piątek, 30 listopada 2012

Beczka niezgody

Coś mi ostatnio na łeb upadło. Niby powinnam być wdzięczna, niby się cieszyć ale jak sobie pomyślę to mnie... krew zalewa. O, właśnie to mnie zalewa, nic innego. A było to tak.
Teściowie postanowili obdarować nas beczką kapusty kiszonej. No jak za darmo to czemu nie? Ale nie, okazało się że za kapustę to musimy sobie zapłacić, to znaczy za transport z Polski, beczka, kapusta i cała robocizna gratis. Za tyle samo to tutaj też sobie te 30 kilo gotowej w słoikach kupię, ale co swoje to swoje. Chcieli, narobili się, niech im tam będzie. Zrobili dwie takie beczki, jedną dla nad, drugą dla swojego dziecięcia drugiego które niedaleko od nas mieszka. Dodatkowo poszła paczka, pół na pół, bo przecież prezenty i jednemu dziecku i drugiemu trzeba wysłać. Po równo, chociaż u nas cztery osoby a u nich trzy. Zawsze się wkurzam na te ich równe podziały, ale niech se mają, darowanemu koniowi... i tak dalej.
Transport własnoręcznie załatwiłam, wydzwaniałam jeszcze później pytać kiedy jak i co, w końcu kurier przesyłkę zabrał i zadzwonił że będzie za kilka godzin u nas w domu. Bo to miało być dostarczone do nas, bo my mamy garaż w razie czego i można kapuchę przechować, a oni (tamci drudzy) garażu nie mają tylko małe mieszkanko i ciężko tak dwie beczki kapuchy w cieple trzymać. Ale nie nie nie, nie ma tak dobrze bo się siostrusia mężusia jakimś psim swędem zwiedziała i zadzwoniła (!) do kuriera żeby przywiózł to do nich bo i tak ma bliżej. Kurier nie w ciemię bity, ma adres to ma, ale skontaktował się z małżonkiem moim i ustalili że pojedzie do niej. I w tym momencie szlag mnie trafił po raz pierwszy.
Bo taka sama droga od nas do nich i z powrotem, ale się jeszcze nigdy nie zdarzyło żeby oni po coś sobie przyjechali. Mieli przyjechac tym razem, ale cóż, tradycji stało się zadość i to mój mąż zapierniczał jak durny po swoją przesyłkę, na którą specjalnie czekaliśmy w domu. Cóż, mąż mój dobry chłopina jest i zawsze robi wszystkim dobrze, ale dla mnie miarka się przebrała bo to dla mnie się nazywa WYKORZYSTANIE. Bo ta siostra jego robi sobie i tak wszystko po swojemu, pomimo wcześniejszych ustaleń. A innych czas i pieniądze się nie liczą. Ale nic to, pojechał, przywiózł.
Otworzył pudełko, otworzył beczkę z kapustą. I tu trafił mnie szlag drugi raz. Bo w beczkę z kapustą, za którą płaciłam ciężkie pieniądze, włożone było z pięć kilo kiełbasy i trzy litrowe słoiki w powidłami. Super, kiełbaska dobra, przyda się, powidełka śliwkowe też, ale to miało być w paczce a nie w beczce. Umawialiśmy się że płacimy za kapustę, czy nie?
Otworzyliśmy beczkę, spróbowali kapustę, dobra. Ale - w celu odciążenia beczki, pewnie żeby wsadzić tam te durne kiełbasy, wyciśnięto z niej cały sok. I jak przechowywać kapustę kiszoną bez soku, no jak? I szlag mnie trafił po raz trzeci. Bo skoro wspólne pudełko z prezentami dla nas i siostry męża miało ważyć dwadzieścia pięć kilogramów, bo za tyle się płaci i koniec, a on do domu przywiózł może pięć, to co było w paczce, ja się pytam? Miało być po równo do cholery czy nie? Nie dziwię się że tak skakała żeby ta przesyłka przyszła do niej. Może jestem zołza, nawet na pewno jestem nią, ale mój świat poukładany jest bardzo prosto i logicznie, i na żadne zakrętasy-zawijasy i kombinowanie nie ma u mnie miejsca. Jak ktoś mi mówi A to ja oczekuję tego A a nie C czy E czy jeszcze coś innego. Ech, nerwa mam i tyle. Najgorzej się, widzę, na spółkach wychodzi. Powinnam być wdzięczna, a nie jestem. Mam gdzieś takie prezenty. Naprawdę. Chyba się upiję dziś, ale nie za bardzo bo z Migusią jutro rano do szczepienia jechać muszę.
Do męża się nie odzywam. Ech, życie...

czwartek, 29 listopada 2012

Miłości nie ma

Minęło dwanaście dni odkąd wzięłam Migusię.
Tylko dwanaście dni a wydaje się jakby była z nami od zawsze. Zdążyła już się przeziębić, uderzyć w oczko tak że dwa dni miała przymknięte, cholera wie czy sama się gdzieś walnęła, czy Tiguś ją walnął, całkiem możliwe że się sama drapnęła myjąc buźkę, bo zdarza się jej nie wciągnąć pazurków. Już chciałam z nią jechać do weta, ale nie było ropnej wydzieliny, tylko łezki, więc postanowiłam poczekać jeszcze jeden dzień, przemywałam tylko rumiankiem, a jak mnie nie było to córka przemywała, i na szczęście przeszło. Z Tigusiem też kiedyś mieliśmy to samo, ale on się chyba palnął gaęzią w oko jak łaził po drzewie a raczej krzaku. Przerobiliśmy już z Malutką rzadkie kupki, topienie się w kibelku, spadnięcie z krzesła i tysiąc innych bardziej-i-mniej-ważnych maluśkich wydarzeń, które wypełniają nam dnie, a szczególnie długie wieczory.
Migusia to wulkan energii, jak to dziecko, nie chodzi a biega, skacze i dokazuje. Poluje na wszystko co się rusza i co według niej mogłoby sie poruszać gdyby się tylko dało odpowiednio uderzyć łapką. Wszędzie wlezie, wszystko sprawdzi, wszystkiego dotknie, czasami się przestraszy aż podskoczy, wrzaśnie i zrobi ogonek w maleńką szczoteczkę do butelek.
Martwi mnie tylko że pomiędzy kotami nie ma jeszcze jakiejś wyraźnej miłości. Trudno powiedzieć jakie są ich relacje, a może ja się po prostu jeszcze na kotach nie znam. Nigdy przecież nie miałam więcej niż jednego kota, prawda? Wygląda to najczęściej tak, że Tiguś śpi w swoim ulubionym hamaczku na drzewie, a Migusia bawi się, biega, szaleje. Jak jej się znudzi albo sobie przypomni, biegnie do Tigusia i go zaczepia. Ten otwiera oko, szykuje łapę z góry żeby jej przyłatać profilaktycznie, ale najczęściej się nie udaje, bo kot rozespany a Migusia za szybka. Kiedy Tiguś się już w końcu wyśpi, a śpi długo, przecież jest bardzo zmęczony po zmierzchowo-porannych wędrówkach nie wiadomo gdzie, zaszczyca nas swą obecnością i po prostu ... jest! Bardzo rzadko się bawi odkąd jest Malutka, ale za to ta jak go zobaczy "na chodzie", zaczyna go zaczepiać, chodzić za nim krok w krok, polować na jego ogon, chociaż jeszcze się na niego jawnie nie rzuciła. Za to Tiguś na nią owszem, z zębami, z łapami, niekiedy wygląda to groźnie, ale Mała nie krzyczy to i my nie reagujemy. Tiggy ją po prostu uderza, karci i odchodzi. A Mała za nim. I tak w kółko. Wczoraj próbował na nią polować, on po jednej stronie pufy, ona po drugiej. Tiggy długo szykował się do skoku, w końcu skoczył i... się zdziwił, bo Migusi tam już nie było. Ona porusza się z prędkością światła! Mina kota - bezcenna!
Tak więc koty jedzą razem, śpią obok siebie, nie tak bardzo obok siebie, o nie, tamto w poprzednim poście to było zdarzenie wyjątkowe. Wąchają się, witają, nie muszę ich izolować, zostawiam ich razem w domu samych czasami, ale jakiejś wyraźnej miłości nie ma. Ach niecierpliwa jestem po prostu. Kiedy one zaczną się lizać?

Oto jak śpią moje koty

poniedziałek, 26 listopada 2012

To niech będzie Migawka.

Oglądaliśmy sobie wczoraj spokojnie X-factora, kiedy wkroczył mąż w kocięciem na ręku i ogłosił: Panie i Panowie (tu zwrócił swe spojrzenie ku drzemiącemu kotu), chciałem Państwu ogłosić że właśnie wymyśliłem imię dla kotka. Czy wiecie Państwo jak działa aparat fotograficzny? - tu nastąpił skrótowy opis działania aparatu fotograficznego.
Czy wiecie co to jest migawka? - tu nastąpiło krótkie wyjaśnienie zasady działania migawki. Po czym rozpoczęła się zasadnicza część prezentacji.
Jak Państwo również wszyscy wiecie, mamy w domu kogoś kto jest prawie czarny, więc przy przygaszonym świetle zupełnie go nie widać, szczególnie w salonie na sofie, przy sofie, za sofą lub w jakimś innym kącie. W dodatku ten ktoś pojawia się i znika, jest i nagle go nie ma, patrzysz na niego, mrugniesz a on znika, aby pojawić się w tej samej chwili w innym miejscu, a czasami w tym samym. Potrafi poruszać się z prędkością światła, a niedoskonałe przecież ludzkie oko nie jest w stanie zarejestrować ani błysku ani trajektorii. W związku z powyższym uznałem że wszystkie powyższe fakty przemawiają za nadaniem kocięciu tego osobliwego imienia - Panie i Panowie, przedstawiam Państwu... Migawkę. Migawka, w skrócie Miggy - Miggy i Tiggy!
Wszyscy łącznie z kotem popatrzyliśmy po sobie oczyma wielkimi ze zdumienia.
Oczekując aplauzu mąż uwolnił kocię z objęć swych, a ono oczywiście lotem błyskawicy zniknęło by pojawić się za chwilę w innym miejscu.
No to już niech będzie ta Migawka.

Uważny wzrok Tigusia - jemu też Migawka pojawia się i znika

Pojawia się czasami w kuchni na krześle 

ale zamiast zniknąć czeka

aż pojawi się coś na talerzu. Bo też by chciała...

Niedługo będę duuuza, wieksza niz to wielkie zelasko :-)

I sypciej wejde do ubikacji!


A jesce tydzień temu byłam taaaaka maleńka!

I nawet nie umiałam wciągać pazurków. 

 A teraz jestem juz więksejsa i bardzo lubię spać na moim wielkim bracisku.

O tak......

piątek, 23 listopada 2012

Integracja c.d.

Mała ciągle nie ma imienia. Balbinka do niej nie pasuje :-)
Szaleje po całym domu, pojawia się i nagle znika, aby pojawić się gdzieś w innym miejscu, zdjęcie takiej zrobić to nie lada sztuka. Od wczoraj mam czynny aparat więc nie muszę się uganiać za kotem z komórką, ale dzisiejsza sesja zdjęciowa jeszcze z telefonu. Ale zanim zdjęcia, kilka słów o integracji.
Mała jeszcze nie zaczepia Dużego za bardzo, może raczej prowokuje, Duży podąża za Małą, najczęściej wzrokiem. Widać że Kicia w ogóle się Tigusia już nie boi, chociaż czasami ucieka pod stolik z serwetką myśląc że nikt jej nie widzi. Na razie Tiggy nie za bardzo pozwala Małej używać jego ulubionych miejsc, a ona wykorzystuje jego nieobecność i umieszcza się w nich jak tylko nadaży się okazja. Miłości jeszcze nie widać, ale już drugą noc spaliśmy przy uchylonych drzwiach. Mała wychodziła z pokoju kilka razy, ale nic jej nie zagryzło, nic nie zamordowało :-)
I kuwetka wylądowała w końcu na korytarzu, nie w ostatecznym jeszcze miejscu, ale przynajmniej nie w sypialni. No i kolejne wielkie osiągnięcie - Mała nauczyła się jak PRAWIDŁOWO korzystać z kuwety. Nie, nie to mam na myśli, bo robiła wszystko bardzo ładnie od początku. Ale ta kuweta któą mamy jest po Tigusiu, wielka i zakryta, z dachem i drzwiczkami, które musieliśmy wymontować na początku bo Mała była za mała żeby popchnąć drzwiczki. Widać tydzień w kocim życiu robi ogromną różnicę bo choć kicia nie wydaje się większa niż była, daje radę wejść do kuwety i co najważniejsze, z niej wyjść. Przestała też zakopywać kupki. Może dlatego że czuje się bardziej prywatnie, a może nabrała więcej pewności siebie, bo wiadomo, koty zakopują tym głębiej im niżej w hierarchii się czują. Szczerze mówiąc, zaczynam się bać o Tigusia, żeby się biedny nie zestresował jeszcze bardziej jak Mała będzie się tak panoszyć.
Było także pierwsze wspinanie się po spodniach - ku wyraźnej przyjemności syna który jest wysoki i nogi ma długie, a im dłuższe nogi tym więcej powczepianych pazurków na całej długości :-) Dobrze że miał spodnie, hehe.
A teraz czas na fotorelację.


To moje jedzonko, nie mozes rusyc!

Moje, widzis???


Nie było cie to sobie wesłam do twojego łózecka.

I sobie tu teraz siedze...


Tak? Słucham? No mówiłam ci jus ze teraz ja tutaj sobie leze.





  W końcu sobie posedł. Fajnie tu...


I wiadomość z ostatniej chwili, otrzymane na komórce, bo ja oczywiście siedzę w pracy podczas gdy one tam... Pozostawię bez komentarza :-)






czwartek, 22 listopada 2012

Codzienny Dziennik Dokocenia

Tak się powinien nazywać mój blog :-) Ale jeszcze nic nie zmieniam.
Dalej nie mam imienia dla koteczki, postanowiłyśmy z córką że imię się znajdzie, na razie przerobiłyśmy Kitka, Bączek, Karmelka, Pepsi, Luna i tysiąc innych. Mała nic. Chyba jej się nie podobają. Chłopaki wołają na nią Skunks :-) Domyślacie się dlaczego.
Po zastrzykach Skunksikowi przeszło. Co prawda kicha wciąż od czasu do czasu, ale bardzo rzadko, a jak tylko gorączka jej minęła, zaczęły się harce, hulanki, swawole... Energia małą wręcz rozrywała. A miała jej pod dostatkiem, bo odkąd się lepiej poczuła, zaczęła jeść, jeść, jeść, jeść (...) ze swoich miseczek, z Tigusia miseczek, suche, mokre, parę łyczków wody, rajd dookoła domu, w góre, na dół, parę kęsów jedzonka, parę łyczków wody, i tak w koło i tak w koło... Już pod wieczór miała brzuszek jak piłeczka, bo z kuwetki nie korzystała, aż się przeraziłam. Ale nic się nie stało, Maleństwo po spokojnej nocy zrobiło kupkę większą niż ono samo, i to ze dwa razy, brzuszek zmalał i można w niego znowu pakować :-)

Zdjęcia z dzisiejszego poranka.




W sprawach kocio-kocich najbardziej cieszy mnie to że Tiggy jakby trohę się ożywił, bo od przybycia Maleństwa boczył się i nie za bardzo z nami "rozmawiał". Już nie siedzi skupiony w swoim kącie na kocim drzewie, ale łazi za Małą po całym domu. Z jednej strony wygląda to tak jakby pilnował intruza, obserwował czy nic nie zbroi lub żeby nie dostał więcej niż on. Z drugiej strony można to tłumaczyć chęcią kontaktu, zabawy, wie że chciałby ale nie wie za bardzo jak. Mała przed nim ucieka i czasami wygląda to jak zabawa w kota i myszkę, chociaż Tiggy tak naprawdę jej nie goni, tylko za nią powoli podąża. Kontakty cielesne pozostają w strefie obwąchiwania oraz lekkich pacnięć łapą. Tigusia łapą oczywiście, chociaż zdarzyło się parę razy że mała łapka trafiła dużą. Na razie wygląda to bardziej na zabawę Tigusia Mała niż z Małą. Na przykład jak wskoczyła na kaloryfer pod parapetem na którym on leżał, do tej pory ją łapą trącał aż ją strącił. Krzywdy jej nie zrobił oczywiście, ale obrazek bardzo wymowny. Albo mała jest jeszcze za mała na prawdziwą wspólną zabawę, albo on jej po prostu nie lubi. Czego nie biorę po uwagę bo uważam że one MUSZĄ się polubić. Im szybciej tym lepiej.

środa, 21 listopada 2012

Na szczęście

Nie, nie o sytuacji kocio-kociej chciałam dziś napisać, tylko o tym że mała nam zachorowała. Zaczęła wczoraj kichać i robić rzadkie kupki, kupki to mogła bo Tigusiowi z miseczki też coś tam skubnęła. Jak sobie tak wyjadają to po prostu Tiggy będzie dostawał to co ona, więc kiciusiowe żarełko przez następnych kilka miesięcy, ale najpierw to ustalę z wetem, czy aby dorosłemu kotu nie zaszkodzi. Myślę że nie.
Ale to kichanie było niepokojące, może się przeziębiła jak wpadła do kibelka? Nie miała katarku ani załzawionych oczek więc o tyle dobrze, ale już wieczorem nie biegała jak zwykle tylko leżała nam wszystkim na rękach, potem w nocy wstała tylko raz do kuwetki, leżała całą noc a rano musiałam ją zanosić do miseczki żeby zjadła. Zjadła chętnie ale malutko. I leżała. Trudno wyrazić co czułam, dopiero mieliśmy ją kilka dni, jest taka maleńka i bezbronna... zadzwoniła więc do pracy że przyjade za kilka godzin, zapakowałyśmy z córką kotka do transporterka i do weta.
Na szczęście wet stwierdził że to nic groźnego, miała dość wysoką gorączkę co prawda, dlatego leżała. Dostała antybiotyk i zastrzyk przeciwzapalny, ma przejść do 24 godzin, a jak nie przejdzie to wrócić.
Kicia już biega. Na szczęście.
I po raz pierwszy dziś zdecydowała się poleżeć na ulubionym parapecie Tigusia. A oto porównanie:










wtorek, 20 listopada 2012

Idzie ku dobremu

To niewyobrażalne, jak my wszyscy chodzimy zmęczeni. No bo na przykład ja, zawsze budzik dzwonił o 6.30 rano, mąż wstawał bo zaczyna pracę wcześniej, a ja jeszcze puszczałam ze dwie drzemki, tak że z łóżka się zwlekałam tuż przed siódmą. A teraz, odkąd jest maleństwo, wstaję razem z mężem, i wspólnie karmimy koty. Nie z jednej miski, o nie, ale jedno niedaleko od drugiego. Mała ma dziecięce żarcie, wiadomo, co nie przeszkadza dużemu wylizać jej miseczki do czysta, na szczęście jak już się najadła i pobiegła bawić. Jak tak dalej będzie to z Tigusia zrobi się tłusty prosiak, ale to nic, najwyżej zapiszemy do Klubu Amisi na odchudzanie :-)
Miałam wczoraj zgryz do samej nocy. Ze znalezieniem imienia dla małej. Każda moja propozycja nie podobała się reszcie domowników, w końcu z desperacji, i żeby w końcu iść spać, rzuciłam że nic mnie to obchodzi, wy sobie wołajcie na nią jak chcecie a dla mnie to będzie Balbinka. Spałam dobrze, całą noc :-)

W sprawach kocio-kocich wyraźny postęp. Tiggy już nie warczy na Balbinkę i nie syczy. Podchodzi od czasu do czasu, obwącha, pacnie łapką i odskakuje. Mała boi się go coraz mniej, już sobie nic nie robi z jego obecności, tylko bawi, bawi bawi... Co lepsze, gdy wlazła pod sofę (nawiasem mówiąc nie wiem jak się tam wcisnęła, bo to zaledwie 3 cm od podłogi), a duży próbował wykorzystać okazję i pozaglądać z bliska, zaczęła warczeć :-) A potem, gdy ten próbował ją walnąć po swojemu, zasyczała tak jak on wcześniej. Nawet nie wiedziałam że jest w stanie wydawać takie dźwięki! Uczy się szybko moja dzielna!.
Oby tak dalej.

Tiggy wydaje się być troszkę mniej zestresowany, przychodzi częściej na głaski, a nawet śpi w obecności Balbinki. Gdy ta się bawi, obserwuje z niewielkiej odległości, widać że chciałby też ale jeszcze nie ma śmiałości. A może ja źle ten sygnał odczytuję. W każdym razie nie widać agresji, kot w końcu zaczął się powoli z nami bawić, co prawda tylko chwilkę bo większość czasu zajmuje mu obserwacja terenu, ale tu też jest postęp, bo odkąd mała jest w domu, nie ganiał za ulubionym papierkiem ani razu. Chciałabym żeby do końca tygodnia już się naprawdę zaprzyjaźnili bo chcę w końcu wywalić kuwetę z mojego pokoju!!!

Zmęczyłam się, poleżę sobie troszkę na czymś miękkim...

Skupiony wzrok Tigusia

Boję się tego zielonego, ale strachy trzeba przełamać, co nie?

Kolejna manifestacja Tigusia czyli wyżrę wszystko co jest w nie mojej misce...

poniedziałek, 19 listopada 2012

Duży i Mała

Zawsze myślałam że nasz kot jest mały, wagę co prawda ma odpowiednią a nawet większą niż powinien, brzuch mu się powoli zaczyna odznaczać żarłokowi jednemu, więc może ten pomysł z kiciusiem jednak był lepszy niż zakładałam. Teraz, to 9-tygodniowe maleństwo przy nim wygląda jak ociupinka. Wagowo 5 razy mniejsza, wzrostowo chyba też. A przy tym taka delikatna i wiotka, że Tiggy przy niej wydaje się co najmniej tygrysem. W porównaniu do tej drobinki, jest co pogłaskać, czuje się opór, moc, siłę. A toto taka kuleczka malusia, jak chce ładnie prosto stanąć to się czasami zachwieje. Obserwując ją można sobie boki zrywać, na przykład wczoraj chciała się podrapać po uszku, podniosła nóżkę, ale że nie siedziała dokładnie, straciła równowagę i przewaliła się o 360 stopni przez plecki. Jeszcze się nie umie myć, zaczyna co prawda sobie czyścić paluszki w łapkach ale to wszystko.
Wszędzie wbiega, wszystko chce zobaczyć, ale boi się też wielu rzeczy. Córka bawiąc się zaczęła udawać kota, łazić na czworaka w powolnym tempie, a ta mała syknęła, zrobiła grzbiet i napuszyła ogonek. Córka się wystraszyła chyba bardziej niż ona, a ten maleńki ogonek z końcówką jak szczotka do butelek to po prostu odlot!
Wbiegła z mężem do łazienki. Nie wiem co on tam robiła, ale w czasie gdy to robił, mała zdążyła wskoczyć do wanny, na półkę z kosmetykami przewracając wszystkie oczywiście, na parapet, umywalkę i do kibelka! Na szczęście zdążyła zamoczyć tylko łapki. Za to dzisiaj, córka już dzwoniła przerażona, że ona teraz rozumie że kicia nie zachowuje się jak dziecko - TO JEST DZIECKO!!! Spuściła ją tylko na pół minuty z oka, żeby pójść na dół po worek do kosza, a ta zdążyła znowu wskoczyć do ubikacji, tym razem się zmoczyła. Żeby się tylko nie przeziębiła. A zawsze powtarzamy że ubikację trzeba zamykać, nawet kupiliśmy wolno zamykający się sedes żeby nie trzaskać...
Stosunki maleństwa ze starszym braciszkiem przebiegają chyba zgodnie z etykietą, chociaż niezgodnie z regułami, bo przecież wszystko spieprzyłam pierwszego dnia. Ale wczoraj Tiggy już nie warczał przynajmniej, zasyczał raz i kilka razy prychnął. Zwalił maleństwo z parapetu jak wskoczyło za nim - tak tak, takie maleństwo a skacze do parapetu, podpiera się kaloryferem co prawda, ale daje radę! Ze dwa razy walnął małą łapą, groźnie to wyglądało dla mnie ale dla kotów to chyba normalka. Mała wciąż się go boi, podchodzi do niego, ale się nie bawi, siada tylko i siedzi. A Tiggy obserwuje. Czasami podchodzi sam, wąchają się noskami, po czym starszy potrząsa ogonem i odchodzi. Wczoraj zanotowaliśmy pierwszy sukces - koty spały prawie obok siebie!



Jak się mała obudziła, próbowała wspiąć się na łapkach do Tigusiowego legowiska, ale on tylko popatrzył zaspanym okiem. Nie uszło jednak naszej czujnej uwadze że wysunął lekko łapę do przodu, żeby palnąć w razie czego. Ale nie trzeba było jej używać :-)
Ach jak mi doskwiera brak aparatu, ale kartę już zamówiłam, będzie lada dzień. Wtedy to dopiero będzie się działo!

niedziela, 18 listopada 2012

Kotki dwa

Stało się. Mamy w domu drugiego kotka, a raczej kociczkę. Jeszcze nie ma imienia, ale jest śliczną maleńką dziewczynką, czarniutką ze srebrnym nalotem, i uszka też ma srebrne. Waży zaledwie 840 gram i ma 9 tygodni. Chłopaki się dąsały ale tylko przez chwilę. Kotek najpierw się troszkę przyzwyczajał do nowego pokoiku, potem zaczął się bawić, a potem to już biegał jak oszalały. I mruczy cały czas. Coś tam zjadł, zrobił dwie kupki, w nocy spał grzecznie prawie cały czas, bo od południa, kiedy go wzięłam, do północy nie spał. Teraz śpi na mojej lewej ręce a ja piszę prawą.

Sesja zdjęciowa? Proszę bardzo, chociaż nie za bardzo udana bo nam się karta do aparatu gdzieś zapodziała, a to musi być jakaś specjalna bo na zwykłej nie pojedzie. Więc zakupić nową kartę trzeba będzie, dopóki co trzaskamy forki komórkami. Jakość więc nie najlepsza.

Pozowanie do fotografii

Zmęczyłam się

Mamusia się ... modli :-)

Smaczne jedzonko

Jaka jestem duża!

A teraz coś z drugiej beczki. Wszytko spieprzyłam. Całą separację z Tigusiem. Separacja trwała jakieś 6 godzin, kot warował pod drzwiami wiedząc że jest intruz. Pierwszy błąd - zamknęliśmy kotka w naszej sypialni, tam gdzie Tiguś do tej pory miał swobodny dostęp i własną sypialnię. Drugi i najpoważniejszy błąd - pozwoliliśmy się kotom spotkać twarzą w twarz, zupełnie przypadkiem co prawda, bo mała po prostu zwiała z pokoju lotem błyskawicy i starła się oko w oko z potworem. Potwór syczał i prychał, a potem warczał jak tylko mała próbowała podejść, bo generalnie się go chyba boi. Uznaliśmy że skoro już się tak stało, to będziemy po prostu bardzo nadzorować jakiekolwiek kontakty. Cóż, jest niedziela rano, Tiggy wrócił z porannych wędrówek, odważył się co prawda podejść do małej i ją powąchać w nos, ale syknął po tym i prychnął. Generelanie na razie jest tak - jak mała podchodzi do niego, on warczy, więc mała zatrzymuje się i zamiera w bezruchu. Gdy on podchodzi, syczy i prycha. Próbował ją też uderzyć łapą, bałam się żeby jej nie skaleczył, ale chyba bez pazurów to się odbyło. W tej chwili mała śpi na mojej ręce, a Tiggy za moimi plecami na swojej poduszce.
Tak, zawsze są jakieś radości i smutki. Pomimo całej wiedzy, tysięcy przeczytanych artykułów i porad, szlag trafił wszystko z powodu jednego błędu. Cóż, koty jakoś będą musiały to rozpracować, mam nadzieję że nie pozostanie w Tigusiu wieczna nienawiść...

piątek, 16 listopada 2012

Kciuki na sobotę.

Jutro jest sobota. Jutro mam zamiar pojechać zobaczyć kiciusie. Od wczoraj planuję wszystko w głowie, dzisiaj nie mogę przestać myśleć. Nigdy nie miałam małego kotka na rękach. Podobnie jak przed moimi dziećmi nie trzymałam nigdy dzidziusia. Zachowuję się jak stuknięta stara panna której się włączył zegar biologiczny i instynkt macierzyński przebija wszystko. Oglądam tysiące filmików na you tubie, czytam wszystko co mogę znaleźć o wprowadzeniu kotka do domu.
Wciąż mam wiele pytań i wątpliwości których nie można chyba rozwiać dopóki same się nie wyjaśnią. Na przykład - te kiciusie w schronisku są naprawdę małe, kilkutygodniowe, jeszcze się nie myją, mieszczą się w dłoni. Na tyle już jednak "dorosłe" że mogą być oddane do adopcji. Taki kotek to ledwo biega. Tiguś generalnie żyje dobrze z kotami, jakoś ustalił sobie pozycję w stadzie ulicznym, ale jak zareaguje na tak malutkie kociątko? Czy może mu, nawet przypadkiem, zrobić krzywdę? Pamiętam jak biedna zagłodzona przybłęda dostała się do naszej kuchni i zaczęła pożerać resztki z Tigusiowej miseczki, o czym możecie przeczytać tutaj, Tiggy nie warczał, nie prychał, nie atakował, stał z wielkim zdziwieniem na pysku aż go wygoniłam z kuchni. Ale teraz już jest o półtora roku starszy.
Jak zorganizować Tigusiowe wychodzenie z domu o dowolnej porze dnia, gdy po domu pałęta się mały kotek? Pół biedy teraz, bo do klapki chyba nawet nie dostanie, ale gdyby przypadkiem udało mu się wystawić łepek, i nagle go zabrać, klapka mogłaby mu przytrzasnąć szyjkę a on by szarpnął i... nawet nie chcę pisać co by się mogło stać. Ale jak zabronić Tigusiowi wychodzenia?
Plan początkowy mam opracowany, a mąż to mnie chyba zabije. Więc jak nie napiszę do niedzieli to znaczy że leżę trupem nieżywa, a jak napiszę to dam znać jak i co. Trzymajcie kciuki.

środa, 14 listopada 2012

Kiiiiiiciuuuuuuś!!!!

Takie sms-y wysyłam ostatnio swojemu mężowi, żeby go zmęczyć, bo on nie bardzo chce nowego kotka w domu. I wylicza mi ze dwa powody dla których nie, a ja mu na to z tysiąc argumentów za. Na przykład że taki maleńki kiciuś tak fajnie się wspina po męskich spodniach - i demonstruję mu moimi pazurkami, które na szczęście nie są tak ostre jak kiciusia, a może na nieszczęście, bo gdyby poczuł toby się może zgodził.
Ja się wciąż waham, ale chyba coraz słabiej. Zawsze szukam argumentów za i przeciw. Tak naprawdę to nie wiem które przeważają, bo na każde za jest jakiś przeciw i odwrotnie

1. To fajnie jest mieć dwa koty  - ale nie zawsze dla tych kotów jest fajnie, bo co jak się nie polubią? Unieszczęśliwię oba.
2. Fajnie jest patrzeć jak koty się bawią - ale jak rozniosą dom w drobny mak?
3. Tiguś by miał towarzystwo i nie musiałby cały dzień na nas czekać aż wrócimy z pracy - patrz punkt pierwszy
4. Jednego kota się karmi to się wykarmi też i drugiego - tak ale to dwa razy tyle kosztuje
5. Tiguś był raczej zgodnym kotem w schronisku - ale już ma trzy lata, od dwóch lat jest sam
6. Dwa koty stanowiłyby rozrywkę dla siebie samych - tak, ale Tiguś ma i tak rozrywkę, przecież jest kotem wychodzącym.
7. A co jak zachorują? Ubezpieczenie kosztuje - tak ale niedużo, stać mnie na 5 funtów to będzie stać i na 10
8. A co jak kiciuś zacznie być kotem i znaczyć pomieszczenia? - nie wolno do tego dopuścić. Zrobimy ciach ciach jak tylko będzie można
9. A co jak wyjdzie za Tigusiem przez klapkę i nie wróci bo nie będzie umiał, bo nie będzie miał magnesika, bo będzie za malutki a magnesik za ciężki?

Tyle dylematów... ojeju jeju.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Konkurs na kocią minkę

Ach ta Jasna znowu jakiś konkurs wymyśliła, tym razem zgłaszam mojego Tigusia i jego minę. To zdjęcie gdzieś już jest na blogu, ale niech tam - Jasna prosi, Jasna ma.


Ja to zdjęcie uwielbiam, kot paczy jak "No wiesz co....???" Albo "Taka stara a taka durna..."
Tiggy nie wygrał u Anki Wrocławianki, może u Jasnej się bardziej powiedzie, hehe.

Myć się trzeba, nie ma że boli.

Walka o kiciusia trwa. Zobaczymy kto wygra - córka czy jej rodzice. A ja pisze z iPada więc wybaczcie co-jakiś-czas-nieobecność polskich znaków.
Na razie ten jeden jedyny układa sie do snu.
W naszym jak zwykle łóżku.
Zakupilam czarna pościel. Pościel jest dwustronna czyli jak poloze koldre jedna strona to jest czarna z białym wzrokiem, a jak w druga to jest biała z czarnym. Wszystko po to zeby nie bylo za bardzo widac jak kot brudnymi lapami swymi prosto z podworka na nia wstapi. I właśnie teraz jest czarne na białym. Kot krótko był dzisiaj na zewnątrz, chyba mu za zimno było bo duński sobie grzać na kaloryferze raczej, to i za bardzo brudny nie jest. Ale i tak, pomimo czarno-białej pościeli, w tzw. nogach łóżka zainstalowalismy na stałe brązowy kocyk, aby kotu było przyjemniej spać, nieprawdaz.
Wiec dziś o tym jak kot nasz szykuje sie do spania.
Wskakuje na łóżko, oczywiście na rozłożony tam brązowy kocyk i zaczyna wieczorne mycie


Poza bardzo wymowna, wyczyścić się trzeba tu i TAM.



No co się paczysz? - to do mnie

Na górze też się trzeba umyć...

Trudno, ale dam radę...

Jeszcze tylko łapki

Białe mam skarpetki, bielsze niż po Vizirze

O, już zamykają mi się oczy... opada głowa...

Chrrrrrr...




Oj Tigusiu, Tigusiu, łapki białe to ty masz tylko z góry...