czwartek, 31 marca 2011

Poczatki / Twilight

Do diety przygotowywalam sie dlugo, wiedzialam ze cos musze zrobic bo odkad choruje na niedoczynnosc tarczycy, czyli jakies 6 lat, cialo moje zrobilo sie wieksze i za nic nie mozna bylo tego cofnac. Wyskoczyl mi duzy brzuch, nie znosilam kiedy maz glaskal mnie po nim, nazywalam to "ugniataniem tluszczu". Zawsze bylam drobna i chuda, kiedy wszystko sie nagle zmienilo, trudno sie bylo z tym pogodzic. Nie lubilam kupowac ciuchow bo musialabym je przymierzac, a nic na mnie nie pasowalo. W szafie wisialy wiec, i nadal wisza, rzeczy z czasow chudych, zawsze modne bo klasyczne, przeznaczone na czasy "jak schudne".
Przejrzalam milion stron internetowych, przeczytalam wiele porad i wybralam diete Dukana. Bo dziala, bo jest szansa na stale zmniejszenie wagi i przede wszystkim, bo przy niedoczynnosci tarczycy zwiekszone spozycie bialka jest nawet wskazane. Na poczatku grudnia kupilam 2 ksiazki, jedna o kotach druga o Dukanie. Nie musicie zgadywac ktora przeczytalam pierwsza.
Kiedy juz skonczylam czytac o kocich problemach, moje postanowienie nabralo mocy urzedowej. Przeczytalam ksiazke Dukana bardzo dokladnie, zrobilam test Dukana i  szczegolowy plan dzialania. Nie chcialam zaczynac przed Bozym Narodzeniem, taka zwykla ludzka obrona, ze jeszcze ten raz, ten ostatni... uwielbiam serniki, a moj pierwszy w zyciu makowiec wyszedl pyszny wiec MUSIALAM go zjesc.
Diete zaczelam 2 stycznia, z waga 69 kilo. Przybylo mi przez okres swiateczno-noworoczny 5 kilogramow!!! Dzis wiem ze bylam glupia bo byloby mi szybciej osiagnac wymarzona wage, ale chcialam to mialam. Wedlug testu Dukana powinnam osiagnac swa optymalna wage 56,7 kg do 16 kwietnia. Dalam sobie czas do 31 marca. Nie wyszlo, ale zmienilam swoj cel na 56 kg, a jak juz go osiagne, sprobuje jeszcze 2kg w dol, jak organizm mi pozwoli, bo moze sie zbyntowac.
Ale do rzeczy. Faza uderzeniowa trwala u mnie 5 dni. Bylo strasznie. Choc zrobilam zakupy jak nalezy, jajka, chude mleko ser bez tluszczu, chuda wolowinka, kurczaki i przede wszystkim otreby owsiane, nie mialam pojecia ani co jesc ani jak jesc. Z tysiaca przepisow tylko kilka mi pasowaly, zaden mi nie wyszedl naj nalezy. Bylam zdenerwowana, sfrustrowana, zmeczona. Waga spadla moze o 1 kg. Postanowilam wazyc sie codziennie rano, tylko w majtkach. Sciagnelam sobie aplikacje na iPhona monitorujaca wahania wagi. Pod koniec tych 5 dni schudlam 1,8 kg, czego nie uznalam za sukces, ale dieta szla dalej.
Poniewaz nie wychodzily mi zadne placuszki Dukana, ani bulki ani chleb, uznalam ze trzeba sie bedzie bez tego obejsc. Dzis juz mam sposob na dosc dobry omlet, ale wtedy za nic mi nie wychodzilo. Juz nie pamietam dokladnie co ja wtedy jadlam, wiem ze glownie jajka, rybe podwedzana przypiekana na grillu, jogurty waniliowe bo nienawidze naturalnych, zdechle rozpadliny rozmaitych plackow ktore probowalam smazyc, jakies ochlapy kurczaka (tzn. piersi pokrojone w kostke i duszone z jogurtem). Stwierdzilam wtedy ze wiem dlaczego dieta jest skuteczna. Bo jedzenie jest tak syfiaste ze sie nie chce tego jesc. Wiec nie mialam apetytu. Codziennie pilam za to puszke coca coli light i robie to do dzis.
Poczatki byly straszne, przyznaje, ale z perspektywy widze ze warto bylo zaczac. Organizm musi sie po prostu przyzwyczaic do nowego rodzaju pozywienia, do innych zmienionych nawykow. Dzis, kiedy mam juz blizej do konca niz dalej, boje sie powrotu, wyjscia z diety, ponownych zmian. Czy ja jestem autystykiem?




*************************************************************************

Ogladalam wczoraj po raz pierwszy - polski tytul to chyba "Zmierzch". Dlugo sie przed tym bronilam bo filmy o wampirach kojarzyly mi sie raczej z durnymi horrorami, choc widzialam kilka zupelnie dobrych, np. "Wywiad z wampirem". Ale ten, choc mial wiele pozytywnych recenzji, nie bardzo jakos mi pasowal do umieszczenia go na mojej liscie bestsellerow.
Jestem pod wrazeniem. Musze zobaczyc jeszcze wszystkie dodatki specjalne. Nastepna czesc, "New Moon", czeka na obejrzenie w sobote. Zamowilam na Amazonie cala serie. Przyjdzie jutro. Juz nie moge sie doczekac!!!

środa, 30 marca 2011

Podumowanie tygodnia / Dieta Dukana

Dla mnie tydzien konczy sie w sobote. I nie jestem wyznawca "innej religii" ani przedstawicielem zadnej egzotycznej nacji. Po prostu sobota to jedyny wolny dzien ktory moge poswiecic na to co chce, czyli uprawianie ogrodka, gotowanie do woli, ogladanie filmow... Bo poniedzialek po pracy - badminton a potem odebrac syna z karate. Wtorek - maz na badmintonie a ja robie to czego nie zdazylam w weekend, najczesciej dzwonie do mamy. Gadamy dlugo. Sroda - niby wolny dzien ale zawsze jest cos do zrobienia, np. ogladanie zaleglych filmow. Czwartek - badmiton, odebrac dziecko z karate. Piatek - zakupy w czasie karate. Sobota... No wlasnie sobota... Bo ja jestem taka jakby uzalezniona od sportu. Zima skoki narciarskie, latem Formula 1, nie daj Boze jak sie trafi rok olimpijski, wtedy co popadnie. Grand Slam (Wielki Szlem), czyli tenis w porywach. do tego jakiekolwiek wystepy Polakow - musze, po prostu musze jako Polak (Polka) na obczyznie po prostu wspierac swoich. Kto byl to wie jak brzmi Mazurek Dabrowskiego daleko od domu. Ostatnio w lokalnym radio byl konkurs a nagroda byl wyjazd na weekend dla 10 osob do Krakowa. Z opiekunem z Radia, wiec zadne tam bandyckie wypady na piwo. I codziennie grali Nasz Hymn i choc patriotka ze mnie zadna, to jakos miekko mi sie robilo za kazdym razem. Nie wiem, moze to wiek, moze emigracja, ale prawie (a czesto wlasnie) placze slyszac Mazurek Dabrowskiego. A gdzie go mozna uslyszec najczesciej jak nie na arenach sportowych? No ale przychodzi niedziela, dzien wolny ale dla mnie to tylko do 15, bo o 16 gramy w badmintona, tzw. socjalnie, czyli rozrywkowo. Z pubem na zakonczenie. Wiec w domu sie jest okolo 20 a co juz mozna zrobic po 20? Poglaskac kota, spakowac torbe na badminton na poniedzialek, sprawdzic czy latorosle w domu i taki koniec tygodnia. Czasami jeszcze dzwonie do mamusi.

Ale mialo byc podsumowanie tygodnia. Wiec ten tydzien byl dla mnie szalenie smutny. Sportowo. Bo Adam Malysz skonczyl kariere. I choc nie mam polskiej telewizji, zawsze jest przeciez internet na ktorym ogladalam skoki co tydzien. Skoki tak a propos ogladalam "od zawsze", najpierw z tata, potem jak juz wyszlam za maz, z mezem, potem jak maz znalazl sobie inna rozrywke, np. Call of Duty, sama, ale zawsze, piatek, sobota, niedziela, co tydzien, nieprzerwanie. Czasami w pracy. I kiedy nagle przychodzi cos takiego, kiedy zdajesz sobie sprawe ze twoj idol nie pojawi sie juz w na konkursie nigdy, czujesz zal, smutek i pustke. Skoki nadal bede ogladac, mam to we krwi, ale bez jak to bedzie bez Malysza, czas pokaze.

Na oslode Hamilton nie wygral dzis wyscigu w Melbourne. Hurra!


************************************************************

Dzis odwiedzily mnie az dwie osoby. Wiem, moj blog jest nudny, kto by tam czytal jakies glupie wiersze napisane dwadziescia lat temu. Postanowilam wiec ze wierszami bede przeplatac mojego bloga, a czesciej bede pisac o sprawach najbardziej biezacych, czyli na razie o diecie Dukana ktora z powodzeniem uprawiam juz 3 miesiace.
Zaczelam 2 stycznia, z waga 69 kg. Duzo jak na mnie, ale postanowienie o diecie podjelam juz na poczatku grudnia, kiedy wazylam jakies 64, wiec z glupoty i ciekawosci zaczelam sie obzerac, szczegolnie na swieta, bo przeciez skoro ide na diete to moge ostatni raz... No i sie przytylo. Moja optymalna waga wyliczona przez Dukana to 56,7 kg, moja upragniona 56, a wymarzona 54. No ale zamiast 10 kilo to zrobilo sie 15 do zrzucenia. Czas jaki dalam sobie na wykonanie tego zadania to do 31 marca. W dniu dzisiejszym waze 58 kg.
Wahalam sie na jednym z wczesniejszych postow czy kierowac sie waga czy terminem. Bardzo ambitnie chcialam schudnac do 31 marca, zeby do lipca (wakacje!!!) skonczyc III faze i w wakacje miec spokoj. Teraz jednak stalo sie dla mnie jasne ze jednak moja upragniona waga jest dla mnie priorytetem, wiec niestety, z bolem serca ale i uporem kontynuuje diete dokad sie da. Zejscie ponizej 58 kg bedzie dla mnie ogromnym sukcesem. Pilnuje sie bardzo, ale niestety popelniam grzechy. Np kilka razy (o wiele razy za duzo) pilam alkohol. Tylko whisky i coca cola diet, bo wyczytalam ze whisky i wodka to jedyne alkohole bez weglowodanow. A kalorii sie przeciez nie liczy :-) Nie powiem zebym jakos cierpiala po tych wybrykach, waga wzrosla mi po nich tylko raz, ale wtedy mialam miec @ wiec to chyba normalne.
Taki to krotki opis tego co robie. Jutro zaczne opowiesc jak to bylo od poczatku.

piątek, 25 marca 2011

Marzec i koty / Krótko o miłości

Zastanawiam sie jak sterylizacja wplywa na typowe zachowania kocie, czyli na przyklad slynne marcowanie. Tiggy od jakiegos czasu lasi sie zupelnie nieprzyzwoicie jak na niego, bo to raczej dziksza bestia jest, z gatunku tych ktorzy nie lubia sie za bardzo glaskac, a na kolana to juz bron boze, najwyzej na chwile. Wstaje rano - on juz przy nodze, ociera sie o kazda napotkana noge po kolei, ide do lazienki, on za mna. Siadam na tronie, robie swoje a wolnymi konczynami gornymi glascze kota po obu stronach, bo jedna reka to nie wystarczy. Do kuchni, on za mna, do pokoju - za mna. Ja pod prysznic, on juz czeka cierpliwie az wyjde i ociera sie o mokre jeszcze nogi. Domaga sie glaskania caly czas i bez przerwy, jak nie spi oczywiscie lub nie jest w terenie. A w terenie jest niemal przez caly czas, oczywiscie wedlug naszej miary bo przeciez chodzimy do pracy. A co robi kot kiedy jestesmy w pracy? Spi, nakrylismy go pare razy. No coz, jakos musi odsypiac te swoje wypady terenowe. Ale kiedy juz przychodzimy do domu, budzi sie pomalu, rozciaga, mrozy te swoje slepia, wyglada jak zaspany dzieciak... No i do michy oczywiscie, bo teraz to nie wystarcza mu porcja mokrej karmy rano i porcja suchej wieczorem jak przedtem, teraz to on musi zjesc rano mokre i wieczorem mokre, a suche w takich samych ilosciach traktowane jest jako przekaska przy kazdej wizycie w kuchni. A jest tych wizyt naprawde duzo, bo kocie drzwi sa w drzwiach od kuchni, a kot wychodzi kiedy chce i wraca kiedy chce czyli w ruchu interwalowym co jakies 15 minut. No ale kiedy zbliza sie wieczor, dzieciaki ida do domow i nikt nie przeszkadza (Tiggy nie za bardzo lubi wrzask i dzieci), zaczynaja sie kocie pielgrzymki.

Nie pamietam czy wspominalam ze na naszej ulicy kotow jest duzo, praktycznie w co drugim domu jest kot lub dwa. Czy wszystkie sa sterylizowane, nie wiem, ale podejrzewam ze raczej tak, bo tutaj w Szkocji nardzo duzy nacisk kladzie sie na te rzeczy. Czyli, teoretycznie nie powinno byc problemu. I nie ma, ale co roku o tej porze zaczynaja sie kocie schadzki. Nasz dom stoi "na zakrecie" i na tym wlasnie zakrecie przed domem spotykaja sie okoliczne koty. Czasami jest ich dwa, czasmi cztery, zdarza sie ze nawet wiecej. Posiedza, pogadaja, kazdy pojdzie w swoja strone. Czasami jeden drugiego pogoni, czasami wybieraja sie na wspolna wedrowke po plotach, po prostu koci swiat. Ostatnio maz pogonil jednego z naszego ogrodka nie podejrzewajac ze nastepne dwa siedza za drzewem a jeszcze jeden na plocie, a potem zalowal ze zepsul kotom impreze. No i wlasnie na takie imprezy chodzi Tiggy, najczesciej nocami. Noce wiec staly sie dla nas trudne i nieprzespane, bo dla kota nie ma nocy ostatnimi czasy. Bo jak tu sie wyspac kiedy o 2 nad ranem budzi cie trzask klapki, a zaraz potem jakis mruczacy cien ociera sie nosem o twoj policzek?

Tak, Tiggy jest jednym z tych "ciachnietych" kotow, a jednak natura to natura i jak wzywa to nie ma mocnych. Z jajami czy bez, kot ma w marcu marcowac i basta!


******************************************************************

Co to naprawde jest milosc? Nie bede tutaj pisac rozprawy o milosci, bo na ten temat napisano juz wszystko. Nie kazdy mial tylko okazje to przeczytac. Wiekszosc moich wierszy to wiersze o milosci wlasnie, takiej jaka przezywaja mlodzi, pieknej, tragicznej, wznioslej i banalnej.
Byl koniec sesji, piekna noc czerwcowa, jak u Galczynskiego. W akademikach nie gasly swiatla, czesc uczyla sie do ostatnich egzaminow, czesc opijala egzaminy w kafejce na parterze. A mnie swiat nagle zawalil sie na glowe. Nadchodzace wakacje jawily sie jak koszmar. I wtedy powstalo to:


MILOSC

Nosze w sobie maly okruszek
Ciebie.
Jest malenki,
jak lza, ktora przez nieuwage uronilam
wczoraj.

Kochac te drobinke
to kochac Ciebie.
Bo to przeciez takie male Ty.

Takie male ziarenko
milosci,
ktora nie mozesz mnie obdarzyc.
                                                                7/06/1991

poniedziałek, 21 marca 2011

To takie skomplikowane

Wrocilam wlasnie z Konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej w Edynburgu. Powod - wymiana paszportu mojej jeszcze nieletniej pociechy. Wciaz jestem pod wrazeniem, bo to pierwszy raz w tym kawalku kraju na obczyznie, a i chyba pierwszy raz (poza samolotem) z tak obszerna grupa naszych rodakow. Przezycie nie tyle stresujace co...interesujace. Przedzial wieku - od 0 do 100 lat, ale tych ponizej 3 lat to chyba bylo najwiecej. Wrzaski, placz, smiech, rozgardiasz, zawierucha, tlum, malo miejsca duzo ludzi. Takie pierwsze wrazenie. Pobralam swoj kawalek papieru poza kolejnoscia, wypelnilam w 2 minuty, zreszta co tam wypelniac, 2 strony 6 linijek. Nie to co wtedy gdy bylam mala, ze formularz paszportowy liczyl 8 stron A4, wpisywalo sie wszystkie dane lacznie z numerem buta, a niemily pan (zawsze to byl pan bo funkcjonariusze paszportowi skladali sie glownie z funkcjinariuszy milicji obywatelskiej) sprawdzal wszystko do 6 pokolenia wstecz zanim oznajmil ze po paszport to za 3 miesiace.

No ale do rzeczy. Wypelnilam ten papierek i z nudow zaczelam sie rozgladac. Po kilku chwilach ze zdumieniem stwierdzilam ze Polacy to jest jednak dziwny narod. Po pierwsze - nie umiemy wypelnic prostego kwestionariusza osobowego. Pomimo obszernych objasnien na tablicach informacyjnych ludzie gubili sie w rubrykach, zamiast wieku dzieci wpisywali wzrost (np. 62 cm dla dwumiesiecznego malucha, haha!), nie wiedzieli jaki adres maja wpisac, a juz najgorsze bylo z aktem urodzenia, ktory musial byc polski a czesc ludzi nie miala polskiego bo dzieci sie urodzily w Szkocji, wiec po co im polski akt urodzenia. Po drugie, gdyby jeden z drugim przeczytali informacje na stronie Konsulatu, toby wiedzieli ze nie trzeba dzieciatka taszczyc ze soba z drugiego konca Szkocji bo jego obecnosc do zlozenia wniosku o paszport nie jest ani konieczna ani wskazana.

Zle trafilam, bo w poniedzialek, a w poniedzialki sa kolejki. Panie w okienku sa jednak bardzo efektywne i profesjonalne, wiec idzie to dosc szybko. Kiedy nadeszla nasza kolejka, maz podpisal dokument szybko i ulotnil sie z powrotem do pracy, a ja zostalam w celu dokonczenia procedury. I co? - "Prosze tu wpisac numer telefonu, tu uzupelnic nazwisko rodowe corki, a tu prosze wyjasnic dlaczego paszport ulegl uszkodzeniu". I tak ja, ktora wypelnia wszystkie formularze szybko, rzeczowo i bezblednie, zostalam postawiona do kata. Glupi formularz paszportowy, nie da sie go wypelnic normalnie. A dlaczego paszport ulegl uszkodzeniu, o tym moze innym razem


******************************************************************

Grudzien 1991 - wieki cale! Nic sie wtedy nie stalo, ale to pragnienie, to oczekiwanie... zrodzilo cos takiego! Jeden z najpiekniejszych wierszy w moim tomiku, w moich wspomnieniach, w moim sercu.

***

Gdy z ciemnosci nocy
w blask poranka jasnego
dusza moja placzac powstaje
Mysli o Tobie klebia sie wewnatrz
dzwieki przyjazne - bolesne rozstaje...

Nawet gdy Cie bie ma,
nawet gdy lat tysiace
przelewaja sie szklana rzeka...
                       czuje Twoj dotyk
              oddech goracy
                       zlaczone dlonie
              plomien plonacy

.....fiolkowym zalem splywa rozstanie,
     pisz do mnie wiecej, kochaj mnie, kochanie...
                                                                                          5/12/1991

piątek, 18 marca 2011

Sama chciałam / To juz tydzien

Czarny kot nie wrocil po zarcie. A ja zafundowalam sobie kolejna nieprzespana noc. Trudno mi to przyznac przed sama soba, ale jakas wrazliwa ostatnio jestem. Widok tego kota tak zachlannie pochlaniajacego zawartosc miski, a potem jego wytarganego, niepewnego oblicza do dzis stoi mi przed oczami. Nigdy, przenigdy nie widzialam czegos podobnego. Ale mam za swoje, sama chcialam, to ja go wpuscilam do domu!

Ja to w ogole potrafie sobie uprzyjemnic zycie. Nie tak dawno temu byly w prasie informacje o zboczencach ktorzy wlekli za samochodem przywiazanego psa az mu glowa odpadla. Nawet piszac to slabo mi sie robi. Ale sama chcialam - moglam tego nie czytac. Innym razem, znowu niedawno, przeczytalam informacje o malym degeneracie ktory pastwil sie nad kotem i o jego jeszcze bardziej zdegenerowanym pietnastoletnim bracie ktory to wszystko nagrywal i umiescil na YouTube. I co ja oczywiscie zrobilam? Tak dlugo szukalam az znalazlam ten filmik. Przezylam szok, znowu nie moglam spac, ale sama chcialam, sama sobie jestem winna!

Corka nazwala mnie osoba bez serca, ze wypuscilam tego kota, ze go nie zlapalam. A ja naprawde zamierzalam go zlapac i oddac do schroniska. Tam maja skanery, przeskanowaliby go, moze on byl czyjs tylko uciekl lub sie zgubil. Nie zlapalam, nie zdazylam, i teraz nie wiem co sie z nim stalo i mam wyrzuty sumienia. I spac nie moge.

A rudy maly kot byl widziany wczoraj na naszym plocie, kiedy razem z naszym kotem spacerowali sobie zgodnie raz w jedna raz w druga, raz na plocie raz pod plotem. Maz byl zdumiony - pierwszy raz Tiggy nie przyszedl sie z nim przywitac po pracy, zajety spacerami z rudym kotem. - "Przeciez nie bedzie sobie obciachu robil przed kumplem ze sie z ludzmi zadaje." - odpowiedzialam...

*******************************************************************

Codziennie z niepokojem obserwuje to co sie dzieje w Japonii, codziennie rozmawiamy o tym przy kolacji, kazdy przynosi jakies inne informacje. Czasami sprzeczne, czasami niedorzeczne ale zawsze zlowrogie i straszne. Na poczatku wydawalo mi sie ze co tam, tsunami, co jakis czas sie zdarza, trudno, Japonia to bogaty kraj, wylezie z tego. Ale potem, za kazdym razem przychodza inne refleksje. Mam kolezanke Japonke, ona co prawda jest z Osaki, jej miasto nie ucierpialo i nie ma zagrozenia katastrofa nuklearna, ale rozumiem doskonale co ona czuje, daleko od kraju w ktorym sie wychowala a ktory cierpi tak bardzo. Wiec na poczatku myslalam, co tam, tsunami... ale potem doszly banalne wiadomosci o pogodzie. Ludzie, tam jest przeciez zima, tak jak w Polsce, snieg i mroz. I nie dosc ze ludzie stracili dobytek i dach nad glowa to jeszcze marzna straszliwie, przeciez tam nie ma pradu.... Tak, tsunami zazwyczaj kojarzy nam sie z cieplym pacyfikiem i rownikowym klimatem, ale o tej porze roku wyglada to o wiele wiele straszniej. Nie chcialabym, nikt by nie chcial znalezc sie w sytuacji Japonczykow. Mieszkam niedaleko morza, mam do niego 10 minut rowerem a 5 samochodem, ale na szczescie moja miejscowosc lezy na wzniesieniu i nawet 20-metrowe fale do niej by nie doszly. Ale co gdybysmy byli poza domem????????

Pogrzebalam w moim stary tomiku i znalazlam cos co moglabym zadedykowac dzielnym Japonczykom. Krotki wiersz, moze im by sie spodobal...

WIECZNOSC

Jak trudno, jak trudno
zyc,
gdy wybucha wciaz i wciaz na nowo
wulkan cierpienia.

Gorzki jest smak tego,
na co czekam.

A przeciez ja mam serce,
ktore krwawi
i rany, ktore
nie zabliznia sie juz nigdy.
                                         4/01/1990

poniedziałek, 14 marca 2011

Za żarcie...

Klarka, jezeli to czytasz, prosze cie, nie pozywaj mnie do sadu za plagiat tytulu twojego bloga. Oto co mi sie dzisiaj przytrafilo:

Gotuje zupe ogorkowa, kroje ostatnie ziemniaki w kostke, Tiggy jak zwykle asystuje, pozerajac wzrokiem te ziemniaki ktorych przeciez i tak nie zezre. Nagle, jak blysk w oku, przemknelo mi cos za oknem. Maz mowi: - O zobacz, kot na podworku, Tiggy, Tiggy, kot, zobacz, kot! - i pokazuje kotu palcem gdzie ten drugi kot za oknem, tak jakby kot byl w stanie popatrzec we wskazanym kierunku.

Tiggy, durna istota, albo kota nie zauwazyl albo postanowil go zupelnie zignorowac, bo moje ziemniaki nie przestaly go interesowac ani na moment.

Patrze uwazniej, a tam czarny kot, czarniutki, z malutkim bialym krawatem. Siedzi i miauczy. Mowie do meza: - Ty, ten kot jakies maly jest, zobacz, to malutki kotek...

Czarny kot po chwili byl juz na naszym progu, zawodzac i zagladajac przez przezroczyta klapke dla kotow ktora jest zamontowana w drzwiach dla wygody naszego Tigusia. Zrobilo mi sie go zal. Wydawal sie bardzo maly, prawie jak kociatko przez te klapke. Klapka jest magnetyczna wiec zaden obcy kot do domu nam nie wejdzie, Tiggy nosi na szyi specjalny kluczyk ktory tylko jemu pozwala klapke otworzyc. Nie ma wiec strachu. Czarny kot miauczy i miauczy, Tiggy w koncu uslyszal, czy tez postanowil sprawdzic intruza. usiadl przed klapka i siedzi. Czarny miauczy i bombarduje klapke. Maz w miedzyczasie opuscil plac boju czyli kuchnie, wiec postanowilam ze sprawdze co to za jeden tak miauczy. Uchylilam lekko klapke na zewnatrz, a ten (czarny) jak bomba wpadl do kuchni, w sekunde znalazl miski Tigusia i zaczal wyzerac to co zostalo z porannej uczty naszego kota tak lapczywie, ze myslalam ze sie zadlawi. Odruchowo dopadlam drzwi i zamknelam kuchnie zeby przybysz nie wlazl do domu, bo skad wiadomo co to za jeden. Wiele "mokrego" zarcia ze sniadania Tiggy nie zostawil, ale miska zostala oprozniona w trzy sekundy, po czym czarny zabral sie do suchej karmy, ktora jest zawsze w osobnej misce bo nasz kot ma pozywienie mieszane. I wciaz, tak szybko jak sie tylko da, rozsypujac kulki w promieniu pol metra, czarny kot zdazyl skonsumowac polowe zawartosci miski Tiggiego zanim zorientowalam sie, blyskawicznie wsypalam garsc kocich chrupkow do pierwszej lepszej miseczki (na platki :-)) i wynioslam na zewnatrz. Czarny za mna, dorwal sie do tych chrupek i jadl, i jadl, i jadl... A nasz Tiggy przez ten caly czas tylko patrzyl z odleglosci dwoch metrow, bo zaciekawiony owszem byl, zdumiony jak najbardziej, zaskoczony oczywiscie i chyba w szoku, ale o miske nie walczyl, bo przeciez nazarty byl do syta.

Przez ten czas (ktory w rzeczywistosci okazal sie byc tylko chwila) obejrzalam czarnego kota, byl maly, znacznie mniejszy od naszego, moze nawet nie dorosly, ale chyba juz nie dziecko, uszy czyte, siersc wytarta z jednej strony glowy, cos bylo z jego tylna lapka nie tak bo utykal. Futro wymierzwione i nastroszone, ale nie brudne. Chudy "jak pies", zebra mu sterczaly i kregoslup, ten biedny kot nie jadl chyba kilka dni. Zadnej obrozki. Nie za bardzo sie mnie boi, albo za bardzo glodny zeby sie bac. Co tu robic? CO TU ROBIC? Czarny kot nie opuszcza podworka, Tiggy nie ma zamiaru atakowac intruza.

Zadzwonilam do Rescue Centre (schronisko) z ktorego wzielismy naszego. Nie chcemy miec dwoch kotow, nie jestesmy przygotowani, boje sie ewentualnych chorob i dalszych wydatkow. Powiedzieli ze nie moga przyjechac, ale ze jak mam koszyk to niech go wsadze i przywioze. OK, znalazlam koszyk, ide po kota, a on... zniknal. Moze Tiggy go pogonil, moze przestraszyl sie bo sie jednak bal ludzi, a moze poszedl w dalsza droge szukac kogos kogo pokocha za wziecie... (Klarko wybacz!)

Kilka godzin pozniej kolejny kot, rownie maly jak czarny, ale rudy, slicznie wypaskowany, podobnie do naszego Tiggiego, znalazl sie na naszym podworku.

- "Czy my wydzielamy jakies kocie feromony?" - zapytalam meza.

Ten kot byl jednak na pewno nowy w sasiedztwie, nie przyszedl ani po wziecie ani po zarcie, przyszedl bo zwiedzal otoczenie i chcial sobie znalezc towarzystwo. Tiggy go chyba polubil, bo dzieki niemu nie jest juz na najnizszym szczeblu kociej drabiny spolecznej. A czarny kot? Nie moge cie wziac, ale prosze los zeby pozwolil ci znalezc kogos kto ci da kat do spania i miseczke zarcia. Albo zeby cie odnalezli ci ktorym sie zgubiles. A ci ktorzy cie wyrzucili na pastwe losu niech sie smaza w piekle. Jakiekolwiek ono jest.

Nie pamietam kiedy i gdzie napisalam ten wiersz, ale musialam byc w kiepskim nastroju. Zreszta, zaczelam wlasnie studia, a ktory student jest w dobrym nastroju???



X X X

Sznur czarnych perel
Okala moja szyje.

           Po twarzy
splywa gorace cierpienie.

           Ciemnosc,
ktora widze dookola -
           - boli.

Czarne ptaki usiadly.
Usiadly na obloku czarnych mysli.

           Spiew zamarl
na ustach spalonych.

I tylko tli sie gdzies w oddali,
w najczarniejszej otchlani
mojego zycia
            jasne swiatelko szczescia.
                                                    16/10/1990

piątek, 11 marca 2011

Zaczynam od nowa

No i stalo sie. Znalazlam dwa stare zeszyty z wierszami, opatrzone ilustracjami mojej corki, znaczy sie - CZYTALA! A sama chce zeby nie czytac jej korespondencji, ani dotykac w ogole jej rzeczy. To znaczy regula ta dziala tylko w jedna strone? Moja corka wyznaje calym sercem filozofie Kalego i ani mysli zrozumiec ze na swiecie jest zupelnie inaczej. Ale do rzeczy. Wiec (tak zaczyna moja corka jak czegos ode mnie chce), znalazlam te zeszysty, przeczytalam zawartosc i postanowilam opublikowac.  Dwa zeszyty z rozowymi okladkami. Moja pisanina z lat studenckich. "Wiersze pierwsze" i "Drugie Wiersze". I pomyslec, ze starszy z nich ma juz ponad 20 lat!
Zawsze chcialam opublikowac moje wiersze. Dzisiaj widze ze czesc nie nadaje sie do publikacji, ale zupelnie spora czesc jest dla mnie po prostu piekna. Postanowilam wiec je opublikowac tutaj, na tym blogu, pomiedzy tym co zamierzalam pierwotnie, czyli o kocie, sprawach przyziemnych i bardziej zagmatwanych oraz rozmyslania kobiety tuz przed czterdziestka.
Nie wiem jeszcze czy chce przedstawic wszystkie swoje wiersze bez wyjatku czy tylko te wybrane, a moze powroce do pisania, do czego namawia mnie maz. Wiem ze bedzie jeden i tylko jeden wiersz w kazdym wpisie. Dzisiaj bedzie moj pierwszy, pierwszy w zyciu powazny wiersz. Nie licze rymowanek ktore nagminnie ukladalam w szkole z ukazji roznych, piosenek na Swieto Wiosny itp. - te sie nie zachowaly, no moze szczatkowo w mojej pamieci. Wiersz o wymownym tytule i banalnej tresci, na pewno nie nadaje sie do umiezszcenia w tomiku z innymi wierszami. Ale zamieszczam bo jest PIERWSZY.
Pamietam jak zaczelam pisac. Ogromna sala wykladowa, nudny wyklad z ... no wlasnie, nie pamietam z czego. Zmuszalam sie zeby nie zasnac, oczy bladzily gdzies w okolicach okna obserwujac przelatujace ptaki... I nagle mnie naszlo. Pisownia i  interpunkcja oryginalna, brak polskich znakow wynikiem pisania na angielskiej klawiaturze.

- TO CHYBA KONIEC -

Blaski i cienie. Ciagle cierpienie.
Serca westchnienie. Nagle zwatpienie.
Radosc kochania. Meka rozstania.
            Trudy czekania...

Przemija, przemija zycie,
jak pociag po torach mknie...
Raz lepisz sie do zycia w zachwycie,
a raz ono do ciebie lgnie.

Stoisz w srodku czajnika.
Tlum sie burzy i wrze.
Ciebie ogarnia wszechmocna panika,
a ktos powoli sie pnie
do gory...

Co to za zycie? W sztucznym zachwycie
duszy twej wycie, bycie w nie-bycie.
Nie ma wiernosci, brak uczciwosci,
            nie ma - MILOSCI!

Ucieka zycie, ucieka,
nie wroca juz tamte dni.
Dzis czlowiek juz nie umie kochac czlowieka,
dzis dobrze wie, co znacza lzy.

Stoisz na brzegu chodnika.
Cos do przodu cie pcha.
I nagle cie zycie lekko dotyka
Lecz w tobie jest tylko - STRACH...
Za pozno...
                                                   12/10/1990


środa, 9 marca 2011

Dieta Dukana

Bardzo nieliczni wiedza ze jestem na diecie Dukana od 2 stycznia tego roku. Do osiagniecia celu zostalo mi jeszcze tylko 21 dni i okolo 4 kilogramow. Chyba nie dam rady. I tutaj nastrecza sie pytanie: co jest wazniejsze, temin czy waga.  Dobre samopoczucie jest dla mnie bardzo wazne i wiem ze z zamierzona waga bede szczesliwa, jednak juz teraz dobrze wygladam i swietnie sie czuje. Moze wiec termin... od 1 kwietnia przeszlabym w 3 faze i moglabym spokojnie przezyc Wielkanoc, a potem, zgodnie z zalozeniem, od konca czerwca juz bylaby 4 faza, a to wypada w czasie mojego pobytu w Polsce, czyli pelen luz. Ale (zawsze jest jakies ale) jak nie zejde do upragnionej wagi, moge nigdy juz jej nie osiagnac i zalowac ze tyle trudu poszlo na marne. Moge tez sie postarac zrzucic jeszcze odrobine w czasie 3 fazy, ale co bedzie jesli odrobinke przytyje? Przytyc z kilku kilogramow mniej jest lepiej niz z kilku kilogramow wiecej, jesli wiecie co mam na mysli. A moze po prostu zwiekszyc obciazenie fizyczne? Nie wiem czy to jest madry pomysl bo i tak co najmniej 3 razy w tygodniu (czasami 4) gram w badminton po 2 godziny, wiec jest to raczej sporo ruchu, kto gral to wie. Wiem ze to pieprzone chorobsko mi nie daje dietowac tak jakbym chciala, ale ja sie i tak nie poddam. Cel osiagne. Tylko ktory? Data czy waga? Jeszcze mam 3 tygodnie, jeszcze zobacze, moze wlasnie w tej chwili mam tzw. kiepskie dni, moze organizm sie buntuje i tworzy bariere ktorej nie da sie po prostu przeskoczyc. Brzuszka juz prawie nie mam, no moze nie jest tak wystajacy jak byl :-), ale powinnam teraz zaczac szostke Weidera, jak co roku o tej porze, zeby sie troche wyplaszczyc na lato.
21 dni i 4 kilo... Walczyc z czasem czy waga... oto jest pytanie

poniedziałek, 7 marca 2011

Tiggy

Ten maly pyszczek na gorze to Tiggy. Tiggy jest ofiara impulsu i checi zemsty na cudzych kotach ktore zostawialy swoje brzydko pachnace slady w moim ogrodku. Wpadl mi do glowy pomysl, ze jakbym miala kota toby mi tu zaden inny nie brudzil, poza tym wole swoje kupy sprzatac niz cudze, nieprawdaz.
W ostatni dzien lipca wybralismy sie z mezem na zakupy do Centrum Handlowego, Ikea, Costco, Sainsburys itepe. Troche tylko po drodze nam bylo wstapic do schroniska dla kotow, tak tylko zobaczyc jak wyglada, co tam daja i tak w ogole... Przeciez nie bylismy gotowi na kota! Mila pani, oprowadzila nas po wszystkich klatkach, tu agresywne koty, tu starsze, tu mlodsze, to calkiem malutkie sliczniutkie kociaki. Malutkie mozna brac tylko po dwa, no i trzeba z nimi spedzac duzo czasu bo sa malutkie. Cholera, nie mamy duzo czasu. Raczej malo, stad kot a nie pies. Wreszcie ostatnia klatka, duza, a w niej koty ktore lubia inne koty wiec mieszkaja wszystkie razem choc maja osobne lozka oczywiscie. Wszystkie koty okolo roku, calkiem mlode jeszcze. Wiekszosc spi i tylko okiem lypie, sliczna ruda kotka lasi sie do moich stop, prosi zeby ja wziac na rece wiec biore. Ja, ktora NIGDY kota na rekach nie trzymalam! Udalo sie, przezylam. Przyszli inni ludzie, ruda kotka zmienila obiekt zainteresowania na inne nogi, a ja katem oka widze ze jakies male pregowane cudo ociera sie o klatke w miejscu w ktorym trzyma reke moj maz... "Ten" - wskazuje go moja polowa. OK, nie znam sie na kotach. Moze byc ten.
Umawiamy sie na zalatwienie formalnosci na JUTRO, bo kota nie mozna rezerwowac wiecej niz jeden dzien. Dobry marketing. Nie ma sprawy, jutro niedziela, przyjedziemy jutro.
W samochodzie, konsternacja. Cisza do samego domu. W domu wybuch. No i co my teraz zrobimy? Nie mamy nic dla kota, jest poludnie, jeszcze jest czas, damy rade. W te pedy na internet i szukamy co jest potrzebne kotu. Lista zakupow - kuweta, lozko, miska na jedzenie, miska na wode, jedzenie. Drapak. Gotowe, jedziemy.
Za powrotem do Centrum Handlowego, sklep dla zwierzat. Drapak - jest, tani, moze byc. Lozeczko - sliczna mieciutka poduszka w tygrysie paski, drogie ale moze byc. Kuweta - najdrozsza, ale niech tam. Do kuwety zwirek. Pochlaniacz zapachow, filtr, worki. Jedzenie - ktore? Suche - pierwsze lepsze. Mokre - zwykly Felix w saszetkach, jak polecila pani ze schroniska. Miski sa, przegryzki sa. Jeszcze tylko pare zabawek i gotowe.
W domu, przeciez trzeba wszystko przemeblowac dla kota. Jedzenie i picie w kuchni, kuweta w korytarzu przy drzwiach, drapak i lozko w salonie, a jak! Do wieczora wszystko bylo gotowe na przyjazd nowego domownika.
Niedziela, 1 sierpnia 2010 oficjalnie zostala uznana jako pierwsze urodziny naszego kota. Co wiemy o jego przeszlosci? Ze w chwili adopcji mial okolo roku, przebywal w schronisku 3 tygodnie, zostal wysterylizowany i zaszczepiony. Znaleziony na przedmiesciach, blakajacy sie po ulicach i wyjadajacy suchy chleb ze smietnikow. Bardzo maly, ale zdrowy, nie bal sie ludzi. Nadano mu imie Tiggs, od jego tygrysiego ubarwienia. Dlugo zastanawialismy sie jak go nazwac. Po kilku dniach stanelo ze bedzie nazywac sie Tiggy, czyli Tygrysek. Jeszcze przez kilka tygodni Tiggy "podkradal" nam skorki z chleba, ktore specjalnie dla niego zostawialismy. Przestal je jednak obgryzac dosc szybko. Dzis juz nikt na niego nie powie "maly kot". Urosl i zmeznial, choc slodka buzka pozostala taka sama. Tiggy, kocham cie. Sprawiles ze nasz dom juz nigdy nie jest pusty...

piątek, 4 marca 2011

Córeczka

Jenny ma jedna corke, rozwiodla sie z mezem kilkanascie lat temu, ale nie wiedzie jej sie zle. Ma dobrze platna prace, duze wsparcie (finansowe) ze strony bylego meza, ladny dom, nowy samochod co dwa lata.
Zawsze pogodna, usmiechnieta i zadbana. W pracy zachowuje sie profesjonalnie i na wysokim poziomie, a prace ma odpowiedzialna. Nikt nie wie ze usmiech jest przylepiony a spokoj okupuje wrozdami zoladka i nieprzespanymi nocami.
Lucy skonczyla 18 lat w zeszlym roku. W prezencie dostala od ojca samochod - nowy, czerwony, sportowy, ubezpieczenie i podatki oplacone, zyc nie umierac. Dla Jenny nie byl to dobry pomysl, w koncu Lucy, absolwentka renomowanej prywatnej szkoly w Edynburgu, bardzo slabo zdala mature, nie dostala sie na studia, a wszystko przez jej lekcewazenie nauki i ciagla zabawe. Ale coz mogla zrobic, byly sie uparl, zreszta Lucy to jego jedyna corka wiec komu ma dawac? Od tego czasu Jenny nie moze zasnac kiedy corki nie ma w domu, lezy nocami nasluchujac czy nie nadjezdza samochod. Poczatkowo byl to strach, czy wroci, czy cos zlego sie nie stalo, jakis wypadek, dziewczyna mloda, niedoswiadczona... Teraz na dzwiek samochodu Jenny dostaje gesiej skorki a wszystkie jej zmysly sa w pogotowiu. Zdala sobie sprawe ze nienawidzi wlasnej corki...
Coz tu wiele opowiadac, odkad Lucy skonczyla 18 lat swiat stanal dla niej otworem a matka stala sie zbedna przeszkoda, ktorej nie mozna niestety usunac. Miala pieniadze, zarabiala na siebie stojac za kasa duzego sklepu z artykulami artystycznymi, poza tym ojciec co jakis czas sypnal troche. Kolezanki, imprezy, zabawa, zyc nie umierac. Tylko ta matka zrzedzaca zeby jej w domu pomoc, ze sama nie daje rady, zeby Lucy choc swoj pokoj posprzatala bo smierdzi. No i oczywiscie Lucy ma isc na studia bo nie po to tyle wysilku w pieniedzy wlozyli w jej edukacje zeby skonczyla na kasie w sklepie. Dla swietego spokoju zglosila sie Lucy na studia, na wymarzone - weterynarie, byly wolne miesca wiec ja przyjeli. Pomogla jej praktyka w rezerwacie w Kenii na ktora wyslali ja rodzice w ubieglym roku. Kocha zwierzeta i chcialaby z nimi pracowac. No wiec zaczela studia.
Jenny mowi ze nie wie kiedy sie to zaczelo. Jakos tak niepostrzezenie corka zaczela miec do niej pretensje o wszystko, o niedobry obiad, o to ze nie wyprane na czas, ze nie posprzatane, a przede wszystkim ze matka sie wtraca do jej zycia a to jej zycie i niech spierdala. I tak z biegiem czasu Lucy zaczela dodawac coraz wiecej epitetow i wyzwisk, ktorych tu nie bede zamieszczac bo ogolnie nie przeklinam ale generalnie to co matka moze uslyszec od corki nie miesci sie w zadnych granicach, ani przyzwoitosci, ani dobrego smaku, ani nawet tolerancji. Ex-maz probowal pomagac, probowal rozmawiac z corka, ale w koncu tez nie wytrzymal i slyszac w jaki sposob Lucy odniosla sie do matki, po prostu odpalil jej w pysk. Na to ona ze jak on smie, ze kim on sobie mysli ze jest i ze dzwoni na policje. Na to on ze prosze bardzo, zadzwon, przekonasz sie co znacza twoje slowa. Nie zadzwonila ale do ojca sie nie odzywa. Pewnie dopoki jej pieniedzy zabraknie.
Lucy wlasnie odebrala ostateczne ostrzezenie z uczelni ze jak sie nie zmieni jej stosunek do studiow to zostanie wykreslona. Bo Lucy na zajecia nie chodzi od jakiegos czasu. Bo nie moze wstac, bo boli glowa, bo zaspala, bo sie zdenerwowala. Bo Lucy musi szykowac sie caly dzien na wieczorna impreze i na studia nie ma czasu.
Jenny nie wytrzymala pewnego razu i posprzatala jej pokoj. Nie mogla zniesc fetoru przedostajacego sie przez drzwi. Takiej awantury nie przezyla jeszcze nigdy. Tylu upokorzen i wyzwisk, trzaskania drzwiami i grozb. Nie moze znalezc odpowiedzi dlaczego. Dlaczego jej wlasna corka ja tak traktuje, co zle zrobila, gdzie popelnila blad? Wie tylko ze jest szczesliwa kiedy Lucy nie ma w domu i zamiera kiedy nadjezdza samochod. Wie ze nienawidzi wlasnej corki.
Tak, Jenny to pogodna, spokojna i opanowana osoba. "Nie martw sie Jenny, za kilka lat wszystko sie uspokoi, Lucy zmadrzeje i wszystko wroci do normy".
- "Za kilka lat bede martwa" - odpowiada Jenny z usmiechem.
Czy poznajesz wlasna historie?

środa, 2 marca 2011

Cholera, dopiero sroda!

Wystroilam sie dzisiaj bo "mialam" wazne spotkanie z inwestorem. Elegancka spodniczka, jedne z najlepszych rajstopy, makijaz, bla bla... No i co? Jest 11.30 a ja dopiero sprawdzam swoj kalendarz! Cholera jasna, pustka! Spotkanie jest jutro! Jak ja patrzylam w ten kalendarz? No i co teraz? Przeciez sie jutro w to samo nie wystroje, a tak lubie ten zestaw! No coz, sprobujemy poszukac cos rownie fajnego w szafie.
Czy zastanawialyscie sie kiedys dlaczego nigdy nie macie co na siebie wlozyc? To do Pan, bo Panowie chyba nie miewaja takich dylematow. No bo tak: moja szafa wydaje sie pelna, az z niej wszystko wylazi, a codziennie rano rytualem usmiech mojego meza na widok zony siedzacej na lozku i gapiacej sie w otwarta szafe. Zeby ona cos tam przebierala, szukala, przymierzala, ale nie, ona tylko siedzi i sie gapi, po czym ze lzami w oczach odwraca sie do niego - "No i w co ja sie dzisiaj ubiore?"...
- "Zaloz te czarna spodniczke z paskiem."
- "No cos ty, za krotka"
- "No to te brazowa, z tym ladnym kwiatkiem z przodu!.
- "Za dluuuuga"
- "No ale jak polaczysz te czarna spodniczke z ta niebieska bluzka, to bedziesz ladnie wygladala"
- "Nie bede, ona na mnie wisi, a ta biala jest za obcisla, o zobacz jak mi boczki wylaza, w zyciu sie tak nie pokaze. Buuuuuuu"
Czy ja naprawde robie tak nieudane zakupy ze stroju nie moge spokojnie skompletowac? Przeciez mam kilka naprawde fajnych bluzek, spodnic czy spodni, dlaczego wiec ciagle nie mam co na siebie wlozyc????

wtorek, 1 marca 2011

Wyglada jak wiosna

Swiat wyglada jakby byla wiosna. Jeszcze dwa dni temu krokusy byly w pakach, a juz dzisiaj smieja sie zolcia i fioletem, pierwsze narcyzy otwieraja swe buzie a najpiekniej wygladaja jak zwykle przebisniegi, rosnace w kepach to dziko, to w ogrodkach. Cieplo jeszcze nie jest, ale przynajmniej swieci slonce.
Poniewaz glupio postanowilam nie przycinac roz jesienia, mam teraz za swoje - wyrosna mi w chaszcze! ale tak mi szkoda bylo je ciac w niedziele, juz tyle swiezych pakow wypuscily, a niech sobie rosna. Przytne je w listopadzie. W ogole to sie zaczynam denerwowac bo po zimie ogrodek nie wyglada najlepiej, jeszcze stare uschniete badyle wystaja czekajac zeby je usunac, a tu juz nowiutkie zielone, swieze... A ja nie mam czasu na to wszystko, przydalaby mi sie moja mama. Ale ona do mnie nie przyjedzie...