poniedziałek, 19 września 2016

Do zobaczenia!

Każdy kiedyś zasłużył, teraz moja kolej. Wyruszam dziś po południu, ale jutro dopiero będę na miejscu. Nie, nie lecę na Seszele ani na Malediwy :-)


Do usłyszenia po powrocie!

piątek, 16 września 2016

Humor piątkowy

Fajnie jest mieć chemika w domu. Tylko człowiek rzeknie słówko, po czym budzi się rano a tam na stole stoi już gotowa butelka świeżuśkiego C2H5OH czyli etanolu potocznie zwanego spirytusem. No ale jak się prowadzi na skalę półprzemysłową produkcję nalewek własnej roboty to wódki idzie jak cholera. Widział bidok że się zmagam to pomógł mi zaoszczędzić. Ostatnia nalewka (malinowa) już się przeżera, ale w razie czego zawsze mogę coś dorobić, co nie?

No iw związku z tym dzisiejszy temat. Zapraszam :-)


*****
Poranek. Skacowany mąż i nadąsana małżona siedzą przy stole. Ponura cisza. W końcu małżonka nie wytrzymuje:
- Ale wczoraj wróciłeś nachlany!
- Ja?! Wcale nie byłem taki pijany!
- Nie?! A kto w łazience błagał prysznic, żeby przestał płakać?!!!


*****
Dzwonek do drzwi. Za drzwiami dziecko:
- Dzień dobry pani.
- A to ty Piotrusiu. Co się stało?
- Tata mnie przysłał, bo dłubie przy motorze i nie może sobie dać sam rady.
- Stary, rusz się i idź pomóż sąsiadowi.
- Tata jeszcze mówił, żeby pan sąsiad wziął taki specjalny klucz, bo tata nie ma w garażu.
- A jaki?
- Szklaną pięćdziesiątkę...


*****
Druga w nocy. Wchodzi pijany facet do domu, ledwo się trzyma na nogach. Patrzy przed siebie i widzi żonę:
- Heniek, ile razy Ci mówiłam, że możesz wypić góra 2 piwa i o 22 masz być w domu?!
Na co pijany mąż:
- No maszszsz, znooowuuu miiii sieeeę poooomyyyyliłoooo.


*****
Pijany facet po piątym piwie wychodzi do toalety. Jakieś 2 minuty po tym knajpą wstrząsa mrożący krew w żyłach krzyk dobywający się z kibelka. Za jakieś pieć minut znowu. W końcu barman nie wytrzymał i idzie sprawdzić, patrzy, siedzi tam ten facet, więc pyta go:
- Czemu się pan tak drze?
A facet:
- Panie, usiadłem na kibelku, zrobiłem, co trzeba, spuszczam wodę... i jak mnie coś nie ściśnie za jaja! Za chwilę znowu - ciagnę tę wajchę - i jak mnie nie ściśnie!
- Bo to nie kibel, idioto, tylko wiadro od mopa...


*****
Pewnego razu w barze facet strasznie sobie popił. Barman to zauważył i kiedy ten poprosił o następne piwo, grzecznie powiedział mu, że jest zbyt pijany, by dostać kolejne piwo. Facet wychodzi. Wchodzi bocznymi drzwiami i prosi barmana o piwo. Lekko sfrustrowany barman powtarza to, co mu powiedział wcześniej. Facet wychodzi. Potem wraca drugimi bocznymi drzwiami i prosi barmana o piwo. Ten irytuje się, mówi mu, że jest zbyt pijany i każe wynosić się z baru. Facet wychodzi. Wraca tylnymi drzwiami, podchodzi do barmana i zanim zdąża coś powiedzieć, barman wrzeszczy:
- Już ci mówiłem, jesteś pijany, nie dostaniesz kolejnego piwa! Wynocha z mojego baru!
Rozczarowany facet patrzy na barmana i mówi:
- Kurczę, w ilu barach ty pracujesz?


*****
Turysta w Zakopanym wchodzi do knajpy, siada przy barze i pyta:
- Barman, co polecisz dziś do picia w ten deszczowy dzień?
- Ano, panocku, drink "Góracy"! - dpowiada barman.
- "Góracy"? A co to jest?!
Barman na to:
- Widzicie, biezemy sklanecke wina...no moze być dwie...góra cy i wlewamy do garnka. Potem biezemy sklanecke piwa...no może być dwie...góra cy i wlewamy do tego samego garnka.
Następnie sklanecke wódecki...moze dwie...góra cy i wlewamy do tego samego garnecka.
Na koniec biezemy sklanecke koniacku...no moze dwie...góra cy i wlewamy do garnecka.
Garnek stawiamy na ogniu i miesając, gzejemy cas jakiś. Później nalewamy i pijemy sklanecke... moze dwie...no góra cy. Po wypiciu wstajemy...robimy krocek...moze dwa...no, góra cy!


*****
Przychodzi pijany małżonek do domu. Żona wściekła jak 100 choler pyta:
- Będziesz jeszcze pił?
Mąż siedzi cicho, więc żona powtarza:
- Będziesz jeszcze pił?
Mąż dalej nic.
- Odpowiedziałbyś w końcu, czy będziesz jeszcze pił???
Na co mąż z wysiłkiem:
- Ooooossssssssszzzzzzzzzzz, kurna, doobraaaaaaa, naleej...


*****
Przychodzi facet do lekarza i mówi:
- Panie doktorze boli mnie wątroba
- A pije pan? - pyta lekarz
- Piję, ale nie pomaga.


*****
Dwóch amerykańskich turystów wybrało się do Rosji na wakacje, aby podziwiać przyrodę. Chodzą po lesie, robią zdjęcia, zachwycają się pięknem natury, aż tu nagle wyskakuje z krzaków niedźwiedź i zaczyna ich gonić. Turyści z krzykiem uciekają.
Nieopodal strumyka dwóch ruskich zrobiło sobie piknik. Siedzą na kocu, piją wódkę (w strumyku chłodzi się jeszcze kilka butelek) zagryzają ogórkami i kiełbasą. Ruscy piją a tu nagle przez środek koca przebiegają turyści i goniący ich niedźwiedź. Rozdeptali kiełbasę i ogórki, wylali wódkę...
Ruscy popatrzyli na siebie i rzucili się w pogoń.
Po kilku minutach wracają, ze strumyka wyciągają flaszkę wódki i jeden z nich mówi:
- Ale ten w futrze to przynajmniej umiał się bić...


*****
- Czy byłem tu wczoraj? - pyta się gość barmana w nocnym lokalu.
- Był pan!
- I przepiłem pół miliona?
- Tak!
- Co za szczęście! Już myślałem, ze zgubiłem...



Wesołego weekendu!

środa, 14 września 2016

Taniej nowego kupić

Zadzwoniła do mnie córka z płaczem. Bo jej szczurek coś sobie zrobił. Pojechałam, obejrzałam. Z lewej strony wielka wola, jak u chomika, a szczurki przecież woli nie mają. Jadł normalnie, qpę i siku robił normalnie, tylko jakiś taki ospały był i jakby się zataczał. Wyskoczyło mu to kilka dni wcześniej, myślała że przejdzie, nie przeszło. Mówię żeby zabrała do weterynarza, a ona w płacz, bo nie ma pieniędzy. Faktycznie nie ma, sytuacja u niej po ostatnich przejściach ciężka, powiedziałam idź z nim rano, niech go obejrzą, powiedzą ile trzeba zapłacić to zadzwoń, ja zapłacę. Przeciez ile za takiego szczurka wezmą, chyba nie tyle co za psa?
Następnego dnia zadzwoniła po południu. Szczurek jest już po operacji, czuje się dobrze. To coś okazało się guzem narosłym w wyniku jakiegoś urazu. Mógł się zadrapać, mógł się ukłuć, uderzyć... Trzeba było to wyciąć.  Pod narkozą oczywiście. Cięcie dosyć spore (jak na szczurka), szwy ma samowchłaniające, a przez tydzień musi mu córka dwa razy dziennie podawać antybiotyk. Cena za wszystko... no nie tyle ile za operację Tigusia ale tylko trochę mniej. Zapłaciłam bez szmeru w sercu. Wiem ile warte jest zwierzątko domowe dla właściciela.
Wieczorem opowiadam Chłopu wszystko, a on na to: To taniej było nowego szczurka kupić.
O żesz ty! To taniej se psa wymienić czy kota, taniej se można nawet dziecko wymieniać co parę lat, a jak tanio by wyszło nowego chłopa znaleźć!

Szczurek ma dopiero osiem miesięcy. Niech sobie pożyje maleństwo...

wtorek, 13 września 2016

A za tydzień

A za tydzień będę przez tydzień tu:





A po tygodniu będę tu:


I tu:


I tu też:


I tu też będę:


A nawet tu:


I na koniec będę tu, ale to już będzie mniejsza atrakcja, bo tu już byłam na początku:


I to wszystko są różne miejsca i 3 różne kraje. Bardzo się cieszę na ten wyjazd.
A jak wrócę to Wam pokażę dokładnie gdzie byłam. 



poniedziałek, 12 września 2016

W dupie to mam...

Do urlopu pozostało 7 dni, a ja nawet jeszcze w lesie nie jestem. Koty nie załatwione (no niby załatwione ale nie do końca), syn nie przeprowadzony (niby nie powinno mnie to obchodzić ale musi bo to ja przewożę jego rzeczy), chałupa nie obrobiona, żywopłot nie przycięty. trawa nie skoszona.
W pracy bryndza, mam w tym tygodniu rozliczenie roczne, na którym się prawdopodobnie wióry posypią z obu stron, a poza tym mam tonę rzeczy do zrobienia, szef już płacze jak on sobie poradzi przez te ponad dwa tygodnie. I jeszcze mnie cholerna depresja dopadła, co tak naprawdę depresją nie jest, a wqurwem raczej. No bo poczułam się jak w piosence:


Nie nie nie, nic się nie stało, ale diabełek zacząl w głowie podpowiadać i myślę jednak że może mieć rację. No i sobie tak myślę: w dupie to mam. Jak nie będzie tak jak ja chcę, to ja sobie sama zrobię tak jak chcę. W dupie mam czyjeś szczęście. Całe życie tylko myślałam żeby innym dogodzić, a ja to gdzie w tym wszystkim jestem? 
Jak na początku się romantycznie i entuzjastycznie zatchnął ideą tak teraz oddala ją coraz bardziej. Bo remont łazienki. Bo podłogi musi wymienić. Bo z tatusiem jeszcze tego nie omówił. No przecież spędziliśmy cały weekend razem. Tak, tylko że k**wa, w sklepach! No i internet mu się kończy, musi odnowić abonament. No i tak szukał wczoraj że odnowił. Na rok. Halooo! Jest tu gdzieś psychiatra? Bo ja tu zbieżności interesów nie widzę.
Zaczęłam się rozglądać za nowym małym domkiem. Tylko dla mnie i dla kotów. Jak będzie se musiał podojeżdżać trochę to się zastanowi. A ja się już więcej przeprowadzać nie będę. W dupie to mam. 


piątek, 9 września 2016

Humor piątkowy

Dzisiaj o księdzu, Jasiu i romantyzmie. Zapraszam :-)

***
Powódź w prowincjonalnym miasteczku. Ewakuacja ludności. Wojsko puka do drzwi kościoła.
- Prosze księdza, powódź jest, niech ksiądz ucieka!
- Nigdzie się nie ruszam, wierzę w Opatrzność Boską. 
Po trzech godzinach ksiądz siedzi na piętrze. Podpływają motorówką. 
- Niech ksiądz wskakuje, bo się ksiądz utopi!
- Nigdzie nie idę, wierze w Opatrzność Boską.
Minęły kolejne godziny, ksiądz już na szczycie dzwonnicy. Znów podpływają ratownicy. 
- Niech ksiądz płynie z nami, bo się ksiądz utopi!
- Nigdzie nie płynę. Wierzę w Opatrzność Boską...
Piętnaście minut i ksiądz już stoi z wyrzutami u Pana Boga. 
- Panie Boże, no jak tak można?! Swojego wiernego sługę zawieźć? A tak wierzyłem w Opatrzność...
- Ty idioto! Trzy razy po ciebie ludzi wysyłałem!!!


***
Mężczyzna złapał złotą rybkę. A ona biedna błaga go, aby ją wypuścił:
- Spełnię każde Twoje życzenie, tylko mnie wypuść!
- Ale ja właściwie niczego już nie potrzebuję.
- Zastanów się poważnie, mogę Ci dać wspaniałego mercedesa...
- Hm... Już mam.
- No to cudowną willę, z basenem, polem golfowym i innymi bajerami - przekonuje rybka.
- Też już mam.
- A ile razy w tygodniu uprawiasz sex? - pyta rybka.
- Jeden raz - odpowiada po namyśle mężczyzna.
- W taki razie mogę sprawić, że będziesz uprawiał seks przynajmniej 6 razy w tygodniu i to codziennie z inną piękną kobietą.
- No wiesz... to kusząca propozycja, ale księdzu w sumie to nie wypada.


***
Jasio w kościele kręci różańcem na palcu. Podchodzi ksiądz i mówi: 
- Jasiu, nie kręć różańcem, bo na każdym z tych małych paciorków siedzi mały aniołek.
Ksiądz odchodzi, a Jasio z szatańskim uśmiechem:
- No to się teraz k**wa trzymajcie!


***
Jasio pracował w tartaku. Pewnego dnia w wyniku bardzo nieszczęśliwego wypadku stracił wszystkie dziesięć palców. Natychmiast udał się do szpitala. Doktor obejrzał jego ręce i mówi:
- Dobrze chłopcze, dawaj te palce, zobaczymy co można z tym zrobić.
- Ale ja nie mam tych palców, panie doktorze.
Jak to nie masz tych palców? Chłopcze, mamy dwudziesty pierwszy wiek, mikrochirurgię, profesjonalne narzędzia, wiedże i niesamowitą technikę, a ty mówisz że nie wziąłeś tych palców? Dlaczego?
- A jak je k**wa miałem pozbierać??


***
Jasio patrzy zafascynowany, jak jego mama kładzie maseczkę na twarz.
- Po co to robisz, mamusiu? - pyta.
- Bo chcę być piękna.
Po pewnym czasie mama zaczyna zmywać maseczkę.
- Co się stało? - pyta Jasio. - Poddałaś się?!


***
Zajączku, dlaczego masz takie krótkie uszy?
- Bo jestem romantyczny.
- Nie rozumiem.
- Wczoraj siedziałem na łące i słuchałem śpiewu słowika. Tak się zasłuchałem, ze nie usłyszałem kosiarki...


***
Do gór przyjechał reporter z pewnej gazety w celu przeprowadzenia reportażu na temat AIDS. Spotyka bacę i pyta:
- Baco, słyszeliście pewnie coś na temat AIDS?
- Ano panocku słysołem.
- A zabezpieczacie się jakoś przed tym AIDS?
- Ano panocku, zabezpiecom sie. Nose prezerwatywe załozonom.
Zdziwiony reporter pyta:
- Ale cały czas założoną? To w ogóle jej nie ściągacie?
- Ano panocku ściągom. Do sikanio i do dupczynio... 


***
Moja żona zarzuca mi że mam dwie wady: nigdy jej nie słucham i coś tam jeszcze gadała...




Wesołego weekendu!



czwartek, 8 września 2016

W nocy albo tuż nad ranem

Jadłam smażonego leszcza. A może była to płotka, albo jakas inna ryba ale smakowała wybornie, dokładnie tak jak przyrządza ją Tato. Jadłam ją palcami, skórka była przypieczona i zostawiała na palcach wyborny tłuszczyk. I z tymi tłustymi palcami zastał mnie ON.
- Co ty tutaj robisz, skąd się wziąłeś? - zapytałam.
- Przyjechałem na kilka dni - oznajmił. - Żenię się.
- Aaa, Ok. No ale dlaczego z tym do mnie?
- Bo ja zaplanowałem przyjęcie weselne tutaj.
- W moim domu??? - zdziwienie moje nie miało końca.
- No tak, przecież się zgodzisz, wszystko załatwiam ja, jedzenie, picie, już zaprosiliśmy gości, rodzice przyjeżdżają jutro. Ty tylko udostępniasz chatę.
- Ja??? No dobra, pomyślę - odparłam, a w duchu  pomyślałam: "Boszsze, co ja robię, dlaczego ja się na to wszystko zgadzam, przeciez rozwód wzięliśmy już dawno temu..."
Nawet mi się nie chciało kończyć tej ryby, wywaliłam ją do śmietnika. Zeskrobując resztki z talerza myślałam gorączkowo: "I co teraz, i co teraz?..."
- Dzieci już wiedzą - oznajmił ex małżonek - Cieszą się z mojego szczęścia.
- Taaa, ja też się cieszę - odparłam - ale nie mogłeś tego zrobić gdzie indziej?
- Nie mogłem. No wiesz, mieszkałem tu kiedyś to mi się chyba należy...
Przewracam oczami. Ja chyba oszaleję. Co to wszystko ma znaczyć, wplątuje się mnie w jakieś ciemne interesy, a ja jak bezwolna kukła, na wszystko się godzę.
Dzwonek do drzwi. Otwieram. Paczka z Polski. Otwieram wielkie pudło. Teściowie przysłali "wyprawkę" na wesele syna. Szynki, kiełbasy, mięsa, boczki, wszystko mam umieścić w lodówce, przyjadą jutro to przygotują. Jak automat przekładam to wszystko z pudła do lodówki, nawet nie chce mi się ugryźć tej pachnącej wybornie kiełbasy. Śląska chyba. Albo nie, zbyt pospolita dla pańskiego podniebienia... Ech...
Dzwonek do drzwi. Otwieram. W drzwiach ONA. Od razu wiedziałam że to ona, chociaż nigdy jej nie poznałam. Z opisu dzieci wyglądała na starszą i brzydszą. Ta jest ładna, brunetka, długie włosy, szczupła, wytapetowana, z zachowania powiedziałabym że ciemna wersja typowej "blondynki". No i zdecydowanie młodsza. Dużo młodsza. Ona nie może mieć kilkunastoletniego dziecka.
Z krzywym uśmiechem pytam co ją sprowadza. No przecież ma brać ślub jutro z Misiaczkiem. Z Misiaczkiem! O ja p***lę! Pytam o dziecko. Dziecko? Jakie dziecko, ona tylko tak mu powiedziała, bo on lubi dzieci. No to co że się dowie, będa już po ślubie, co nie? A ile oni się znają? - pytam.
No będzie jakieś trzy miesiące, co nie. Mówił że ma rodzinę za granicą, przecież to takie trendi brać ślub za granicą, nie? No to przyjechała.
Posadziłam ciemną blondu na kanapie, idę do kuchni.
- Czyś ty na łeb upadł? Kompletnie ci odbiło? Ślub? Po trzech miesiącach znajomości? Jeszcze z taką?
- Ale ja ją tak kocham, a ona też świata poza mną nie widzi - rzecze on z maślanymi oczami utkwionymi w drzwi do salonu.
- A idźcie wy wszyscy w cholerę - krzyczę. - Żadnego wesela tutaj nie będzie. Nie zgadzam się! To mój dom, wyniosłeś się dawno temu, nie masz żadnego prawa tu być. I ja się nie zgadzam! Zabieraj sobie te wszystkie kiełbasy - pakuję zawartośc lodówki do papierowej torby (skąd ją mam nie wiem, u nas takich nie ma) i wciskam mu do ręki, zdziwionemu jak student który oblał egzamin.
- Wynoście się wszyscy. Wszyscy! Nie zgadzam się!

******
I się obudziłam.






wtorek, 6 września 2016

Post o sprzątaniu a o mikrofalówce w szczególności

Obudziłam się rano jak zwykle, wyszykowałam do pracy, otwieram mikrofalówkę żeby sobie frankfurterki podgrzać na śniadanie, a tam... sodomia i gomoria! No dobra, troche przesadzam, aż taka gomoria to nie była, ale syf, po prostu syf. Nie taką mikrofalówkę zostawiałam jak wyjeżdżałam na weekend. Zresztą, nigdy takiej nie zostawiam, a cokolwiek w niej podgrzewam, przykrywam specjalną pokrywką ochronną. Mikrofalówka typu combi, stal nierdzewna a na górze duża grzałka na grill, kosztowała mnie z dwieście funtów no to o nią dbam. No i właśnie o ten grill poszło, bo jakby tylko ścianki były uwalone, to jeszcze bym przeżyła, ale to nie dość że na "suficie" to jeszcze na grzałce, porozpryskiwane jakieś szczątki jedzenia i sos. Czerwony, oczywiście.
Użyłam, bo mi się spieszyło. Zamknęłam. Do syna wysłałam sms-a że proszę aby kuchnia była wysprzątana jak wrócę z pracy, a szczególnie mikrofalówka. A jak nie wie jak to niech wygugla.
Wracam z pracy. Wchodzę. Kuchnia jak stała tak stoi. Okruchy wszędzie na blatach, deska do krojenia upaprana zaschniętymi pomidorami, mikrofalówka nietknięta. Syn nie odebrał smsa....
Mówię: "Wiesz, nie przypominam sobie żebym przed wyjazdem na weekend zostawiła mikrofalówkę w takim stanie, więc proszę żebyś ją wyczyścił bo jesteś dorosły a ja cudzego syfu nie zamierzam sprzątać". Syn otwiera mikrofalówkę. Z wyrazem najgłębszego zdziwienia na twarzy pyta: "Ale gdzie jest brudne?" Na to ja z wyrazem jeszcze głębszego zdziwienia, tak głębokim że już sięgnęło dna i głębiej nie zejdzie, pokazuję. Tu, tu, o i jeszcze tu. Wszędzie. A na górze najbardziej. No dobra, zauważył, ale to ziarenko ryżu to nie on, bo on ryżu nie jadł. Łomatkobosko!
Urwał kawałek papierowego ręcznika i stoi ze znakiem zapytania na twarzy. Pytam: "Nie wiesz jak?" Nie wie. To mówię, weź pół kubka wody, odrobinę płynu do naczyń i włóż na trzy minuty. "No tak - odpowiada on. To ty chcesz żeby chlapnęło i mnie poparzyło jak będę ten kubek wyciągał". Łofszyscyświeńci! Mówię, zrób jak mówię, a jak nie wierzysz to wygugluj. Zrobił. "No a teraz co?", pyta. No weź papierowy ręcznik, więcej go weź, i porządnie powycieraj. Powycierał. Zdziwił się że się dało.
Mówię: "Zapamiętaj sobie to na przyszłość i swoją mikrofalówkę też tak myj, jeśli chcesz żeby długo ci służyła, bo jak będzie chodziła taka upaprana to się po prostu zepsuje i będziesz musiał kupić nową".
"Ha ha ha - słyszę - kto by tam w studenckim mieszkaniu sprzątał!"
Zaniemówiłam i długo jeszcze nic nie mówiłam. Argumenty mnie się skończyli.



sobota, 3 września 2016

Humor sobotni

Wczoraj kawalow nie bylo bo bylam w rozjazdach i nie zdazylam przygotowac nic smiesznego. No to dla odmiany, bedzie dzisiaj. Zapraszam!

***
Pewnego dnia nad jeziorem rybacy wykonywali swój zawód.
Nagle przed nimi ukazał się Jezus:
- Chodźcie do mnie. - powiedział.
- Ale my nie umiemy chodzić po wodzie.
- Jeżeli złapiecie mnie za rękę to będziecie mogli.
Wszyscy weszli, złapali za jego ręce i wskoczyli do wody.
Po chwili słychać było tylko topienie się ludzi.
- Żartowałem.

***
U bacy turysta się drapie, Baca zauważając to pyta:
- No cóż panocku wsiura was ugryzła?
- Nie w plecy.

***
Idzie sobie mały krecik przez las i cały czas radośnie wyśpiewuje:
- La, la, la, ja jestem bogiem, ja jestem bogiem, la, la, la.
Po jakimś czasie spotyka lisicę.
- Kreciku, a co ty tak wyśpiewujesz, toć ty jesteś krecikiem a nie bogiem - dziwi się lisica.
- Jestem, jestem bogiem, zaraz ci to udowodnię - stwierdza krecik i opuszcza spodnie.
- Ooo mój boże! - mówi lisica.

***
Jasio przyjechał na kilka dni do Warszawy w odwiedziny do Julki i Pawła.
Mamie obiecał, że będzie dawał dobry przykład swoim kuzynom.
Już drugiego dnia chwali się wujkowi:
- Dziś pomogłem przejść przez jezdnię staruszce, waszej sąsiadce.
W nagrodę otrzymałem batonik.
Następnego dnia przybiega Paweł:
- Dziś ja pomogłem tej pani przejść przez jezdnię.
Też dostałem batonik.
Trzeciego dnia za taki sam dobry uczynek czekoladkę dostaje Julka.
Czwartego popołudnia stają w komplecie i wykrzykują chórem:
- Pomogliśmy naszej sąsiadce przejść przez ulicę!
- A musieliście wszyscy troje?
- Tak, bo stawiała opór.

***
Przychodzi facet do spowiedzi i mówi, że zgwałcił nieletnią.
Ksiądz wyrozumiale:
- Pewnie ona Ciebie, mój synu sprowokowała.
- Tak, proszę księdza.
- Odmów dziesięć zdrowasiek i masz rozgrzeszenie.
Przychodzi drugi facet i mówi, że zgwałcił staruszkę. Ksiądz wyrozumiale:
- Pewnie to był jej ostatni raz w życiu, więc zrobiłeś dobry uczynek synu.
- Tak, proszę księdza.
- Odmów dziesięć zdrowasiek i masz rozgrzeszenie. 
Przychodzi trzeci facet: 
- Zgwałciłem księdza z sąsiedniej parafii!
Ksiądz waląc pięścią w konfesjonał:
- Pamiętaj, tu jest Twoja parafia!

***
Przepis na jajecznicę po studencku:
- otwierasz lodówkę
- drapiesz się po jajkach
- zamykasz lodówkę


Radosnej niedzieli!



czwartek, 1 września 2016

Kto karmi koty jak mnie nie ma

Zgodnie z obietnicą, dziś będzie o tym kto zajmie się karmieniem moich kotków jak mnie nie będzie. O tym za chwilę. Na wstępie muszę się przyznać, że posiadanie kotów zaczęło być dla mnie udręką jak zostałam sama. No bo to człowiek nigdzie nie wyjedzie, a jak chce wyjechać to musi ludzi prosić albo płacić ciężkie pieniądze za opiekuna dochodzącego, albo za hotel, który od razu zaznaczam, odpada. To jest ostateczna ostateczność i zawsze wolę szukać innego rozwiązania. Do tej pory było w miarę fajnie bo w razie czego mogłam je wywieźć do syna, mieszkał w dużym mieszkaniu, ze studentami weterynarii, jak pisałam wcześniej, to było najmniejsze zło. No niestety, w tym roku syn się przeprowadza do akademika, a jego dziewczyna też odpada bo w jej mieszkaniu są świnki morskie. Nie jej, ale są. Moja córka ma szczurka, też nie da rady. Trzeba było wykombinować co innego. No i wykombinowałam.
Jeszcze przed wakacjami wymyśliłam, że przecież niewolnikiem kotów nie jestem, na weekend chcę od czasu do czasu wyjechać na przykład, a ludziom gitary zawracać cały czas nie będę więc spróbuję jak to jest zostawić je SAME. No przez dwa dni chyba nie umrą, co nie? No chyba że z głodu... Pić też coś muszą, szczególnie Migusia, która zjada w większości suchą karmę. Porozglądałam się po internetach i zakupiłam najpierw coś takiego:


Z nazwy fontanna, w rzeczywistości wodospad. Pozabierałam miski z wodą porozstawiane do tej pory po całym domu i umieściłam fontannę w strategicznym miejscu, na korytarzu na piętrze. One cały czas tędy przechodzą, w dodatku jest tam gniazdko elektryczne niezbędne do pompowania wody. Cała fontanna składa się z dwóch części, bardzo łatwych do czyszczenia, szczególnie w przypadku miękkiej wody, na szczęście taką mam. Mieści się tam półtora litra wody, a więc sporo. Jest bardzo cicha, pompkę słychać zaledwie na początku, jak zaczyna pompować, jak już woda swobodnie leci bez bąbelków powietrza, to nic a nic nie słychać. 
Pierwszy oczywiście sprawdził fontannę Tiguś, Migusia była bardziej ostrożna i nieufna, ale po kilku dniach zauważyłam że piją chętnie oboje. Fontanna została więc na stałe. Wodę wymieniam co kilka dni, jest tam filter węglowy więc dość skuteczny, tak że jest na ogół czyściuteńko, chyba że naprzynoszą jakichś paprochów.  

Nad drugim zakupem zastanawiałam się dłużej. Miał być na tyle duży żeby koty mogły spokojnie przeżyć weekend, przystosowany do mokrej karmy i łatwy w obsłudze. Znalazłam coś takiego:


Moje koty dostają dwa razy dziennie mokrą karmę, dwa rodzaje suchej karmy stoją zawsze w miseczkach. Moje założenie było takie że w karmniku umieszczę mokrą karmę, dozowaną dwa razy dziennie "na świeżo", a suchej nasypię do 6 małych misek, niech  się częstują kiedy chcą. Karmnik jest podzielony na 6 części, są na tyle duże że mieszczą się w nich dwie saszetki Felixa i o to chodziło, bo tyle normalnie dostają moje koty. Pierwszym razem jest to troszkę skomplikowane, ale nie za bardzo, wystarczy dokładnie posłużyć się instrukcją. No więc ja robię tak, że w piątek wieczorem wkładam najpierw jedzenie do karmnika, programuję go tak że pierwsze jedzenie jest zanim wyjadę, po to żebym miała możliwość sprawdzić czy działa. Bo niedowiarek jestem. Ale można go zaprogramować żeby pierwszą porcję wydzielił następnego dnia. Ustawiam dwa karmienia dziennie, jedno o siódmej rano, jedno o szóstej wieczorem, czyli tak jak normalnie. Dodatkowo można nagrać swój głos, zachęcający koty do posiłku. Mój karmnik woła głosem chłopa: "Tiiiiiiggy, Miiiiiiiggy, foooood!". Karmnika używam tylko w czasie wyjazdów, normalnie koty mają standardowe miski z pożywieniem jak zwykle.
Mechanizm działa w ten sposób, że o zaprogramowanej godzinie przekręca się tak że pokrywka się otwiera i koty mają dostęp do jedzenia aż do następnego programu. Wtedy to pojemnik przesuwa się tak że zamyka to co było rano, a otwiera świeże. Nie musze dodawać że rozpracowanie karmnika zajęło Tigusiowi... zero sekund. Po prostu podszedł i zaczął jeść. Oczywiście zanim wyjechałam pierwszy raz, sprawdziłam wszystko pod kontrolą, czy działa, jak działa i czy to się w ogóle nadaje. Sąsiedzi są zawsze powiadomieni że mnie nie ma, w razie czego. I tak koty w czasie gdy mnie nie ma zostają same, mają kocią klapkę do wychodzenia, karmidełko i poidełko. Po powrocie witają mnie jakby mnie z rok nie widziały. 
Martwiłam się co będzie jak wyjadę na dłuższe wakacje, bo to już tuż tuż, a syn zaczyna rok akademicki w połowie września, tak że w domu zostać nie może. Kotów do domu wziąć nie może również, już pisałam dlaczego. No to wymyśliłam, że przecież może przyjeżdżać co trzeci dzień na godzinkę, daleko nie ma, tylko godzinę autobusem. I tak ustaliliśmy. Syn będzie przyjeżdżał co trzeci dzień, wymieniał wodę, napełniał miski. I tak pięć razy. Chyba damy radę, co?

P.S. To nie jest artykuł sponsorowany ani reklama produktów.