środa, 30 października 2013

Les Miserables

No i wreszcie dane mi było obejrzeć film na który od długiego czasu czekałam, czyli "Les Miserables" (Nędznicy). Właściwie to musical a nie film, ale ciekawa byłam jak go nakręcili, bo musical na scenie widziałam dwa razy i raz w telewizji, a poza tym ze dwa filmy poprzednio też widziałam.
Jak zwykle, nie mam zamiaru pisać recenzji, a jedynie swoje osobiste przemyślenia.
Przede wszystkim, zanim się ktoś zabierze do oglądania, powinien sobie uzmysłowić że to MUSICAL, a więc główny nacisk kładzie się na śpiewanie. I w odróżnieniu od np. "Mamma Mia" śpiewania jest dużo, bardzo dużo, właściwie każda kwestia wygłaszana jest przez aktorów śpiewająco. Naliczyłam kilka, dosłownie kilka (może pięć?) zwrotów wypowiadanych, nie śpiewanych. Hm... śpiewający aktorzy, ciekawa rzecz, bo nie każdy ma ten talent. Choć gdyby tak zupełnie jeden z drugim słuchu nie miał toby nie przyjął takiej roli, czyż nie?
Anne Hathaway wywiązała się dla mnie z roli Fantine znakomicie, nie dziw więc że dostała Oskara. Amanda Seyfried jako Cosette... nie powaliła mnie na kolana, jakoś nie lubię tej aktorki, a jej wysoki anielski głosik jakoś mi tutaj nie pasował. Ale to moje zdanie. Zdecydowanie bardziej podobała mi sie Eponine, ale ja chyba generalnie wolę brunetki :-)
Co do ról męskich, to jestem pełna uznania dla Hugh Jackmana. Widziałam już serię jego wywiadów, w tym na temat "Les Miserables", ale facet jest tak skromny i tajemniczy że naprawdę, przekroczył moje oczekiwania i to wielokrotnie. Według niego śpiewanie to okropnie trudna sztuka i bardzo było mu ciężko się jakoś wstrzelić, nie było tego widać na ekranie. Ja bym powiedziała wręcz że Jean Valjean śpiewa bardzo dobrze, a poza tym udowadnia że jest znakomitym aktorem. Co do Russela Crowe - Javert - mam trochę inne zdanie. Cenię go jako aktora, nie za bardzo lubię jako człowieka, palma mu chyba do głowy odbiła swego czasu, no i widać że śpiew nie jest jego najmocniejszą stroną. Nie dziwię się że nie dostał roli Jean Valjeana jak się o nią starał. No ale jakoś dał radę, choć śpiewem na kolana nie powala, a wręcz czasami śmieszy. Podobnie jak Sacha Baron Cohen, ale ten przynajmniej miał taką rolę żeby być śmiesznym :-)
Oczywiście, jako że cała koncepcja skupiała się na musicalowej formie przedstawienia świata, sceneria jest bardzo ograniczona, akcja prosta i zwarta, naiwna i miejscami infantylna wręcz, ale historia opowiedziana bardzo dokładnie i obrazowo. Kto nie czytał książki Victora Hugo, na pewno zrozumiał fabułę na podstawie filmu i niczego nie pominął.


Czy byłam najnowszą adaptacją "Nędzników" zachwycona? Być może, dlatego że znałam już musical i pamiętam niemal wszystkie melodie, było to jakby ponowne przeżycie tego samego uczucia, wzbogacone grą popularnych aktorów. Byłam zachwycona książką i pierwszą śpiewaną adaptacją sceniczną, a teraz to dla mnie tylko bardzo miły dodatek do przyjemnie spędzonego wieczoru.
Jeżeli ktoś nie czytał książki (a kto nie czytał??) - bardzo polecam. Jeżeli ktoś nie oglądał musicalu - namawiam do obejrzenia, a jak ktoś nie lubi musicali to niech przynajmniej zmusi się do posłuchania pieśni, bo są bardzo piękne i wpadające w ucho. Szczególnie jedna, która dla naszej celebrytki Susan Boyle, stała się przepustką do lepszego świata. Specjalnie dla Was, ulepszona, studyjna wersja utworu, a kto chce niech sobie obejrzy oryginalną audycję Susan tutaj. Zapraszam!





poniedziałek, 28 października 2013

Blues o wpół do szóstej rano

Ha, prawie jak tytuł piosenki Universe, ale to samo życie moje...
Trzeba było przestawić zegarki wczoraj, co nie? Niektóre, te mądrzejsze, przestawiły się same nie wiadomo kiedy, te mniej inteligentne musiały być przestawione ręcznie. No ale kotów to nikt przecież nie przestawi...
Niedziela rano więc, zaczynają się odwieczne wędrówki ludów, pardon - kotów! Otwieram oko jedno, łypię na zegarek, z pełną nieświadomością myślę sobie, ożesz kurna, dopiero piąta rano, czego tam? Powłóczyli się, poskakali, Miguśka przeszła samą siebie bo przelazła przeze mnie następując mi na... twarz! Ale najpierw sprawdziła niepewny grunt łapą, to jej trzeba przyznać. Nie ma, nie wstaję o piątej, jeszcze w niedzielę, chyba im odbiło...
Z błogiego snu wyrywa mnie tupanie po kołdrze. No jak to czarne tupie to jeszcze można dać sobie na wstrzymanie, ale jak Tiggy zaczyna, to już nie popuści. Trzeba wstać. Patrzę na zegarek - 7.30. I dopiero teraz do mnie dotarło że przecież zegarki się poprzestawiały, że godzina do przodu... do tyłu... a kto tam to wie, biegnę więc na dół do kuchni, tam zegarki prawdziwe, nieprzestawialne, to mi powiedzą która godzina. O żesz.. 8.30!  Biedne kiciusie, tak długo bez jedzenia wytrzymały, normalnie to dostają o 6.30, brzydka matka, zła, niedobra, nie wstała, nie dała kotkom...
Poniedziałek rano. Piąta trzydzieści! No wiem wiem, dwa dni temu to była szósta trzydzieści, nie będę was głodzić, wstaję. Dałam OKROPNIE, wręcz ŚMIERTELNIE głodnym kotom ich ulubione saszetki i z powrotem do łóżka. Budzik na 7.30.
Nagle łup łup, stuk grzmot, to kicia moja kochana chce się dostać do zamkniętej szafy. Pierniczę, nie wstaję, nie będę szafy dla nich otwierać, mam jeszcze tylko cenne sekundy snu, biorę poduszeczkę i łup! w szafę. Kot się ulotnił, błoga cisza, powraca błogi sen...
Nagle - gruch, łup, brzdęk, gruch łup..... i tak parę razy. MIGUUUŚKAAAAA!!!!!

Słodkie cudo moje przytaszczyło kocią wędkę, trzymając w ząbkach końcówkę sznureczka. Drewniany półmetrowy kijek... po drewnianych schodach... Ja nie wytrzymam z tymi kotami!!!



Foto: Migunia, diablę wcielone.

piątek, 25 października 2013

Wear it pink

Dzisiaj Humoru z zeszytów szkolnych nie będzie, bo są ważniejsze sprawy.

*****************************************************
*****************************************************
*****************************************************
Obchodzimy dzisiaj w UK "Wear it pink". Jest to największa, różowa akcja charytatywna na rzecz walki z rakiem piersi. Co trzeba zrobić żeby wziąć udział? Właściwie nic. W pracy, w szkole, w domu, gdziekolwiek, żeby pokazać swoje wsparcie, wystarczy nałożyć coś różowego i wpłacić 2 funty na rzecz organizacji. Wpłacać można w dowolny sposób, przez telefon, przez internet, przez sms, wrzucić do puszek napotkanych na ulicach wolontariuszy. Nie, nie przeliczajcie, 2 funty to jak dla was 2 złote. Czyli naprawdę niedużo. A coś różowego w domu zawsze się znajdzie.
Mąż na przykład w desperacji poprosił wczoraj córkę o pożyczenie czegoś różowego, ale dziewczę ma tylko dwie kuse bluzeczki i jakąś sukieneczkę w kolorze różowym, no niestety rozmiarem tatusiowi nie odpowiadały. Miał kiedyś różową (no prawie) koszulę ale stara już był i wyrzucił, trzeba było chłopa poratować w potrzebie więc dałam mu do pracy różowy szalik w kwiatuszki :-) Wyglądał bosko!
No bo u niego w pracy to wyglądało tak, że jak ktoś nie miał czegoś różowego na sobie, za wstęp do pracy musiał zapłacić funtów 5! Panie napiekły jakieś ciasta, ciasteczka, babeczki i podczas długiej przerwy można to sobie było kupić, pieniążki oczywiście wędrowały do puszeczki. No to mąż zdecydował że za te 5 funtów co to miałby zapłacić za wstęp to on się woli najeść, dlatego też szaliczek przypasował mu w sam raz.
U nas z kolei wygląda to tak, że dostaliśmy plakat, puszkę i naklejki. Zabawa polega na tym że kto chce (a wszyscy chcieli, tym bardziej że nasza koleżanka została zdiagnozowana przed kilkoma miesiącami właśnie na raka piersi), wrzuca do puszki dwa funty (a puszka ciężka jest, podnosiłam!). W zamian za to na plakacie zaznacza jeden obrazek przedstawiający różowe ciasto i bierze sobie naklejkę. Osoba organizująca (czyli Stefka) miała wcześniej wybrać jeden z obrazków i przedstawi nam swój wybór o godzinie 16. Ten kto zaznaczył ciasto które wybrała Stefka, wygrywa. Wygraną jest połowa zawartości puszki. Reszta idzie na "Wear it pink". Jeszcze się nie zdarzyło żeby osoba która wygrała zabawę, a jest ona organizowana w podobnej formie co roku, wzięła jakiekolwiek pieniądze. To jest naprawdę szlachetny cel. A ja pozbyłam się wszystkich drobniaków z portmonetki :-)

Pieniądze z akcji w całości idą na badania kliniczne nad walką z rakeim piersi. Według ostatnich badań u  co ósmej kobiety zostanie zdiagnozowany rak piersi co najmniej raz w życiu. To przerażająca statystyka. To dobrze że są takie akcje. One nie tylko wspomagają naukowców finansowo, ale także pomagają rozbudować świadomość społeczną, bo z rakiem można wygrać, pod warunkiem że zostanie odpowiednio wcześnie wykryty. A do tego potrzebna jest świadomość.
Już raz apelowałam na swoim blogu, ale apeluję jeszcze raz - KOBIETY, BADAJCIE SOBIE PIERSI! Być może uratujecie nie tylko swoje życie ale też życie waszych córek, matek, babek, koleżanek, znajomych...


Foto - moja własna naklejka - dosłowne tłumaczenie "jestem częścią mocy przeciwko rakowi piersi" :-)

czwartek, 24 października 2013

O dwóch wilkach

Opowieść ta ma wiele wersji, najbardziej podoba mi się jednak ta:
******************************************************
Pewnego dnia do starego szamana przyszedł chłopiec. Jednak zanim odważył się podejść bliżej długo obserwował czarownika, podchodził kilka kroków, cofał się, znowu podchodził. Szaman był w oczach chłopca postacią tajemniczą i groźną bo przecież rozmawiał z duchami przodków, z demonami, a i on sam był jakby nie z tego świata. Nawet rada starszych i najodważniejsi wojownicy odnosili się do szamana z ogromnym szacunkiem. Chłopiec wiedział, że przed podjęciem trudnych decyzji wojownicy zawsze prosili o radę czarownika.
Wreszcie jednak ciekawość przeważyła strach. Chłopiec podszedł do ogniska, przy którym siedział szaman. Przykucnął i zastygł nieruchomo. Przerażony swoją zuchwałością długo milczał. Szaman pozornie nie zwracał na chłopca uwagi. Zamyślony, wpatrzony w skaliste szczyty gór na horyzoncie, palił fajkę.
Po jakimś czasie, chłopiec przemógł strach i powiedział:
- Czarowniku, ty jesteś najstarszy i najmądrzejszy, nie znam nikogo kto wiedziałby więcej o świecie i o życiu. Nie rozumiem świata, który mnie otacza, nie wiem gdzie w nim jest moje miejsce.
Szaman jeszcze przez długą chwilę w milczeniu palił fajkę. Wreszcie spojrzał na chłopca i odpowiedział mu tak:
- Chłopcze, ja też niewiele rozumiem z tego świata chociaż wydaje mi się, że znalazłem w nim swoje miejsce. Nie mogę i nikt inny nie może nauczyć cię życia. Ale wiem jedno, życie każdego wojownika jest jak walka dwóch wilków. Jeden wilk jest dobry i szlachetny, reprezentuje radość, zadowolenie, zgodę, pokój, miłość, nadzieje, prawdę, życzliwość, współczucie... A drugi wilk jest zły i podstępny. Wypełnia go strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancja, kłamstwo i poczucie wyższości.
Chłopiec po chwili zastanowienia zapytał:
- Czarowniku, który wilk zwycięży?


Szaman spojrzał na chłopca, uśmiechnął się i powiedział:
- Ten, którego będziesz karmił.
******************************************************
Myślałam że przestałam karmić złego wilka. To dlaczego on jeszcze ujada?

poniedziałek, 21 października 2013

U mnie też jesień

Zupełnie nie wchodziłam na bloga od piątku, zupełnie nie czytałam innych blogów, prawie zupełnie nie korzystałam z internetu, więc skąd miałam wiedzieć że na prawie wszystkich blogach już jesień? Ta jesień prawie prawie i by mi umknęła! Na szczęście córce zachciało się jechać z matką do lasu "na grzybki" - halucynogenków szukała (?!) - po raz pierwszy odkąd była mała, czyli od jakichś dziesięciu lat, więc chciałam czy nie chciałam, doceniając starania córki w dbałość o leśny strój, pojechałyśmy.
W "naszym lesie" było ciepło, było spokojnie, anielsko sielsko. Ale ni jednego złamanego jadalnego grzyba! A inne - zaraz zobaczycie.

Zapraszam na krótką fotorelację z "naszego" szkockiego lasu.

Będąc "w środku" nie widać kolorów aż tak bardzo. Z daleka las jesienią jest piękny, ale to każdy wie...


"Nasz las", jak zresztą każdy inny, polityką rządu należy zostawić w kontrolowanym spokoju, w celu odbudowania ekosystemu. To zwalone drzewo jest przecież bardzo pożyteczne, daje schronienie zwierzętom i różnej maści robalom, daje pożywienie mszakom i grzybom.

"Nasz las" jest mały i dość rzadki, ale w wielu miejscach niedostępny, z powodów jak powyżej. I dobrze, niech ludzie łażą po ścieżkach a nie po krzaczorach.


Niektóre miejsca wyglądają bardzo przyjaźnie i aż chce się tam oddychać!

Córka po raz pierwszy w życiu (!) widziała tyle żywicy na jednym drzewie. Chyba po raz pierwszy zwróciła uwagę na żywicę w ogóle...

A tu śmieszny pieniek, z góry porośnięty mchem, aż się prosi aby na nim usiąść...

A teraz niekoniecznie to czego szukałyśmy, niemniej jednak zachwyciła nas ich uroda. Czy zwyczajne huby  nie wyglądają przepięknie?

Tutaj może troszkę dziwaczne, ale ciekawie sobie rosną dookoła pnia.

A te maleństwa to też grzybki. Wyglądają jak nierozkwitnięte kwiatuszki, ale wierzcie mi, to grzyby!

Albo takie maleństwa - to nie huby, one rosną wdłuż martwego pnia.

Nareszcie coś co typowe grzyby przypomina - szkoda że nie za bardzo jadalne!

A tego to córka oglądała bardzo dokładnie (halucynogenek? nie-halucynogenek?), nie odważyła się zerwać :-)

 I nawet maleńka purchaweczka się znalazła!

A te śliczności miały kapelusiki najwyżej kilka milimetrów średnicy.


I coś czego nigdy wcześniej nie widziałam... maleńkie grzybki...
 

... dużo maleńkich grzybków...

... cała łąka maleńkich grzybków!

Prawda że przeurocze?

A ci mali braciszkowie chowali się pod dębowym liściem.

A dęby u nas jeszcze zielone, to może ta zima tak szybko nie nadejdzie? 

Niestety, gałązka głogu kojarzy mi się niezmiennie z... Bożym Narodzeniem!

Choć wiadomo że jeden przymrozek, większy wiatr i wszystko będzie na ziemi. Póki co, trzeba się cieszyć ciepła jesienią która i tak nas w tym roku wyjątkowo rozpieszcza. Chyba w odwecie za długą i złą zimę wiosną!


piątek, 18 października 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dziś w poszukiwaniu absurdów, dziś niedorzeczne myśli tak pozbawione sensu że aż niemożliwe :-)

Bawcie się dobrze!


Wiatr wiał tak silny że powywracał dzwony na drugą stronę.

W trumnie leżał nieboszczyk i ciężko dyszał.

Całymi dniami pił po nocach.

Moja mama jest blondynką i ma długie czarne włosy.

Kaci nosili maski, aby skazany nie mścił się na nich.

W średniowiecznym mieście ulice były tak wąskie, że z trudnością mogły się wyminąć dwa samochody.

Dziewczynka doiła krowę nad strumieniem. W wodzie odbijało się odwrotnie.

:-) :-) :-)


Miłego weekendu!!!

P.S. Zdjęcie i teksty z internetu.

czwartek, 17 października 2013

Tęsknię

Wiem wiem, babie to nigdy się nie dogodzi. Jeszcze tak niedawno narzekała na nadmiar słońca, na upał i duszności, miała dość tego męczącego gorąca. A dziś, siedzi sobie ta baba w nudnym biurze, wykonuje jakieś nudne papierkowe ewolucje typu podnieś kartkę, popatrz na kartkę, podrzyj kartkę (chociaż wcale nie musi bo jest niszczarka), wyrzuć kartkę do pudła na recycling. Ech...
Pogoda dziś nie nastraja, mży i pada na zmianę, wycieraczki w samochodzie nie wiedza kiedy się włączyć bo raz chluśnie z nieba, a raz kropelki tak małe że czujnik nie uchwyci, słońca nie widziano od wielu dni (świeciło trochę wczoraj, ale kto by tam pamiętał!), szaro buro i gnuśno. Dobrze że chociaż jakieś ciepło z kaloryferów się wyczuwa, bo inaczej to tylko siąść i się ciepłej herbatki napić.

Ach jak ja tęsknię za.....







... ZA PALMAMI OCZYWIŚCIE!!!


środa, 16 października 2013

Konkurs u Anki Wrocławianki

Kolejny, urodzinowy tym razem konkurs u Anki Wrocławianki! Kliknij w obrazek po lewej stronie a zaprowadzi Cię on na stronę konkursową gdzie dowiesz się szczegółów. Ja już raz u Anki wygrałam, chcę jeszcze, jeszcze!
Ale możesz wygrać i Ty! Serdecznie zapraszam.


wtorek, 15 października 2013

O kotach co nieco.

Za oknem pada, Migusia od rana dostała szaleju, jak co rano zresztą. Schemat jest taki. W porze wstawania (czyli ok. 6.30 - 7.00 rano) przyłazi i depcze, oczywiście po mnie. Tiggy jak przychodzi to podchodzi ładnie z boku  łóżka, trąca łapką, trąca noskiem, chcąc niechcąc trzeba pogłaskać, potem robi rundkę dookoła poduszek (!) swoimi ubłoconymi czasem łapami, siada w drzwiach lub na parapecie na korytarzu i czeka. Ale Migusia ma inny porządek. Ona włazi na łóżko i depcze. Jej deptanie różni się od Tigusiowego, on ugniata powoli o dokładnie, rozkoszując się każdym stąpnięciem. A ona - cóż, mały głupiutki diabełek, przebiera tymi łapkami byle jak i byle gdzie, aby tylko pazurki powbijać, aby szybciej ugnieść, szybko poleżeć i jeszcze szybciej pobiegać dookoła łóżka, najczęściej po poduszce, po włosach, po czym tylko się da. Aby za chwilę znowu należć sobie miejsce na człowieku i podeptać.
Jak już pora wstawania człowieka nadejdzie, czyli budzik zadzwoni, trzeba wstać i przyszykować korytko. Migusia przejęła od Tigusia rolę przewodnika do miseczek, prowadzi więc zawzięcie z ogonkiem uniesionym wysoko do góry, przebierając szybciutko tymi swoimi krzywymi dziecięcymi jeszcze łapeczkami poruszającymi śmieszką doopeczką. Bo pomimo że skończyła już roczek, to nadal przypomina tę maleńką kocinkę któa mieściła się w jednej dłoni. Tak więc prowadzi człowieka do miseczek, siada na swoim miejscu i czeka. Tiggy za to, który najczęściej już jest na z góry upatrzonej przez siebie pozycji, czyli na blacie na którym stoją miseczki gotowe do nałożenia jedzenia, oczekuje w największą niecierpliwością jak człowiek rozrywa saszetkę, umieszcza jedzonko w miseczkach i rozdabnia widelcem, wpatrując się w mięsko jak sroka w kość i próbując liznąć choć odrobinkę jak tylko człowiek zabierze się do drugiej miseczki.
Jedzonko wędruje na koci stół, czyli kąt na podłodze w kuchni, do którego Tiguś zdążając zawsze, niezmiennie i stale powtarza ten sam rytuał - idzie przed człowiekiem gapiąc się w miskę, obwieszczając na całe kocie gardło jaki to on jest głodny i że zaraz umrze, po prostu umrze z głodu jeśli w tej chwili, w tym własnie momencie miseczka nie znajdzie się na miejscu. Po czym pałaszuje bez pośpiechu, trenując do udziału w Międzynarodowym Konkursie Na Najgłośniejsze Mlaskanie.
Migusia za to podbiega do miseczki w ostatniej chwili, przegryzie kilka kęsów i wybiega z domu. Tam szaleje po podwórku, atakując jednego z pluszowych szczurów którego specjalnie dla niej postanowiliśmy poświęcić na szczura podwórkowego (drugi pozostał szczurem domowym i znajduje się codziennie w innej pozycji i innym miejscu). Po chwili wraca do miseczki, dojada do połowy i odchodzi. Wiem że zaraz wróci dojeść do końca, ale taka to już jest ta nasza Migusia, że lubi trzymać linię więc się na zapas nie najada.
Człowiek w tym czasie, taka to już jego ciężka ola ludzka, musi szykować się do pracy, więc załatwia co tam trzeba na górze, a tymczasem na dole...
Schodząc na dół człowiek czasami ma wrażenie że bomba jakaś strasznie-małego-rażenia wybuchła. Dywaniki zwinięte w rulonik, po podłodze walają się powywracane buty, które jakiś domownik nieopatrznie zostawił na środku korytarza wieczorem, jakieś sznurki, papierki, piłeczki, porzestawiane krzesła w kuchni i jadalni, pościągane ze stołów obrusy. Nie, to nie wspaniałe wspólne kocie zabawy, gonitwy jednego za drugim i przewalanie się gdzie popadnie. To jednoosobowa zabawa, gonitwa i walka z wyimaginowanym przeciwnikiem Migusi. I tak codziennie rano....



piątek, 11 października 2013

Humor z zeszytów szkolnych

No i co że nastrój do doopy? Piątek jest i wesoło ma być w weekend!

Dzisiaj o.... życiu.


Życie jest nic niewarte, tak jak wiersz Tetmajera "Koniec wieku".

Jacek Soplica po swojej śmierci był jakiś nieswój, a przecież wiedział że całe życie poświęcił ojczyźnie.


Myślenie nie opuszczało tego filozofa przez całe życie co doprowadziło go do grobu.


Karusek skończył życie. To był znak że zginął.


Zagłoba skończył swoje życie śmiercią.


Goethe pisał Fausta przez całe życie, a nawet dłużej.


Święty Augustym miał żonę i dziecko, jednak w końcu ich wygnał i rozpoczął życie pobożne.


Obok grobów smutnych i zaniedbanych stały groby tętniące życiem.



Tiaaaaa.... :-)


 (Teksty i obrazek z internetu).


środa, 9 października 2013

Wyznanie

Nastrój mam wciąż do doopy, więc tak sobie przeglądam tylko internet, Wasze blogi, jakieś fora... No i w końcu też weszłam na swoje statystyki, bo rzadko to robię. A tam... ło-matko-s-curkom, cuda jakieś!
Nie będę się skupiać tu na liczbach, ale ogarnęło mnie totalne zdumienie, bo jako że blog mój jest polskojęzyczny, raczej tak jakoś w głowie się utarło że raczej w Polsce się tego języka używa. A tu proszę (w kolejności odsłon):

Polska
Wielka Brytania
Stany Zjednoczone
Niemcy
Rosja
Francja
Austria
Holandia
Kanada
Hiszpania
Chiny
Tajlandia
Kazachstan
Ukraina

I jakich przeglądarek używacie! O niektórych w życiu nie słyszałam.

Firefox - 41%
Chrome - 26%
Internet Explorer - 19%
Safari - 5%
Opera - 5%
Mobile Safari - poniżej 1%
Mobile - poniżej 1%
SimplePie - poniżej 1%
NetNewsWire - poniżej 1%
BingPreview - poniżej 1%
CriOs - poniżej 1%
Qt - poniżej 1%
Chromeframe - poniżej 1%

Wchodzicie na mój blog z różnych źródeł, zwykle przez Google, ale najwięcej wejść zanotowano z moich ulubionych blogów - Klarki Mrozek i Anki Wrocławianki. Dziękuję Wam kochane za dodanie do listy!

Codziennie zwiększa mi się ilość wejść, cieszę się bo na początku bardzo ciężko z tym było. Przyznam że nad blogiem nie za bardzo pracowałam i do teraz wciąż mam wyrzuty sumienia że mogłabym poświęcić mu więcej uwagi, ale Ci któży są ze mną od jakiegoś czasu wiedzą, jak blog się zmieniał, co nowego dodawałam, co nieistotnego usunęłam.

Mój blog jest o wszystkim i o niczym, choć wiem że kocie blogi są najbardziej popularne w internecie, a od kilku lat wszystko kręci się w moim życiu wokół kotów, bo to i karmić, i przytulać, i głaskać i być wrogiem totalnym się jest jak trzeba odrobaczyć czy rzepa z sierści wyciągnąć, to nie chciałam żeby koty całkowicie zdominowały mojego bloga. Staram się również zachować anonimowość tak bardzo jak się da, nie znajdziecie na moim blogu imion rodziny (tej ludzkiej, bo kocia nie jest anonimowa i nie będzie), wiecie gdzie mieszkam ale chyba nie bardzo skąd pochodzę.

Mój blog na początku miał inny tytuł - "Gdzie diabeł nie zajrzy". Myślałam o nim troszkę przewrotnie bo pierwsze skojarzenie oczywiście jest " gdzie diabeł nie zajrzy tam... kota pośle", bo wiecie jakie one są ciekawskie, te koty. Baba przy nich to pikuś. "Gdzie diabeł nie zajrzy" to również dla mnie skierowanie w stronę duszy, w której zakamarkach ukryte są takie myśli, że człowiek nie jest w stanie sam sobie ich wyobrazić. Tytuł zmieniłam, bo skoro to ma być blog o wszystkim i o niczym, to znaczy że o rozterkach dnia codziennego też. A czymże jest rozterka jak nie zmaganiem się z własnymi słabościami serca i umysłu?
Chociaż jestem postrzegana przez ludzi jako osoba twarda, mocno stąpająca po ziemi, zawsze zaplanowana, poukładana, a jednocześnie wredna i bezwzględna, gdzieś tam w środku mieszka sobie jednak jakaś wrażliwość i pokora. Dlatego też czasami piszę wiersze. Ale piszę je w czasie największych rozterek, największych zmagań, największych zawirowań, a tych nie miałam za wiele w swoim życiu, tak spokojnym i poukładanym. Teraz jest inaczej, teraz się bardzo pogubiłam i próbuję się odnaleźć. Każdy dzień to walka o przetrwanie, każdy dzień to walka ze słabościami, które jak te demony szepczą mi do ucha słowa których nikt nie chciałby usłyszeć. Żyję jakby obok siebie, mózg grzeje mi się do czerwoności nabity miliardami gigabajtów myśli, a jednocześnie pamięć zaciera obrazy najprostsze na świecie, takie jak na przykład krem którego ciągle szukam i odkładam na miejsce, ale nie pamiętam tego miejsca nastęnym razem gdy go szukam. Jem aby przeżyć ale nie pamiętam smaku potraw, wychodzę do pracy bo muszę, ale nienawidzę weekendu bo będę musiała zostać w domu. Jestem na bezdrożu a chciałabym znaleźć drogę.
ZMAGANIA DUSZY Z CIAŁEM - a rozum nie panuje nad sercem. Muszę odnaleźć równowagę ale nie mogę tego dokonać. Jestem silna, dam radę, kiedyś. Na razie wybaczcie mi tę chwilę słabości.
Mam nadzieję że moja droga będzie wyglądać jak ta:






Pozdrawiam Wszystkich serdecznie. Zaglądajcie czasami.

poniedziałek, 7 października 2013

Krótko

Moi Drodzy, nie będę Was zadręczać moimi problemami, bo ludzie mają swoje, znacznie większe, tak jak na przykład ten u Anki Arocławianki :-)

Niemniej jednak, źle się dzieje ostatnio w moim życiu i dlatego wybaczcie jeżeli nie będę pisać przez jakiś czas. Nie mam co zresztą przewidywać, bo czasami bywa tak że w chwilach złych człowiek robi wręcz odwrotnie do tego czego się spodziewał, więc być może zasypię Was postami, ale na to nie liczę. Będę czytała za to Wasze blogi, bo to dla mnie stanowi chwilowe ukojenie. To tyle na dziś, przepraszam.

Czy ktoś w ogóle wchodzi w zakładkę WIERSZE???


piątek, 4 października 2013

Humor z zeszytów szkolnych

Dzisiaj piątek, koniec tygodnia, a jak piątek to i humor.

Dzisiaj tak jakoś... bez tematu, czyli MISZ MASZ.



Wiatr wiał tak silny, że powywracał dzwony na lewą stronę.

W naszym  miasteczku jest rynek, a dookoła niego stoją domy publiczne.

Marynarzy o jednym oku nazywamy piratami.

Zaciekawione twarze widzów siedziały na trybunach.

Po skończonym wdechu, odkładamy nasze usta na bok.

Po polowaniu na grubego zwierza odbył się bigos myśliwski.

Działalność polityczne ks. Robaka polegała na tym że często odwiedzał karczmy.

Mama nie wypuściła mnie z powodu ciemnoty.


:-) :-) :-)



Miłego wekendu!



środa, 2 października 2013

Winnetou

Zdziwicie się zapewne, ale w Wielkiej Brytanii nikt nie zna Winnetou. Po prostu, ani Amerykanie ani Anglicy nie tłumaczyli Karola Maya, przecież to był Niemiec i po niemiecku pisał. Nie znać Winnetou - toż to profanacja! Niech żałują ci co nie znają.
A ja właśnie postanowiłam wrócić do lat późnego dzieciństwa, w których oprócz Bruce'a Lee i Gwiezdnych Wojen, wielkim bohaterem był właśnie Winnetou. Pamiętam że jako dziecko jakoś dziewięcioletnie, przeczytałam zachwycając się Indianami wszystkie dostępne książki Karola Maya, Winnetou, Old Surehand, Skarb w srebrnym jeziorze, W Kordylierach... Dlatego też gdy poszukując jakichś nowych (darmowych!) książek do mojego Kindle, natknęłam się na Winnetou tom I i II i to zupełnie za darmo, nie wahałam się ani chwili.
Czytając powieść po wielu wielu latach, patrzy się na nią z zupełnie innej perspektywy. Nie pamiętałam większości wątków, dlatego też ponowne czytanie było dla mnie niezwykłą przyjemnością. Język, może to wina tłumaczenia, a może po prostu tak się wtedy pisało, bardzo naiwny i wręcz śmieszny, ale jakże uroczo prowadzone dialogi! Teraz na pewno większą uwagę przywiązuję do historii, do geografii, do przyrody, do zwyczajów opisanych w książce, i wciąż zdumiewa mnie fakt że facet napisał te wszystkie wspaniałości nawet nie widząc świata który tak wiernie przedstawiał.
Tom pierwszy połknięty, teraz czytam drugi. I chyba zacznę szukać pozostałych powieści Maya, oczywiście po polsku bo po angielsku nie uświadczysz. Fajnie tak, cofnąć się do lat dzieciństwa, choćby w literaturze, w dodatku takiej którą dobrze się czyta. Ja nie jestem filozofem, nie zastanawiam się nad każdym wypowiedzianym słowem, nie analizuję. Może dlatego książka mi się podoba. Żadna tam wielka literatura, trochę naiwne i nagięte, ale przeurocze. Kto nie czytał, zachęcam.

Foto z internetu