poniedziałek, 28 lutego 2011

Znowu poniedzialek...

Nie lubie poniedzialkow. Bo po pierwsze trzeba rano wstac, po drugie nie wiesz co ci przyniesie tydzien. A jezeli jeszcze wygladasz jak siedem nieszczesc po pracowitym weekendzie i czujesz sie tak samo, to juz w ogole samo dno. Slonce swieci, ale co z tego kiedy siedzisz w pracy caly bozy dzien pijac herbate za herbata, dla podtrzymania samopoczucia. Eh, zycie...
Nikt nie czyta mojego bloga, ale to dopiero kilka dni. Musze znalezc sposob jak sie zareklamowac.

niedziela, 27 lutego 2011

Jak zwykle...

No tak wlasnie myslalam... Nikt mnie nie czyta. Bo i po co? Przeniose sie chyba na onet.pl. Jutro bo dzisiaj nie dam rady. Wiecie ile czasu mi zajelo napisanie tego posta POPRAWNIE??? Whisky moja zono czy raczej moj mezu... hahaha... koncze bo nie chcen mi sie poprawiac transkrypcji caly czas. Co ja wygaduje, cholera jasna. Dieta Dukana od dwoch miesiecy i zeroi aljkogolu i w tym wlasnie miejscu przepraszam Paqnstwa bardzo serdecznie i zapraszamna ]nastepny post...

piątek, 25 lutego 2011

Znowu piszę bloga

Tak, to juz trzeci raz. Dwa poprzednie byly bardzo krótkie bo mi się pisać nie chciało. Ale miałam kilka miłych komentarzy, z czego nie moglam być nie zadowolona.
W komentarzu do jednego z postów na blogu Klarki napisałam że chyba sama zacznę pisać bloga o kocie, tyle mam do powiedzenia. No więc dzisiaj mam do powiedzenia wlaśnie to że prawie calą noc nie spałam bo ten dziadyga polazł sobie gdzieś wieczorem jak zwykle, ale zamiast wrocić do domu o 22 (jak zwykle), nie wrócił w ogóle. Mam zamontowany w drzwiach od ogrodu tzw. cat flap, czyli kocie drzwi, Tiggy wylazi więc i wlazi kiedy chce. A że klapka jest magnetyczna to kot nosi na szyi specjalny kluczyk w postaci myszki i kiedy wchodzi i wychodzi slychać tylko klap-brzdęk-klap. O 1 w nocy go nie było, o 3  w nocy go nie było... nasluchiwałam praktycznie cały czas. Drzwi do sypialni zostawiamy zawsze uchylone bo Tiggy ma w zwyczaju budzić nas gdy wraca z wczesno-porannej eskapady, najczęściej zjawia się 10 minut przed budzikiem, kiedy są najlepsze sny. Tym razem nic. Wstałam wcześniej bo taka byłam zdenerwowana że nie mogłam już wyleżeć, idę do kuchni, a tam jakby nigdy nic, świeże jedzenie dla kota naszykowane (mąż!), to z nocy nie tknięte, pytam męża czy kot jest a on spokojnie: "Był tu chwilę ale zaraz poszedł".  Ufffff...
A ja calą noc wyobrażalam sobie tego drania wiszącego na drzewie za obrożę lub sztywnego na ulicy. Klap-brzdęk-klap i mały nicpoń już mi się ociera o nogi. Zeżarł całą miskę jedzenia i jakby nigdy nic przyszedł do głaskania. Zdziwiony, patrzy na mnie tymi czarno-zielonymi ślepkami, jakby mowil: "Pogłaszcz sobie, pogłaszcz, nie będę cię dzisiaj gryzł, zmęczony jestem". Drań. Po prostu drań. I jak tu takiego nie kochać?