wtorek, 26 czerwca 2012

Przez wyjazdem sprawdź walizkę

Wszystko spakowane, dopięte prawie na na ostatni guzik, jeszcze tylko szczoteczka do zębów. Nie, no przecież kupiłaś nowe szczoteczki, więc stara zostaje w łazience. Paszporty - są, bilety - są, karty płatnicze - są. No to najważniejsze co trzeba koniecznie zabrać na urlop. Bo resztę to już niekoniecznie, zawsze można dokupić na miejscu jak się czegoś zapomniało.
Jeszcze pozostaje sprawdzić chałupę. Okna pozamykane, światła czasowe ustawione, to tak dla formalności, bo przecież i tak nikt ci domu nie okradnie. Jedzenie wyjedzone, lodówka na tryb wakacyjny. Zamrażarka nie, bo parę kawałków zamrożonego kurczaka to jeszcze zostało. Będzie na później. Ostatni worek ze śmieciami trzeba będzie gdzieś podrzucić, bo przecież dopiero co opróżnili kontenery. No to nie można nic wyrzucić żeby stało dwa tygodnie, bo się zaśmierdzi.
Sąsiadka załatwiona, będzie karmić kota. Żarcie dla kota w bezpiecznym miejscu, bo już się dorwał do rozgryzania folii z opakowania, tylko patrzeć jak wszystkie kulki powypadają a kot będzie miał Boże Narodzenie. Awaryjna kuweta przyszykowana, no bo jakby w razie klapka się zacięła i nie mógłby wyjść to musi mieć gdzieś ubikację. Zapasowa obróżka na stole, kluczyki do obróżki też. Wszystko OK, można jechać. Właśnie... a gdzie kot????

Sprawdź dwa razy walizkę przed wyjazdem, bo możesz się zdziwić na lotnisku :-)

niedziela, 24 czerwca 2012

Nogi jak patyczki

Za dwa (!) dni wyjeżdżam na wczasy i już sobie spakowałam cztery (!) kostiumy kąpielowe, wszystkie bikini, a jak! Oczywiście poprzymierzałam wszystkie jeszcze raz żeby  nie było. Zawsze lepiej mieć więcej niż mniej, prawda?
To ostatnie zdanie nie dotyczy niestety kilogramów a raczej obwodów. W pasie w moim przypadku, bo reszta to jakoś jeszcze wygląda. No i się wydało. To znaczy upubliczniło się to co moja własna córka odkryła już kilka lat temu, czyli ja po prostu lubię chude. Chude sery, chude mleko, chude mięsko, chude ciało. Skóra i kości - ot, mój ideał. Nogi jak patyczki, wystające obojczyki i długa szyja. Nogi jak patyczki powtarzam, czyli żadna tam anoreksja, co to to nie, bo z anoreksją to się ma za duże stawy, a to mi się wybitnie nie podoba. Obojczyki to coś czego nigdy nie miałam, taka moja budowa po prostu, no coś tam czuję pod palcami i dobrze ale żeby wystawały jakoś wybitnie to nie. A szyja - mój koszmar wieloletni, więc jak po odchudzaniu w końcu zniknęło mi to podgardle, byłam szczęsliwa jak nigdy w życiu  i nadal jestem, każdego dnia sprawdzając na sobie samej stan mojego podbródka.
Żyjąc na Wyspach, człowiek rewiduje swoje poglądy na temat tuszy. Niestety, jest tutaj więcej ludzi grubych i taki jest fakt. Jednak jako osoba niezwykle tolerancyjna próbowałam tłumaczyć sobie i wszystkim że to nieprawda, że wszędzie jest tak samo i tak dalej i tak dalej. Po ostatnim pobycie w Polsce musiałam zrewidować swoje poglądy. Ale nie do końca.
Fakt, w Polsce więcej jest ludzi chudych, widziałam wiele nastolatek wyglądających jak chore anorektyczki, wiele się mówi o anoreksji i wiem doskonale jak to wygląda, i niestety, muszę potwierdzić ten fakt. Osoba która odchudza się z rozmiaru UK 8 (polskie 36) jest, musi być chora! I co mnie niepokoi, to to że niestety w Polsce nastolatki nie uprawiają sportu, starsze osoby niestety też nie. Nie mają pieniędzy, nie jest to popularne, nie wiem jakie jeszcze mogą być tego przyczyny. A potem cukrzyce, zawały i inne choroby tak zwane cywilizacyjne. Tabletki zamiast zdrowego odżywiania, tabletki zamiast ruchu, tabletki zamiast zdrowego rozsądku.
I to jest właśnie to co różni nasze społeczeństwa. Tutaj na Wyspach tabletki bierze się wtedy gdy przepisze lekarz, u nas w Szkocji są za darmo więc nie ma reklam promujących paracetamol czy ibuprofen w różnych postaciach. A lekarz przepisuje wtedy gdy naprawdę potrzeba, bo przecież czasami naprawdę wystarczy zmiana trybu życia czy ząbek czosnku. Owszem, jest tutaj mnóstwo otyłych nastolatków czy osób dorosłych, ale gdyby tak postawić koło siebie całą populację Polski i Wielkiej Brytanii, ta ostatnia wypadłaby chyba jednak znacznie szczuplej. Moja firma liczy jakieś 80 osób. Jest w niej 8 osób z nadwagą - w tym 5 kobiet, wiem bo specjalnie policzyłam w piątek na dorocznym obiedzie firmowym we włoskiej restauracji. U mojego męża na 26 osób - 2 z nadwagą, w tym 1 otyła. U koleżanki (w kuchni) 16 osób, 1 otyła. I tak jest wszędzie.
Lubię chude, ale nie za chude. Wciągnęłam brzuch jak tylko mogłam, przyjrzałam się sobie w lustrze. Nie, taki obraz mnie nie nęci. Wolę te swoje BMI 21,5.

piątek, 22 czerwca 2012

Szybko, szybko...

Tylko tydzień mnie nie było, a tyle się zdarzyło. Nie będę się rozpisywać, bo czas goni, więc szybko powiem co i jak.
No więc właśnie dzisiejszej nocy wróciłam z Polski. A tam - szok. Gorąco, upał, skwar i nie wiem co jeszcze. Spędziłam kilka krótkich dni z rodziną, festyny, działka, grille i takie tam. Potem operacja córki. Szybko, na wariackich papierach, ale dało radę. Następne dni opieka nad córką. Nigdy nie chciałam być pielęgniarką, teraz nie chcę nawet więcej. Ściągnięty opatrunek, wszystko goi się bardzo ładnie, ale ja tego samego dnia muszę wracać do domu. Akurat w momencie kiedy córka zauważyła że teraz to mnie kocha najbardziej. Ale trudno. Rozstać się trzeba, teraz jest pod opieką dziadków. Dobrą opieką.
Dostałam lekkiego udaru, przegrzałam się. Wróciłam do domu z gorączką. Ale już jest lepiej. Szkocki chłód bardzo dobrze mi zrobił.
Rano do pracy, tysiące emaili, zero czasu. Po pracy załatwialam sąsiadkę do pilnowania kota, przecież wyjeżdżamy za 4 dni. Ten drań obraził się na mnie że mnie nie było, i gryzł mnie po łydkach zaraz jak tylko przekroczyłam drzwi domu. Ale potem dał się głaskać. Sam nawet chciał.
Pozostało pakowanie na wakacje. Aby do wtorku.

środa, 13 czerwca 2012

Kukiełka

Moja mama ma halluksy. Ma je dużo kobiet i nie ukrywajmy, raczej robią się z niedobrych, niewygodnych butów. Dlatego zawsze powtarzałam sobie że co jak co ale stopy to to chcę mieć ładne, a starość pzrechodzić wygodnie. Więc o dobór odpowiedniego obuwia dbam, wolę zapłacić dużo za buty niż mało. Moja mama na te swoje halluksy stosowała swojego czasu takie specjalne nakładki korekcyjne, zakładane na noc, więc kiedy kładła się do łóżka, wystawiała stopy spod kołdry i wołała: Teatrzyk, kukiełki! A my dzieci, zaśmiewałyśmy się z tego po pachy.
Ale o czym chciałam, bo wcale nie o stopach. Dziś rano zdarzył mi się drobny wypadek samochodowy. A raczej w samochodzie, nie bójcie się, nic strasznego. Po prostu nagle popatrzyłam na córkę czy w jej stronę, one się przestarszyła, zatrzepotała łapskami, jedna z nich mnie lekko trafiła w ramię więc będąc sprawiedliwą matką chciałam jej natychmiast oddać. No i oddałam, ale że prowadziłam samochód na autostradzie, nie trafiłam, a raczej trafiłam w coś, w co - nie wiem. W każdym razie poczułam dziwny skurcz i lekki ból i ze zdziwieniem spostrzegłam że mój serdeczny palec lewej na szczęście ręki jakoś dziwnie się wygina. Mam czasami skurcze w palcach stóp, to wyglądało podobnie, po prostu końcówka palca opadła w dół i za nic nie dało się jej wyprostować własnymi siłami. Pomyślałam - przejdzie zaraz, ale nie przeszło. W pracy nakazali mi natychmiast jechać do szpitala bo może złamane, może jeszcze coś, a klawiaturę obsługiwać z takim palcem ciężko. Pojechałam.
Okazało się że złamania nie ma na szczęście, za to jest zerwane wiązadło prostownika palca i się sam niestety nie wyprostuje. To znaczy raczej się wyprostuje ale dopiero po 6-8 tygodniach ciągłego noszenia specjalnej nakładki, rodzaj szyny, której nie mogę ściągnąc nawet na chwilę, bo zgięcie palca nawet przez sekundę powoduje całe 6-tygodniowe leczenie od początku.
Oj tam oj tam, co w tym złego, tak czy tak palec nie za ładny. Najgorsze że jutro jadę do Polski, ale to i tak nie najgorsze. Tak zupełnie najgorsze jest to że za dwa tygodnie jadę na wczasy na Gran Canarię. Ale mam to gdzieś. Tyle rzeczy wciąż do zrobienia, tyle spraw do zalatwienia, że taki palec to pikuś. Najwyżej, będzie biały za karę! Za to mam piękną, swoją własną kukiełkę. Pokażę ją jutro mamusi...


poniedziałek, 11 czerwca 2012

No i po wszystkim

No i tylko 1:1 :-(
Nadenerwowałam się i tyle. Jak bramkarz obronił karnego to się tak wydarłam że mąż prawie awanturę mi zrobił, że niby ogłuchł.
A jednak atmosfera Euro mnie wciąga, bo każdego dnia oglądam co najmniej 1 mecz. Strata czasu, cholera...

piątek, 8 czerwca 2012

Polska Gola!

Nie jestem jakimś wielkim fanem futbolu, choć oglądam międzynarodowe mecze. Albo finały rozgrywek o puchar Europy czy inne puchary, albo w ogóle jak jakiś fajny mecz się zapowiada. Półfinały i finał ostatnich Mistrzostw Świata oglądaliśmy wspólnie z rodziną w Egipcie, na wczasach, otoczeni szklankami piwa z all-inclusive, dzieci też były otoczone choć piwa nie piły. Teraz prawdopodobnie będziemy oglądać finał Mistrzostw Europy w hotelu na Gran Canarii, że też zawsze nam się to trafia na wczasach!
Ale nie o tym chciałam. Chociaż nie jestem wielkim fanem futbolu, odkąd zamieszkałam za granicą, zawsze oglądam polskie mecze. Oczywiście, nie transmitują tu jakichś rozgrywek ligowych czy innych pomniejszych meczów, ale polskie drużyny też grają w pucharach europejskich i czasami uda mi się jakiś mecz obejrzeć. Zazwyczaj żenada. Nazwisk polskich piłkarzy zupełnie nie kojarzę z osobami, ale cóż, przecież fanką nie jestem. Jednakże teraz, przed mistrzostwami które organizuje kraj w którym się urodziłam i wychowałam, zaczęłam się zapoznawać, żeby nie było że jestem kompletną ignorantką, chociażby w rozmowach ze Szkotami którzy piłkę nożną kochają do tego stopnia że potrafią specjalnie wziąć urlop na czas rozgrywek, wywieźć żonę z dziećmi do teściowej, żeby mieć święty spokój i czas na obejrzenie wszystkich meczy po kolei.
Tak więc wiem już że w drużynie narodowej występują tzw. farbowane lisy, że piłkarze i trenerzy są dobrej myśli, może kibice trochę gorszej, ale zawsze trzeba mieć nadzieję. Wiem że niczego dobrego wcześniej nie pokazali, a wygrana 1:0 z Łotwą czy inną Albanią to nie są satysfakcjonujące wyniki. Najważniejsze że nie muszę się tej całej piłki uczyć od nowa, tak jak musiałam np. rugby. To znaczy nie musiałam ale chciałam bo czasami mecze też w telewizji pokazują, a widowiskowe są bardzo, więc chciałam wiedzieć przynajmniej o co chodzi. No ale piłkę nożną znam od dziecka, wiem jakie są formacje, ilu zawodników, ilu sędziów, zasady gry, taktykę, no niemal wszystko. Wiem też kto i kiedy był mistrzem świata, znam najlepszych piłkarzy w historii, wielu z nich pamiętam. A nie znać drużyny swojego kraju to już wstyd. Więc się zapoznaję. I mam zamiar zapoznać się bliżej wieczorem, bo to przecież dzisiaj WIELKI MECZ OTWARCIA! A ja jestem Polką i będę naszej drużynie kibicować, żeby nie wiem co. Oby jak najdłużej.
A Anglii to nie będę kibicować w ogóle, bo przecież mieszkam w Szkocji, a każdy Szkot nienawidzi Anglików, choć wielu z nich razem pracuje i mają wspólne rodziny. No chyba że będą grać z Irlandią, bo Irlandii to znowu ja nie cierpię.
U bukmacherów można wygrać 25 funtów jak się postawi funta na zwycięstwo Grecji 2:1. Ja jednak wolę nie stawiać. POLSKA GOLA!!!!




P.S.Może ktoś zauważył że raz piszę "meczów" a raz "meczy". No to żeby wyjaśnić, nie jestem analfabetką, polskiej mowy też jeszcze nie zatraciłam, po prostu obie formy są poprawne. Podaję za PWN:

Forma meczy nie jest niezgodna z systemem gramatycznym polszczyzny – ma bliski analogon w postaci formy mieczy, której nikt przecież nie kwestionuje. Jest jednak – jak pokazuje Korpus Języka Polskiego PWN – czterokrotnie rzadziej używana od formy meczów. Poza tym występuje głównie w prasie, drukach ulotnych i w języku mówionym, prawie zaś nieobecna jest w książkach, czyli wydawnictwach, które są redagowane staranniej. Można by ją uważać za wariant gorszy, ale słownikarze w ogóle ją dyskredytują. Czynią to zgodnie z oczekiwaniem społecznym, gdyż osób, którym forma meczy się nie podoba, jest wiele. 

środa, 6 czerwca 2012

Kamienie z serca

Kiedy córka ostatnio z sukcesem złożyła podanie o paszport, spadł mi kamień z serca. Bo córka moja jaka jest, każdy wie. Fiu bździu w głowie, na oczach klapki, dusza w obłokach... No ale udało jej się, ale jakby jej się nie udało, toby nie mogła wyjechać za tydzień do Polski i zrobić tego co zamierza zrobić. Nie będę mówić teraz co to jest, ale to dla niej i dla nas wszystkich bardzo ważne. Zresztą, paszportu w garści jeszcze nie ma, ma go mieć w przyszłym tygodniu, dzień przed wyjazdem. Następny kamień.
Kiedy syn zdał ostatni maturalny egzamin w zeszłym tygodniu, spadł mi kamień z serca. Częściowo co prawda, bo jeszcze przecież trzeba czekać na wyniki. Ale co się stało to się nie odstanie, egzaminy skończone, koniec kropka i już. Ale już dwa dni po egzaminach musiał wyjechać na te swoje Mistrzostwa Europy do Paryża, a my tutaj bardziej niż nadzieją na medal żyliśmy nadzieją że nie dostanie w nos. W nos nie dostał, krew się nie polała, medalu nie było. Kamień z serca.
No ale żeby nie było, w sobotę syn ma egzamin z karate, ostatni z małych egzaminów przed czarnym pasem. A tu dostał gorączki po tym Paryżu, która chociaż już mu przeszła, trochę go osłabiła. Trzy dni na rekonwalescencję, może wystarczy. Kolejny kamień.
Jak wspomniałam, córka wyjeżdża za tydzień a ja z nią. Wspomóc ją w tym co zamierza zrobić. Choć niby wszystko zaklepane i omówione, nic nie jest tak do końca pewne, bo a nuż coś się po drodze wydarzy. Wtedy klęska. Następny kamień.
Mamy dwa samochody, oba w tym miesiącu idą do pierwszego w życiu przeglądu. Znowu stres, znowu kamień, bo niby nic im nie jest, ale po pierwsze mnie nie będzie i oba będzie musiał załatwić mąż, po drugie jeszcze tylko 3 tygodnie do wyjazdu na wczasy, a co jeśli coś tam wykryją i trzeba to będzie wymienić,  naprawić, a tu ani czasu, ani pieniędzy.
Z rzeczy do załatwienia w czerwcu pozostała tylko rodzinna wizyta u dentysty, standard, przegląd, ale co jak jakaś dziurka będzie, znowu płacz i płać, a tu jak wyżej.
Ale ale, to nie wszystko, bo przecież córka wciąż czeka na list z collegu i martwi się czy ją zaakceptują na przyszły rok czy nie. A my czekamy razem z nią. Poza tym, co będzie jeśli sąsiadka, która ma się opiekować naszym kotem, w ostatniej chwili zmieni zdanie? Albo coś jej wypadnie? Kamień, kamień, kamień...
Czekam na wakacje jak na zbawienie. Bo liczę że do tego czasu te (prawie) wszystkie kamienie z serca mi pospadają.