- Czas dla rodziny, zamiast futbolu kino (no przeżyję jeden wieczór bez mundialu chyba), a po powrocie zero komputerów, komórek, rozpraszania uwagi, szybkie podlanie ogródka tylko żeby nie zdechł i szybciutko do łóżka, żeby mieć czas na poduszkowe pogaduszki.
Wszystko idzie zgodnie z planem. Z kina wracamy do domu. A tu noc taka piękna, że aż musiałam ją uwiecznić, niestety tylko komórką przez szybę samochodu, więc jakość jaka jest, każdy widzi.
Nie zawsze zdarza się jechać prosto w księżyc. Wiadomo, żadna komórka nie odda tego co widzi oko, więc wyobraźcie sobie te kratery na księżycu.
Jedziemy bypasem. Po prawej stronie mamy księżyc.
A po lewej panoramę miasta. jest godzina 22:45, przypominam, że mamy białe noce.
Może nie aż tak białe jak pod kołem podbiegunowym, ale do tych prawdziwych brakuje nam tylko dwa równoleżniki. Tam, za zatoką, jest znacznie jaśniej.
Wieczór był ciepły i cichy, czyściutkie bezchmurne niebo, księżyc w pełni i zero gwiazd! Widać było jedynie Wenus świecącą lekko nieco poniżej Księżyca. Nie widać gwiazd, bo jest po prostu za jasno.
A w sypialni taki widok:
Złapałam lornetkę, oglądam. Niestety telefonem wychodzi to co wychodzi. Udało mi się złapać ładny księżyc w obiektywie aparatu, ale Wam nie pokażę bo nie ściągnęłam na komputer.
Jak się już napatrzyłam, zrobiła się dwunasta więc poszłam szybko wziąć prysznic. A jak wróciłam na górę, Chłop zdążył już rozstawić swój wielki teleskop :-) I zaczęło się oglądanie księżyca. Widziałam kiedyś niebo przez prawdziwy teleskop, ale to było dawno i nie pamiętam. Byłam zafascynowana. Wypróbowaliśmy kilka szkieł powiększających, jedno z nich powiększało tak, że widać było jak pył unosi się nad powiechnią, gdzie akurat spadł jakiś księżycowy kamyk. A potem Chłop wyznał, że przecież można zrobić zdjęcia nawet telefonem. No to zaczęliśmy próbować. Nie chciałam na największym powiększeniu, bo to takie nie-wiadomo-co, chciałam ująć całą powierzchnię Księżyca. I co złapaliśmy w obiektyw to cholernik uciekał, to nieprawdopodobne jak szybko się toto przemieszcza. Wyglądało to tak, że Chłop celował komórką w obiektyw teleskopu, a ja widząc co jest na ekranie komórki sterowałam teleskopem przy pomocy pilota tak, żeby kula w całości znalazła się na widoku. Pierwsze zdjęcie wyglądało tak:
Kolejne tak:
I następne:
A potem udało mi się trafić ładnie w obiektyw i tylko krzyczałam na Chłopa, żeby robił już, nie ustawiał, bo ucieka.
I wyszło takie coś:
A na końcu tego zamieszania jeszcze zdążyłam palcem stuknąć w ekran ajfona, więc ustawiła się lepsza ostrość i wyszło tak:
Jestem dumna i jestem cholernie szczęśliwa. Kiedy poprzedniego wieczoru podczas spaceru gapiliśmy się na Księżyc wpełni, Chłop wmawiał mi, że tam gdzie ja widzę oczy i nos i uśmiechnietą buzię, tam są tylko skały i kratery. No i co teraz? A jednak się śmieje :-)