Budzik dzwoni o siódmej rano. Mój budzik to alarm na komórce. Łatwo do niego sięgnąć, łatwo wcisnąć drzemkę. Po drugiej drzemce wstaje Chłop. Czasami narzuca na siebie szlafrok, ale najczęściej wkłąda szorty i koszulkę i wychodzi cicho z pokoju. Po czwartej drzemce czuję, że otwiera mi się oko. Wyłączam cholerny alarm, przy okazji otwierając powiadomienia z wiadomościami na dobry początek dnia. Czytam, pięć, dziesięć minut, zależy. Wstaję, zakładam szlafrok i schodze na dół, po drodze zahaczając o toaletę. Chłop kończy już swoje śniadanie, koty nakarmione już odpoczywają na swoich legowiskach. Łapię za szklankę, napełniam wodą z kranu i łykam tabletki. W poniedziałek, środę i piątek dwie, w pozostałe dni jedną. Taka dawka.
Oboje wchodzimy na górę, przemywam szybko twarz w łazience, wskakuję w koszulkę i szorty, w czasie gdy Chłop włącza telewizor w Pokoju Gier i Zabaw i rozkłada maty na podłodze. Czasami jestem w pokoju pierwsza, wtedy biorę hula-hop i kręcę. Zajęło mi całe tygodnie nauczenie się na powrót kręcić tym ustrojstwem, jak człowiek był mały to jakoś nie miał z tym problemu, teraz zajmuje to wieki całe. Ale już umiem z powrotem i każdego dnia coraz lepiej.
Włączamy Youtube i na nim Jogę z Adrienne. Robimy już drugą trzydziestodniową serię, ćwiczenia rzadko przekraczają pół godziny ale powoli widzimy postępy. W oddychaniu, w sile mięśni, w trzymaniu równowagi. Codzienne bóle i strzykania jakby ustają, przestajemy narzekać na kolana, na plecy, na ból głowy nawet. Raz w tygodniu, w sobotę lub niedzielę, robimy godzinną sesję i wtedy jest większy hardkor ale też organizm sobie już lepiej radzi. Po sesji składamy maty i każde idzie szykować się do pracy.
Na początku malowałam się, gdy miałam spotkania online, teraz już przestałam. Zakładam tylko coś co nie wygląda jak koszulka, przeczesuję włosy, kolczyki muszę mieć ns sobie zawsze, niezależnie od spotkań. Kiedy dzień jest wolny od pozowania w komputerze, zakładam byle co, zależnie od pogody. Schodzę do kuchni, robię sobie kawę w ekspresie, zabieram ją na górę do biura, włączam komputer. Mam zazwyczaj pół godziny do wyjścią Chłopa do pracy. Chyba że jest poniedziałek lub piątek, wtedy Chłop pracuje z domu, tak jak ja. Sprawdzam emaile i zazwyczaj tylko na to wystarcza mi czasu przy porannej kawie. O wpół do dziesiątej Chłop zbiera się do pracy. Wychodzę z nim, czasami rozchodzimy się w pół drogi, on idzie w swoją drogę, a ja do sklepu, na pocztę lub do apteki, ale najczęściej odprowadzam go pod samą bramę. Wracam tą samą trasą, chyba że mi się chce wracać inną, wtedy nadkładam drogi i idę dookoła pięć kilometrów, czasami biegnę jak jest z górki.
Pogoda nas rozpieszcza ostatnio, od marca jest ciepło i słonecznie, maj był wyjątkowo gorący, każda wolną chwilę spędzam więc na zewnątrz. Od marca też nie padało, gdybyśmy nie podlewali ogrodu to wszystko by poschło marnie. Trawa na skwerach i w parkach wygląda jak w Polsce w lipcu po rekordowych upałach, uschła i pożółkła, niespotykane w Szkocji. Na szczęście wczoraj w nocy pokropiło trochę, po raz pierwszy od dwóch miesięcy nie musiałam podlewać.
Po powrocie do domu zasiadam ponownie do komputera. Do tego czasu nazbiera się juz trochę emaili, odpowiadam na pilne, mniej pilne mogą poczekać. Tak chyba pracują wszyscy ostatnio, bo coraz dłużej czeka się na odpowiedź. I tak mi schodzi do południa, muszę codziennie pilnować żeby mieć pod ręką szklankę z wodą, bo z piciem i jedzeniem mi ostatnio nie po drodze. Głodnieję dopiero około pierwszej więc przekąszam co tam mam na szybko, w tym czasie przychodzi Chłop, wykorzystując w ten sposób swoją przerwę na luncz. Pijemy razem herbatę w ogrodzie. Potem odprowadzam go do pracy ponownie. No chyba, że jest poniedziałek lub piątek, wtedy sobie po prostu siedzimy i gadamy. W poniedziałki i piątki jedno z nas przenosi się do salonu, bo ja nie mogę pracować z Chłopem w tym samym pomieszczeniu, jak on gada i gada na tych swoich spotkaniach przez internet. A czasami ja też mam spotkania więc byśmy się zagłuszali po prostu.
Po lunczu pracuję w ogrodzie. Jest gorąco, więc korzystam ze słońca, bo kto wie, ile to jeszcze potrwa. Jest słońce, trzeba korzystać, taką mam dewizę. Praca nie zając, nie ucieknie przez internet.
Czasami siedzę na ławce, czasami wykładam koc na trawę i leżę, monitorując na komórce przychodzące emaile. Czasami pogrzebię coś w kwiatkach, tu wyciągnę chwasta, tam coś przesadzę lub posieję. Patrzę jak rośnie pietruszka, koperek, kolendra, szczypiorek, patrzę na miętę, melisę, tymianek, oregano i dwa lubczyk. Podziwiam rozkwitłe już róże, obserwuję zalążki jabłek, jagód i porzeczek. Czasami wywieszę pranie, czasami coś wykręcę, przekręcę, pomaluję. Czasami dzwonię do mamy, do siostry, do dzieci. Robi się późne popołudnie, słońce wciąż wali z nieba, ale w moim ogrodzie nie ma go już około osiemnastej. Biorę więc komputer, krzesełko i wychodzę przed dom, na słońce, dokończyć pracowanie. Długo po osiemnastej dzwoni Chłop, że już właśnie wychodzi. Wstawiam do piekarnika gotowe żarcie, będące zamrożoną pozostałością po niedzielnym gotowaniu. Nie zawsze jest, ale o to się będę martwić za chwilę. Wychodzę z domu po raz trzeci, idę odebrać Chłopa z pracy. Po drodze dyskutujemy o tym, jak minął dzień, o tym co mijamy po drodze. Czasami wstępujemy do osiedlowego sklepiku kupić coś do jedzenia na kolację. Po powrocie do domu przygotowujemy wspólnie posiłek, albo jest już gotowy w piekarniku, dorabiam tylko jakąś sałatkę. Jemy na werandzie, jak nazywamy słoneczne miejsce w salonie. Po kolacji najczęściej krótka seria w Uno, to taka gra karciana. Robi się już wieczór, wciąż jest jasno, bo tutaj teraz bardzo późno zachodzi słońce, a za dwa tygodnie będzą już zupełnie prawie białe noce. Zasłaniamy okna w salonie i zasiadamy do oglądania. Codziennie oglądamy film lub zaległy program, jak Britain's got talent albo Graham Norton Show. Czasami Googlebox. Czasami coś specjalnego, jak ten koncert Lady Gagi lub Eurowizję. Wiadomości nie oglądamy, tylko specjalne wystąpienia premiera, ale do tej pory były tylko dwa i to krótkie. W piątki wieczorem z przyjaciółmi spotykamy się na Zoomie na quiz i parę drinków. W soboty i w niedzielę robimy to czego nie mogliśmy zrobić w ciągu tygodnia. Czasami sprzątamy (Chłop), czasami się bezczelnie opalamy (ja), tradycyjnie popijamy sobie letnie koktajle alkoholowe i po prostu cieszymy się życiem.
Tak że, jak sami widzicie, ciężko jest wygospodarować czas na cokolwiek innego. Wybaczcie więc, że nie czytam Waszych blogów, wybaczcie, że nie piszę. Dużo myślę, planuję, przewartościowuję, albo po prostu odpoczywam. Każdy musi sobie zrobić czasami przerwę od normalności.
Kocham Was wszystkich :-*