poniedziałek, 25 czerwca 2018

Co się robi na Malediwach

Kiedy Chłop usłyszał, że w podróż poślubną chciałabym pojechać na Malediwy, skrzywił się trochę i zapytał: A co my tam będziemy robić? Ani gdzie łazić, ani nic zwiedzać, nawet rowerów nie będzie. Plaża? Woda? Nuuuuda...
Ja nie byłam aż taka sceptyczna, w końcu Malediwy to rafa koralowa i snorkowanie, a hotel, który wybrałam, ma dość fajną rafę dokoła, ale dla Chłopa, który nie za bardzo czuje się w głębokiej wodzie, był to raczej niechciany przymus niż przyjemność. Czas pokazał, że tylko krowa zdania nie zmienia :-)
Co więc na tych Malediwach robiliśmy?

Jedliśmy. Jedzenie było naprawdę pyszne, codziennie świeże, gotowane na żądanie, na naszych oczach, tak jak chcieliśmy i co chcieliśmy. Oprócz tego bufet, więc każdy nabierał sobie to co chciał i ile chciał. Owoce morza, suszi, świeżutki tuńczyk, najróżniste inne ryby, gotowane, parzone, grillowane, surowe. Tyle ryb ile na tamtych wakacjach, nie zjem już chyba przez całe życie.

Stek z tuńczyka


Ośmorniczki z woka z warzywami


Świeży tuńczyk na wystawie. 


Krojone na żądanie sashimi z tuńczyka. Trochę za dużo mi naładował, nie byłam w stanie zjeść tyle surowej ryby, choć była pyszna.


Przystawka przed starterem w tajskiej restauracji. Chłop zażyczył sobie kolację w najostrzejszym wydaniu. Ledwo przeżył :-)))


Wnętrze restauracji


Typowy lanczyk.


Ulubiony kucharz Chłopa. Prosto z Indii.


Tartar z jakiejś ryby (po polsku to chyba tatar)


Pokaz gotowania Chicken Masala.


Nasze porcje degustacyjne.


Naleśniki na śniadanie :-) 



Nie myślcie, że nic nie robiliśmy poza jedzeniem. Robiliśmy. Na przykład piliśmy :-) I tak po kilku dniach zrobiła się rutyna. Do śniadania własnoręcznie wyciskany sok z pomarańczy plus kawa dla mnie, herbata dla Chłopa. Na lunch szklanka piwa i woda. Po południu bezalkoholowy koktajl albo trzy, przed kolacją alkoholowy, do kolacji lampka wina i woda, a po kolacji dwa koktajle. I tak mniej więcej, z różnymi modyfikacjami.







 

Stałym punktem programu było snorkowanie. Co najmniej dwie godziny po śniadaniu i wtedy było najlepiej, bo przypływ się dopiero zaczynał i woda była raczej spokojna. Jak napisałam wcześniej, Chop (na zdjęciu poniżej) nie czuje się pewnie na głębokiej wodzie. Jednak dał się namówić na wycieczkę za rękę, dość daleko od brzegu, chyba nawet nie zdawał sobie sprawy gdzie był. W każdym razie szło mu dobrze, do czasu kiedy spanikował, kiedy przepływaliśmy nad dość dużym koralowcem (bał się że go dotknie stopą i że koral będzie z gatunku tych trujących i że umrze, Chłop nie koral). No bo z tej niepewności na głębokiej wodzie nie dał się przekonać, że płetwy są bardzo przydatne i pływał bez. No i spanikował, na szczęście zdołał się w porę odwrócić na plecy i nie zachłysnąć, więc go powoli odpanikowałam i wróciliśmy powoli do brzegu. Następnego dnia udał się do Centrum Sportów Wodnych i wypożyczył kamizelkę. I w tej kamizelce i płetwach dał radę jeszcze kilkakrotnie posnorkować daleko od brzegu, a raz nawet udało mi się go zabrać do końca laguny, aż do głębi. 


Mieliśmy leżaki, ale służyły nam one jedynie do przechowywania ręczników, bo opalać daliśmy radę może przez dziesięć minut. W cieniu. Kto by się opalał, kiedy dokoła tak cudownie?


Co jeszcze poza jedzeniem, piciem i snorkowaniem? Łaziliśmy. Stałym punktem programy było oblezienie wyspy dokoła, co najmniej dwa razy dziennie. Ja koniecznie musiałam odwiedzić rekiny, a Chłop trenował kraby.






Plaże codziennie rano były grabione z naniesionych wodorostów. Cała wyspa była grabiona, wszystkie alejki. 


Co jeszcze robiliśmy? Patrzyliśmy sobie na wodę, podziwialiśmy jak płyną chmury, jak zachodzi słońce, jak wschodzi księżyc. Patrzyliśmy sobie na upływający czas...







Dwa razy oglądaliśmy komedie romantyczne pod chmurką.


Raz byliśmy na porannej jodze. Dwa razy na masażu. Było fantastycznie. 


Kilka razy pływaliśmy dookoła wyspy kajakami. 


Wybraliśmy się na romantyczny rejs o zachodzie słońca.


 

A czasami padał deszcz. I wtedy robiliśmy to wszystko co powyżej, tylko że zamiast słońca podziwialiśmy wiatr i deszcz  :-)





I tak zleciały nam, nie wiadomo kiedy, dwa tygodnie. Aż trudno uwierzyć, jak szybko leci czas na nicnierobieniu. Kiedy zapytałam na koniec, co uważa za najlepsze na tych wakacjach, odpowiedział, że wszystko było wspaniałe, ale najlepsze było snorkowanie. Nie zrobiliśmy żadnych podwodnych zdjęć, ale to co widzieliśmy, pozostanie z nami na zawsze.




34 komentarze:

  1. O Jezu. Umarłabym tam z głodu...
    Dobrze wiedzieć, w razie poślubienia milionera wezmę ze sobą prowiant na 2 tygodnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakies smazone i gotowane to bym zjadla, ale nie te swinstwa, ktore pokazujesz. Surowe ryby, surowe zmielone, osmiorniczki, zaby, kraby, slimaki, sushi-sruszi i inne obrzydliwosci - to juz nie.

      Usuń
    2. Dajcie spokój, to na talerzach wygląda przerażająco, a te naleśniki na śniadanie?! Czy tam nie mają normalnego chleba, serów, warzyw?!

      Usuń
    3. Zapewniam Was, ze glodne byscie nie chodzily. Tam bylo wszystko, dla kazdego. No, moze oprocz schabowego :-)

      Usuń
    4. Ha ha, panie wybredne :-) A taka rolada wolowa na talerzu to jak niby wyglada? Albo bigos?

      Usuń
    5. Jaka rolada wołowa? Jaki schabowy? Jaki bigos? Wyglądają dokładnie tak samo jak TO! I NIE KWALIFIKUJĄ SIĘ do spożycia. Normalności jakiejś bym chciała, bez trupów, zwłok i innych takich patologii kulinarnych.

      Usuń
    6. Alez nie czytasz ze zrozumieniem. Napisalam, ze nie chodzilabys glodna. No chyba ze jestes jak moja kolezanka z pracy, ktora je tylko pizze. Ale tam pizza tez byla :-)
      A co do trupow i zwlok. Raczej nikt nie namawia wegetarian do zarcia miesa, dlaczego wiec wegetarianie staraja sie na sile namawiac wszystkich do zarcia trawy?

      Usuń
    7. O, przepraszam - czy ja kogoś namawiam?!
      Owszem, widziałam, co napisałaś i uznałam, że widocznie jednak coś jadalnego tam mają. Przyjęłam do wiadomości, co powinnaś uznać za dowód zaufania, jakie wobec Ciebie żywię.
      Nie mogłam jednak nie zareagować na nieprzystojną supozycję, jakobym miała uważać, że schabowy albo rolada wołowa wyglądają na talerzu normalnie i ładnie.

      Usuń
    8. Napisalam w domysle, ze rolada wyglada jak kupa, a bigos jak rzadka kupa. A schabowy jak krowi placek. A jednak sa smaczne, bo wyglad zazwyczaj nie idzie w parze ze smakiem. To ze dla Ciebie trawa to normalne zarcie wcale nie znaczy, ze mieso jest be.

      Usuń
    9. No wlasnie, nie ma schabowego w menu, wiec nie jade na Maledivy.

      Usuń
    10. No kurde nie ma, to islamski kraj ;-)

      Usuń
    11. Dupa, właśnie że mięso jest be. Wielce mi atrakcja zjadać trupy zamordowanych zwierząt...

      Usuń
    12. Mimo wszystko pojechałabym na te Malediwy tak, że kolanem o kolano trę. Póki co jednak nie pojadę i nie z tego powodu, co Pantera - sponsora mi trza na gwałt! A, zresztą, co mi po gwałcie, kasa mi potrzebna :)

      Usuń
  2. Chmury mnie najbardziej zachwycily

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez tych chmur to mozna sie usmazyc na skwareczke :-)

      Usuń
  3. Rewelacja! Zazdraszczam!

    Co prawda nie na Malediwach, ale rokrocznie powtarzam z rodzina wakacje na Florydzie :) Tydzien nic-nie-robienia:)
    Pieknie jest!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego tunczyka na surowo to moglabym trzy razy dziennie przez cale dwa tygodnie jesc:)) w przerwach mogliby mnie masowac:))
    No i oczywiscie tajskiego jedzenia bym nie odmowila, bo ja kocham ostro. Jedzenie jest dopiero wtedy dobre jak piecze przy pozeraniu i piecze przy wydalaniu:)))
    Tunczyk jest cholerycznie drogi, ale juz kilka razy kupilam u nas na farmers market bo maja swiezutkie ryby, kraby, homary i co kto chce z nocnych polowow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tajskie sobie osobiscie zazyczylam w pierwszym stopniu ostrosci, a i tak bylo porzadne. Chlop lubi jak go piecze tu i tam, szkoda ze nie mozesz zobaczyc naszych zapasow sosow wszelakich, niektore takie ze ja nie przelkne. Zreszta ja od ostrego zaraz czkawki dostaje, ale lubie sie masochizowac od czasu do czasu :-)
      U nas najpopularniejsza ryba to salmon (losos), ciotka jak z Australii przyjezdza to nic innego nie je tylko lososia, bo u nich jest cholernie drogi. Ja lubie ciekawe egzotyczne jedzenie. Zreszta, jak nie sprobujesz to skad wiesz ze niedobre? ;-)

      Usuń
    2. Sosow to ja tez mam pol szafki:)) bo uwielbiam uzywac i generalnie chyba MIEC:)) Wspanialemu oczy lzawia od takich sosow, wiec jak gotuje to on do kuchni nie wchodzi, ale juz jak potrawa na talerzu to wtedy moze rabac nawet rozpalone w ogniu zyletki;))
      Po chorobie mi sie troche odmienilo i juz nie jem az tak ostro jak dawniej, ale i tak np. w naszej okolicznej tajlandzkiej knajpie wlascicielka (rodowita Tajka) mowi, ze jemy dania duzo ostrzejsze niz ona moze.
      Uwielbiam wszystko co inne i egzotyczne, nie wazne czy to zaba czy robak, jak ktos inny je to ja tez musze do paszczy wlozyc, wlasnie po to jak piszesz zeby wiedziec.

      Usuń
    3. Hehe, mielismy orzeszki chili (carolina reaper peanuts), po jednym oczy mi wylazly na wierzch :-) Syn przyszedl i sie poczestowal, bo on lubi ostre. Wsypal sobie cala garsc do geby. I przysiegam, nie mogl dojsc do siebie przez godzine albo dluzej, zadne mleko nie pomagalo.

      Usuń
  5. Nie nie, nie kategorycznie nie, ośmiornicy za żadne skarby do ryjka bym nie wzięła. Za to Drinki czemu ni xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osmiorniczki nie powalaja, rzeczywiscie. Sa znacznie lepsze owoce morza. Ale jak sie nie sprobuje to sie nie wie, co nie?

      Usuń
  6. Wiesz, tak sobie myślę, że te dwa tygodnie nicnierobienia w tak pięknych okolicznościach przyrody jakoś bym przeżyła;) BOSKO:D
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej marudza faceci. Ale tylko do czasu ladowania na wyspie :-)

      Usuń
  7. Wszystko mi się spodobało, więc już wiem, że mogę pojechać kiedyś na Malediwy! :)
    Bardzo bym chciała zobaczyć z bliska rafę, zacznę takie rzeczy planować w przyszłym roku. :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Co do jedzenia - pewnie na początek bym popróbowała tego i owego, ale niekoniecznie jadła codziennie ośmiorniczki :), co do innych specjałów jak świeżo wyciskany sok to super, bardzo lubię taki na śniadanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeciez ja codziennie osmiorniczek nie jadlam :-) Staralismy sie wszystkiego sprobowac co najmniej raz, a bylo tego troche, naprawde. Z rzeczy, ktorych do tej pory nie widzialam w zadnych bufetach i restauracjach, najciekawszy byl miod. Serwowany prosto z plastra, swiezutki, pachnacy, jak nie lubie miodu to na ten sie skusilam :-)

      Usuń
    2. Och taki miod z serem pecorino romano to niebo w gebie. Kupuje wlasnie glownie do serow ten miod, u nas nie ma problemu z kupnem takowego. Jest nawet w niektorych sklepach, ale ja kupuje na targu farmerskim.

      Usuń
    3. U nas tez mozna kupic bez zadnego problemu, ale w wakacyjnym resorcie widzialam po raz pierwszy.

      Usuń
  9. Pięknie , raj na ziemi normalnie :D
    Nie wszystko chciałabym zjeść , ale spróbować mogłabym większość;-)
    Te surowizny mnie przerażają ;-)))
    Mój ślubny by tam umarl z glodu , ja dałabym radę w zupełności :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowizny? Przeciez nikt nie kaze ich jesc :-) Napisalam, ze bylo wszystko, oprocz schabowego. Tak ze z pewnoscia by nie umarl a gwarantuje ze na pewno by przytyl :-)

      Usuń