wtorek, 27 lutego 2018

Obrazki, ach obrazki

W jednym z ostatnich w ubiegłym roku postów pokazywałam obrazy, które zawisły na ścianach w moim domu, powtórzę bo to ma znaczenie w dzisiejszym wpisie:

Hurley Burley:

Tommy: 

Do dużo-formatowych chłopaków na płótnie dołączyła w ubiegłym tygodniu ich koleżanka i trzech kolegów:

Betty Blueberry (czyli Beatka Jagódka)


Morello:

Jorge

Nelson 

I jeszcze jedna produkcja oryginalna, bo znalazłam małą brązową ramkę i nie mogłam się powstrzymać.


Dwa tygodnie wcześniej z jednego z zakupionych świeżych tulipanów odpadły dwa płatki. Były to jedyne z całego bukietu płatki w kształcie serduszka, więc zasuszyłam je w Alicji w krainie czarów obciążonej trzema Harrymi Potterami. Były niesamowite, jak piórka, a po wyschnięciu nie straciły nic ze swojej barwy i kształtu. 


Zmajstrowałam więc kokardkę, przykleiłam płatki i wyszło takie coś. 


Wisi teraz na ścianie pomiędzy Jorgusiem a Nelsonkiem :-) O wiele przyjemniej się teraz zrobiło na górnym piętrze.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Ofiara urody

Czas już był na poprawę urody, czyli kolejne domalowanie brwi i kresek na oczach. Bo taki makijaż permanentny to wbrew nazwie, nie jest tak naprawdę, wbrew nazwie, całkowicie permanentny.  Czyli trzeba go odnawiać co jakiś czas. Panie które zabieg wykonują, krzyczą, żeby odnawiać co 18 miesięcy, ale ja zazwyczaj czekam około dwóch lat, tym razem było to 22 miesiące, bo chciałam żeby do wesela się zagoiło. Była to już moja czwarta sesja tego rodzaju, ale zupełnie inna niż pozostałe. Dlaczego? Otóż dlatego, że moja pani postanowiła se zajść w ciążę po raz kolejny, no trudno, niech se zachodzi jak chce, tylko czemu akurat wtedy kiedy ja potrzebuję odnowić ten cholerny tatuaż? Było niebyło, musiałam poszukać nowej pani makijażystki permanentnej, co przyszło mi nielekko bo nie lubię zmieniać przyzwyczajeń. Ale po dogłębnym przeszukaniu internetu, obejrzeniu setek zdjęć i przeczytaniu wielu opinii, wybrałam. Umówiłyśmy się na wstępną wizytę, gdzie sobie porozmawiałyśmy o oczekiwaniach, ustaliłyśmy cenę i datę, a kiedy data nadeszła w zeszły piątek, stawiłam się punktualnie i dwie minuty przed czasem.
Początkowo byłam lekko sceptyczna, gabinet nie była aż tak komfortowy jak u mojej poprzedniej pani, ale za to był prywatny i własny, a nie wypożyczany (moja pani poprzednia makijażystka była tzw. dochodząca do różnych salonów), więc pani nowa nie była niczym ograniczona i czuć było większy luz. Kolejne odczucie jednak pozytywnie mnie zaskoczyło. Zupełnie inna technika, znacznie bardziej skuteczna metoda maskowania bólu, szybkość i sprawność, a przy tym subtelność delikatność. Ujęło mnie to wszystko, a cały zabieg odbył się tak relaksacyjnie, że gdyby nie okresowe przerwy na naładowanie tuszu, pewnie bym przespała wszystko, a tak to przespałam tylko trochę. Po zabiegu dostałam słoiczek specjalnego balsamu gojącego (zamiast zwykłej wazeliny, jaką dawała mi poprzednia pani) i poszłam do domu. Kilka godzin po zabiegu wyglądałam tak:


Następnego dnia oczęta mi spuchły, co było do przewidzenia, ale ogólnie (mając już jakieś doświadczenie w temacie), wrażenie wciąż bardzo pozytywne.


I obrazek porównawczy - na górze w dzień zabiegu, na dole dnia następnego.


A tak wyglądałam w niedzielę, czyli dwie doby po. 


Niestety, w niedzielę po południu w jedno oko wdała się infekcja. Podeszło krwią i zaczęło boleć, ale nie ze mną te numery Bruner. Po przeanalizowaniu wszystkich czynników doszłam do wniosku, że nie zrobiłam zupełnie nic, co mogłoby spowodować infekcję. Natomiast mogło dojść do podrażnienia (i najprawdopodobniej doszło) po zastosowaniu balsamu gojącego na okolice powiek. Zrobiłam co uznałam za słuszne, czyli przetarłam powieki na sucho patyczkiem usuwając resztki maści, a potem wodą przegotowaną lekko. Bo przy makijażu permanentnym nie można oka moczyć, właśnie po to, żeby się wdała żadna infekcja. Dzisiaj rano nie było za dużej poprawy, ale pogorszenia też nie, więc po szybkim przemyśleniu sprawy (i przeczytaniu ulotki balsamu) spożyłam jedną tabletkę Cetyryzyny, jako że leki przeciwhistaminowe zawsze mam na stanie ze względu na okresowe reakcje alergiczne i po kilku godzinach czuję, że działa. Oko jeszcze czerwone ale nie boli. 
I tak oto zostałam kolejną ofiarą urody :-)
Z czego się bardzo cieszę, bo wiem że już za kilka dni będę wyglądała jak człowiek, a nie jak klaun.


piątek, 23 lutego 2018

Humor na weekend

Dzisiaj trochę nietypowo. Ale jak się widzi takie kffiatki, to jak się z nimi nie podzielić, no jak??
Zapraszam :-) Bez komentarza.



"Noc Kupały" Katarzyny Miszczuk






Święta były już dawno, ale...


... już niedługo Wielkanoc :-)



Kto chce pracę?



Edukacja w Polsce.



I na koniec, bardzo mi przykro Moi Czytelnicy...



czwartek, 22 lutego 2018

Post zapchajdziura czyli o kwiatkach


Pisałam już, że bukiet na ślub swój własny chcę wykonać własnoręcznie. Pooglądałam parę filmików na youtube więc, zakupiłam potrzebne akcesorium w postaci srebrnej wstążki i nakazałam Chłopu dostawę tanich kwiatków w celu dokonania praktyk.

Kwiatki zostały dostarczone w okolicach Walentynek, jeden normalny bukiet  z kwiatów mieszanych, a potem pokazywany już bukiet czerwonych róż. No i te róże właśnie zostały przeznaczone na wykonanie próby.
Zgodnie z instruktażem, pousuwałam wszystkie liście i te zielone listki pod samą róża, i zaczęłam układać. W międzyczasie wpadłam na pomysł dokoptowania trzech białych róż z poprzedniego bukietu, ale jedna się rozpadła i zostały mi dwie, nie za piękne już bo trochę przywiędłe, ale przecież to tylko praktyka, co nie? I tak układałam po trzy kwiatki, sklejałam je taśmą klejącą, dokładałam, sklejałam, potem to wszystko rozkleiłam w cholerę bo mi się nie podobało, a na końcu powtórzyłam wszystko jeszcze raz. Trochę łyso było z samymi kwiatami, więc podokładałam pod spodem pousuwane wcześniej zielone liście. Pookręcałam to zielone na dole starą złotą wstążką, pozczepiałam szpilkami, jak doradzano w instruktażach, poucinałam łodygi i powstało coś takiego:


Mój ślubny bukiet będzie wykonany z innych róż, raczej kremowych chyba że ładniejsze będą różowe. I będzie ich trochę więcej i dodam do nich gipsówkę i być może jeszcze jakies inne kwiatki, zobaczę co będzie na stanie w maju. A pomiędzy kwiatki tu i ówdzie powkładam srebrne i niebieskie duperełki, żeby pasowało mi do pana młodego. No i wstążka będzie srebrna. Piknie będzie :-)


Niesiona na skrzydłach weny, skonstruowałam jeszcze od dawna planowany obrazek. 


Ususzyłam swego czasu pięć małych róż. Zrobiłam to w taki sposób, żeby wyglądały naturalnie i nie były ściśnięte. Głowami w dół oczywiście, ale dodatkowo poobwijałam każdą główkę i każdy listek nitką, tak aby nadać im ostateczny kształt. Najtrudniejszy był dobór właściwej ramki, bo musiała być głęboka i tak zwana trójwymiarowa. To, co widzicie, to ramka z Ikei, głęboka na dwa centymetry. Róże są przyklejone (nie pytajcie jak, he he!) do kremowej grubej kartki umiejscowionej z tyłu, a z przodu jest biała kartonowa ramka umieszczona tuż pod szybką. 


Może i nie wygląda na zdjęciu, ale jest to w pełni trójwymiarowy obrazek mojego własnego dzieła, który przyozdabia moją sypialnię. Jako że dzieło "na próbę" okazało się sukcesem,  pozostałe zasuszone różyczki czekają na swoją kolej, aż pójdę znowu do Ikei i zakupię taką samą ramkę.


A bukiet stoi już szósty dzień i ani myśli zwiędnąć. A ja głupia myślałam, że płatki opadną już następnego dnia. Widocznie nagość służy również różom :-)


poniedziałek, 19 lutego 2018

Śpieszmy się


Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego.

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza.




*****

Wczoraj umarła moja ostatnia babcia. 
Człowiek dorosły jest, wiadomo, nie trwamy wiecznie, ale jednak niezmiernie żal. 




piątek, 16 lutego 2018

Humor na weekend

Niestety, pozostajemy w temacie. Zapraszam :-)




*****
Pyta dziewczyna chłopaka:
– Kochasz mnie?
– Skarbie! Kochać, to ja kocham wódę i dziwki. A to między nami to jest całkiem poważna sprawa!


*****
- Dzień dobry, jest Marysia?
- Dzień dobry. Słyszałem, że zabierasz moją córkę na walentynkową randkę.
- Tak, proszę pana.
- Gdzie zamierzasz ją wziąć?
- W moim aucie.


*****
Pewna młoda mężatka straciła pracę. Wraz z mężem podjęli decyzję, że będą oszczędzali na jedzeniu. Stwierdzili że będą żyć miłością. No i żyli. Jeden dzień, drugi i trzeci. Czwartego dnia mąż wraca z pracy i widzi, że żona zjeżdża nago "na oklep" po poręczy ze schodów. Krzyczy do niej:
- A tobie z głodu odbiło??
- Nie kochanie, podgrzewam ci obiad!


*****
- Wiesz, w Walentynki zrobiono w naszej firmie ankietę i okazało się, że jestem najbardziej pożądanym facetem w robocie.
- No to powinieneś się cieszyć!
- Tak, akurat! U nas pracują sami mężczyźni...


*****
Chłopak mówi do swej dziewczyny:
- Ale będziemy mieli super walentynkowy wieczór. Mam trzy bilety do kina!
- Po co nam trzy?
- Dla twojej mamy, dla twojego taty i dla twojej siostry.


*****
Walentynkowy wieczór, chłopak szepcze czule do ucha dziewczyny:
- Kochanie, wypowiedz te słowa, które połączą nas na wieki...
- Jestem w ciąży!!!


*****
W kwiaciarni:
- Poproszę bukiet tych kwiatów.
- A te kwiaty to dla kogo?
- Dla dziewczyny.
- Ale one są sztuczne.
- Nie szkodzi, ona też jest z gumy.


*****
Córka nowego ruskiego biznesmena przychodzi do ojca i oświadcza, że wychodzi za mąż.
- Za kogo?
- Za popa.
- Zwariowałaś?
- Miłość, tato... Serce, nie sługa.
- No dobrze, przyprowadź go jutro.
Córka przyprowadza młodego diakona. Jedzą, piją. Ojciec mówi:
- Wiesz, że moja córka co miesiąc musi mieć inną kreację za 10.000 dolarów? Jak wy będziecie żyć? Jak ty ją utrzymasz?
- Bóg pomoże...
- A jeszcze, ona przyzwyczajona co tydzień latać do fryzjera do Paryża. I co?
- Bóg pomoże...
- Ona jeździ tylko Ferrari i Porsche, i musi mieć zawsze najnowszy model. Jak ty sobie wyobrażasz życie z nią?
- Bóg pomoże...
Gdy narzeczony poszedł, córka pyta biznesmena:
- I jak, tato, spodobał ci się?
- Burak, to prawda, ale podobało mi się, jak mnie nazywał Bogiem.


I na koniec może niekoniecznie związane z miłością, ale nie mogłam się powstrzymać :-)


*****
- Widzisz? To fifka, która była pod twoją szafą! Kiedy ty w końcu skończysz z narkotykami?! 
- Jakie narkotyki??? Uwierz mi, od kiedy ciebie poznałem zmieniłem się, zerwałem ze swoją przeszłością, jesteś jedyną, którą kocham. 
- Synu! Synu! To ja - twój ojciec!




Udanego weekendu!

czwartek, 15 lutego 2018

Walentynki

Niby nic takiego, nie przykładamy jakiejś szczególnej wagi do Walentynek, ale jednak data 14 lutego trochę dla nas znaczy. 14 lutego mieliśmy pierwszą randkę, 14 lutego przyjęłam oświadczyny, 14 lutego to nasza nieformalna rocznica. Nie umawialiśmy się na wczoraj, nie planowaliśmy niczego. To znaczy razem nie planowaliśmy, bo jak się okazało, każde z osobna knuło miłosną intrygę. Tak więc dzień wcześniej zrobiłam kartkę, bardzo trudno było mi się zmieścić w czasie i to tak, żeby Chłop nie widział. Oto kartka:


Mały rebus "I love you". A w środku to:


Jeszcze był wpis, ale to już pozostanie tajemnicą. Włożyłam kartkę do koperty, a kopertę do plecaka, który Chłop zabiera do pracy. Plecak pełen był papierów i papierzysków, na szczęście była w nim tez czapka, do której włożyłam kopertę, żeby się nie zagubiła. 
Nazajutrz w pracy dostałam emaila z podziękowaniem za kartkę i ostrzeżeniem, żeby nie zaglądać pod krzesło, bo tam czyha niebezpieczeństwo i przygoda. Oczywiście, że po przyjściu do domu natychmiast zajrzałam pod krzesło w kuchni i... znalazłam karteczkę. Ha! Zupełnie jak przed rokiem. Tresure hunt! Pierwsza wskazówka była dosyć łatwa. Szybko znalazłam ukrytą kopertę własnoręcznie przez Chłopa zrobioną dla mnie kartką:


Na kopercie kolejna wskazówka. Domyśliłam się dość szybko, ale przeoczyłam i zajęło mi trochę czasu ponowne przeszukanie pokoju. W końcu znalazłam czekoladkę Lindt. Moją ulubioną. Kolejna wskazówka była bardzo dobrze skonstruowana, tak dobrze, że przeszukałam każdy pokój i nie znalazłam. W tym momencie przyszedł Chłop i tak mnie zastał, z rozczochraną czupryną, ganiającą jak debil po schodach w górę i w dół, aż się wziął zlitował i podpowiedział w którym pokoju. Jeszcze raz dokładnie przeczytałam i bingo! Kolejna czekoladka i kolejna karteczka. Tu już poszło bardzo szybko. Dotarłam do schowka pod schodami, a tam to:


Oczywiście bukiet tak nie wyglądał, bo był w opakowaniu i włożony do kubka z wodą :-)


Ale to nie koniec. Ostatnia wskazówka okazała się równie łatwa i to już był koniec zabawy.


A oto cała niespodzianka, którą Chłop przygotował już w poniedziałek! Na szczęście ma tak spostrzegawczą narzeczoną, że nie zauważyła niczego przez cały kolejny dzień :-)



Uwielbiam te jego zagadki! 
Ale to nie koniec niespodzianek, bo ja oprócz kartki przygotowałam kolację, która składała się głównie z owoców morza i ślimaków. Akurat w Lidlu był francuski tydzień, więc nakupiłam tego wszystkiego (scampi, scallops, mussels i snails, czyli krewetki królewskie w panierce, przegrzebki zapiekane z sosem winno-pieczarkowym, małże zapiekane w sosie pietruszkowo-czosnkowym i ślimaki winniczki w maśle czosnkowym), a potem tylko wrzuciłam do piekarnika na dwadzieścia minut razem z kilkoma frytkami, w międzyczasie przygotowałam szybką sałatkę z rukoli i pomidorów, do kieliszków bezalkoholowe wino imbirowe i to była bardzo pyszna kolacja!
A potem poszliśmy do kina na "50 Shades freed" i w ogóle to były kolejne udane rocznicowe Walentynki. Nawet tulipan w wazonie nam zrobił niespodziankę:


A teraz - aby do wiosny!





wtorek, 13 lutego 2018

Iwona tworzy

Wczoraj mi wpadło do głowy przygotowanie kartki urodzinowej. Mój ukochany siostrzeniec bowiem kończy niedługo 18 lat. Szok. Ten mały berbeć, co to dopiero niedawno rodzicom klawisze z klawiatury wydłubywał widelcem, stanie się za parę chwil dorosłym i pełnoprawnym obywatelem.  Chociaż z tą dorosłością to bym nie przesadzała, hi hi hi.
Wyjęłam więc scrap-boxy, czyli pudełka z tym wszystkim co jest do robienia kartek potrzebne, papiery, przeyniosłam sobie kubek herbaty i zabrałam się do dzieła.
Najpierw znalazłam kopertę. Największą spośród wszystkich, taką mniej więcej formatu A5, ale brakowało do niej niestety wkładki. Z wszystkich papierów jakie mamy, niestety nie udało mi się znaleźć takiego samego koloru, więc pomyślałam, a co tam, będzie kontrastowo. Wzięłam więc kartkę bordową. Do tego oczojebną żółtą, żeby było, jak już powiedziałam, kontrastowo.
Tak wygląda mój warsztat podczas pracy:




Tworzyłam na bieżąco, bo nie miałam żadnego wstępnego konceptu. Chłopak zajmuje się komputerami, ale czy ja muszę mu komputerowe kartki za każdym razem wysyłać? Tak że każdy pomysł rodził nowy pomysł i tak powstało to moje dzieło. 
Chciałam żeby było warstwowo. Oczojebną kartkę powycinałam w falisty wzorek, położyłam na bordowym. Żółto, słonecznie, trzeba dodać trochę kontrastu. Fale już są, będzie zatem woda. Wzięłam niebieską kartkę, powycinałam brzegi innym rodzajem wzorka, przykleiłam grubą taśmą dwustronną na żółtym, żeby odstawało. Na dół niebieskiej kartki przykleiłam kawałek washi tape z niebiesko-srebrzystymi falami. Dodatkowo "w wodzie" poprzyklejałam konika morskiego, rozgwiadę i muszelki oraz parę srebrnych i złotych "bąbelków". Na inny kawałek niebieskiej kartki poprzyklejałam tę samą niebieską washi tape (nie wiem jak to jest po polsku) i powycinałam z tego cyferki, które przykleiłam na oczojebnym żółtym. 
Gotowe naklejki z napisem "Happy Birthday" i babeczką oraz złote metaliczne gwiazdki z kawałkiem złotej washi tape uzupełniają  okładkę kartki. 


A w środku przykleiłam zwykła złożoną na pół kartkę A4, której brzegi wycięłam ozdobnym wzorem i nakleiłam dodatkowo dwie złote naklejki. 



I jeszcze raz, całość. 


Musze powiedzieć, że to duża frajda, takie robienie kartek. Może i nie są najpiękniejsze, ale własne i niepowtarzalne. Tylko ten Chłop mój ma nakupowane pełno jakiegoś nie-wiem-czego, stemple, do których nie ma na przykład tuszu. Albo jakies wycinanki, które nie wiem jak działają, bo mi nic w tym nie pasuje. Ale nic to, wykończymy co mamy, a w międzyczasie będę sobie dokupywać to co mi się podoba. To co widzicie na górze to jest w całości dzieło oryginalne, powycinane własnymi nożyczkami i nożykiem. I jestem z niego dumna :-)



środa, 7 lutego 2018

Rękodzieło własne

Wczoraj późnym wieczorem zabrałam się do pracy. Jeszcze mi cztery zostały do wykonania, byłam zbyt zmęczona i była już dwunasta kiedy przerwałam. Dzisiaj wieczorem będę projektowała kartki wkładki z tekstem, a jutro wydrukuję i powklejam.
I co, szczerze, jak Wam się podoba?