czwartek, 25 czerwca 2020

Góma do rzucia

Oczywiście tytułu nie należy poprawiać. Autorka wie jak się pisze góma, szczególnie ta do rzucia.
Byłam w Wielkim Sklepie. Lubię Wielki Sklep, od kiedy okazało się, że z powodu jego wielkości chyba, nie ma żadnych kolejek przed wejściem, no chyba że do kasy, ale to normalne. No i moge tam kupić wszystko, jak specjalna edycja wódki Smirnoff czy sprzęt do robienia sushi. No i kiedy tak stałam w tej niewielkiej kolejce do kasy, rzuciło mi się na oczy takie zjawisko, że oprócz normalnych gum do żucia (nie moich ulubionych w listkach, bo tych to już dawno nie widziałam) na półce wyłożone były jakieś nowe, w pudełeczkach. Nowość, nie trzeba mi powtarzać dwa razy, lubię gadżety i lubię nowości, więc zakupiłam.


Ładne pudełeczko, całkiem poręczne. Cena nie wiem, bo to co poniżej funta to jakoś ciężko mi zapamiętać, prawdopodobnie więcej niż normalne, znaczy te w drażetkach pakowane po dziesięć sztuk, no bo za pudełeczko się płaci przecież. Kupiłam i zapomniałam. 

Wczoraj, jak co rano, wypiłam kawę przed odprowadzeniem Chłopa do pracy ale że się spieszył to nie miałam już czasu przeczochrać kopary, jak to się mówiło w akademiku, czyli wyszorować zębów. No i sobie przypomniałam, że właśnie mam w torebce paczuszkę nowej odświeżającej gumy do żucia Estra, w Polsce znanej pod nazwą Orbit. Otworzyłam, wyjęłam jedną, zapytałam Chłopa czy chce, nie chciał ale i tak mu dałam. No i mi kurna zostało zaledwie PIĘĆ SZTUK, bo o zgrozo, to wypasione pudełeczko posiada w zawartości sztuk jedynie siedem! No skandal po prostu!


Nie powiem, ładne toto, kwadratowa poduszeczka ładnie się mieści w paszczy i jest dość miękka w porównianiu do drażetek. W sumie sama nie wiem po co to piszę, to nie jest lokowanie produktu, nikt mi za reklamę nie płaci. Bo miało być o gómie do rzucia. 

No więc tak. Idziemy, rozmawiamy sobie, międlimy te gumy w ustach. Przed bramą pracy Chłop  pochyla się nade mną, ponętnie całując w usta na do widzenia, po czym szepcze namiętnie: "Wiesz, mogę Ci teraz tę gumę przekazać języiem, będziesz miałą dwie..." Odpowiedziałam równie namiętnym szeptem, żeby se te swoje zarazki do śmietnika wywalił, mnie moja jedna guma w zupełności wystarczy... No i poszłam.

Idę sobie, idę, guma jak to guma, robi się niedobra bo smak już wyrzuty, poza tym już mnie szczęka boli bom nienawykła. Rozglądam się uważnie, czy nie ma w pobliżu jakiejś istoty ludzkiej, no nie ma, w sumie jestem na ścieżce pomiedzy polami, dookoła mnie tylko las i pole pszenicy, przez które przechodzi trakcja elektryczna. Wyjmuję kleistą bryłke z ust, biorę zamach i rzuuuuuucam daleko w pole... Znaczy taki miałam zamiar, bo oczywiście guma wylądowała na jedynym dookoła słupie elektrycznym, tuż obok mnie. Przysięgam, gdybym brała udział w zawodach rzucania gumą, nigdy bym w tego cholernego słupa nie trafiła, a zwłaszcza z metra. Rozejrzałam się szybko, odkleiłam kulkę ze słupa i jeszcze raz rzuciłam, tym razem o włos od słupa, na szczęście się udało i guma znalazła miejsce wiecznego spoczynku gdzieś w pszenicy.

Morał z tego jest jeden - nie rzucajcie niczym w pobliżu słupów elektrycznych, bo te cholery mają zdolność przyciągania.

3 komentarze:

  1. Już nie pamiętam, kiedy w życiu kupiłam coś jak guma do żucia, żaden z argumentów, do czego ona jest potrzebna, nie przemówił do mnie:) na szczęście moda na żucie przeminęła, bo takie ciamkanie przy ludziach jest po prostu nieestetyczne:) (mąż w tym przypadku to nie ludź:))

    OdpowiedzUsuń
  2. He he ktos te gume kiedys wylowi z porannej pszennej buleczki 😬👍

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to człowiek może odkryć w sobie nieznane moce. Fajnie się czytało. Gumy do żucia nigdy nie lubiłam, bo takie mamlanie i ciamkanie mnie wkurzało. Do odświeżania kopary używałam miętowych tic taców.

    OdpowiedzUsuń