego co nazywam ogródkiem, i jakie szczęście że część prac wykonałam już miesiąc temu! Mogłam się zająć usuwaniem starych nadgniłych liści, przycięciem ostatniej budlei, uporządkowaniem klematisa i wyrywaniem chwastów, a było co wyrywać, bo od września nikt nie dotknął ogródka a zimy przecież nie było to sobie rosły, rosły te mlecze i wyrosły na pół metra średnicy :-) Zostały mi jeszcze wrzosy do przycięcia (och...) i zajęcie się skrzynką na zioła i sałatę, do której w zimie dobrały się koty i upiększyły ją pięknie kupkami. Ale to już może w następny weekend.
A w niedzielę, planowałam zupełnie co innego ale miałam dość podły nastrój, poszłam się więc pocieszać do Muzeum. A ponieważ robiłam to tak jak zawsze chciałam, czyli dokładnie i powoli, delektując się każdym kamyczkiem i gwoździem, czytając podpisy i napisy, nie spiesząc się, przeszłam może z jedną trzecią zaledwie po czym poczułam się wykończona i wróciłam do domu. Do wykończenia przyczyniły się także wrzaski dzieciaków ganiających po całym muzeum jak małpy, na szczęście ja zaczęłam od tej "nudniejszej" zabytkowej części, gdzie niewielu rodziców z dziećmi wchodziło. Ale i tak miałam dość.
W Muzeum Narodowym byłam już kilka razy, nigdy nie przeszłam od razu całości, a w części którą zwiedzałam wczoraj nie byłam nigdy, ponieważ była przez kilka lat w remoncie. I z powodu bardzo innowacyjnego podejścia do komponowania wystaw muzealnych i niebanalnej architektury tej nowej, wyremontowanej części, obawiam się że nie widziałam wszystkiego. A mogłam wziąć mapę z recepcji...
Jest coś w tym Muzeum, czego wcześniej nie było i chwała konstruktorom że o tym pomyśleli, wykorzystując doskonale zarówno wnętrze jak i zewnątrz budynku - taras widokowy na dachu.
Żeby zapewnić jeszcze większe bezpieczeństwo, wzdłuż brzegów dachu skonstruowano specjalne dość szerokie ogródki skalne. Jest też teleskop przez któy widać doskonale co się dzieje po drugiej stronie zatoki...
A ja jak zwykle, na lekko, bez aparatu, ale trzy zdjęcia komórką zrobiłam i teraz Wam je pokażę.
Widok miasta od strony Muzeum :-)




Ładne, prawda?


sobota, 5 kwietnia 2014

Z bliska i w dodatku... rozdawajka u Antka

Wyglądam przez okno rano - cud! Mgły nie ma! A nawet kawałek nieba widać, ulala, będzie piękny dzień! Czy piękny to nie wiem, choć dość ciepły, aż się zebrałam żeby do ogródka wyjść. I nareszcei można powiesić pranie na zewnątrz. Wciąż gęste jeszcze chmury rozwiewa powoli wiatr, idealnie nie jest ale tak już mogę żyć. Przynajmniej sucho.
Miałam napisać dzisiaj tylko o rozdawajce u Antka, bo gapa jestem i ledwo zdążyłam się zgłosić, bo termin upływa z końcem kwietnia! Kokurs wisi już od lutego, ale ja jak zwykle miałam czas, tak jak z konikiem w Pantery, że ledwo się wyrobiłam. Po lewej stronie macie banerek, na który wystarczy kliknąć aby znależć się na stronie z opisem co i jak. Oczywiście jak najmniej osób się zgłosi tym lepiej dla mnie, co nie? Dlatego wcale nie zachęcam ale jak mus to mus
Tak mi się jakoś dzisiaj na sentymenty zebrało w czasie oglądania starych zdjęć, kiedy znalazłam wiele ujęć z całkiem bliska. Oczywiście nie będę Wam tu pokazywać swojej piegowatej gęby, ale inne ujęcia są również ciekawe... przy czym nie zawsze chodzi o makro:-)

Ten pan na przykład, zarabia na życie staniem. Jego twarz to maska. 


To jest koń, jakby ktoś miał wątpliwości.


Tę biedronkę przywiozłam z łąki, bo u mnie nie było. Wkrótce pojawiło się więcej biedronek, mam nadzieję że wciąż gdzieś są i zeżrą wszystkie mszyce któe lada chwila i zaczną się paść na mojej hortensji.


Ta ćma usiadła sobie na progi drzwi wejściowych. Była prawie jak moja dłoń.


Ten kot kiedyś się doigra... 


O tym pisklaczku kiedyś pisałam. Nie udało się go uratować, za wcześnie wypadł z gniazda...


A tak wygląda szarańcza.


Dwometrowy waran z komodo. Bliżej nie dało się podejść.


Za to koło tego ptaszęcia można było siedzieć i nawet dał się głaskać


A ten objął sobie za cel życiowy rozwiązywanie sznurówek gości.


Motylki się prawie nie boją. Można podejść całkiem blisko.


Na wakacjach można zobaczyć łodzie wycieczkowe...


Całkiem zapełnione...


Wycieczkowe? Raczej party boat! Więcej się już nie zmieści


Hitem naszych kanaryjskich wakacji były moje łydki 
Ktoś rzucił w żartach że mam wielkie łydki i od tej pory... łydki stały się tematem przewodnim. Pewnie mi zazdrościli że takie umięśnione, co nie?


Pozdrawiam serdecznie!