poniedziałek, 31 lipca 2017

Ekshibicjonizm w wielkim skrócie

Witam Państwa po przerwie. Melduję żem zdrowa i w całości, a nawet mnie trochę jakby mniej. Pomimo że żarłam jak wilk. No ale robiliśmy dziennie po trzydzieści tysięcy kroków co najmniej, a raz nawet udało mi się iść na fitness i pobiegać przez dwadzieścia minut.
Niestety, muszę Was rozczarować, szczegółów dzisiaj nie będzie. Kto mnie śledził na fejzbuku ten widział gdzie byłam i co robiłam, a kto nie ten niestety musi poczekać, bo dzisiaj pokazuję się JA. To co teraz zobaczycie, to sa wszystkie ujęcia, na których jestem wyłącznie i osobiście w moim telefonie komórkowym. Bo aparatu jeszcze nie sprawdziłam. W ogóle to stwierdziłam, że jestem oszołom, bo w jednej ręce aparat a w drugiej komórka. No co, z aparatu na fejzbuka nie da rady zdjęcia wrzucić, w każdym razie nie z mojego :-)
Zapraszam więc na ekshibicjonizm, jakiego na moim blogu jeszcze nie było :-)

Jeszcze w Newcastle, zanim odpłyniemy, szykujemy się do obowiązkowej symulowanej ewakuacji. Taka musztra na wypadek.  


Drugiego dnia na morzu, szykujemy się do kapitańskiej gali. To znaczy uroczystego przyjęcia z szampanem i uściskiem dłoni kap[itana, jak ktoś chce.


W Oslo w barze lodowym. Nie powiem, ciepło nie było, ale nawet w sandałkach jakoś za bardzo nie zmarzłam. Atrakcja zaliczona, więcej tego typu przybytków odwiedzac nie muszę. 
Jednakowoż bardzo polecam.. 


Moczenie nogów w Sopocie. Być na polskiej plaży i nogów w Bałtyku nie zamoczyć, toż to grzech. Grzesznicą jestem, ale nie aż taką wielką.


Peterhof, czyli dawny Pietrodworiec. Zdjęcie w ogrodzie.  


Na schodach Ermitażu. 


Pałac Katarzyny w Carskim Siole, w miasteczku Puszkin.


 Kościół Zbawiciela lub Sobór Zmartwychwstania Pańskiego, dla tubylców Cerkiew na Krwi. Niebywałe, że komuniści chcieli go zburzyć, bo "nie przedstawiał żadnej większej wartości architektonicznej". A przecież aż dech zapiera. 


Na postoju wycieczki rowerowej w Helsinkach.


W muzeum Abby w Sztokholmie



Na maleńkiej wysepce w Karlskronie.


W deszczowym i ponurym Berlinie.


Na tle MURU.


Pomiędzy wschodem z zachodem.


Na tle Brandenburskiej Bramy. 


Na zamku Frederiksborg w Danii. Myślałam, że po St Petersburgu nic mnie już nie zachwyci. O jakże się myliłam!


Świat jest piękny Moi Drodzy. Także to, co ludzie na nim zbudowali. 
A więcej o moich wakacjach będzie potem. Aż się znudzicie :-)


sobota, 15 lipca 2017

Przerwa w odbiorze

Tak, to już dzisiaj.
Upragnione wakacje!
Już wiem, że nie będę miała czasu na blog, tak że nastąpi przerwa w odbiorze.


Ale zaglądajcie na Facebook :-)

Do zobaczenia za dwa tygodnie!

piątek, 14 lipca 2017

Humor na piątek

W związku ze związkiem, dzisiaj będzie o turystach, a jak o turystach to nie może zabraknąć także i bacy. Zapraszam!


*****
Hotel, recepcjonista zagaja do nowo przybyłej pary:
- Urlop?
- Tak...
- A dzieci państwo posiadają?
- Posiadają...
- A to tym razem państwo nie zabrali?
- Nie zabrali...
- Tylko we dwoje? Romantyczny wypad!
- Tak...
- A kto został z dziećmi?
- Żona.


*****
Autobus z wycieczką zbliża się do granicy.
– Piwo! Siku! – po raz któryś z rzędu rozweseleni pasażerowie zmuszają kierowcę do zatrzymania.
Po dłuższej chwili, gdy już z powrotem zajęli miejsca w autokarze, kierowca pyta głośno:
– Czy kogoś wam nie brakuje?
Cisza. Po przekroczeniu granicy do kierowcy podchodzi mężczyzna i lekko bełkocząc mówi:
– Nie ma mojej żony...
– No przecież – wścieka się kierowca – przed odjazdem pytałem, czy kogoś wam nie brakuje!
Na to facet:
– Ale mnie jej nie brakuje, tylko mówię, że jej nie ma...


*****
Przewodnik po Rzymie oprowadza po mieście bogatego amerykańskiego turystę.
- To jedyny w swoim rodzaju gmach...
- Też mi coś - przerywa Amerykanin. U nas w Ameryce mamy takich gmachów tysiące!
- Bardzo możliwe, bo to dom wariatów.


*****
Pewien turysta wraz z żoną oglądają słynną studnię życzeń w Kornwalii, oboje pogrążeni we własnych myślach. Po chwili żona wychyla się, aby zajrzeć w głąb, traci równowagę i wpada do środka.
- Niesamowite!!! To naprawdę działa!!! - krzyczy mąż


*****
W najwyższych górach świata, drogą nad przepaścią jedzie autokar z turystami.
- I co, boicie się? - pyta przewodniczka.
- Tak!!! - krzyczą pasażerowie.
- To proszę robić to, co kierowca!
- A co robi kierowca?
- Zamyka oczy.


*****
- Baco, macie w waszej miejscowości jakieś atrakcje dla turystów?
- Mieliśmy, ale niedawno wyszła za mąż.


*****
Grupa turystów błądzi w górach. Wieczór zapada, a tu ani śladu człowieka i nadziei na nocleg.
- Mówił pan, że jest najlepszym przewodnikiem po Tatrach! - wścieka się jeden z uczestników wycieczki.
- Zgadza się! Ale to mi już wygląda na Bieszczady...


*****
Turysta odwiedził restaurację w Madrycie, spośród dań wybrał potrawę o nazwie "Jaja a la corrida".
Danie było naprawdę duże i pyszne, a cena przystępna. Powtarzał tak kilka dni, aż pewnego razu, porcja, którą dostał była bardzo mała. Zjadł i po obiedzie mówi do kelnera:
- Dlaczego dzisiejsza porcja była taka malutka?!
Kelner odpowiedział:
- No cóż, nie zawsze torreador wygrywa...


*****
Do starego górala podchodzi grupka turystów. Pytają:
- Baco, a nad czym tak dumacie?
- A no dumam co te Tatry takie stare som.
- A no ile to one mają lat? - pyta wycieczkowicz.
- A no bedzie ze tsysta milionów lat i tsy tygodnie.
- Skąd to znacie taki dokładny wiek Tatr? - pytają zdumieni wycieczkowicze.
- A no bedzie to ze tsy tygodnie jak to jeden profesorek był tu i powiedoł że Tatry majom ze tsysta milionów lat.


*****
Turysta siedzi na kamieniu, rozmawia z bacą. 
- Baco, jaki jest ideał kobiety według ciebie?
- 4 razy "C" - odpowiada Baca. - Cnotlywa, Cysta, Cycata, Cudza.
- A ideał faceta? - pyta turysta.
- A 5 razy "Ł". Łagodny, Ładny, Łokropnie bogaty, Łucciwy, Łogoniasty.


*****
Trzech turystów: Polak, Szkot i Niemiec wybrało się w Alpy na wycieczkę. Niestety z powodu złej pogody wszyscy zaginęli, ratownicy po kilku tygodniach przerwali poszukiwania i w gazetach pojawiły się nekrologi. Wkrótce w jednej z redakcji dzwoni telefon i z Hawajów odzywa się Niemiec z prośbą o anulowanie jego nekrologu.
Redaktor gazety zdumiony krzyczy:
- Ty żyjesz!! Jakim cudem??
Niemiec opowiada:
- Zamarzliśmy i powędrowaliśmy wszyscy do Świętego Piotra, który zatrzymał nas u wejścia do Bramy Niebieskiej i powiedział że jeszcze jesteśmy za młodzi żeby umrzeć, więc jeżeli ubezpieczenie pokryje koszt 500 euro, może nas wysłać z powrotem na ziemię. Złapałem za telefon, porozmawiałem z moim agentem, zapłacił, a ja zażyczyłem sobie żeby wylądować na Hawajach. No i mam wakacje!
- Ale co ze Szkotem i Polakiem???
- Jak ich ostatnio widziałem, Szkot targował się o cenę, a Polak wysyłał papiery do ZUS-u...


Do jutra!





czwartek, 13 lipca 2017

Takie tam, bo zaraz mnie nie będzie

Chciałabym opisać ze szczegółami tortury, jakie sama sobie wczoraj zadałam, ale nie zrobię tego bo nie wypada. W każdym razie, jak ktoś chce pogadać o woskowaniu to może do mnie napisać :-) Powiem tylko, że ten nowy wosk, który sobie zakupiłam, jest fantastyczny! No, to tyle o torturach.
A nie, jeszcze coś.
Zobaczcie co wczoraj znalazłam na korytarzu na pierwszym piętrze:


A w pokoju trochę piór. Ech, te koty. Współczuję im, bo już od dwóch tygodni żyją pod jednym dachem z bandą szczurów, do których nie mają dostępu. Chociaż często czekają pod drzwiami z nadzieją na pozwolenie wejścia. W końcu przedtem to była ich druga sypialnia. Wolę nie kusić losu. 
Dzisiaj ostatni raz serwowałam szczurze śniadanie:


Wieczorem córka wraca z wakacji, to się nimi w końcu zajmie. Kupiłam im nowe poidełko, nowy hamak i dwa worki karmy. Niech mają, prezent od babci :-)
A tymczasem Tiguś po raz pierwszy wlazł do wanny. Do tej pory wanna była używana wyłącznie przez Migusię, która czasami pobiera nauki makijażu i pielęgnacji ciała. Tym razem na lekcję stawił się Tiggy.



A tak poza tym to już pojutrze wyruszam na upragnione wakacje. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia przed, dzisiaj po pracy na przykład robię sobie paznokcie, znaczy pani mi będzie robiła bo na wakacjach chcę ładnie wyglądać, a samej mi się nie chce i nie mam czasu. A wieczorem odbieram córkę z lotniska. Jutro natomiast mamy w pracy imprezę firmową, w zoo. W końcu zobaczę pandy! Po imprezie pewnie wszyscy pójdą się schlać w barze, ale ja wracam do domu bom jeszcze nie spakowana. 
Omatkozcurkom, jak sie ciesze na to pakowanie!




środa, 12 lipca 2017

Jak omal nie musiałam spać na podłodze

Przeczytałam wpis Baluma o magikach. Nie, nie czarodziejach z różdżkami, co to cuda potrafią wyczarować, ale o takich co to chcą coś naprawić/usunąć/wymienić, umawiają się, my czekamy, a potem dowiadujemy się, że nas nie było w domu. Ileż takich sytuacji się wydarza dziennie i to chyba we wszystkich krajach świata! Głupota ludzka, nieświadomość, czy po protu lenistwo?

Miałam niedawno podobną akcję.
Pamiętacie, kupiliśmy niedawno nowy dom. Zanim się wprowadziliśmy, musieliśmy zakupić kilka rzeczy, w tym łóżko. Wypatrzyłam sobie w internecie, ale że nie chciałam kupować kota w worku, wynaleźliśmy sklepy, w których takie łóżka sprzedają, niestety tylko na zamówienie więc nie było co oglądać. Aż w końcu w jedym ze sklepów stało, nie do końca to samo, ale z tej samej serii więc wiedzieliśmy jakie drewno, jaki kolor i rozmiar. Decyzja podjęta. Gorzej poszło z materacem, ale równiez i ten wybraliśmy wspólnie, oczywiście i tak stanęło na moim.
Jako że mieliśmy całą przeprowadzkę poupinaną na ostatni guzik, dostawa musiała się odbyć w określonych dniach. Załatwiłam więc, że łóżko miało przyjść we wtorek a materac w środę. Panowie od łóżka przyjechali punktualnie, informując mnie o tym fakcie już od niedzieli, a w dzień dostawy dzwoniąc do mnie co pół godziny aż mnie powoli wqurw łapał, bo ilez można. Ale przynajmniej widać było troskę o klienta. I nawet wnieśli mi to wszystko na drugie piętro. Wieczorem skręciliśmy łóżko i wyobrażaliśmy sobie, jak to będzie nastęnego dnia, kiedy będziemy mogli na nim spać.
Nazajutrz rano dostałam wiadomość od kuriera materacowego, że dostawa odbędzie się w godzinach od dwunastej do szesnastej. Super więc, z samego rana przeprowadziłam koty z resztą dobytku, a od jedenastej już czekałam. Pootwierałam wszystkie drzwi w domu, żeby słyszeć pukanie do drzwi w razie gdybym udała się do na przykład łazienki, usiadłam sobie na schodach na piętrze i oddałam przyjemnościom grania na komórce, nasłuchując.
I nagle usłyszałam. Trzask klapki na listy. Jak może wiecie, każdy dom w UK ma specjalną klapkę, przez którą listonosz wrzuca listy, a roznosiciele reklam różne papiery. No więc usłyszałam klapkę. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam... kuriera oddalającego się szybkim krokiem. Wybiegłam za nim galopem, mało nóg nie gubiąc na schodach, ale już nawet nie zdążyłam powąchać smrodu kurierowego vana. Wkurzona wróciłam do domu, zastając wrzuconą pzrez otór listowy karteczkę:
"Usiłowałem dostarczyć przesyłkę, ale nikogo nie było w domu. Spróbuję ponownie jutro".
Szlag mnie trafił. Specjalnie wolne wzięłam, czekałam, a ten drań nawet do drzwi nie zapukał, ba, nawet się nie pofatygował wyjąć pudła z samochodu, przecież widziałam jak odchodził! Wiele nie myśląc złapałam za telefon, dzwonię do firmy kurierskiej. UPS, żeby nie było, nie jakaś firma kogucik. Zadzwoniłam, odebrał pan, wysłuchał mojej skargi, przeprosił i obiecał że ktoś z lokalnego oddziału oddzwoni w ciągu godziny. Wkurzona do białości, ale nie mogąca nic więcej zrobić poza czekaniem, usiadłam sobie znowu na schodach wracając do niezwykle interesującego zajęcia, jakim jest klepanie w telefon.
Rzeczywiście, po jakichś czterdziestu minutach zadzwonił telefon. Odebrałam, pani z lokalnego biura UPS. Przeprosiła, mówiąc że kierowca nie mógł dostarczyć przesyłki bo nikogo nie było w domu, żeby jutro być to on postara się dostarczyć ponownie. I tu już mnie prawdziwy wqurw chwycił. Przeprosiłam panią z góry za niegrzeczność, tłumacząc ją niesłychanym wzburzeniem i niemal krzycząc wyjaśniłam, że byłam w domu, czekając cierpliwie, że widziałam kuriera przez okno, że nie pofatygował się nawet z wyjęciem paczki z vana, że wsadził sobie karteczkę w drzwi nawet nie pukając, i że ja nie mam kolejnego wolnego dnia na czekanie na kurierów, że zapłaciłam za specjalną dostawę i muszę ją mieć dzisiaj, bo to jest materac i nie mam zamiaru spać na podłodze. I że niech zrobią wszystko co mogą, ta przesyłka ma być dzisiaj u mnie. Panię trochę zatkało. Obiecała jednak, że skontaktuje się z kurierem i zobaczy co się da zrobić. Po piętnestu minutach oddzwoniła informując, że kurier wróci z paczką około godziny piętnastej. Podziękowałam serdecznie, dodając, że nakleiłam już na drzwiach kartkę z napisem "Jestem w domu, zapukaj i poczekaj aż otworzę, bo to jest duży dom i zejście po schodach zajmuje chwilkę". Pani zaśmiała się i życzyła miłego dnia.
O piętnastej przyjechał kurier z pudłem. Głupio się uśmiechnął tylko, a ja nie wspomniawszy o sytuacji ani słowem, podpisałam się i życzyłam mu miłego dnia.
Można? Można. Ale ile to czasu i nerwów człowiekowi zeżre to tylko on sam wie.

***
Wpiszcie sobie w google: "courier from hell" i zobaczcie co Wam wyskoczy na pierwszym miejscu :-)))

poniedziałek, 10 lipca 2017

Hasztag panika

 #kurde #wczoraj #do mnie #dotarło że #zostało #tylko #kilka dni #a ja #w lesie
#walizka #ciągle #nie spakowana #dobrze #że chociaż #wiem #gdzie aktualnie przebywa
#wczoraj #zaliczyłam #totalny zgon #nic #misie #nie chciało #więc #najpierw #padłam #a potem #obejrzałam #Minionki rozrabiają
#masakra #jak misię #nicnie #chciało
#Tiggy #wyszedł #z nami #na spacer #po dzielni #myślałam #że padnę #doszedł #dość daleko #i poszedłby #z nami #aż do #starego #domu Chłopa #gdyby nie #pies #który spacerował #ze swoim #panem #kot #się przestraszył #i dał #dyla #w krzaki #dobrze że #drogę do #domu #znał #to się nie #zgubił
#następnym #razem #wyjdziemy #na spacer #z kotem #wieczorem #kiedy #psy #już #śpią
#tak #tak #drodzy #moi #czasu #nie mam #zupełnie #a #wakacje #już #za cztery dni #jak ten #czas #leci
#doszło #do mnie #że #się nie #wyrobię #w pracy #również #więc tylko #siąść #i #płakać #co #niniejszym #czynię #i chyba #wpieprzę #całą #tabliczkę #czekolady
#z #orzechami
#a #co
#a teraz #najnowsze #wieści #śniła #misie #jabłonka #pełna jabłek #a pod #nią #pełno #dojrzałych #jabłek #jadłam #smaczne #i #słodziutkie
#ostatnio #jak misie #jabłonka #śniła #to #było #na #kasę #morze #powinnam #wysłać #totolotka
#jak #wygram #tose #kupię #beemwu #a #Chłop #dostanie #moje #stare #auto #niech ma
#ale #takiego #jakna #obrazku #poniżej #tose #nie #kupię #bo #jeszcze #na #łeb #nie #upadłam


#piątek #North Bridge #Edynburgh #takie #cacko #czerwone #Lamborghini #wow

Hasztag pozdrawiam wykrzyknik




piątek, 7 lipca 2017

Humor na piątek

Dzisiaj będzie o pieniądzach i o miłości, bo przecież wiadomo, że te dwa uczucia idą w parze :-)
Zapraszam.


*****
Przychodzi staruszka do banku, podejmuje wszystkie pieniądze, jakie miała na koncie i wychodzi. Za jakiś czas wraca i wpłaca z powrotem całą kwotę na swoje konto. Pracownik banku pyta:
- No dobrze, ale może mi pani wytłumaczyć, po co to pani zrobiła?
- A, bo z wami nigdy nic nie wiadomo. Przeliczyć musiałam!


*****
Na przystanku autobusowym stoi staruszka, na oko 90 lat. Dwie walizy koło niej, w drżącej ręce trzyma telefon. Trzęsącymi się palcami próbuje wciskać klawisze, ale jakoś nie wychodzi. Zatrzymuje przechodzącego obok młodzieńca.
- Młody człowieku, pomożesz mi wysłać sms-a?
- Oczywiście babciu że pomogę, co mam napisać?
- Pisz: "Chamie, między nami koniec! Nie szukaj mnie, wyjechałam do mamy!"


*****
Przedstawiam Wam Annę.
Anna weszła do łazienki, by umyć sobie włosy. Po myciu włosów, Anna umyła umywalkę, wannę i wc. Załadowała pralkę, rozwiesiła ręczniki i wypolerowała lustra. Wytrzepała dywanik i przetarła podłogę.
Teraz Anna ma ochotę na filiżankę pysznej kawy, ale boi się wejść do kuchni...


*****
Rozmawiają dwaj koledzy.
- Kuźwa, ja już nie mogę z tą moją żoną. Ona ciągle mnie o coś pyta!
- Stary, ja to dopiero mam przechlapane. Moja pyta, sama sobie odpowiada, a potem mnie opier*ala, że nie mam racji!


*****
- Zrobiłem dziś krótką ankietę wśród 100 kobiet, zapytałem: "Jaki szampon preferujesz?"
- I co najczęściej odpowiadały?
- Spieprzaj z mojej łazienki, ty zboczeńcu!


*****
Spotyka się dwóch facetów.
- Ten Twój kolega to ma szczęście. Dwie żony już pochował, bo struły się grzybami, a teraz trzeci raz owdowiał.
- No ale tym razem to był uraz czaszki.
- Tak, słyszałem. Ponoć nie chciała jeść grzybów...


*****
- Kochanie, jesteś taka piękna, gospodarna, szczodra...
- Seksu dzisiaj nie będzie, jestem zbyt zmęczona.
- Egoistka, snobka cholerna! A barszcz robisz skisły i masz tłusty tyłek!


*****
"Droga Redakcjo, ogromnie dziękuję za przepis. Awokado zastąpiłam ziemniakiem, a krewetki boczkiem. Mężowi bardzo smakowała wasza sałatka z awokado i krewetkami."


  *****
- Kochanie, a jakbym była niewidoma, to kochałbyś mnie?
- Oczywiścei, że bym Cię kochał, kochanie.
- A jakbym była kulawa?
- Też bym Cię kochał!
- A jakbym była niema, to też byś mnie kochał?
- Wtedy to bym chyba oszalał z miłości!


*****
- Pani Malinowska, czy pani wie, że nocą na pani polu wylądowali komandosi?
- Kto?
- No... komandosi! Takie co atakują od tyłu.
- Patrzaj pani, ja ze swoim chłopem już dwadzieścia lat żyję i niedziałam że on komandos!



Miłego weekendu!


czwartek, 6 lipca 2017

O pamięci

Tak szczerze mówiąc, niewiele pamietam z dzieciństwa. Byłam jakimś dziwnym dzieckiem, szybko mówiłam, czytałam, nauczyłam się rosyjskiego zanim poszłam do szkoły (czytać i pisać żeby nie było, mówić się dopiero nauczyłam w szkole), pięknie śpiewałam, nie broiłam, nie pyskowałam, pomagałam mamie w domu nawet jako kilkulatka i opiekowałam się siostrami. W szkole zawsze piątki, na religii szóstki (chociaż skala była od 2 do 5), bo bardzo szybko zapamiętywałam, to łatwiej mi było recytować te nabożne formułki, a tego przecież od nas wymagano, wykucia katechizmu na pamięć. Wszystkie piosenki z "Drogi do nieba" umiałam na pamięć śpiewać, pamiętam jak jakaś nowa zakonnica prawie nakrzyczała na mnie za niemanie modlitewnika ze sobą na mszy, a ja nie potrzebowałam, bo wszystko pamiętałam. Szczęka jej spadła jak jej udowodniłam. Do dzisiaj wiele rzeczy pamiętam. 31 zwrotek "Pani Twardowskiej" nauczyłam się w pół godziny w drugiej klasie podstawówki, bo mi się bardzo wierszyk podobał. W czwartej klasie podstawówki zgłosiłam się do konkursu wiedzy o "W pustyni i w puszczy", bo książka mi się bardzo podobała i przeczytałam ją dość szybko i zajęłam drugie miejsce. Dlatego, że nie wiedziałam, że Staś ugotował rosół z żółwia. No nie pamiętałam, a to dlatego, że od chwili zgłoszenia nie zajrzałam do książki i się po prostu nie przygotowałam, bo nie wiedziałam, kiedy ten konkurs będzie i wywołano mnie na niego z lekcji. Szkoda, że nie było konkursu z "Faraona", bo tę książkę przeczytałam ze czterdzieści razy. Miałam doskonałą pamięć i wykorzystywałam to w niektórych dziedzinach. Ale tylko w tych, w których mi pasowało. Nadszedł bowiem czas, że nie wystarczyło mi nauczyć się na pamięć, ja również chciałam ZROZUMIEĆ. I tak nastał okres "zdebilnienia".
Owszem, mogłam przejść przez szkołę jako kujon. Zapamiętać regułkę chemiczną czy wzór matematyczny to przecież dla mnie nie był problem. Ale zrozumieć, dlaczego tak a nie inaczej, dlaczego ten wzór matematyczny działa w tym przypadku, a w innym już nie działa, dlaczego w kablu płynie prąd i skąd się bierze, to dla mnie niestety była magia. Zaczęłam zauważać, jak wybiórczo działa mój mózg i jak odsiewa nieprzydatne dla mnie informacje. Na przykład daty historyczne, owszem zapamiętywałam główne wydarzenia i daty, ale szczegółów nijak nie mogłam, bo nie chciałam, bo mnie to po prostu nie interesowało. Co innego taka geografia na przykład. Nie było zdziwienia, kiedy na ogólnowojewódzkich testach jako jedyna z całej szkoły zdobyłam 100 procent, geografia była jedynym przedmiotem w szkole, z którego nigdy nie dostałam mniej niż pięć. Szóstek przypominam, nie było.
Bardzo lubiłam tez biologię, pewnie dlatego, że to takie życiowe, poznawać cykl rozwojowy niesporczaków. W ogóle, dziwnym człowiekiem byłam. Biegle posługiwałam się rosyjskim, ale do francuskiego nie za bardzo się przykładałam. Uwielbiałam literaturę, natomiast analiza wiersza dla mnie była przegięciem, Sama pisałam, więc wiedziałam, że zazwyczaj nie to autor ma na myśli, co czytelnik sobie wyobraża. Matematyki nienawidziałam całym sercem, ale z rachunku prawdopodobieństwa byłam najlepsza w klasie. To był jedyny moment, kiedy z matematyki w liceum dostałam więcej niż dwóję. Przypominam, że dwója to była w tamtym czasie najniższa ocena. Fizyki nie lubiłam jeszcze bardziej niż matematyki, za to bardzo pociągała mnie astronomia, a raczej ta jej nieobliczeniowa część. W klasie biologiczno-chemicznej będąc, nie lubiłam chemii przez całą szkołe, dopóki nie zaczęła się chemia organiczna i zaczęła mnie ona pociągać. O tym, że jest to naprawdę trudna dziedzina, dowiedziałam się dopiero od studentów chemii kilka lat później, bo dla mnie jakoś była to wtedy łatwizna.
A jednak wybrałam polonistykę. Z perspektywy czasu nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Tak jak w szkole, zamiast wykuć starałam się zrozumieć, a niestety na studiach w Polsce w tamtym czasie uczenie się na pamięć było wymagane. I znowu, pamięć wybiórczo traktowała wszystkie dostarczone wiadomości, na przykład z literatury zapamiętywałam bardziej tresć utworów niż ich autorów, natomiast z filozofii zapamiętywałam nazwiska i nic poza tym. Za to gramatykę opisową i historyczną miałam w małym paluszku, choć tam rządziły reguły a czasami także ich brak. Mój mózg gromadził mnóstwo informacji, a nie potrafiłam zapamiętać nazwisk sąsiadów. A co dopiero ich twarzy. Mój eksmałż wiele razy zarzucał mi, że jestem niegrzeczna bo nie mówię sąsiadom dzień dobry, a ja nawet nie wiedziałam, że to nasi sąsiedzi. Natomiast potrafiłam wyrecytować wszystkie szkolne i uczelniane listy obecności, daty urodzenia wszystkich członków rodziny łącznie z babciami, nawet rozmiary poszczególnych pokoi w ich mieszkaniach.
Potrafię błyskawicznie przeliczyć procenty i rozwiązać skomplikowane Sudoku, ale mylę prawą z lewą stroną, górę z dołem i przód z tyłem. Znaczy, głowa myśli prawo, więc ręka pokazuje prawo ale gęba mówi lewo. Chłop ma nakazane nie słuchać tylko patrzeć na ręce jak pyta o kierunek. Ale to jest chyba częsta nasza, kobieca przypadłość, prawda?
A od czego to zaczęłam te wspominki? O ty, że niewiele z dzieciństwa pamiętam. Pamiętam jednak bardzo wyraźnie taką sytuację. Gdy byłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej, dostałam małego misia. To był maleńki misio, biały w niebieskim sweterku. Miałam go zaledwie dwa dni, a już zdążyłam go pokochać całym sercem. To był mój pierwszy miś, nigdy wcześniej żadnego nie miałam (fajnych miałam rodziców, co nie?), spałam więc z nim, zabierałam go wszędzie, to był taki mój Plastuś. Mama wysłała mnie na religię. Wiadomo, wtedy na religię chodziło się po szkole, do salki przy kościele. I chodziło się samemu, rodzice nie odprowadzali, może tylko jeden raz, żeby drogę pokazać. Poszłam więc, dźwigając w małej siedmioletniej rączce nowy koszyczek wypełniony książkami, bo po drodze na religię była biblioteka. A książeczek tych było dziesięć. Zawsze dziesięć, bo po jednej na każdy dzień plus trzy w zapasie. Pani bibliotekarka śmiała się, że będą musieli książek dla mnie dokupić, bo w bibliotece dziecięcej było mniej książek niż w dorosłej, a dorosłych książek przecież by mi nie pożyczyli. Próbowałam :-)
W każdym razie, zataszczyłam te książki w koszyczku na religię, misia trzymając w kieszeni. Ale na religii pochwaliłam się misiem, bo to mój pierwszy miś i w dodatku taki ładny i włożyłam go do koszyczka. I pamiętam, że go miałam w bibliotece, ale kiedy wróciłam do domu, misia w koszyczku nie było! Możecie sobie wyobrazić moją rozpacz. Oczywiście, że chciałam wracać, szukać misia, ale mama mnie nie puściła samej, bo było już przed siódmą. Zgodziła się jednak pójść ze mną, przeszłyśmy całą trasę aż do salki i byłyśmy też w bibliotece, pytając panią bibliotekarkę o zaginionego misia. Kamień w wodę. Długo po nim płakałam.
Pamięć o jedynym misiu mojego dzieciństwa nigdy nie zagasła.





środa, 5 lipca 2017

Co robię gdy nic nie robię

"No weź się za coś, rób coś, nie siedź tak" - słyszałam od swojej mamy w dzieciństwie niemal codziennie. U mojej mamy nie było miejsca na nic-nierobienie, trzeba było ciągle coś robić. Jak w każdej rodzienie w tamtym czasie, dzieci wykonywały różne prace domowe, sprzątanie, odkurzanie, mycie kibla i robiłam to też ja to było w porządku, nie tak jak teraz, ale to nasza wina, że tak poprzyzwyczajaliśmy. No dobrze, oddam jej tu honor, bo nie tylko o pracę fizyczną chodziło. Nauka była oczywiście priorytetem i jak się uczyłam to się uczyłam. Mnóstwo także ksiażek czytałam i czytanie zaliczało się do robienia. Tak samo jak próbowanie grania na instrumentach. Sport też, choć najczęściej wiązało się to z wyjściem z domu, ale nie zawsze, bo ćwiczyłam też w swoim pokoju. Oglądanie telewizji też było "robieniem", zresztą tej telewizji było wtedy jak na lekarstwo i najczęściej oglądało się coś z całą rodziną.
Tak więc robiłam codziennie, dużo i różnorodnie, ale w przerwie pomiędzy jedną a drugą czynnością lubiłam sobie po prostu usiąść w fotelu w swoim pokoju, włączyć muzykę i... no właśnie, co? Książki nie czytałam, krzyżówki nie rozwiązywałam, w telewizor nie patrzyłam bo go nie miałam, siedziałam tak po prostu w fotelu na wprost drzwi i myślałam. I wtedy najczęściej wchodziła mama i wyjeżdżała z tym tekstem o nic-nierobieniu. A ja po prostu musiałam sobie pomyśleć.
Kiedyś, patrząc tak na te swoje białe drzwi, w których zamiast wybitej szyby zainstalowana była jakaś laminatowa pływa pomalowana na biało, wymyśliłam, że na tych drzwiach namaluję tęczę. Pisakami.
Tęcza zajęła mi jakiś czas, przecież musiała być równa i kolorowa, ale czeskimi pisakami koh-i-noor się udało. Do dzisiaj nie wiem, czy tęcza miała kolory na właściwym miejscu, w każdym razie było ich siedem. No ale sama tęcza to za mało na całe drzwi, na szczęście pisaków było dużo. Nad tęczą walnęłam więc słońce i parę obłoczków. Nie wystarczyło do całości obrazu, więc pod tęczą znalazła się plaża i kawałek morza. A po lewej stronie wielka palma. Jednak i to było zbyt łyse, czegoś mi brakowało. Oczywicie - jak plaża to i piękne dziewczyny, co nie?  No to rąbnęłam sobie autoportret od tyłu. W znaczeniu - taka chciałabym być. Czyli siedzi sobie piękna dziewoja na ławeczce na plaży. Na ławeczce, bo wtedy można od tyłu namalować rączki i nóżki, a jakby siedziała na plaży to poza bujną czupryną nie byłoby widać nic, a ona miała być piękna, zgrabna i powabna, tylko trochę proporcji nie uchwyciłam i ramiona wyszły mi stanowczo za krótkie. Cóż, DaVinci to ja nie jestem, Picasso też nie choć chyba bardziej. W każdym razie, dzieło moje powstawało cały wieczór, a jak mama weszła do pokoju to się za głowę złapała. No ale, mój pokój moja twierdza. Się zamaluje jakby co.
I żeby Wam pokazać mniej więcej, jak to leciało, popełniłam szkic na tymże tutaj komputerze, choć pamięć moja ulotna jest i zdolności już artystyczne zanikają powoli. Moje drzwiowe arcydzieło było o wiele piękniejsze, o wiele barwniejsze i pełne życia i jestem z niego dumna po dziś dzień. Nikt nigdy nie ośmielił się popełnić choćby słowa recenzji. Sie nie znajo.

sobota, 1 lipca 2017

Retrospekcje



Tak sobie siedze i rozmyślam, ile się w moim życiu zmieniło w ciągu pisania tego bloga. Jeszcze kilka lat temu byłam niby w tym samym miejscu, a jednak gdzieś zupełnie indziej. Blog pomaga w odtworzeniu pamięci, więc się z Wami, moi Drodzy Czytelnicy, podzielę, gdzie byłam i co robiłam w tym samym mniej więcej czasie, w ciągu ostatnich sześciu lat.


1 weekend lipca 2011

Nie mam czasu na pisanie, bo jestem u rodziny w Polsce. A u rodziny to wiadomo, rozszarpują Cię na prawo i lewo, ledwo się do komputera dorwałam żeby parę zdań sklecić. Pogoda brzydka jak na polskie lato, ale co tam, najważniejsze że widze się z wszystkimi bo tęskniłam trochę. W domu Tiguś tęskni natomiast strasznie, nie chce jeść, miałczy i czeka. To pierwszy raz, kiedy zostal beze mnie w domu.


1 weekend lipca 2012

Nic nie piszę, bo jestem na Gran Canarii. Córka w Polsce, bo ma ważniejsze sprawy do załatwienia niż jakieś tam Wyspy Kanaryjskie. Tigusiem opiekuje się sąsiad, ale i tak tęsknię. Gran Canaria jest fantastyczna, zwiedzamy całą wyspę i wypoczywamy. Od tego są przecież wczasy. Po czasie okazuje się, że to były njednak najgorsze wakacje w życiu. Retrospekcja syna jest za to powalająca - tyle cycków w swoim życiu to on nigdy jeszcze nie widział!


1 weekend lipca 2013

Mija mi na sportowo. W porywach oglądam Wimbledon. Pierwszy raz biegam całą godzinę, po czym otwieram piwo. Piwo wielki syf  tak nawiasem mówiąc, być może dlatego że z puszki. Ze zmęczenia pobiegowego oglądam finał Pucharu Konfederacji.  A może mecz był wcześniej, a ja mam jakieś poijackei omamy. Kto by tam pamiętał jakieś mecze. Ale sportowo było i koniec.


1 weekend lipca 2014
Upływa mi bardzo filozoficznie, na rozpamiętywaniu męskości tego świata, na dywagacjach o wybaczaniu, a także na spacerze po plaży z synkiem. I rzucaniu kamieniami do wody, bo to taka fajna zabawa. A potem się narzeka, że ramię boli. 


1 weekend lipca 2015

WOW!
Czyli jestem w Kornwalii. Pierwsze wielkie marzenie właśnie się spełnia. Przeżywam magię każdego kamienia, jem lody i wygrywam całe 3 funty na loterii. Śpię w namiocie, gotuję sobie zupki chińskie na kuchence turystycznej i jest mi jak w raju. Albo nie, jeszcze bardziej BOSKO!


1 weekend lipca 2016

Kto by pomyślał! Oglądam mecze w telewizorze, jeżdżę na rowerze, wystawiam gicze do słońca i robię zdjęcia różom w ogrodzie rodziców Chłopa. Yorkshire jest przepiękną krainą. Nie Kornwalia to, ale jednak. Z otrzymanego rabarbaru piekę ciasto. Chłop nie wie, że jest bezglutenowe :-)

1 weekend lipca 2017

Córka jedzie odwiedzić babcie w Polsce, a ja dostaję pod opiekę Wnuczki. Barrie, Sissi i Cilly są już tej samej wielkości. Bardziej ciekawskie, bardziej oswojone, niż poprzednio. Koty warują pod sypialnią. Wykańczamy domek Chłopa. Oby jutro była pogoda, bo trzeba trochę ogarnąć ogródek, zanim się go wynajmie. Mam nadzieję na lampkę wina wieczorem.












Do następnego!