poniedziałek, 13 lipca 2020

Pierwszy raz z...

Normalnie, mówię Wam, ile się stresu najadam w ostatnim tygodniu, a w sobotę to już w ogóle!
Otóż z dniem 10 lipca wprowadzono w Szkocji obowiązkowe maski na ryj w sklepach. Dotychczas obowiązkowe były tylko w transporcie publicznym, no ale jak zaczęliśmy powoli wychodzić z kryzysu zwanego pandemią, ogłoszono, że także w sklepach maski będą musiały być zakładane, inaczej mogą nas wyprosić ze sklepu a nawet zawezwać policję w celu ukarania mandatem. Pisząc  maski mam na myśli zakrycie twarzy, może to być mase
Nie będę tu dywagować czy słusznie czy niesłusznie, czy za późno czy w ogóle potrzebnie. Nieważne. Ważne jest, że dla mnie w sobotę był ten pierwszy raz.
Dwie paczki maseczek po sześć sztuk każda leżały w szafce od marca, kiedy to zostałam obdarowana nimi przez przedstawiciela bardzo znanej chińskiej marki nie mającej nic wspólnego z artykułami higieny osobistej. Czekały cierpliwie, aż oto się doczekały. Uzbrojeni w jednorazowe maski wybraliśmy się do sklepu z samego rana, tak żeby nikogo jeszcze nie było, pech chciał, że połowa miasteczka pomyślała tak samo. No ale zanim do sklepu weszliśmy trzeba było toto przymierzyć. Trochę nam zeszło na dyskusji czy prawa strona to lewa i czy zewnętrzna to wewnętrzna, a także gdzie góra a gdzie dół, choć z tym było akurat lepiej z jednej strony jest wmontowany taki drucik, który się ponoć powinno zagiąć na nosie. Jak już ustaliliśmy że niebieskim na zewnątrz i drucikiem do góry, wyszliśmy z samochodu, bardzo ostrożnie rozglądając się na boki, żeby nie zostać potrąconym przez samochód albo przez innego przechodnia z wózkiem pełnym zakupów.  Bo Prosze Państwa, okazało się, że ja mam w tej masce problemy z widzeniem, a wcale jej sobie na oczy nie zakładałam!
Jakoś udało nam się wyłuskać wózek z miejsca postojowego, wydezynfekować nie tylko rączkę ale pół wózka i wejść do sklepu, i tu się dopiero okazało jaki to hardkor.  Dobrze, że znamy ten sklep i wiemy gdzie co leży, bo inaczej to nie kupilibyśmy chyba nic. Mimo tego przed każdym regałem trzeba było przystanąć, rozejrzeć się w poszukiwaniu produktu, odnaleźć produkt, upewnić się, że to co widzimy to jest właśnie to na co patrzymy, w zwolnionym tempie złapać za to co chcemy kupić i wrzucić byle jak do wózka. Przysięgam, te maseczki ograniczają pole widzenia! Nie tylko to, one także obniżają znacznie ostrość naszego wzroku!
Miałam wrażenie, że znakomita większość kupujących była w takim samym stanie szoku osobistego jak ja. Ludzie non stop sobie poprawiali te maski na twarzach, podciągali je jak podciąga się okulary na nos, odsuwali w celu zaczerpnięcia powietrza, a niektórzy opuszczali je sobie na usta, zostawiając nos na swobodzie. Wszystko to z obłędem w oczach i paniką na twarzach. Oczywiście nie odbiegałam od tego obrazka nic a nic, próbowałam oddychać ustami, ale przyniosło to tylko taki rezultat, że musiałam zapytać Chłopa, czy mu też z gęby wali. Jemu akurat nie waliło ;-)

Kurde, nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo taki kawałek papierka może przeszkadzać.


Zdecydowanie lepiej czułabym się w takiej masce:


A Wy, jak sobie radzicie ze swoimi maskami? Macie jakieś rady dla mnie niedoświadczonej? Jakie maski według Was są lepsze - te jednorazowe (z papieru) czy wielokrotnego użytku (z bawełny czy innej tkaniny)? A może zwykła apaszka byłaby lepsza? Myślałam nad tym, żeby może zakładać coś jak kowboje na westernach, ale czy ja w tym będę mogła oddychać? Co myślicie?


piątek, 3 lipca 2020

Na spacerek

Dzisiaj nie będzie słowa pisanego, będzie za to słowo mówione i ukazanie kiepskiej techniki operatora kamery. Trudno.
Od początku lockdown spaceruję dużo, ale bardziej po to by nabijać ilość kroków na zegarku niż dla dobrego samopoczucia. Dla dobrego samopoczucia to ja muszę iść żeby chodzić, tak naprawdę chodzić, ze dwie godziny conajmniej, z plecakiem, w którym mam wszystkie przydasie i buteleczkę z wodą. Niedużą, bo jak pije to sikam, a najczęściej nie ma gdzie. No i wczoraj pękło mi się (żyłka w oku) więc powiedziałam: dość. To wszystko z nerwów (w pracy) i od tego siedzenia przed komputrem (w domu). Więc spakowałam się i wyszłam.
Jak się siedzi w pracy w chałupie na doopie to człowiek ma wrażenie, że cały świat jest taki zmizerowany, zimny i nieprzyjemny. Przedobrzyłam z ubraniem, ale po to jest plecak, żeby wcisnąć do niego niepotrzebne części garderoby. No dobra, to tyle tytułem wstępu.

Filmik nadawałam na fejsie na żywo, dlatego wybaczcie jakość i estetykę, ale to był impuls i dobrze mi z tym. Kto mnie widział wczoraj to może zacząć od 12 minuty :-) Ale lepiej niech obejrzy jeszcze raz, bo dodałam komentarze. Zapraszam na spacerek.