piątek, 28 września 2012

Spaghetti monster

Córka postanowiła ostatnio że nauczy się sztuki gotowania. Stwierdziła że moje potrawy są zwykłe i niezbyt ekspresywne. Więc od kilku tygodni rodzina je normalne obiady, bo mnie się zdarzało nie gotować, zresztą coraz częściej gotuję tylko w weekendy. Po prostu czasu nie mam, wracam z pracy o 17.30, wszyscy już są w domu, głodni, więc jedzą co popadnie lub po prostu kupuję gotowe dania ze sklepu. Ale nie ostatnio. Od kilku tygodni mamy obiady codziennie, niekiedy nawet dwa dania, jak córkę najdzie ochota na rosół na przykład. Przerobiliśmy już cąły zestaw zup na rosole, ziemniaki niemal każdego dnia, bo córka uwielbia ziemniaki i nie rozumie że inni się obejdą. Ryż też był. I rozmaite zestawy z mięsa mielonego, kurzych piersi czy schabowych. Nie wszystko jej oczywiście wychodziło, były i przypalone kotlety i spalony makaron, a nawet ciasteczka w kształcie guziczków twarde jak kamień.
Córka zarządziła wczoraj że ma zamiar zrobić spagetti. Przypomniałam sobie o tym będąc w sklepie, więc dzwonię i pytam, co jej kupić do tego spagetti. A ona - jak to nie wiesz co kupić, to nie wiesz z czego się spagetti robi? A ja na to - ja wiem z czego się robi spagetti, ale nie wiem z czego TY masz je zamiar zrobić. Kupiłam co potrzeba i oto co dzisiaj jemy na obiad:


Jeszcze nie próbowałam, zaraz wracam z pracy do domu :-)

czwartek, 27 września 2012

Prezent

Czas prezentów się już zaczął, to znaczy nie mam zamiaru jeszcze kupować ich na gwiazdkę, ani nawet zastanawiać się, bo jak zawsze weźmiemy się za to z mężem pod koniec listopada. Ale jeden prezent spędza mi sen z powiek - PREZENT DLA MAMY.
Mama kończy w listopadzie 60 lat. A ja zupełnie nie wiem co jej kupić. Ojcu na sześćdziesiątkę kupiłam zegarek, dość drogi ale nie na tyle żeby go nie nosić. Funkcjonalny, zwykły, bez żadnych bajerów, kompasów, ciśnieniomierzy itp, tato i tak się na tym nie zna i nie korzystałby. Duże podświetlane cyferki, kontrastowy blat, żeby nie miał kłopotów z wyczytaniem czasu, jest też data, ale to jedyny bajer. Zegarek z dobrym paskiem żeby się nie urwał i na tyle kosztowny żeby się po roku nie zepsuł. Tato go uwielbia i na początku nosił go tylko od święta, ale teraz to już cały czas. Bo jest wodoodporny więc go nie zaleje, i ma wzmacnianą szybkę więc go łatwo nie potłucze. Z ojcem jest lepiej, łatwiej, jakąś miniaturową wędkę się mu kupi od czasu do czasu czy zwykłą, kołowrotek czy torbę na ryby, spawarkę heblarkę czy inny gad, wszystko lubi, wszystko mu się przyda, z wszystkiego się cieszy.
Z mamą gorzej. Nie żeby się nie cieszyła z prezentów, o nie, bo cieszy się jak najbardziej, z każdego duperelka. Ale ja chciałabym jej kupić coś takiego ładnego, coś od serca, coś tylko dla niej. A tu moje siostry wyskoczyły z informacją że mama chciałaby jakieś kremy. O nie, kremy to dobre pod choinkę, ale nie na sześdziesiąte urodziny. Po krótkiej i spolegliwej naradzie ustaliłyśmy wspólnie że kupimy mamie złoty łańcuszek z wisiorkiem. Jak się złożymy we trzy to będzie całkiem spory i ładny łańcuszek. Mama nigdy nie miała złotego łańcuszka. Bo wolała je kupować nam niż sobie. Tak to z mamami jest.

piątek, 21 września 2012

Wschód słońca na ścianie

Piękny poranek dzisiaj. Choć chłodnawo, słońce pięknie przyświeca i aż człowiekowi lepiej się na duszy robi. Szczególnie że dziś piątek. Koniec pracy, początek weekendu, może coś w końcu w ogródku pogrzebię bo jakoś tak od dawna nie miałam ani czasu ani chęci, chociaż jakby chęci były to czas by się znalazł. A może na grzybki się wybierzemy przed obiadkiem? W poniedziałek przywożą nam meble do nowo tworzonej jadalni, nie wszystkie co prawda ale te główne - stół i krzesła. Komoda przyjdzie później. Ale i tak się cieszę bo w końcu człowiek będzie miał miejsce do jedzenia porządne, a nie tak w kuchni... Chociaż kuchnię dużą mam, nie powiem, obiad rodzinny da się zjeść w spokoju, ale już święta czy inne urodziny to musimy kombinować w salonie, dorabiane stoliki, siedzenie na sofie, na podłodze, kto gdzie woli, jakoś to uchodziło jak człowiek był młod(sz)y, ale po czterdziestce to nie wypada. No ja tam nie mam z tym problemu ale gości na podłodze nie posadzę. Chociaż niektórzy na pewno by chcieli.
No więc będziemy mieli jadalnię z prawdziwego zdarzenia. Jadalnio-pracownię-kącik do samospełniania się w jednym. Stół z krzesłami, podświetlana komoda z barkiem (moje marzenie, w sam raz na moje alkohole które się poniewierają po szafach), ale do barku trzeba będzie dorobić klucz, no trzeba będzie, bo jak się ma dorosłą i prawie-dorosłą młodzież w domu to jest to konieczność. W każdym razie - lepiej na zimne dmuchać. Pianino elektryczne, żeby można było przygrywać na biesiadach i komputer - a jakże, bo gdzie ma być, w salonie przecież nie będzie. U dzieci w pokojach też nie bo to wspólny komputer jest, stacjonarny, wypasiony, do gier. Dzieci mają swoje laptopy, ale i tak wolą TEN komputer, bo przecież trudno grać na laptopie w wypasione gry, nawet się nie da. No więc komputer też będzie w jadalni. W specjalnie zorganizowanym do tego celu kąciku, który powstał dopiero w głowie mojego męża, a w weekend będzie musiał być zmaterializowany. Więc będzie pracowicie.
Ale nic nie jset w stanie mnie wyprowadzić z dobrego humoru w tę piękną pogodę, szczególnie kiedy rankiem przywitał mnie mój własny wschód słońca. Przyroda potrafi czasami namalować cuda.



Pozdrowienia serdeczne. Wspaniałego weekendu życzę.

środa, 19 września 2012

Oko za oko, czyli dżem za dżem

Robi się jesień, na blogach pojawiają się wpisy o cudownych skarbach zamkniętych w słoikach, a ja jak do tej pory mogę się poszczycić ogórkami kiszonymi robionymi gdzieś kiedyś bardzo dawno temu... Ale jak tak się zastanowić, to przecież robiłam też sztuczne kapary z nasturcji, niby dobre ale wyrzuciłam osiem słoiczków bo nikt nie chciał jeść. Jedynym czym mogę się pochwalić na bieżąco jest słodki tajski sos chilli, który robię od czasu do czasu, kiedy zapasy starego się już skończą. A kończą się szybko bo rodzina lubi ostre.
Zapomniałam o najważniejszym. Przecież mam lato zamknięte w butelkach. Nalewka z lawendy, o zadziwiającym smaku i pięknym zapachu, nie dla każdego. Nalewka z mięty, melisy i lubczyku, "dla zdrowotności", ulubiona mojego męża. Raczyliśmy się wczoraj "na ból głowy". Nalewka z nagietka, mój skarb, ma mi pomagać w bólach comiesięcznych. Jest jeszcze pieprzówka - to na życzenie męża, malinówka - niestety gotowa będzie dopiero na Wielkanoc, i porzeczkówka, która ma stać tyle co malinówka. A jeszcze z jarzębiny można zrobić, i poluję na pigwę...
Rozmarzyłam się, bo lubię nalewki, a tu nie o tym miało być.
Przyniosła kiedyś Stefka do pracy poczęstunek - maleńskie scones (po polsku skonsy), czyli świeże bułeczki śniadaniowe, bardzo smaczne, ale w Polsce nieznane, to taki brytyjski wyrób. Do tego dżem z pomidorków koktajlowych z nutą cynamonową. Był tak smaczny że natychmiast poprosiłam o przepis. A że w ramach odwetu w tegorocznym prezencie świątecznym mam zamiar poświęcić się i podarowć szwagierce dwa słoiczki z przetworami własnej roboty, ten dżemik wydawał mi się w sam raz.
Zrobiłam w niedzielę, niewielką ilość, z podwójnej porcji według przepisu. Roboty nie za wiele, kolor cudowny, to nie moje zdjęcie pod spodem, ale wygląda mniej więcej tak:



Wyszły tego dwa słoiczki, jeden spory i drugi mniejszy. Gdy rodzina dowiedziała się z czego to jest, od razu zakręcili nosami i powiedzieli fuj, sama sobie to jedz. Dzisiaj rano wyciągnęłam z lodówki pusty słoiczek :-)
A robi się to tak:

400 gram pomidorków koktajlowych
250 gram cukru
1 kawałek kory cynamonu

Pomidorki umyć, przekroić na połówki, zasypać cukrem, dodać cymanon, wymieszać i niech postoi z godzinę. Po godzinie wstawić na spory ogień, do zagotowania, potem zmniejszyć palnik do minimum, tak żeby się gotowało ale nie za mocno. Podgotować tak z 15 minut, po czym odsączyć pomidorki. Syrop zlać z powrotem do garnka i gotować go okolo 15 minut, aż lekko zgęstnieje. Dodać odsączone pomidorki i gotować jeszcze razem 10-15 minut. Gorące przelać do wyparzonych słoiczków. Zapasteryzować. Ale jeśli się ma niewielką ilość, jak ja, i chce się skonsumować na bieżąco, pasteryzować wówczas nie trzeba. Przełożyć tylko zimne do lodówki. Tam dżemik nabiera odpowiedniej konsystencji. Mniam.

*********************************************************************************
Żeby nie było, do napisania tego posta natchnęła mnie Anka, której jestem bardzo wdzięczna za pomysł na drugi słoiczek dżemu w ramach akcji ZĄB ZA ZĄB, czy raczej DŻEM ZA DŻEM. Z jej przepisu na pewno skorzystam, jak wyjdzie tak wyjdzie. A nawet kupię specjalną łyżeczkę. Ha!

poniedziałek, 17 września 2012

Strachy na lachy

Dla wszystkich zainteresowanych zdrowiem stanu Tigusia - nic mu nie jest. Zdrowy jak koń. Pił więcej bo w domu włączało się ogrzewanie od kilku dni na ranem bo się zimno zrobiło na dworze. Wszystkim nam powysuszała się skóra, więc kotu też się bardziej pić chciało niż zwykle. Normalne.
Usuwanie resztek pokarmowych wraz z treścią żołądkową - też normalne dla kotów jak się jakiegoś świństwa naliżą. A że polują na robaczki, zjadają trawkę, tu czy tam uszczkną jakiegoś ptaszka czy inną myszkę - to potem rzygają. Poza tym natura robi swoje. Szybciej się ściemnia i później wychodzi słońce. No to się kotu poprzestawiały godziny w zegarze biologicznym bo jak to, człowieki będą wstawały jak nie do końca jasno jest?
W szafie śpi to prawda - ale tylko w nocy i tylko przez chwilę, ale który kot nie wlezie do otwartej szafy? Tam jest przecież fajnie, ciepło, miękko i przytulnie. I nikt na ciebie nie patrzy.
Ech, koty...

czwartek, 13 września 2012

Znowu o Tigusiu

Dziś będzie w tonie smutnym i troskliwym.
Krótko mówiąc, martwię się o swojego Tigusia. Normalnie to wygląda OK, bawi się i szaleje jak zwykle, ale niektóre jego zachowania stały się dla mnie niepokojące. Na przykład przyniósł znowu rozdarte uszko. Nie tak mocno jak ostatnim razem, ale przecięcie jest. Nie jesteśmy już pewni czy to od innego kota czy po prostu gdzieś przez krzaki przełaził. Pełno tu ostrokrzewów, a i zwykła róża wystarczy.
No ale uszko uszkiem, wypadki się zdarzają, a on już dwa razy w ciągu tygodnia zwrócił zawartość żołądka wprost do miseczki z jedzeniem, czy rzygał jak kot. Myślę że za dużo żre po prostu, ale wczoraj zerzygał się również w korytarzu, znalazłam tam kilka ździebeł trawy więc może sobie po prostu chciał zrobić detox? Wiem że psy tak robią ale koty?
No i pije. Nie znaczy to że przedtem nie pił, no nie alkohol pije tylko zwykłą czystą wodę. Ale teraz WIDAĆ że pije. Wcześniej chyba się z tym krył, bo widzieliśmy to bardzo rzadko, teraz robi to przy ludziach co najmniej dwa razy dziennie. Może to wiąże się z żarciem i rzyganiem? Na razie jest na obserwacji, jakby co to prosto do weta, na razie żadnych innych objawów chorobowych nie zauważono.
Mentalnie za to coś mu się chyba porobiło, bo od kilku dni nie przyłazi w nocy do łóżka i nie dyszy nam prosto w twarz, z czego nie powiem, jestem nawet zadowolona, bo wyspać się można. Za to śpi w szafie. Włazi do szafy męża, wskakuje na półkę i sobie tam śpi na jego spodniach. Chyba mu wygodniej, bo w mojej na dole są tylko torebki :-) Do kiedy tam siedzi, nie wiadomo, w każdym razie kiedy wstajemy rano to go nie ma. I tak, zamiast kot czekać na jedzenie to jedzenie czeka na kota. Obłęd jakiś.



wtorek, 11 września 2012

Szpiedzy tacy jak my

Przekomarzaliśmy się z synem wieczorem i wziął i zablokował mi iPada na 20 minut, co doprowadziło mnie do stanu: oko za oko. Wyczekałam aż poszedł do łazienki na godzinna kąpiel, jak zwykle, kiedy jest wieczór i wszyscy chcą isć spać, ten wbiega do łazienki pierwszy i zajmuje ją przez godzinę. Taki urok posiadania jednej łazienki. No więc wyczekałam, wlazłam do jego pokoju żeby mu zablokować iPhona, ale iPhona nie znalazłam, musiał go ze sobą zabrać do kąpieli, przebiegły lis. Za to znalazłam na samym wierzchu, na biurku, dużą kartkę z jeszcze większym napisem:
"Jak napisałem na kartce DZIEWCZYNA to chodziło mi o NOWĄ"
i na dole rysunek świnki.
Zobaczył! Kto nie wie o co chodzi, odsyłam go tu.
Musiał zobaczyć zdjęcie jego kartki w moim telefonie, jak - nie wiem bo się raczej z telefonem nie rozstaję, ale też prawdą jest że nie mam blokady i że każdy może sobie zobaczyć co chce. Jakoś musiał zobaczyć, bo inaczej tego nie wytłumaczę.
Niewiele myśląc, odwróciłam kartkę i napisałam:
"Oglądanie cudzych zdjęć może spowodować że się zobaczy coś czego nigdy w życiu nie chciałoby się zobaczyć"
Niewiele czasu minęło, żeby się pojawił w moim pokoju, pytając, co miałam na myśli pisząc te słowa. O nie nie mój drogi, ja ci wyjaśniać nie będę, chcesz się bawić w szpiega to się bawimy. I tak, od słowa do słowa, niczego sobie nie wyjaśniając, pozostawiliśmy wszystko w strefie domysłów. A co się tu domyślać? Sprawa prosta jak budowa cepa, zajrzał do mojego telefonu, zobaczył zdjęcie którego się nie spodziewał, napisał mi co o tym myśli, a ja odpisałam. Wielcy mi szpiedzy, jeden wart drugiego.
No chyba że... jakimś cudem znalazł ten blog, no to wtedy klops. A zresztą, niech czyta. Nie każdy ma matkę - szpiega - autora luźnych zapisków i w ogóle super-matkę-wszystko-w-jednym!

środa, 5 września 2012

A jednak wróg

W końcu się okazało kto on zacz, ten rudy kot. Wróg, wróg parszywy i przebiegły, nie na darmo mówią że rude to fałszywe, choć tak jest chyba z Irlandczykami bardziej niż z kotami, ale pogadać sobie mogę.
Mój kochany mały Tiguś przyszedł ostatnio z uszkiem pooranym, nie za bardzo, ale troszkę krwi było. Zastanawialiśmy się co to, czy drzewo czy gwóźdź czy koci pazur. Stanęło na tym ostatnim. Byliśmy nawet sprawdzić u weta czy wszystko w porządku! Nie myślcie sobie że ja jakaś stuknięta jestem że z zadrapaniem do weta biegam, bo na corocznym planowanym szczepieniu byliśmy i tak, a że kotka badał i oglądał, sprawdził też i uszko. Nawiasem mówiąc, ten mój malutki Tiguś to już nie taki malutki jest, przytył przez ostatni rok pół kilo i zamiast być pięknym i zgrabnym kotkiem to już się robi... z lekką nadwagą powiedzmy. Niby pół kilo to nic, ale jak się ważyło nieco ponad cztery to to jest jakieś ponad dziesięć procent. Dziesięc procent u człowieka to dużo, u kota tak samo. No to jest Tiguś teraz na obserwacji i jak w przyszłym roku będzie ważył tyle samo a nawet więcej to trzeba będzie mu ograniczyć żarełko, hehe! Ale my tacy głupi nie jesteśmy, już mu ograniczyliśmy suche żarcie, że nie tyle ile się wsypie do miski tylko tyle ile jest na opakowaniu, czyli i tak za dużo bo przecież żre dwie saszetki mokrego normalnie. No i ludzkim jedzeniem już nikt go nie karmi, przynajmniej nie oficjalnie.
No ale do celu. Przyszedł nasz kiciuś z tym uszkiem podrapanym. Uszko się zagoiło ładnie. Kilka razy razem z rudzielcem przebrzydłym, to znaczy cudnym tak naprawdę ale dla wzmocnienia tragedii niech będzie przebrzydły, wysiadywali albo na podjeżdzie albo pod bramką, niby ładnie, niby przyjaźnie, ale raz po raz synuś wybiegał z domu gonić rudego gdy ten zaczął zbyt sobie pozwalać z tarmoszeniem Tigusia. Biedny sierściuch albo schronienia szuka pod samochodem, albo ucieka jak porażony prądem prosto do domu, taranując wszystko po drodze, z ogonem jak szczotka do butelki. To na pewno on naszego pupilka tak potarabanił! Uszko mu skaleczył, ja mu dam!!! Pędzić tego rudzielca z podwórka, pędzić gdzie się da! Nie będzie nam bił naszego Tigusia!
Powiedziała co wiedziała. Pędzić z podwórka mogę, czemu nie, ale rudy i tam sam nawiewa jak nas widzi. Taki strachliwy.
A koty mają swoje kocie sprawy i nam ludziom nic do tego.