sobota, 31 grudnia 2016

Ostatni dzień roku

Ostatni dzień roku spędzam nietypowo jak dla mnie, bo poza domem. Z przyjaciółmi. Mieszkamy sobie w uroczym domku w przepięknym Yorkshire, spacerujemy, jemy, bezstresowo i gramy sobie w różne gry. W tej właśnie chwili na przykład, wszyscy sobie grają w "Kim jestem", był już Mick Jagger, Kate Moss, Harrison Ford, a teraz jest James Bond. Ja dołączę jak skończę.
Właściwie to chciałam tylko złożyć najserdeczniejsze życzenia noworoczne.

Sobie życzę żeby mój dom sprzedał się szybko i za więcej niżbym chciała, żeby udało mi się kupić dom, do którego będę wracała z radością. Żeby moje dzieci poukładały sobie życie zgodnie z własnym przekonaniem. Ciekawych tematów do pisania sobie życzę bo ileż mozna pisać o sobie i swoim nudnym życiu?  I energii do życia sobie życzę, bo coś ostatnio szwankuje. Więcej spotkań z moimi wirtualnymi znajomymi bo im dłużej Was znam tym bardziej mi na Was zależy.
A najbardziej to ślubu na Mauritiusie sobie życzę, o!

A Wam Mili Moi życzę żeby słońce świeciło jak najdłużej, żeby zima była zimą, a lato latem było. Żeby każdy miał co do garnka włożyć, a dzieci żeby miały nowe buty kiedy ze starych wyrosną. Żeby każdy czuł się bezpiecznie, nie tylko we własnym domu. Niech matki rodzą dzieci jeśli chcą, a ojcowie niech będą ojcami. Żeby nikt nie musiał się obawiać o przyszłość swoją ani swoich bliskich.
Żeby rok następny był lepszy od poprzedniego.







środa, 28 grudnia 2016

Jakoś poszło

Niby się nic nie wydarzyło, święta jak co roku, wigilia, pierwszy dzień i drugi, a potem leżenie i odpoczywanie po, ale jednak wydarzyło się wiele w ciągu tych paru dni, aż nie chce się o tym wszystkim pisać.
Najpierw więc była Wigilia, tradycyjnie postanowiłam jak wiecie, czyli z barszczem, uszkami i całym tym blichtrem, który u mnie w nieco ograniczonej wersji, bo choinka nie taka a i goście trochę inni niż zwykle. Cudzoziemscy.
Wszystko przygotowałam już w piątek, Chłop dzielnie pomagał mi przy pierogach i uszkach, mył gary na bieżąco i pilnował żebym była zadowolona. No i byłam. Całą wigilię skończyłam gotować przed dziewiątą, na sobotę zostawiając sobie jedynie rybę. Nigdy nie poszło mi tak sprawnie.
A w sobotę przyszli goście. Najpierw pooglądaliśmy sobie nowy Top Gear, w końcu zagoniłam ich wszystkich do jadalni. Jako że Chłop cały dzień się internetowo edukował z polskich tradycji wigilijnych, to on był prezenterem kolacji, ja tylko dopowiadałam. I mimo że nie było tradycyjnych dwunastu dań, bo wybrałam tylko to co mi osobiście najbardziej smakuje, to byli zachwyceni barszczem z uszkami, pierogami z kapustą i grzybami, ryba po grecku, śledziami w dwóch odsłonach oraz sernikiem i makowcem, którymi szczególnie zachwycał się Chłop. Upiekłam też chleb, który wyszedł popisowo, więc jak mogli się nim nie zachwycać? Jedynym minusem był brak mojej córki, która nie zjawiła się na Wigilii z powodu pracy (zrozumiałam), w pierwszy dzień świąt z powodu kaca (wkurzyłam się), a w moje urodziny bo miała migrenę po kacu. Cóż, takie się ma dzieci, jakie się wychowało. Przynajmniej przeprosiła.
Pierwszy dzień świąt był po brytyjsku. Czyli tradycyjny biad z pieczenią z pięciu ptaków zamiast indyka, bo kto lubi indyka. Dojadaliśmy to wszystko w drugi dzień świąt, po obiedzie grając w różne gry i szarady, podczas których umieraliśmy ze śmiechu.
No i moje urodziny... Cudowne prezenty, życzenia przez telefon, życzenia na Fejsbuku, nicnierobienie i totalny luz. Całe święta wiało i padało, do samochodu ciężko było się dostać a co dopiero na spacer. Tak że kisiliśmy się w tych czterech ścianach, ja, Chłop, jego ojciec, matka i dziadek. Ale było fajnie, wesoło i w ogóle miło i nie żałuję ani chwili.
Nadszedł czas pożegnania. Już w samochodzie wyczułam że coś jest nie tak. Zapytałam tylko czy jest smutny, odpowiedział że tak. O przyczynę nie pytałam, wiadomo jak to jest przy pożegnaniach. Rozkleił się w domu. Rozkleiłam się i ja. Płakalismy oboje.
To prawdopodobnie ostatnie takie święta, gdzie byli wszyscy ci, których najbardziej kocha.
Matka ma zaawansowany stopień Alzheimera. Ojciec początkowe stadium raka prostaty. Dziadek... okaz zdrowia, ale ma już dziewięćdziesiąt sześć lat.
Nie wiadomo co będzie za rok. Trzeba żyć tak jakby każdy kolejny dzień miał być tym ostatnim...

czwartek, 22 grudnia 2016

Trochę świątecznie

Chujinkę mam. O takom:


Ma ze pieńdziesiont centymetruf, ma wbódowane śfiatełka i gwiastki i stoi na taborecie. No bo jakoś czeba sie tymi śfientami cieszyć, a co bardziej oczy cieszy nisz błyskotki, co nie?

A tak poważnie, to zaczynam mieć stracha. Rodzice Chłopa dzisiaj przyjeżdżają, od tego stracha nie mam, bo co mnie oni, u mnie nie śpią. Ale Wigilię po polsku chcę urządzić i boję się że nie zrozumieją. To są rzeczy, których oni nigdy nie jedli. Większość się puknie w głowę i powie: kobieto, nie przesadzaj, przecież to wszystko takie pyszne jest. Ale przecież dla kogoś, kto nigdy nie jadł barszczu,może on być obrzydliwy. To samo śledzie, czy pierogi z kapustą. Przeciez kapusta kiszona to tak naprawdę obrzydliwa rzecz jest, tylko my jesteśmy do niej przyzwyczajeni. Chociaż jak zrobiłam Chłopu smażoną z cebulką do kiełbasy to powiedział że przepyszne i zupełnie inaczej smakuje niż surowe. A może się tylko podlizać chciał. 
Ja do dzisiaj pamiętam jak przyjechałam do Szkocji i nic mi nie smakowało. Tak to już jest, jak człowiek do własnej kuchni przyzwyczajony. No ale też taka prawda, że jak coś jest niesmaczne to jest po prostu niesmaczne. Dlatego tyle w sklepach żarcia do wyboru, bo jednemu nie sprawia różnicy jaka szynka, byle tania, a drugi się taniego odpowiednika coca coli na przykład nie napije. 
W każdym razie, trochę się obawiam tej Wigilii, ale będzie tak jak jak chcę, nie będę sie dostosowywać z moją tradycją. Jak nie będzie im smakowało to niech nie jedzą. Zostanie więcej dla Chłopa, bo on wszystko pochłonie, szczególnie po terminie ważności ;-)
No to trzymajcie za mnie kciuki. Za ten chleb co to go mam specjalnie piec, za sernik, za barszcz z uszkami i pierogi z grzybami, za rybę po grecku jak zwał tak zwał, i za te śledzie które się w oleju zaprawiają już od poniedziałku. 
A może to wszystko olać i zostać przy pierogach jeno?





środa, 21 grudnia 2016

Seks zagrypionych

Późna noc. Ona przewraca się z boku na bok sapiąc, on pociąga co chwilę nosem.
- Może się jednak wysmarkam...
- No, to dobry pomysł - mówi ona. - Basz tab papier (w domyśle "toaletowy")??
Oczywiście nie ma. Na stoliku nocnym jakiś wymiętolony papier udający zużytą chusteczkę.
- Do to ci przyniosę, a ty tu leż i się dzie ruszaj.
Zwlekła się z łóżka, poszła po rolkę papieru, tę samą którą w większej części sama zużyła na własne smarki, złapała tez po drodze stary worek po zużytym papierze toaletowym.
- Basz tu, do wycierania doska. I woreczek da zużyte smarki, żeby się bo domu nie walały.
Wysmarkał się, sapie.
- Coś jeszcze ci botrzebne?
- Może paracetamol, bo mi jakoś tak...
- Dobrze.
Zwlekła korpus z łóżka ponownie, przyniosła paracetamol.
- Jeden? Lepiej weź od razu dwa.
Nie wziął.
- Wody jeszcze? Do dobra. To weź zabknij oczy i się zastanów czego jeszcze potrzebujesz bo dzie będę tak całą noc łaziła.
- Wody tylko.
Przyniosła wodę. Zgasiła światło. Położyła się. Czuje smyranie po plecach. Na amory mu się zebrało, cholera, z cieknącym nosem. No nic, udaje że śpi. Smyranie powoli osłabło, smyrsająca ręka opadła bezwładnie, zapadają w niebyt...
On nagle zrywa się z poduszki, nasłuchując.
Ona zapala światło.
- Co się stało?? Wysmarkać się musisz?
- Ciiiiii.... słyszysz?? - szepcze on.
Ona nie słyszy.
- No ale to... słyszysz? Sapanie takie...
Ona nastawia ucha, nasłuchuje...
- Jezusmaria, człowieku, teraz to mnie wystraszyłeś na ament, do przecież już nie zasnę. Do co ty, horrory jakies mi tu urządzasz.
- No ale sapie! Głośno oddycha, posłuchaj...
Słuchają oboje.
- A to nie mój oddech jest? - pyta szeptem ona.
- No nie, to nie jest zupełnie zsynchronizowane z twoim. O, teraz ucichło.
Wcale nie uspokojona, postanawia jednak zasnąć w objęciach ukochanego.
Smyranie po plecach ponawia się.
- Musze cię trochę zagrzać, jesteś taka zmarznięta...
- Tak cholera, jestem zbarznieta bo co chwile wstaję bo bi spać nie dajesz!
- No ale mogę cię trochę rozgrzać? Nie masz nic przeciwko temu?
- A to rozgrzewaj, rozgrzewaj....
Po chwili oboje zapadają w senny letarg. Już nawet pojawiają się marzenia senne, o torebce Gucci, do której ktoś upchał słoik z kapustą kiszoną i słoik zaczął przeciekać...  (wiecie, te klimaty kiedy ktoś bąka cichacza cichaczem znienacka).
Nagle BUM!!! Tup-tup-tup i szur-szur-szur... ktoś skrobie w drzwi.
Półprzytomna wstała, otworzyła drzwi, wypuściła kota z sypialni. Gdzieś w głebokiej otchłani umysłu zapaliło się światełko - wyjaśniło się tajemnicze harczenie i sapanie. Teraz można już spać spokojnie...




piątek, 16 grudnia 2016

Humor na piatek

Grype mam. W lozku leze. Gdzies tam, w Vodka Revolution w Edynburgu, moja firma zaczyna wlasnie Christmas Lunch. A mialo byc tak fajnie, napic sie mialam bo fajne koktajle tam podaja...
Tak ze wybaczcie, ale kawalow dzisiaj nie bedzie.
Trzymajcie sie cieplo.

wtorek, 13 grudnia 2016

Gdzie nie popatrzysz, tam dupa zbita

Wczoraj miałam z tego wszystkiego taką prawdziwą, naturalną migrenę, gdzie łeb prawie pęka, chce się rzygać i człowiek jest przymulony jak po morfinie. A w dodatku musiałam uczestniczyć w pierwszym cholernym tegorocznym Christmas Lunczu. Jak wróciłam do domu, to nic mi się nie chciało tylko płakać. No to się położyłam do łóżka i tak sobie płakałam, płakałam, aż Chłop przyszedł z pracy, przytulił, pocieszył i łzy powycierał. Nosa sobie nie dałam wytrzeć, za swoje własne smarki sama biorę odpowiedzialność.
W każdym razie, późnym wieczorem dostałam emaila od rzeczoznawcy z rzeczowym i obiektywnym wyjaśnieniem niektórych kwestii, po którym powiedziałam że dobra, niech podpisuje i wysyła. Ja chcę się tego skarbu jak najszybciej pozbyć. A potem niech się dzieje co chce. To znaczy to co ja chcę, bo samo to się nic nie zrobi. Dzwoniłam już do agenta, chałupa idzie pod młotek jak tylko dostaną raport i ustalimy strategię. Czyli jutro, najpóźniej pojutrze.
W każdym razie, z tym sprzedawaniem domu to jest naprawdę tak że gdzie się nie popatrzysz tam dupa zbita. Płacz i płać. Jedyną pociechą może być uzyskanie większej ceny za nieruchomość, ale to zależy przecież od tego ile ludzie będą chcieli zapłacić. Co prawda, jak już kiedyś pisałam, chałupy takiego pokroju sprzedają się jak świeże bułeczki, ale czy ktoś będzie w ogóle chciał kupić moją? Wszyscy są dobrej myśli, tylko ten raport cholerny. Dobrze że chociaż wydajność energetyczna jest raczej lepsza niż gorsza, nie wiem czy ktoś na to w ogóle patrzy, ale jak popatrzy to może zobaczy nie tylko wady ale też i zalety.

Pokażę Wam teraz moją zbutwiałą ruinę. Ponieważ nie ma jeszcze oficjalnego ogłoszenia, to będzie tylko kilka zdjęć z ulotki. Jest jak jest, niebo wtedy nie było błękitne, sami oceńcie.






poniedziałek, 12 grudnia 2016

Na totalnym wqrvie

Polskich liter dzisiaj nie bedzie, bo siedze na komputerze szefa w jego osobistym biurze i staram sie pracowac. Zapomnialam bowiem dzisiaj swojego komputera do pracy, co mnie sie niezwykle rzadko zdarza, a zapasowy laptop w firmie ostal sie tylko jeden, bo reszte jakas kretynka oddala do informatykow, a tej jeden co sie ostal zostal zarekwirowany przez kolezanke, ktora rowniez komputera z domu swojego zapomniala ale to ona byla pierwsza w firmie. Mnie pozostal pokoj szefa, ktory jest na szczescie na urlopie, bo inaczej to bym musiala na recepcji chyba pracowac.
A wszystko z powodu totalnego wqrva.
Weekend zlecial nie wiadomo jak, cala sobote wkladalam ogloszenia na ebay, bo wyzbywam sie paru rzeczy, to pomyslalam ze moge sprobowac sprzedac zanim wyrzuce albo oddam za darmo. NIedziela natomiast zleciala na zakupach. Moj Chlop to jest baba, zakupy mu nie przeszkadzaja. Mnie po pierwszej godzinie bolaly nogi, po drugiej glowa, a po kolejnej powiedzialam, ze on niech patrzy i mi powie jak cos zobaczy , bo ja patrze i nic juz zupelnie nie widze. Na to on ze na co ma patrzec, a ja ze chyba na wszystko. No ale jakos sie uporalismy, jeszcze wieczorem spakowalam paczke dla rodzicow, bo na wtorek kuriera mam zamowionego. Jeszcze zdazylam zasiasc przed telewizorem zeby obejrzec final X Factor. No i wtedy przyszedl wqrv.
Rzeczoznawca przyslam mi raport domu do zatwierdzenia. To co tam zobaczylam to przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. Okazalo sie ze mieszkam w zbutwialej wilgotnej lepiance z zapadajacym sie dachem i ze w najlepszym razie przezyje jeszcze tylko kila dni zanim porazi mnie prad i doszczetnie wszystko spali. Aha, a co najlepsze, dowiedzialam sie ze ten prysznic, co go mam zamontowanego ponad wanna, to on mi niszczy kafelki i fugi juz cale sa zaplesniale. Jaki qrva prysznic ponad wanna???
Odpisalam zgodnie z prawda, ze doceniam wklad w sprawiedliwa i niezalezna ekspertyze domu, ale nie moge sie zgodzic z kilkoma punktami. I wymienilam.
W punkcie, gdzie wpisuje sie ewentualna wilgoc, zbutwienie i zagrzybienie badz atak szkodnikow, pan napisal ze na belce pod stropem jest widoczny slad wczesniejszego zalania, wiec uszkodzenie wymaga naprawy. Napisalam, ze owszem, bylo zalanie spowodowane uszkodzeniem dachu w 2010 roku z powodu sztormu, ale natychmiast zostalo zreperowane, wiec nie ma co naprawiac, a slad po zalaniu na suchej belce nie jest podstawa do sugerownia uszkodzenia wymagajacego naprawy.
Komin takze nie wymaga sugerowanej naprawy, poniewaz to co widac to wlasnie efekt naprawy uszkodzonego w czasie wspomnianego sztormu komina. Poza tym, komin nie jest uzywany i jest zablokowany, stanowi w tej chwili jedynie czesc oryginalnej struktury dachu, nie spelnajaca zadnej roli.
Dach - pan wpisal dokladnie to samo co w punkcie o wilgoci. Nie uwazam zeby to bylo jakiekolwiek uszkodzenie wymagajace naprawy, bo cos co zostalo naprawione nie powinno wymagac ponownej naprawy.
Elektrycznosc. Tu mnie zabil. Kategoria napraw 3, czyli kaplica, niebezpieczenstwo jak sie nie naprawi i w ogole grozi smiercia. A chodzilo tylko o to ze jest tablica starego typu, co z tego co sie rozeznalam moze stanowic rekomendacje do wymiany na nowy model, ale nie kategorie 3, czyli niebezpieczenstwo uzytkowania!
No i najlepsze. Prysznic nad wanna. Ja nie mam zadnego prysznica montowanego nad zadna wanna, ale wolno stojaca, calkowicie zabudowana zadaszona parowa kabine prysznicowa, ktora ze sciana laczy sie tylko poprzez kabel elektryczny i rure z woda. Zadne uszkodzenie kafelek czy fug nie jest mozliwe, gdyz kabina nie ma bezposredniej stycznosci ze sciana, a jest od niej oddalona o kilka centymetrow z obu stron.
Nie zgodzilam sie takze z wycena domu, ale to juz moge podarowac, a niech tam.
No i w ocenie pana moja chalupa jest przedwojenna, podczas gdy ja mam w papierach rok wybudowania 1956. No chyba ze mu sie literowka zrobila i piatke z trojka pomylil.
Nie zauwazylam takze nigdzie oceny wydajnosci emergetycznej domu. A to musi byc wiec bez tego nie zatwierdze.
No i stad ten wqrv. Nie moge sie pozbierac. Jak ja sprzedam ten stary, sprochnialy, zaplesnialy dom z rozlatujacytm sie dachem??

piątek, 9 grudnia 2016

Humor na piątek

Remont w zasadzie zakończony, jeszcze tylko doszoruję co nieco myjką parową i będzie git. No i w związklu z tym dzisiejszy temat, czyli remonty i budowa. Zapraszam :-)


*****
Przychodzi bezrobotny robotnik na budowę szukać pracy. Idzie do majstra, a ten pyta:
- Co może pan robić?
- Mogę kopać - odpowiada bezrobotny.
- A co jeszcze może pan robić?
- Mogę nie kopać...


*****
Na budowie: Przychodzi facet i się pyta:
- Ilu was tu pracuje?
- Z majstrem, czy bez?
- Z majstrem.
- 9.
- A bez?
- Bez majstra, to tu nikt nie pracuje.


*****
Zakończono budowę domu. Inwestor ogląda nowy budynek i widzi na fasadzie ogromne, brązowe, krzywe kręgi. Pyta więc kierownika:
- Co to jest?
- Wszystko zgodnie z planem.- dumnie odpowiada kierownik i podaje inwestorowi papiery.
Inwestor przegląda plan:
- Kretynie! Przecież to architekci na szkice kubki z kawą postawili!


*****
Zdenerwowany murarz krzyczy do kierownika budowy:
- Kierowniku, zawalił się blok, który wczoraj wykańczaliśmy!
- Cholera, a nie mówiłem, żeby nie zdejmować rusztowań przed przyklejeniem tapet?!


*****
Pani zapytała dzieci jak chciałyby pomalować salę.
Zgłasza się Kasia:
- Ja chciałabym pomalować sufit na żółto, jak słonko.
- Dobrze, Kasiu. A ty Przemku, jak chciałbyś pomalować salę?
- Ja chciałbym pomalować podłogę na zielono, jak trawkę.
- Dobrze, a ty Jasiu?
- Ja też chciałbym, żeby sufit był jak słonko, na żółto, podłoga na zielono, jak trawkę, a przez środek pierdyknąć czarny szlaczek.
Pani się zdenerwowała i zaprowadziła Jasia do dyrektora mówiąc:
- Pytam go, jak chciałby pomalować salę, a on mówi, że chciałby, aby sufit pomalować na żółto, jak słonko, podłogę na zielono, jak trawkę, a przez środek pierdyknąć czarny szlaczek. Takie brzydkie słowa, w tak młodym wieku.
Dyrektor pokręcił głową i mówi:
- A wiesz Jasiu, to będzie świetnie wyglądało.


*****
Do oddziału banku w trakcie remontu wchodzi zdenerwowany klient i od drzwi już krzyczy na dysponenta:
- Co to jest, co to ma znaczyć?!
Pracownik banku nie wie co jest grane, jednak grzecznie podpytuje:
- W czym mogę pomóc?
- Co to za remonty i malowanie? Po jaką cholerę pomalowano cały budynek?
Pracownik:
- Dzięki temu nasza placówka wygląda ładniej, schludniej, aby nasi klienci czuli się lepiej.
Klient:
- Może i tak, tylko tam przy bankomacie miałem zapisany na ścianie numer PIN i za cholerę nie mogę teraz wypłacić!


*****
Ksiądz w trakcie kazania napomknął, by wierni zaczęli rzucać większe datki na tacę, bo kościół wymaga remontu. W tym momencie wstała znana w okolicy prostytutka i przyniosła księdzu 10 tysięcy. Ksiądz spojrzał na pakuneczek i powiedział:
- Mimo, iż naprawdę są potrzebne środki na remont kościoła, nie mogę, córko wziąć od ciebie tych brudnych pieniędzy.
W tym momencie dało się słyszeć męski głos z tylnych ławek:
- Niech ksiądz bierze! To przecież nasze pieniądze!


No i na koniec - tak mniej więcej u mnie wyglądało ;-)



Wesołego weekendu!

środa, 7 grudnia 2016

Zdążyłam

W niedzielę wieczorem, tak jak zakładałam, wszystkie prace zostały w zasadzie zakończone, dom odgracony, pudła wyniesione do garażu bądź poupychane po wszystkich szafach i schowkach. Padliśmy jak kawki. W zasadzie potrzebowałam kolejnych dwóch wieczorów żeby się do jakiego takiego porządku doprowadzić, bo przy dodatkowej grze w badmintona nie jest to takie łatwe.
W poniedziałek wieczorem jeszcze dokonywałam ostatnich poprawek, jak malowanie przeoczonych listw nadokiennych czy maskowanie przybrudzonej ściany, na szczęście miałam identyczną farbę, ale to tylko kilka minut roboty. No i przygotowanie domu do fotografii. W zasadzie to odbyło się to tak. W sobotę pytam Chłopa: Masz jakieś fajne narzuty na łóżko? (Bo ja mam ale takie normalne, a chciałam ładne). No ma. Zresztą, pojedziemy to powybieram sobie co tam będę chciała. No to powybierałam, dwie narzuty, dwa ładne ręczniki, lampę stojącą, kilka pierdółek do postawienia na półkach. Kazałam także zakupić owoce żeby ładnie w koszu w kuchni wyglądały. No to zakupili, razem z tymi ciastami za 10 pensów, o których pisałam. Ale do poniedziałku Syn zeżarł wszystkie śliwki, a dwa  banany których Chłop nie zdążył zeżreć, poczarniały. No to jeszcze w poniedziałek musiałam się osobiście pofatygować na zakupy do naszego miasteczkowego Aldi, bo tam najtaniej. Zakupiłam więc kwiatki do wazonu, no i jak przechodziłam obok regałów z artykułami świątecznymi,  to jakoś tak same mi niektóre rzeczy do koszyka powpadały, ale co tam, przecież  na prezenty nie będę żałować. Z tego wszystkieg ozapomniałach o cholernych bananach, więc jeszcze wieczorem wysłałam Chłopa po banany. Kupił... zielone. Nosz kurde, chłopa po banany posłać. Żółte miały być, coby mi się kolorystycznie w koszyku komponowały, a nie zielone. Uznałam jednak że może pożółkną do rana.
A we wtorek rano ostatni raz przeszłąm przez wszystkie pomieszczenia, pochowałam co było do pochowania (przecież szczoteczki do zębów i szarego mydła na pokaz nie będę wystawiać), popoprawiałam zasłony i sporządziłam listę dla Chłopa, na co ma zwrócić uwagę po przyjściu fotografa. Bo to on fotografa oprowadzał, ma jeszcze kilka dni urlopu to może wykorzystać. Czyli pochować miski z kocim jedzeniem i na czas robienia zdjęć wystawić kocie akcesoria z pokojów. Kotów nie sprzedajemy, tylko dom.
Wszystko poszło zgodnie z planem, trochę ciemno było bo pogoda oczywiście spłatała filgla, dobrze że nie padało. Mieli tylko problem z kotami, a jakże! Bo te cholery za nic nie chciały się odczepić, łaziły za nimi krok w krok, Tiggy oczywiście pozował na środku pokojów i nie chciał się dać wyprosić na minutkę, Migusia w tym czasie dzielnie okupowała parapety. Przypadek pomógł, bo fotograf niechcący zahaczył o krzesło w kuchni, które zwaliło się na podłogę z hukiem, co śmiertelnie przeraziło oba koty, z których jeden wydarł z domu z prędkością światła, drugi natomiast uciekł na górę i zaszył się... oczywiście na parapecie. Na szczęście właściwe koty dokonały właściwych wyborów, bo o ile Tigusia trudno jest usunąć z obranej pozycji prośbą i nawet groźbą, o tyle Migusia jest łatwa do przeniesienia. Tak więc w wyniku nagłej dezercji Tigusia, mniejsza kicia okazał się łatwą do pokonania przeszkodą, którą wystarczyło wziąć na ręce na czas robienia zdjęć, a potem po prostu zamknąć w pokoju i dalej robić swoje. Część pierwsza procesu została zakończona. Teraz czekam na sporządzenie spotu reklamowego z moim domem w roli głównej i będzie git.
A w piątek przychodzi rzeczoznawca. To będzie nerwowy dzień, bo dopiero wtedy okaże się na ile zostanie wyceniony mój dom i jaką strategię sprzedaży przyjąć. W Szkocji od kilku bowiem lat sprzedający dom musi sporządzić tak zwany Home Report, co jest pomocne kupującemu podjąć decyzję, ale trochę kłopotliwe (i kosztowne) dla sprzedającego. W takim raporcie znajduje się wszystko co jest związane z nieruchomością, jak szczegółowy opis domu i okolicy. Stan dachu, rynien, ścian, drzwi, okien, z zewnątrz i od wewnątrz, mebli i urządzeń w zabudowie, łazienki, rodzaj i stan instalacji elektrycznej, gazowej, ogrzewania, alarmy, czujniki gazu i nawet jakie żarówki są zainstalowane, bo częścią raportu jest wydajność energetyczna domu. Taki raport ma też na celu pomoc w uzyskaniu kredytu, bo jak pisałam, znakomita większość nieruchomości kupowana jest w tym kraju na kredyt i jest to normalne. Pomimo że nie stwierdzam osobiście żadnych felerów w domu, nie wiadomo co może taki rzeczoznawca wynaleźć. Lepiej żeby nic, bo każda wzmianka że coś wymaga poprawy albo usprawnienia, to zmniejszenie wartości nieruchomości.
Czekam więc do piątku jak na szpilkach.
Na razie wszystko przebiega zgodnie z planem. Wymarzony dom ciągle jeszcze dostępny :-)

wtorek, 6 grudnia 2016

Mikołaj był!

Mikołaj był!
Na pewno tylko u mnie, bo na całym świecie Mikołaj przychodzi w Święta, tylko w Polsce dzisiaj, a ja przecież z Polski jestem, co nie? No ale drań nic nie zostawił, pewnie się zorientował że obywatelstwo zmieniłam, no bo przecież byłam grzeczna.... Pewnie się wkurzył że po próżnicy sanie gonił przez pół Europy, renifery całe zmachane, jeszcze dobrze nie wytrzeźwiały a ten je do roboty zagonił. Wszystko po próżnicy.
No to skąd wiem że był skoro nic nie zostawił? No bo dwa pączki z budyniem zeżarł i piwem popił, a kapsel wrzucił do opróżnionego kufla. Myślał, że jak zostawi okruchy na talerzyku to nie zobaczę tych na blacie kuchennym, co je pod mikrofalówkę zagarnął. Dobrze że chociaż renifery wychowane ma, to po podwórku nie nasrały, chociaż koty to nastraszyły nieźle. No ale kto by się nie bał wielkich rogatych potworów z czerwonymi nosami?
Tak że, Mili Moi, na prezent to se jeszcze muszę poczekać...



A dla fanów Mikołaja, Gugiel przygotował specjalnę stronę. Jak się komuś nudzi w pracy, może się pobawić, na przykład w fryzjera. W moim salonie stateczny stary dziadek nabrał nowych kolorów :-)


Można sobie też poczytać o Mikołaju i tradycjach, niestety tylko po angielsku. Link jest normalnie na stronie głównej Google, ale podaję również tutaj dla łatwości:

https://santatracker.google.com/village.html

A Wy, byliście grzeczni?

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nieczynne do wtorku

Wczoraj wieczorem wykreśliłam ostatnią rzecz z listy od zrobienia.
Nie zdążyłam wyszorować wszystkich kątów moim nowym nabytkiem, czyli myjką parową, bez której ciężko byłoby mi sobie poradzić z tym nagromadzonym w niektórych miejscach brudem. Ale uznałam że na zdjęciach i tak tego nie będzie widać, więc mam czas żeby tego dokonać przed wizytą pierwszych oglądających. Jeśli tacy będą.
Największym kłopotem okazał się... mój własny Syn, który po studencku do sprawy podszedł, czyli nie przemęczając się i przekładając sprawy na później. Gdy wczoraj wieczorem z paniką w oczach wpadłam do jego pokoju prosząc w uporządkowanie w końcu jego rzeczy, bo muszę zacząć odkurzać i myć podłogi (zanim oczywiście dosprzątam kuchnię i łazienkę), usłyszałam, że "Maaaaamoooo, jest dopiero piąta trzydzieści, a tu tylko pięć minut robooooty..."
Przypadkowo zastosowałam fortel. Zapytałam Chłopa o której sklep zamykają bo ketchupu nie ma i majonez się skończył. Odpowiedział że o siódmej. A jako że część rzeczy Syna trzeba było umieścić w domu Chłopa, bo to delikatne, elektronicznie, w garażu się może popsuć, rzeczony Chłop zawołał na Syna że on zaraz wyjeżdża i że jak Syn chce to mogą podrzucić te rzeczy do niego po drodze do sklepu. Myślę że na Synusia słowo "sklep" podziałało jak lep na muchy, bo a nuż się załapie na darmowego batonika. No i pojechali, a ja mogłam kontynuować działanie.
Wrócili po dwóch godzinach obładowani oboje smakołykami z wyprzedaży, jakieś pączki, ciasta, ciasteczka i inne artykuły po 10 pensów każdy, których termin ważności do spożycia właśnie się kończy. Podobno Synuś dwa kartony batoników we wspomnianej cenie do kosza wrzucić, ale pani przy kasie powiedziała, że tylko jeden karton jest w przecenie, więc trochę niepocieszony że będzie miał 20 Twixów zamiast 40, wrzucił do kosza tort urodzinowy w schemacie dekoracji "Frozen". Po dziesięć pensów, a jakże! Słuchając tej jakże żarliwej i radosnej opowieści o tym jakich to wspaniałcyh zakupów dokonali obaj, popukałam się w myślach w czoło i z uśmiechem na ustach odparłam, że super! Będą teraz mieli radości na cały tydzień, ale ja tej śmietany jutro już nie ruszę, przepraszam. He he he, usłyszałam, będzie więcej dla nich. No to smacznego!
Chłopy dzisiaj rano jeszcze żyli, ale zapewne niedługo, bo zapowiedziałam wczoraj że do wtorku nie ma gotowania, srania ani kąpania. Nie, przecież nie brud ich zabije, tylko ja, własnymi ręcami!


środa, 30 listopada 2016

A ja znowu o tym samym

Remont przebiega zgodnie z planem, najbardziej żmudne prace zakończone. Pracowaliśmy ciężko cały weekend w dwie, trzy, a czasami i cztery osoby. Zrujnowany pokój odnowiony, największe wyzwanie - klatka schodowa i korytarz całe wymalowane i wypięknione, nawet nikt się do farby olejnej nie przykleił co to nią wszystko wypaćkałam, co się tylko dało. Czyli framugi drzwiowe, listwy przypodłogowe i poręcze schodowe. Zostało jeszcze do wymalowania wejście na strych bo o tym zapomniałam, ale i tak muszę jeszcze listwy przypodłogowe upiększyć to za jednym razem machnę wszystko. Trochę sobie kuku zrobiłam sama, bo farby olejnej nie cierpię, więc postanowiłam kupić tę nieśmierdzącą, wodnorozpuszczalną, szybko schnącą, nie tak co prawda trwałą ale znacznie przyjemniejszą w obróbce. I taką kupiłam brązową, bo drzwi i framugi na górze domu mam brązowe, takie same jak okna, które malowałam latem to od razu sprawdziłam jak się ta farba na drzwiach trzyma i trzyma się świetnie i szybko schnie. I nie śmierdzi. No ale jeszcze potrzebowałam puszkę farby białej, bo na dole domu wewnętrzne framugi mam białe, listwy przypodłogowe i poręcze na schodach też białe. No i na półce z białymi farbami, obok tych nieśmierdzących i szybkoschnących zobaczyłam też jednowartwową, to pomyślałam, o jaka nowość, jednowartwową farbę szybkoschnącą zrobili, super, kupuję. I kiedy już zaczęłam malować i maźglać sobie łapy tą farbą, zauważyłam że coś nie tak, że konsystencja jakaś inna, patrzę, a to normalna, olejna, śmierdząca i tłusta farba. Paznokcie do dzisiaj mam niedomyte... No cóż, zakupiłam to zużyję. Więc zużywam.
Kaloryfery też zostały odnowione, bo gdzieniegdzie rdza się zaczęła dobierać. Ja nie wiem jak to możliwe, bo cały system grzewczy został wymieniony na nowy zaledwie pięć lat temu, wszystkie kaloryfery w całym domu takie same, z tej samej firmy, a dwa z nich zaczęły rdzewieć. Zgroza, jak oni teraz produkują.
Chłop nieśmiało wspomniał dziś rano czy może do kina byśmy poszli, ale powiedziałam od razu nie, bo tyle roboty jeszcze. Jednak zaczęło mnie korcić i przy śniadaniu zrobiłam listę wszystkich rzeczy potrzebnych do zrobienia zanim przyjdzie weekend i ostateczne przygotowywanie domu na sprzedaż, czyli czyszczenie, wyrzucanie, pakowanie niepotrzebnych rzeczy i w ogóle aranżacja chałupy żeby na zdjęciach ładnie wyglądała. No i lista tych rzeczy okazała się co prawda dość spora, ale są to tylko poprawki i wykończenia, które zajmują niewiele czasu, jak na przykład zalepienie dwóch dziur po gwoździach w salonie czy wymalowanie tego nieszczęsnego wejścia na strych, albo przyklejenie luster z Ikei na korytarzu, czy założenie rolety. Pomyślawszy więc że coś nam się od życia należy, spytałam Chłopa uczciwie, czy uważa że jesteśmy w stanie zrobić te rzeczy w dwa wieczory, bo ja uważam że tak, pod warunkiem że podzielimy robotę i jedno nie będzi się gapić jak drugie pracuje. Chłop uczciwie przyznał że się da, szczególnie że seans kinowy jest dość późno więc będziemy mieć chwilę czasu na robotę także dziś wieczorem, no i jak dałam radę wykonać połowę prac schodowych wczoraj przed badmintonem, to tak samo dam radę zrobić coś przed wyjściem do kina. Bo ja bardzo chcę zobaczyć te "Fantastyczne zwierzęta...".
Tak że, Mili Moi, nie ma ociągania się, praca wrze pełną parą, a Chłop zobaczył że ze mną nie przelewki i jak się za coś wezmę to wykonam. Bo on nie wierzył że nam się uda przed Świętami to wszystko zrobić. A ja chcę dom na sprzedaż wystawić w przyszłym tygodniu. Tak mi intuicja podpowiada. Mimo wszystko, najgorsze jeszcze przed nami. Pakowanie i wynoszenie rzeczy, bez których będzie się trzeba obejść przez jakiś czas. Dobrze że jest jeszcze Chłopa dom...

wtorek, 29 listopada 2016

Cyber przestępstwo

Południowo-zachodnia Polska, miasto około 40 tysięcy mieszkańców, jedna ze szkół podstawowych, klasa trzecia czy tam czwarta, dzieciaczki lat około dziesięć, dopiero co do komunii poszły w ubiegłym roku.
Lekcja informatyki. Pani rozmawiać będzie z uczniami na temat cyber przestępczości.

****
Wieczorem mama jednej z dziewczynek zauważa że ta jakaś osowiała jest, jeść nie za bardzo chce, zamiast na komputerze, jak co wieczór, siedzi na telewizorze*. Zaniepokojona mam mierzy dziecku temperaturę, zagląda do gardła, próbuje wypytać jak się dziecko czuje i czy coś się nie stało. Nie, nic się nie stało. Po jakimś czasie dziewczynka nie wytrzymuje i zaczyna opowiadać.

****
Na lekcji informatyki pani zadaje pytanie, czy dzieci wiedzą, co to jest Facebook. Oczywiście wiedzą. Czy ktoś ma założone konto na Facebooku? Oczywiście, mają założone konto. Kto ma założone konto? Dzieci dumnie podnoszą rączki w górę...
Pani wpada w furię. Zaczyna się przesłuchanie.
- Jak to macie założone konto na Facebooku? A dlaczego? Czy wiecie że konto na Facebooku można założyć od trzynastu lat? A ile Wy macie lat? Dziesięć? No to popełniliście przestępstwo! Co? Wy sami nie założyliście konta? To kto Wam założył? Rodzice?? No to rodzice popełnili przestępstwo! I zobaczcie co zrobiliście, naraziliście swoich rodziców na popełnienie przestępstwa, teraz oni przez Was pójdą do więzienia! I wiecie co się z Wami stanie jak oni pójdą do więzienia? Wy pójdziecie do domu dziecka! Czy Wy chcecie żebym was zgłosiła na policję? Ja wszystko o Was wiem z tego Facebooka, mam dostęp do Waszych kont, ja Was codziennie sprawdzam, nie myślcie sobie że Wam to ujdzie płazem, to jest cyber przestępstwo!!

****
To wszystko co dziewczynka zapamiętała z lekcji informatyki. Dziewczynka nie chce żeby jej rodzice trafili do więzienia, a ona z bratem do domu dziecka. Dziewczynka jest cała przerażona że teraz pani zadzwoni na policję, że policja sprawdzi jej konto na Facebooku i że od razu wszystkiego się dowiedzą i że zaraz na pewno przyjdą, bo pani tak powiedziała... I dlatego ona się tak martwi i płacze.
Teraz to mama wpadła w furię. Natychmiast wykonała kilka telefonów do zaprzyjaźnionych mam, które też zauważyły że ich dzieci jakieś nieswoje, ale ponieważ tamte dzieci są bardziej skryte i nieśmiałe, nie były w stanie powiedzieć dlaczego. Odpowiednio jednak wypytane przez rodziców, potwierdziły słowa pierwszej mamy. Tego samego wieczoru rodzice postanowili działać i wysłali odpowiednie pismo do wychowawczyni klasy. Dodatkowo kilka mam zgłosiło się nazajutrz do szkoły w celu wyjaśnienia sprawy i wyciągnięcia konsekwencji.

****
Następnego dnia dziewczynka przyszła ze szkoły z nowiną.
- Mamuś, a ja widziałam jak nasza pani krzyczała na korytarzu na panią od informatyki, długo krzyczała, a pani od informatyki się rozpłakała i poszła do pokoju nauczycielskiego...

Jak tam naprawdę było, co się wydarzyło na tym korytarzu, nie wiadomo do końca, mama bowiem nie za bardzo ufa szczegółom dziecięcej wyobraźni. Sytuacja miała jednak miejsce naprawdę, kilka tygodni temu. Rodzice nie chcą słuchać tłumaczeń że pani od informatyki jest młoda i niedoświadczona. Rodzice otrzymali nieoficjalne przeprosiny, ale czy rozwiązuje to sytuację? Trauma dzieci już została przeżyta i nawet jak na kolejnej lekcji nauczą się czym naprawdę jest cyber przestępczość i jak się przed mnią uchronić. zaufanie do naczyciela zostało zdemolowane.

Ciężka sytuacja. Ja bym takiej pani nauczycielce kazała poszukać sobie nowej pracy.





*No wiem że tak się nie mówi, ale to w celu podsycenia atmosfery jest :-)

piątek, 25 listopada 2016

Humor na piątek

Zimno u nas, mróz, czasami aż minus dwa na termometrze, spryskiwacze mi w samochodzie pozamarzały. Zapomniałam że latem wody nalałam. Przyniósł Chłop jakiegoś chemikalia, wlaliśmy i po drodze do pracy jeden spryskiwacz mi się odmroził. Na szczęście ten od strony kierowcy, bo wczoraj to masakra jakaś była na drodze. Wyobraź sobie że jedziesz drogą szybkiego ruchu, przed Tobą ciężarówka, spod której chlapie ta syfiasta mazia powstała z pomieszania topniejącego lodu i soli, wszystko to na Twoją przednią szybę, włączasz wycieraczki bo nic nie widzisz, a te zamiast ścierać to rozmazują tę mazię po całej szybie. Włączasz spryskiwacz, a tu... nic. Wyciearczki rozmazują mazię coraz bardziej. Zastanawiasz się czy się nie zatrzymać i nie zeskrobać, ale uznajesz że lepiej jechać szybciej to szybciej dotrzesz do celu i nastąpi koniec tego horroru. Ale nie, żeby Ci jeszcze mocniej dowalić, na ostatniej prostej dostajesz po oczach silnym promieniem nisko wzniosłego słońca, który powoduje na szybie efekt lustra i nie widzisz już zupełnie nic. Jakimś cudem udaje Ci się skręcić na parking, po czym oddychasz z ulgą, a po wejściu do biura piszesz do Chłopa emaila z prośbą o zrobienie czegoś z tym bo jak nie to jutro będzie jeszcze większa masakra.
I tak to właśnie było.
Więc dzisiaj w związku z tym, kilka dowcipów o pogodzie. Zapraszam :-)


*****
- Fatalna dziś pogoda - zagaja żona. - Pamiętasz, taka sama wichura była, jak mi się oświadczyłeś!
- Tak, to prawda. Świetnie pamiętam - odpowiada mąż. - To był straszny dzień. Oj straszny...


*****
Zdaje mi się, moja droga - zwraca się dziadek do babci - że będzie padać. Jak myślisz, wziąć parasol?
- Weź parasol!
- Tak? A jeśli nie będzie deszczu, to po co mi parasol? Lepiej wezmę laskę.
- Weź laskę!
- Jednak chyba zbliża się burza. Lepiej będzie zostawić laskę i wziąć parasol.
- Dobrze, zostaw laskę, weź parasol.
- Masz rację. Ale chyba się przejaśnia. Lepiej zostawić parasol i wziąć laskę.
- Mój Boże! Weź laskę, zostaw parasol.
- Widzisz, jaka ty jesteś! To mówisz mi, żeby wziąć laskę, to znowu, żeby parasol. A w ogóle kto ci powiedział, że ja wychodzę?


*****
Turysta pyta Bacę:
- Baco, jak przepowiadacie pogodę?
- Ano po świstaku.
- Jak to po świstaku?
- Jeśli świstak podrapie się jeden raz, to znaczy że będzie ładna pogoda, jak dwa, to znaczy że będzie śnieg, a jak trzy, to znaczy że będzie burza.
- A jak podrapie się więcej razy?
- To znaczy że ma pchły.


*****
Lipiec. Na londyńskiej ulicy, w czasie ulewnego deszczu, do Anglika podchodzi zagraniczny turysta i pyta:
- Proszę mi powiedzieć, kiedy u was, w Londynie, jest lato?
- Różnie. Na przykład w zeszłym roku było w piątek.


*****
Bogdan baraszkował w najlepsze z kochanką, gdy usłyszał, że samochód jej męża wjeżdża na podjazd. Niewiele myśląc złapał swoje ubranie i wyskoczył przez okno, mimo, że na zewnątrz padał deszcz. Traf chciał, że ulicą przebiegał właśnie maraton. Bogdan postanowił dla niepoznaki dołączyć do zawodników.
- Zawsze biegasz nagi? - zapytał go po przebiegnięciu kilku kilometrów jeden z biegaczy.
- Tak. - odparł Bogdan. - Czuje się wtedy naprawdę wolny, a powiew wiatru przyjemnie chłodzi moją skórę.
- To dlaczego biegniesz z ubraniem pod pachą? - dopytuje się sportowiec.
- Po zakończonym biegu mogę od razu ubrać czyste ciuchy. - wyjaśnił Bogdan.
- A zawsze biegasz z nałożoną prezerwatywą? - zapytał zawodnik.
- Nie, tylko kiedy pada.


*****
Mówi Hrabia do sługi:
- Janie, idź podlej kwiaty na dworze.
- Ależ Jaśnie Panie! Przecież pada deszcz.
- To weź parasol.


*****
Morze Północne, lodowaty wicher duje jak cholera. Na pokładzie statku stoi dwóch marynarzy.
- W taką pogodę z gołą głową? Gdzie masz swoje nauszniki?
- Od czasu nieszczęśliwego wypadku już ich nie noszę.
- Jakiego nieszczęśliwego wypadku?
- Kumpel zapraszał na wódkę, a ja nie słyszałem ...


*****
Facet wybrał się na ryby. Wstał bardzo, bardzo wcześnie. Spakował sobie kanapki, wędki i przynęty. Cały ten szajs zapakował do samochodu i wyjeżdża z garażu. Nagle zerwał się ostry i zimny wiatr, zaczął padać deszcz ze śniegiem, ogólnie pogoda pod psem. Facet zawrócił z powrotem do garażu i przesłuchał prognozę pogody - ”... w regionie pogoda fatalna, zimno, wietrznie, opady deszczu ze śniegiem”. W tej sytuacji facet spasował. Wypakował się, rozebrał się i wskoczył do łóżka. Przytulił się do żony i szepcze jej do ucha:
- Straszna pogoda ...
Rozespana kobitka przysuwa się do niego i mruczy:
- A mój mąż idiota jak zwykle na rybach.

*****
Francuz dzwoni do swojego przyjaciela w Moskwie:
- Cześć Iwan, słyszałem, że u was strasznie zimno, minus 50 stopni!
- Nie... Tak zimno nie jest... najwyżej minus 20...
- Niemożliwe Iwan, w CNN pokazywali, że jest u was 50 stopni poniżej zera!
- Pierre, mówię ci, jest najwyżej minus 20, a nie minus 50!
- Przecież sam widziałem w CNN Iwan, reporter stał na Placu Czerwonym i pokazywał termometr, sam widziałem, minus 50 stopni!
- Aaaaaa, no chyba, że na zewnątrz...



Wesołego weekendu!







Skopiowano ze strony: http://potworek.com/dowcipy- potwornie dobre dowcipy!

Lipiec. Na londyńskiej ulicy, w czasie ulewnego deszczu, do Anglika podchodzi zagraniczny turysta i pyta:
- Proszę mi powiedzieć, kiedy u was, w Londynie, jest lato?
- Różnie. Na przykład w zeszłym roku było w piątek.

czwartek, 24 listopada 2016

Taka koniunktura

Ostatnio o niczym innym nie myślę jak o domu. Przeznaczyłam na ten mały remoncik dwa tygodnie, nie wiem jakim cudem ale do 5 grudnia wszystko ma być zrobione i dom przygotowany na prezentację i zdjęcia. A my dopiero jeden pokój zrobiliśmy, a i to nie do końca...
Najważniejsza teraz jest klatka schodowa, czy jak to się tak po polsku nazywa. W weekend musimy się z nią uporać. Potem to już tylko małe wykończenia, czyszczenie, sortowanie, pakowanie, aranżacja wnętrz. Musi się udać. Powiem szczerze, że z coraz większą nadzieją patrzę na to wszystko, oczyma wyobraźni już organizuję wystrój wnętrz do zdjęć, bo przecież to musi jakoś ładnie wyglądać dla potencjalnego kupującego, żeby chciał chociaż przyjść i obejrzeć jak zobaczy ogłoszenie. Wszystko zaczyna mieć w mojej głowie ręce i nogi, żyję teraz niemal zupełnie tym remontem, a cała reszta to tylko dodatek. Zazdroszczę osobom, które nie muszą chodzić do pracy, tyle bym zrobiła jakbym nie musiała... No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
A w dodatku do wszystkiego, na mojej ulicy pojawił się dom na sprzedaż. W końcu, bo agenci głowy sobie łamali, jak ten dom wycenić, bo normalnie to cena taka-by-była-a-taka, ale ponieważ nie było w okolicy podobnych domów do kupienia od 2008 roku, to nie ma za bardzo do czego porównywać. A teraz, tadam, jest! Tylko musze się pospieszyć, mam nadzieję że tamtego domu nikt za szybko nie kupi, bo lepiej jak jest jakaś konkurencja. Cenę można lepszą uzyskać. Chciałam napisać "wyszaprać" ale ja nie zamierzam nic wyszarpywać, wiem za ile moge sobie pozwolić, dom ma się sprzedać i już.
A wiecie że w Szkocji samo sprzedanie domu kosztuje jakieś 3-5 tysięcy funtów? I ta cena pnie się w górę, w zależności od ceny sprzedaży? A żeby kupić dom, trzeba wywalić kolejne tysiąc pięćset plus podatek. W sumie jakieś kolejne 3-5 tysięcy. Od tych zobowiązań nie ma ucieczki.
Cóż, każdy chce zarobić... A ty jak chcesz mieć, to płać. Taka koniunktura, taki kraj.

poniedziałek, 21 listopada 2016

No i przyszła

Weekend minął pracowicie, całe dwa dni malowaliśmy, naprawialiśmy, ściągaliśmy starą tapetę z kilku ścian i łataliśmy dziury. Dużo jeszcze do zrobienia, ale już bliżej końca niż dalej. Takie zaklejanie dziur w ścianach bardzo mi się podoba, trochę jak pomieszanie zabawy z artyzmem. Wymieniliśmy także zepsutą kuchenkę. Nie wiem jak się na niej gotuje bo jeszcze nie próbowałam, ale Chłopu się bardzo spodobała, bo ma dotykowe przyciski zamiast pokręteł i tajmer na poszczególne płyty, i parę innych funkcji, no to sobie tak stał i dotykał i w końcu rzekł że dla tej kuchenki odkupi ode mnie dom, a nawet się zamieni. No to ja że owszem, zamienię się, ale on sobie będzie tu mieszkał SAM :-) Trzeba mu będzie chyba taką kuchenkę do nowego domu sprawić. Tylko lepszą, bo ta to trochę taka... najtańsza.
A poza tym zima przyszła. W całej Anglii podobno śniegiem posypało, chociaż raz mają gorzej niż my. Bo u nas to tylko na szczęście mróz. Dzisiaj to już przegięło, całe minus dwa. Szyby w samochodzie nawet nie było jak skrobać, bo mgła, która wczoraj się pięknie pojawiła, zalepiła całą powierzchnię jedną grubą taflą. Na pocieszenie jednak zima zmalowała także i takie obrazki:

Okno

 Płot

 Lewe lusterko

Prawe lusterko 

A jak tam u Was dzisiaj? Bo patrzę na pogodę w ajfonie i nie wierzę...

sobota, 19 listopada 2016

Nadchodzą święta

Co roku o tej porze zaczynaja się pojawiać w telewizji reklamy świąteczne. W Wielkiej Brytanii największą popularnością cieszą się reklamy domu handlowego John Lewis. Są niezwykłe, wzruszające i ludzie czekają na pierwsze ich pojawienie się w telewizji, co jest powszechnie ogłaszane, a potem komentowane, na przykład w lokalnych rozgłośniach radiowych. Tegoroczna reklama wygląda tak:


Uważam że jest to naprawdę udana reklama, choć ma swoich przeciwników. Ale tego można było się spodziewać. Zaskoczyła nas jednak reklama lotniska Heathrow. Po pierwsze, nie przypominam sobie żebym widziała kiedykolwiek reklamę lotniska (linii lotyniczych - tak, ale lotniska nie), po drugie - zdaniem niektórych przebija Johna Lewisa. Zobaczcie sami:


Reklamy innych sklepów są już bardziej "normalne", choć oczywiście wciąż fajne. Sainsburys w tym roku jakoś szczególnie mnie nie zachwyca, reklama za długa i zbyt mało czytelna. Ale ich reklama z 2014 roku szczególnie zapadła mi w pamięć i muszę ją Wam tu pokazać, bo według mnie była to reklama roku, oparta na prawdziwej historii. Oto ona:


Która Wam się podoba najbardziej?




piątek, 18 listopada 2016

Humor na weekend

Dzisiaj zamiast tradycyjnych dowcipów kilka perełek z mojego facebooka.
Posortowałam je dla Was tematycznie.
Zapraszam :-)

Ociężale...




Pośmiertnie...



Motoryzacyjnie...



Damsko-męskie...




O głodnych pieskach...



I o Grażynie




Udanego weekendu!


czwartek, 17 listopada 2016

A dzisiaj

Ten wczorajszy obrazek pod postem umieściłam nie bez przyczyny.
Dzisiaj Synuś maluje pokój.
Niech mnie fszyscy śfieńci mają w swojej opiece.
Ament.

środa, 16 listopada 2016

Oficjalnie się zaczęło

Jojczenie jojczeniem, ale samo się nic nie zrobi, tak więc po pracy pojechałam do taniego sklepu po farby. W pierwszym odruchu chciałam kupić Dulux, jak zwykle, ale przecież nie remontuję domu dla siebie tylko na sprzedaż, a to co innego. Zresztą, co to za remont, przemalowanie paru ścian, zaklejenie paru dziur i wymienienie paru rzeczy. Dom ma być przystojny na obrazkach, bo w internetach będzie i na ulotkach, to ma zrobić dobre pierwsze wrażenie. A i tak wiadomo że każdy potem robi wszystko po swojemu.
Zakupiłam roletę na wymianę, 2,5 litra farby białej na sufit i 10 litrów magnolii na ściany. Chciałam taki fajny neutralny kremowo-beżowy kolor, ale kosztował dwa razy tyle to zdecydowałam że będzie ponadczasowa nudna magnolia. W domu zarządziłam stan alarmowy, tak więc syn z dziewczyną sprzątali kuchnię, a Chłop przywiózł wszystkie potrzebne do remontu gadżety ze swojego domu. I skrzynkę z narzędziami, bo moje trochę zdekompletowane są. I sobie poszedł bo niestety ale miał zajęcia wieczorem. Za to ja rozpoczęłam oficjalnie proces sprzedaży domu.
Czyli najpierw umyłam okno w pokoju córki, wyczyściłam wszystkie dwa meble (reszta powędrowała na wysypisko już w weekend) i kąty myjką parową. Jakie to wspaniałe urządzenie! Pokój od razu wrobił się jaśniejszy i radośniejszy. Potem powyciągałam wszystkie gwoździe ze ścian i skonstruowałam sobie mazię do zalepiania dziur. Pierwszy raz w życiu zalepiałam dziury w ścianach, super zabawa. Zostało mi trochę mazi więc pozalepiałam jeszcze trochę dziur w korytarzu, a resztę sobie wysmarowałam na ścianach. Mazia ma zastygać sobie do dzisiaj.
Zostało mi trochę czasu do powrotu Chłopa, więc wymalowałam sufit na biało. Nie wiem czy farba tam była jakaś stuletnia, czy żółtawa, bo różnica od razu kolosalna. Pokój mały więc zeszło mi dość szybko. To był mój drugi w życiu pomalowany sufit. Przedtem przemalowywałam tylko sufit w łazience z fioletowego na biały. A potem przyszedł Chłop i powiedział że super pracę wykonałam, ale jest już dwudziesta trzecia czterdzieści, więc może czas na prysznic? Okazało się że dopiero dwudziesta trzecia dziesięć była, więc wykorzystaliśmy nadprogramowy czas na masaż moich obolałych stópek i różne takie....
No a dzisiaj przychodzi pierwszy agent od nieruchomości powiedzieć mi ile moja chałupa jest warta (dwóch kolejnych zamówiłam na jutro), a potem będę malować ściany w pokoiku magnolią. Sama bo Chłop ma znowu zajęty wieczór. Okazuje się że malowanie zupełne fajne jest, a ten remoncik przestał mnie przerażać, jak tylko się za niego zabrałam. Tym bardziej że Chłop sprowadza swojego rodziciela do pomocy na weekend. Albo dłużej jak będzie trzeba. A ja w tym czasie będę sobie na przykład myła okna. I przygotowywała chałupę do zdjęć. Super jest!



wtorek, 15 listopada 2016

Zabijcie mnie!

Coraz częściej mam zamiar to wszystko rzucić w cholerę i żyć jak do tej pory. Spokojnie, mieszkać sobie w swoim przebrzydłym znienawidzonym domu, w którym wszystko się powoli rozpada. Z którym mam same złe wspomnienia i który najchętniej bym podpaliła i patrzyła jak płonie. Ale za to spokojnie, na luzie, bez nerwów. Spokojnie. Po co mi ten cholerny nowy dom, po co to całe użeranie się z remontowaniem, naprawianiem, z tymi wszystkimi agentami nieruchomości, którzy tylko czekają na żer jak sępy na padlinę. Z załatwianiem, a to depozyt, a to kredyt, a to daty się nie zgadzają, a to za mało, a to za dużo. Z pakowaniem, wyrzucaniem, kupowaniem nowego, zastanawianiem się co zrobić ze starym. Ślęczenie nad finansami. A może to, a może to, a może tamto czy sramto. I jeszcze durne pytania musze znosić, a to dom kupujecie, a dlaczego, spieszycie się bo w ciąży jesteś? Tak kurna, w srąży. Ja i w ciąży! Ja już jestem stetryczała a oni że w ciąży. Głodnemu chleb na myśli chyba.
Jak ja mam wszystkiego dość, a nawet się jeszcze nie zaczęło!

poniedziałek, 14 listopada 2016

Zwierzątko Migusi

Mówi się "kot z domu, myszy harcują"
No niestety, w moim domu myszy harcują pod nosem kota. Migusia se upolowała, przyniosła i zostawiła. A co, kto powiedział że nasi pupile nie moga mieć własnych zwierzątek?


Tak więc, Migusia przyniosła synowi myszkę do pokoju, a ten zamiast ją złapać i wynieść to zastawił drzwi pudełkiem i filmował. A myszka wzięła i uciekła pod drzwiami do kochni i tyle ją widzieli. Pewnie wzięła się schowała pod meblami i umarła na zawał serca. Kurde.

piątek, 11 listopada 2016

Humor na weekend

W związku z ostatnimi wydarzeniami na świecie, dzisiaj będzie politycznie. Zapraszam.


*****
Clinton i Trump wchodzą do piekarni. W momencie wejścia Hillary kradnie 3 ciastka i chowa je do kieszeni. Uśmiecha się do Trumpa i mówi:
- Widzisz jaka jestem sprytna? Właściciel nic nie zauważył i nawet nie muszę kłamać! Bez wątpienia wygram te wybory!
Trump odpowiada:
- To nieuczciwe i typowe dla takich ludzi jak ty. Złodziejstwo i obłuda! Pokażę Ci jak to się robi:
Trump zwraca się do właściciela:
- Pozwól, ze pokażę Ci sztuczkę.
- Tak? Jaką?
- Czy możesz podać mi ciastko? - mówi Trump.
Właściciel podaje ciastko. Trump odwraca się do niego plecami i je zjada. Trump prosi o drugie ciastko. Właściciel podaje drugie. Trump znowu odwraca się plecami i zjada ciastko. Trump prosi o trzecie ciastko i znowu je zjada po kryjomu. Właściciel w końcu nie wytrzymuje i pyta:
- Ok, to co w takim razie zrobiłeś, co to za sztuczka i gdzie są ciasteczka?
Trump odpowiada z uśmiechem:
- Sprawdź kieszenie Hilary Clinton.


*****
Prezydent przechadza się po Warszawie wraz ze swoją żoną. Oglądając wystawy sklepowe mówi do żony:
- Popatrz! Spodnie 50zł, koszulka 40zł, futro 150zł. Nie wiem o co ludziom chodzi, że jest tak źle, przecież jest dość tanio. A wszyscy mówią, że nikogo na nic nie stać.
Żona popatrzyła na męża z ogromną czułością, jak tylko kobieta potrafi i mówi:
- Kochanie. To jest pralnia.


*****
Kiedy miały miejsce pierwsze wolne wybory?
Gdy Bóg zrobił Ewę z żebra Adama i powiedział mu: Wybierz żonę.


*****
- To skandal! - myśli polityk - żebym zarabiał dziesięć tysięcy na rękę. Dobrze chociaż, że mam dwie ręce.


*****
W amerykańskiej szkole Pani pyta dzieci na czym polega demokracja.
Mały John odpowiada:
- Demokracja to możliwość wyboru kraju, który chcemy okupować.


*****
W dowód przyjaźni Bush z Putinem zamienili się sekretarkami. Po jakim czasie sekretarka Busha telefonuje do niego z Rosji.
- Szefie, ja tutaj nie wytrzymam. Kazano mi związać włosy, założyć stanik i przedłużyć spódnicę.
Wkrótce do Putina telefonuje ze Stanów jego sekretarka.
- Szefie, ja tutaj nie wytrzymam! Kazano mi rozpuścić włosy, zdjąć stanik i tak skrócić spódnicę, że lada moment będzie mi widać kaburę i jaja.


*****
Breżniew przyjeżdża do polski w gości do Gierka. Jadąc limuzyną Wisłostradą Breżniew pyta Gierka:
- Tą trasę ile budowaliście?
- 8 lat - odpowiada Gierek.
- E, u nas byśmy to wybudowali przez 4 lata.
Jadą dalej Trasą Łazienkowską, Breżniew znowu pyta:
- A to ile budowaliście?
Gierek lekko wkurzony, naciąga swoją odpowiedź i rzecze:
- 2 lata
- E, u nas byśmy to pobudowali przez rok - odpowiada Breżniew.
Przejeżdżając obok Pałacu Kultury Breżniew pyta znowu:
- A to ile budowaliście?
Gierek wkurzony niemiłosiernie wygląda przez okno auta i pyta:
- Co budowaliśmy?
- No ten dom - odpowiada Breżniew pokazując na Pałac Kultury.
A Gierek mu na to:
- Kurdę jak tu wczoraj przejeżdżałem to go jeszcze nie było!


I na koniec nie za bardzo politycznie, ale nie mogłam się powstrzymać :-)


*****
Siedzi sobie w więzieniu dwóch skazanych, jeden pyta drugiego:
- Za co siedzisz?
- 15 morderstw, 26 porwań, handel narkotykami i ludźmi. A ty za co siedzisz?
- Sprzedałem chipsy gimnazjaliście...
Drugi więzień patrzy na niego dziwnym, przerażonym wzrokiem i nie jest w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Po kilku minutach mówi:
- Ty chory zwyrodnialcu...


*****
Spotyka się dwóch Ukraińców i jeden mówi do drugiego:
- Stary, tam w Polsce to jest prawdziwe życie, nie to co u nas. Wstajesz rano i podają ci pyszne śniadanko do łóżka, potem sex do południa. Po południu wykwintny obiad, szampanskoje, desery i sex do kolacji. Kolacja - palce lizać, a po kolacji do późnej nocy sex ile tylko pragniesz.
- No, no brzmi nieźle. A skąd ty to wszystko wiesz, byłeś w Polsce?
- Ja nie, ale moja siostra była.



czwartek, 10 listopada 2016

Trochę o dniu wczorajszym bo mnie tąpło

Nie będzie o wyborach w Ameryce. O tym było wczoraj. Tak się jakoś bowiem zdarzyło że te daty się pokryły i nic z tym nie zrobię, zapomnieć trzeba i czekać dalej.
Otóż, znaleźliśmy domek, może nie wymarzony bo brakowało mu małe co nieco, ale spośród wszystkich opcji  najbliższy ideału. I wczoraj był właśnie dzień ostateczny na otwieranie ofert. Bo tak się to tutaj odbywa. Ludzie składają oferty do agencji i o godzinie zero są one otwierane i sprzedający decyduje którą ofertę przyjmie. Można też inaczej kupić dom, ale ten był sprzedawany właśnie tak. No i naszej oferty nie przyjęto. Szkoda, bo już się w nim widziałam. Szkoda, bo był w zasięgu i w najłatwiejszej dla nas opcji. Szkoda bo był to naprawdę ładny i świetnie położony dom. I odpicowany na tip top, nic w nim nie trzeba było robić. No ale cóż, komuś zależało bardziej.
Przybiło mnie to wczoraj lekko. Ale ja nie z takich co się poddają. Po powrocie do domu więc nalałam sobie kieliszek naleweczki i zasiadłam nad kartką papieru z analizą SWAT.
Od razu świat wydał się lepszy, a tamten dom trochę mniej idealny i w ogóle, przecież jest tyle innych możliwości. Poszukiwanie domu pozostaje priorytetem, moim celem było znalezienie najlepszego wyjścia w tak zwanym międzyczasie. Bo wiadomo, czas to pieniądz. Międzyczas także.
Wybrałam trzy scenariusze do analizy. Pierwszy - nie robić nic, żyć jak do tej pory. Drugi - ja się przeprowadzam. Trzeci - on się przeprowadza. Każdy scenariusz został poddany dokładnej analizie zysków i strat, możliwości i zagrożeń. Oprócz aspektów logistycznych i egzystencjalnych, bardzo ważnym elementem okazał się aspekt finansowy.
Chłop był zachwycony gdy wrócił z pracy. Po kolacji przystąpiliśmy do wspólnej analizy mojej analizy. I tu się okazało jak różni się mózg kobiecy od chłopskiego. Za cholerę nie mógł pojąć moich obliczeń zysków i strat z utrzymania domu. A ja za cholerę nie mogłam zrozumieć jego toku rozumowania. Tłumaczyłam, i tłumaczyłam, na różne sposoby, on też tłumaczył i nic. W końcu postanowił pokazać mi to łopatologicznie.
Przyniosłam szklane kulki i dwa talerzyki. Każda kulka reprezentowała dwadzieścia funtów, które to rozdzieliliśmy na poszczególne talerzyki, jeden mój, drugi jego. Przekładał i przekładał, zgodnie ze swoim chłopskim rozumem,  i jakkolwiek by nie przełożył, suma wychodziła mu taka sama jak moja na papierze. Dla pewności poprzekładałam i ja. Rezultat - taki sam. Widziałam jak mu się twarz zmienia od zdziwienia w niedowierzanie, jak mu mózg paruje od wysiłku, starał się za wszelką cenę zrozumieć dlaczego w jego głowie mu nie wychodzi. I nagle tadam! Olśniło mnie.
Ja wsadzałam wszystko do jednego worka, wyciągałam wydatki ze wspólnego worka i to co zostało, w tym wspólnym worku pozostało jako wspólne oszczędności.
On wyciągał wydatki tylko ze swojego worka. Oszczędności zostają w moim. Cudowny ten mój Chłop, co nie?



poniedziałek, 7 listopada 2016

O poradę proszę

Sprawy mieszkaniowe powoli się u mnie toczą, pomysły zaczynają układać się w jakąś zgodną całość, czyli krótko mówiąc - jest już PLAN.
Kociosprawy zamierzam zostawić na sam koniec, przecież dla nich przeprowadzka będzie i tak życiową traumą, Migusia przecież mieszka z nami niemal od urodzenia, a Tiguś ma już ponad siedem lat i na pewno nie pamięta swoich śmietnikowych przygód sprzed adopcji. Niby podstawy znam, ale na razie jeszcze nie wiem jak się do tego zabrać. Pomyślałam że może przy okazji tych wszystkich zmian pozmieniam coś niecoś w przyzwyczajeniach swoich kotów. Niedawno bowiem zmieniłam jedno ważne ich przyzwyczajenie i jakoś żyją, powoli się przyzwyczaiły i choć mi ich bardzo żal, to jednak uważam że to była dobra decyzja. Chodzi o spanie z nami w łóżku. Tiguś jest spoko, on zazwyczaj jak przychodził wieczorem to zasypiał, po czym wychodził i pojawiał się dopiero rano, około siódmej, budząc nas na karmienie. Ale Miguśka to po prostu utrapienie. Kiedyś spała normalnie, w nogach, ale z czasem zaczęła się przenosić bliżej i bliżej, w końcu po prostu zaczęła się układać do spania na człowieku.  Owszem, może i fajnie jest zasypiać z cieplutkim kotem na wierzchu, ale spróbuj się tylko odwrócić, to wyskoczy jak filip z konopii, gdzie popadnie, a potem zamiast położyć się spać to łazi tam i z powrotem, po głowie, po twarzy, po wszystkim. I tak dosłownie przez pół nocy. I nad ranem nie przyjdzie normalnie jak Tiguś, aby postać, popatrzeć, ewentualnie doknąć lekko łapą, tylko skacze po ludziach, dobiera się do twarzy, mruczy... Po kilku miesiącach zaczęłam mieć dość. Chodziłam jak zombie, bez żadnego praktycznie snu, w końcu zamknęłam drzwi do sypialni na noc. I tak już śpimy od kilku tygodni, za zamkniętymi drzwiami. Oczywiście te dranie starają się zostać w sypialni jak najdłużej, Tiguś udaje że śpi w najlepsze a Miguśka wślizguje się niepostrzeżenie przez uchylone drzwi a potem ukrywa po kątach, ale grzecznie je wypraszamy i jest spoko. Tiggy zadekował się w pokoju po córce, Migusia śpi na kocyku na sofie. Tak że jedno przyzwyczajenie już zmienione. Ale najgorsze dopiero przed nami.
Wszystko zależeć będzie od miejsca i układu przyszłego domu. Koty są wychodzące  do tej pory miały niczym nie utrudniony, regularny dostęp do wyjścia przez kocią klapkę. No ale w przyszłości...
Powiedzmy że będzie możliwość zainstalowania kociej klapki, w normalnych drzwiach, być może w szklanych drzwiach werandy, być może w ścianach domu. Bo są takie możliwości. No to wtedy nie ma problemu. poza lokalizacją ich styl życia się zasadniczo nie zmieni. I raczej takie okoliczności zakładam.
Ale co będzie jak takiej możliwości nie będzie? Można je będzie wpuszczać i wypuszczać jak się będzie w domu, ale co zrobić jak się jest w pracy? Wypuszczać na dzień i zamykać na noc? Zainstalować kocią klapkę w garażu żeby miały się gdzie schować przed na przykład deszczem? A może zamykać na dzień i wypuszczać na noc? A co jak będą zamknięte i im się zachce na przykład kupę? Jak Wy sobie radzicie z wychodzącym kotem bez kociej klapki?

piątek, 4 listopada 2016

Humor piątkowy

Urodziny, urodziny, każdy czuje się stary, ja naprawdę nie wiem dlaczego...


*****
- Panie doktorze, niech pan mi pomoże. Mam 100 lat i sypiam z kobietami.
- To w czym problem?
- Nie pamiętam, dlaczego.


*****
Jaś zauważył na siedzącego na ganku dziadka. Było chłodno, a dziadek od pasa w dół był zupełnie nagi.
- Dziadku, dlaczego siedzisz bez spodni? - zapytał Jaś.
- To pomysł twojej babci - odpowiedział staruszek. - W zeszłym tygodniu siedziałem bez koszuli i zesztywniał mi kark.


*****
70-letni Adam zamierzał ożenić się z 20-latką.
- Czy jesteś pewien, że to dobry pomysł? - próbował odwieść go od tego przyjaciel. - Myślałeś o tym, co będzie za 10 lat?
- Jak to co? - zdziwił się Adam. - Wygonię staruchę.


 *****
Na pokładzie statku stoi stała starsza pani i przytrzymuje kapelusz na głowie, aby nie zerwał go wiatr.
- Przepraszam panią - zwraca się do niej młody mężczyzna - ale ten silny wiatr podwiewa pani sukienkę.
- Wiem, ale jedną ręką nie utrzymam kapelusza.
- Ależ droga pani, dokładnie widać wszystko, co pani ma pod spodem.
Staruszka zerka  w dół, a potem znowu na mężczyznę.
- Proszę pana, wszystko, co tam widać, ma już 85 lat, a ten kapelusz kupiłam wczoraj.


 *****
Starsza pani otwiera rachunek w banku. Urzędnik prosi ją o podpisanie umowy.
- Jak mam podpisać? - pyta babcia.
- Tak, jak podpisuje pani listy - mówi bankowiec.
Starsza pani podpisała, urzędnik patrzy na dokument.
"Wasza kochająca babcia"


*****
Starsze małżeństwo zostało zaproszone na kolację przez parę swoich znajomych rówieśników. Po jedzeniu żony odchodzą od stołu i znikają w kuchni. Panowie zaczynają rozmowę.
- Wczoraj wieczorem byliśmy z żoną w nowej restauracji i było naprawdę świetnie. Mogę ją wam polecić.
- Co to za restauracja?
Gospodarz myśli dłuższą chwilę usiłując sobie przypomnieć. Wreszcie pyta gościa:
- Jak się nazywa ten kwiat, który dajesz komuś, kogo kochasz? No wiesz... taki czerwony i z kolcami.
- Masz na myśli różę?
- O właśnie - odp[owiada mężdczyzna,  odwraca się w stronę kuchni i krzyczy:
- Różo, pamiętasz nazwę tej restauracji, w której byliśmy wczoraj?


*****
W domu spokojnej starości, trzech dziadków toczy rozmowę przy śniadaniu. Pierwszy mówi:
- Mam kamienie czy co? Nie mogę rano zrobić siku. Wstaje o 7-ej i pół godziny muszę się męczyć, aby coś poleciało. 
Drugi mówi:
- Ja wstaje też o 7-ej, siadam na kiblu i nie mogę zrobić kupy. Po godzinie wreszcie coś zrobię.
Na to trzeci dziadek:
- Ja tam nie mam żadnych problemów. Sikam o 5-ej, walę kupsko o 6-ej, i budzę się o 7-ej.


*****
Do malutkiego staruszka w bujanym fotelu na ganku podchodzi kobieta.
- Trudno nie zauważyć, że wygląda pan na szczęśliwego - powiedziała. - Jaka jest pana recepta na długie, szczęśliwe życie?
- Palę trzy paczki papierosów dziennie - odpowiada on. - Tygodniowo wypijam skrzynkę wódki, jem tłuste potrawy i nie jestem aktywny fizycznie.
- To niesamowite - dziwi się kobieta. - A ile pan ma lat?
- Dwadzieścia sześć.

Wesołego tego.... no.... eeeeemmm.... Weekendu wesołego! No!

wtorek, 1 listopada 2016

Grobowo

W Polsce pewnie ponuro i nostalgicznie, no to u mnie też będzie grobowo. Ale nie za bardzo ponuro. No bo jak się nie uśmiechnąć widząc takie cuda?




Ten poniżej nie wierzę że jest prawdziwy, a szkoda :-)


A tu... czekali, czekali aż się doczekali...


Nie wiadomo co autor miał na myśli wykonując poniższe dzieło.

Tutaj raczej wiadomo. Szczera prawda.


Ja rozumiem że ktoś był wielbicielem motoryzacji,




... ale tutaj to chyba już przesadził.


Zgodnie z duchem czasów. Ktoś chyba się zagrał na śmierć.


I zaesemesował.


Umierają ludzie różnych profesji. Na przykład elektrycy.


Albo mechanicy.


Ale kto tu leży za cholerę nie umiem zrozumieć. Gospodyni domowa? Praczka?


A ten to chyba wielbiciel filmów sajens fikszyn.


No i coś z własnego podwórka. 




No proszę Was, jak się nie uśmiechnąć? ...


P.S. Na specjalnie życzenie Prezes Kury :-) tadam!


P.S.2 I na specjalne życzenie Pantery :-)