środa, 30 stycznia 2013

Piąta rano

Ja już nie mogę z tymi kotami! To znaczy z tą jedną kotką, kiciusią, serduszkiem moim śliczniusim Migusią cholerną! Człowiek ma nastawiony budzik na szóstą trzydzieści rano żeby się pozbierać do pracy, a już od piątej tylko słychać "mrrrrwrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i skacze ci toto po poduszce. Ja udaję że śpię, ale mąż nie wytrzymuje i bierze totego za fraki i z poduszki. No więc toto wchodzi mi pod kołdrę, przytula się do mojego brzucha i tak śpimy... dziesięć minut.  Piąta dziesięć - łup łup, szur szur i rozpoczyna się toczenie czegoś tam po podłodze. Coś tam wydaje się być dziesięciotonowym głazem, no nie dam rady, ten odgłos wwierca mi się do mózgu. Zapalam lampkę i zabieram z podłogi... wsuwkę do włosów którą Migusia sprytnie wysunęła z kosmetyczki. Ufff, można spać dalej.
Nagle tup tup i znowu "mrrrrwrrrrmrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i małe łapki po poduszce. Mąż za kota, kot ląduje w nogach łóżka. Ale przecież nie można tak siedzieć bezczynnie - tupu tupu tup i już Migusia jest z powrotem. Udaję że śpię, niech sobie skacze, niech się rzucana niewidzialnego wroga ukrytego pod kołdrą, tyle zniosę, żeby tylko nie hałasowała! Nagle łup, brzdęk i diabełek już jest na parapecie, oczywiście po drodze zaliczając kaloryfer. Ufff, to niech sobie siedzi.
..... Bum, łup, szssszzzzsssszst sztssszzstsss - cholera jasna! Kto zostawił reklamówkę na podłodze? Półprzytomna wstaję, zabieram reklamówkę którą nieopatrznie zostawiłam w torebce a torebki nie zamknęłam, wrrrrrr... szósta rano! Wyrzucam na korytarz szczurka z którym Migusia tak dzielnie walczyła, ona za szczurkiem, ja do łóżka, mam przecież jeszcze pół godziny. Niech sobie walczy ze szczurkiem na schodach! Ooooo, błogi spokoju...
"Mrrrrwrrrrmrrrr" "mrrrrrrrchrrrrwrrrr" i coś ociera mi się o rękę. No ja nie mogę, szósta dwadzieścia, moje cenne dziesięć minut drzemki! Nie wstaję, nie ma takiej możliwości! Zamykam oczy, wyłączam umysł...
"Trrrrrrrrr trrrrrrrrr trrrrrrrrr" - cholerny budzik! Szósta trzydzieści.
I tak siedem dni w tygodniu. A ja myślałam że to Tiguś jest upierdliwy.


wtorek, 29 stycznia 2013

Kiedy świnie mają skrzydła


To nie obraza boska, to tytuł filmu który właśnie obejrzałam, z cyklu Filmografia Światowa., z gatunku komedii. Angielski tytuł "When pigs have wings", w reżyserii Urugwajczyka Sylwaina Estibala, produkcji francusko-niemiecko-belgijskiej.




Nie czytałam opisu filmu przed obejrzeniem, po prostu włączyłam i już. Tytuł całkiem fajny na komedię, ale kino blisko-wschodnie i komedia jakoś mi nie przystają do siebie. Zawiodłam się bardzo pozytywnie. 

Historia dzieje się współcześnie, na terenie strefy Gazy. Palestyński rybak ledwo wiąże koniec, zamiast ryb wyciągając z sieci złom i zgubione przez turystów klapki. Pewnego dnia po nocnym sztormie wypływa na połów, którego zdobyczą jest... 
Nie będę pisać co, zresztą można się domyślić. I jak już wspominałam, nie zamierzam pisać recenzji czy opowiadać fabuły. W mojej opinii to film warty obejrzenia, choćby dlatego, że doskonale oddaje groteskową rzeczywistość skonfliktowanych narodów. Obraz jest doskonale nasycony humorem, czasami niewybrednym, czasami mrocznym czy ironicznym. Pokazuje że mimo różnic religijnych, odmiennych narodowości i kultury, ludzie żyją obok siebie, wykonują te same czynności, prowadzą taki sam tryb życia na tym trudnym, jałowym terenie. Pokazuje że chociaż człowiek człowiekowi wilkiem jest, może też być przyjacielem i po prostu... człowiekiem. 

Miła wiadomość z ostatniej chwili - film będzie emitowany w Polsce na Canal+ we wtorek 5 lutego o godzinie 21.00. Bardzo polecam i serdecznie zapraszam! 




poniedziałek, 28 stycznia 2013

Szylkretki też są ładne

Do napisania tego posta natchnęła mnie Anka Wrocławianka, która ma w tej chwili "na tymczasie" trzy kotki - Wielkie Wyzwanie czyli Wisię oraz Matkę i Babkę. Mnie zauroczyły oczy Babki, ale Matka też jest przepiękna, choć tójkolorowa.
I tu narażę się miłośnikom kotek szylkretowych, bo nigdy mi się nie podobały. Szczerze mówić nigdy nie chciałam mieć kota, a jak już chciałam to takiego jak Wielkie Wyzwanie, biało-czarnego, ale mordkę to miał mieć taką bardziej białą niż czarną a uszka czarne. Wszędzie indziej mógł mieć ze dwie-trzy łaty, ale kolory - co najwyżej dwa. No ale życie życiem i skończyło się na Tigusiu który, choć ubarwienie ma przepiękne i oczka takie cudne, kolorów znacznie więcej niż dwa na sobie ma. Bo białe owszem, skarpetki, krawat i pyszczek, czarne wzory też ma, ale także z trzydzieści różnych odcieni szarego, a nawet rudy się też znajdzie.


A potem przyszła Migusia. W książeczce ma wpisane "czarny" i tak z daleka wygląda, ma też maleńki biały krawacik i niby to wszystko. Ale... uszka ma szare, nad oczkami też przebija szary, ma szaro-biały podszerstek, a na całym grzbiecie i szczególnie ogonie przebijają się białe włoski. Sól i pieprz! Trudno ująć ją aparatem ale tak to mniej więcej wygląda:



Wracam do szylkretek. Zabierając Migusię ze schroniska widziałam oczywiście jej rodzeństwo, prawdopodobnie wymieszane z innym rodzeństwem, wszystko potomstwo dwóch sióstr których właściciel wyprowadził się zostawaiając dwie ciężarne kotki bez opieki. Kilka kotków było zupełnie czarnych, to prawdopodobnie samce, za to większość to były chyba koteczki bo trójkolorowe w różnym stopniu. No i nie-wiadomo-co czyli nasza Migusia. Widząc szylkretowe siostrzyczki zastanawiałam się jaka była ich matka, bo przecież ojców mogło być wielu. I znalazłam na stronie schroniska. Nie wiadomo która urodziła Migusię, mogę się tylko domyślać.


 A tu te same kotki na wybiegu:

Wychodzi na to że Migusia też ma coś z szylkretki... Życie samo koryguje poglądy. Wszystkie koty są piękne! Szylkretowe też!

piątek, 25 stycznia 2013

Haggis

Dzisiaj w Szkocji obchodzimy tzw. Burn's Night, czyli święto urodzin Roberta Burnsa, tutejszego Mickiewicza. Cytuję za Wikipedią:


Noc Burnsasco. Burns Nicht, również Dzień Roberta Burnsa, sco. Robert Burns Day, właśc. Kolacja Burnsa, sco. Burns supper – szkockie święto obchodzone na cześć Roberta Burnsa, narodowego wieszcza Szkotów celebrowane w okolicach przypuszczalnego jego dnia narodzin tj. 25 stycznia.
Święto, którego ceremoniałem jest między innymi zwyczaj wypicia whisky przed pomnikiem poety, obchodzone jest zarówno w Szkocji, jak i w Irlandii Północnej. Również poza granicami kraju Szkoci organizują takie wieczory. Szkocki akcent można także spotkać w Polsce[1].
W dniu uroczystości Szkoci celebrują uroczystą kolację, aby uczcić urodziny i poezję swojego wieszcza na której wysławia się haggis, tradycyjną regionalną potrawę, kobiety i whisky. Kolacja rozpoczyna się dźwiękiem dud szkockich i "Odą do haggisa", wierszem, który Burns napisał na cześć tej szkockiej potrawy. Dalsze części kolacji to toasty wznoszone whisky: toast do haggisa, toast za Damy i toast za Panów, czytanie poezji i śpiewanie pieśni wielkiego "Robbie'go Burnsa" oraz zabawa taneczna "céilidh" przy tradycyjnej muzyce (poza dudami są to skrzypceakordeonfletybodhrán) wykonywanej na żywo

Przypisy

Tyle Wikipedia. A co to takiego jest naprawdę?
Dokładnie to co podaje Wikipedia. Zawsze 25 stycznia Szkoci spotykają się w lokalach gdzie są organizowane specjalne kolacje, albo w domach. Znam to z obu stron i podoba mi się taki sposób obchodzenia uroczystości. Jeżeli oficjalnie w lokalu, to należy się odświętnie ubrać, babki na wieczorowo, faceci obowiązkowo w kilt. Gdy wszyscy zasiądą już przy swoich stolikach, przy dźwiękach szkockich dud (niektórzy nazywają to kobzą, ale to co innego jednak) wchodzi... haggis. A właściwie jest wnoszony na srebrnej tacy przez głównego kucharza, albo innego zacnego gościa. Po czym zacny gość lub inna wyznaczona do tego osoba odczytuje "Odę go haggisa", wznosi toast pyszną szkocką, obowiązkowo single malt whisky, po czym wszyscy przystepują do konsumpcji. Najpierw przystawka, czyli starter jak się tu mówi, zazwyczaj jest to zupa choć w lokalach serwowane są różne startery. Potem - oczywiście haggis, nips and tatties, czyli haggis z ziemniakami duszonymi i duszoną rzepą. Na końcu deser. W międzyczasie odczytywana jest poezja Burnsa i wznoszone niezliczone toasty. Mnie się, jak mówiłam, podoba. A haggis bardzo lubię. Co to takiego ten haggis? Ano coś na widok czego niektórym się przewraca w żołądku, ale czyż obcokrajowcom nie przewraca się w żołądku na widok polskiego bigosu? Ogólnie mówiąc, to przypomina polską kaszankę, choć jest od niej o niebo lepsze. Przynajmniej dla mnie. Używa się do jego sporządzenia owczych podrobów, cebuli, mąki owsianej i przypraw, a potem tę mieszaninę zaszywa się w owczym żołądku, czyli po polsku - we flaku. Zeby zjeść, nie smaży się go jak kaszankę, ale dusi przez godzinę na parze, dzięki temu nie jest tłusty.

Przed ugotowaniem haggis wygląda tak:


A tak wygląda na talerzu:

(Zdjęcia z internetu)

Haggis można kupić przez cały rok, są różne wersje, w tym wegetariańska (!), mnie smakuje tylko wyrób jednej firmy i przy tym pozostaję. Haggisu używa się do nadziewania drobiu, do robienia mięsnych kule, różne rzeczy można z niego przyrządzić. I choć nie lubię kaszanki, haggis uwielbiam.

A na koniec coś dla miłośników języka angielskiego. Konia z rzędem, uścisk prezesa i oczywiście wzmianka na blogu dla tego kto zrozumie i wyśle mi dowolne tłumaczenie tego co na dole.  Dowolne znaczy - nie z google i nie ze słownika i nie profesjonalne oczywiście. I jeszcze proszę o odgadnięcie co to jest!


"Fair fa' your honest, sonsie face,
Great chieftain o' the Puddin-race!
Aboon them a' ye tak your place,
Painch, tripe, or thairm:
Weel are ye wordy of a grace
As lang's my arm."


“Some hae meat and canna eat,
And some wad eat that want it,
But we hae meat and we can eat,
And sae the Lord be thankit.”


"Wee, sleekit, cow'rin, tim'rous beastie,
O, what a panic's in thy breastie!
Thou need na start awa sae hasty
Wi bickering brattle!
I wad be laith to rin an' chase thee,
Wi' murdering pattle."

środa, 23 stycznia 2013

Kłopot mam

Zdarzyło się w poniedziałek że Migusia uciekła z domu. Po prostu, otworzyła sobie kocią klapkę i wybiegła. Czterech członków rodziny ją łapało - mąż, córka, syn i Tiggy i zgadnijcie komu się udało? Nie złapać i do domu dotaszczyć tylko wypatrzeć i wytropić, bo małe to, czarne to a na dworze ciemna noc. Co z tego że mamy lampy na czujnik ruchu, całego ogródka nie oświetlą przecież. No to się oczka Tigusiowe przydały.
Klapka została zamknięta na trzy spusty i kiciunia niestety nie mogła już opuścić domku. Ale na noc otworzyłam dla Tigusia, bo przecież on się lubi szlajać. Mała spała grzecznie calą noc, Tiggy zresztą też. Następnego dnia wydawało się że zapomiała o tym jak się wychodzi, zresztą starszy brat zapewnił jej rozrywkę na długie godziny przynosząc do domu zwłoki ptaszka. Pióra walały się po całym domu!
No ale nadszedł wieczór i diabełek wstąpił w Migusię znowu. Znowu wylazła, niezauważona, a zauważono ją dopiero jak się dobijała bo oczywiście wejść z powrotem nie umiała. Postanowiłam zobaczyć co ona na tym podwórku robi. Pozwoliłam jej wyjść, a kiedy wyszłam z domu za nią, ona już była na progu. Ale uciekła gdy tylko mnie zobaczyła. Nie pobiegła za daleko, ot pod samochód, do krzaczków, na wrzosowisko. Bałam się tylko żey nie wybiegła na ulicę, bo chociaż ludzie tu ostrożni a ruch niewielki, strzeżonego pambuk strzeże jak to się mówi. Zabrałam więc kotkę pod pachę i do domu. Och, jak się wyrywała!
A potem zamknęliśmy już klapkę permanentnie tak że Tiguś może tylko wchodzić do domu, a sam nie wyjdzie, biedaczek. Najbardziej się bałam nocy, bo on lubi sobie około trzeciej nad ranem wyskoczyć na chamskie rozrywki. Ale jakoś nas nie pobudził, klapki nie wyłamał, domu nie zdemolował. Wypuściłam go rano, ale nie był za długo. Teraz siedzi zamknięty w domu a ja mam zmartwienie że co będzie jak mu się na przykład kupę zachce? No ale nie mogę, nie mogę pozwolić Migusi na wychodzenie z domu bez nadzoru, jest za mała, bez obróżki, bez czipa, nikt jej jeszcze nie zna, jeszcze się zapodzieje i mi kota ukradną. Czip i sterylka za miesiąc dopiero, jak ja wytrzymam ten miesiąc? Jak wytrzyma to Tiggy?

niedziela, 20 stycznia 2013

Zima

Do nas też w końcu przyszła. Śniegu napadało kilka centymetrów, trzyma leciutki mrozik, fajnie jest. Nie lubię kiedy śnieg się rozpuszcza, a pewnie za kilka dni tak właśnie będzie, może nawet już jutro. Dlatego też trzeba się cieszyć każdą chwilą, bo jak coś dzieje się tylko chwilę, to warto.
Śnieg spadł dokładnie wtedy kiedy zapowiadali. O piątej po południu w piątek, kiedy wracałam do domu z pracy. Było super, jak w jakiejś grze komputerowej, na szczęście drogi były przygotowane i wszystkie służby w pogotowiu tak że jechało się bez problemów. Wieczorem wszyscy, mali i duzi, wybiegali przed swoje domy lepić bałwana lub po prostu, nacieszyć się śniegiem.






Wczoraj troszkę dopadało, plug przejeżdża co najmniej raz dziennie nawet przez moją maleńką uliczkę tak że z transportem nie ma najmniejszego problemu. Przyznam że po raz pierwszy przepowiadaczom pogody się udało przewidzieć ją co do godziny.
Tiggy śnieg uwielbia, biega po nim, chowa się za usypami, goni fruwające płatki śniegu lub wyimaginowaną zdobycz. Postanowiłam sprawdzić czy Migusia też lubi śnieg. Hmmm... Śnieg nie wiem, ale ŚWIAT to bardzo. A wyglądało to tak:






Cała jej "zabawa" trwała tylko kilka minut bo bałam się żeby się nie przeziębiła. Zmęczyła się i teraz śpi na moich kolanach. Ach jak ja bym chciała już móc swobodnie ją wypuszczać!

P.S. Nie wiem co to za dźwięki na filmiku, na pewno słychać moje kroki po śniegu i w dali samochód z lodami. A te brzęczenia i fruczenia??? Zapewniam że nic nie latało nad moim domem i koło niego też nie.

czwartek, 17 stycznia 2013

Znowu o kotach

Migusia im starsza tym bardziej dokazuje. Na szczęście już nie drapie nowej skórzanej sofy (oj dostało mi się od męża za to, dostało), za to skacze na firankę (z tym mąż nie ma problemu) i wciąż musi się wdrapywać po uchwytach szuflad aby dostać się na blat mebli w kuchni. Albo skacze z krzesła, zależy gdzie się chce dostać. Dom jest wstanie ciągłego bałaganu, z Tigusiem to nigdy nie miałam takiego rozgardiaszu! Wszędzie walają się papierki pozwijane w kulki i inne kształty, piłeczki pingpongowe, pluszowe myszy i szczury oraz tysiące innych kocich "zabawek", po przecież jak tu wyrzucić do śmietnika zepsutą spinkę do włosów, kiedy mała się tak ślicznie nią bawi???
Najbardziej jednak cieszy mnie to że Tigusiowe oczka się już prawie zrobiły normalne, trzecia powieka już prawie prawie wróciła na miejsce. I nawet wczoraj zaszczycił nas zabawą z ulubionym niegdyś papierkiem. Bo odkąd Migusia przybyła, przestał się bawić kompletnie. Przestał też łapać mnie za łydki, co cieszy, ale nie cieszył mnie ten brak zaangażowania Tiggiego w zabawy. No bawi się z małą, ganiają się zaciekle kiedy tylko on nie śpi i da się zaciągnąć do zabawy, ale przestał biegać za papierkiem czy wędką z piórkiem, a kiedyś tak bardzo lubił... Więc gdy wczoraj przez dwie minuty bawił się tym papierkiem, podskakiwał, podrzucał go i przesuwał łapą, bardzo się ucieszyłam, że powoli wraca do normy.
I wiecie co? Koty się liżą! Tiggy zaczął już jakiś czas temu. Gdy mała spała obok niego, zaczął wylizywać jej główkę z takim zapałem, że ta aż podskakiwała. Nie za bardzo jej się to podobało, bo się przecież obudziła z tego podskakiwania, ale mus to mus. Kot musi być czysty i kropka. W gruncie rzeczy bardzo się cieszę że Tiggy jest czystym kotem, bo Migusia nabiera od niego pewnych nawyków, nie da się ukryć. Myje się więc wtedy kiedy on, a on robi to bardzo często bo przecież ma białe łapy które prowadza po podwórku i się brudzą. No i też zaczęła lizać Tigusia po głowie, kiedy on śpi. Ale że nie ma siły bo jest mała, to jemu ta głowa nie podskakuje, hehe...

Oto jak spała ostatnio moja mała królewna:



A dzisiaj rano chciała się koniecznie przebrac w moją piżamę:



Nie wiem, w CO ona tę głowę wsadziła!

środa, 16 stycznia 2013

Chciałabym

Zimno, mroźno, dobrze że śnieg nie leży chociaż popada od czasu do czasu. Zima jest fajna, ale nie jak cię śnieżyca dapadnie na autostradzie a ty masz letnie opony. Bo tutaj tylko takie są. Pojawiły się co prawda w sprzedaży zimowe też, ale nikt ich nie kupuje bo się nie opłaca wymieniać na te dwa tygodnie, a i tak nie wiadomo czy zima będzie czy nie.
Więc zimno, mroźno i generalnie do kitu, bo słońce świeci, ale człowiek musi być w pracy w tym czasie. Jedzie się do pracy rano - ciemno, wraca - też ciemno, ach, kiedy wiosna przyjdzie w końcu? Nastrój mam odpowiedni do pogody, nic mi się nie chce, tylko bym spała, w dodatku coś mi jest i nikt nie wie co więc dostałam skierowanie na tomografię komputerową. Podobno jest w stanie wykryć wszystko. Zobaczymy!
Tak to jest, że człowiek jak mu coś dolega, chodzi po lekarzach, chce dotrzeć do przyczyny swoich dolegliwości, chce wiedzieć co i jak. A lekarz zleca badanie za badaniem które nic nie wykazują, pozornie człowiek zdrowy a jednak coś mu jest, więc rad nierad lekarz wysyła go do specjalisty. A nawet do dwóch różnych, bo opis usg coś mówi ale nie wiadomo do końca jak to ugryźć. Jednego specjalistę już zaliczyłam i właśnie on skierował mnie na tomografię. Drugiego mam za trzy tygodnie. I nie wiem już czego się bać bardziej bo to dwie różne sprawy są a jedna nie ma z drugą nic wspólnego.
Ja mam tak wszystko nietypowo. Nietypowa grypa, nietypowy poród, nietypowe objawy kamieni nerkowych, wrzodów żołądka, nietypowe zęby. Tylko ospa była typowa ale dopiero jak się pojawiły wypryski bo pozornie to wszystko ok, bo ja nie mam gorączek. Chciałabym choć raz tak jak mój mąż, trzask prask, gorączka, łóżko, szpital, co tam jeszcze, raz dwa i po chorobie, a tak to się tylko ciągnie i ciągnie i nie wiadomo kiedy skończy. Najbardziej to bym chciała żeby mnie ktoś uśpił i otworzył, pogrzebał, pooglądał, ponaprawiał wszystko co się da, a potem zaszył, obudził i żeby nigdy już nic sie nie zepsuło.

P.S.
I w dodatku przed chwilą zadzwoniła córka że Mała zrobiła kupę w kabinie prysznicowej :-?)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ukamienowanie Sorayi M.

Wspomniałam już że sporo filmów w okresie świątecznych obejrzałam, wiele z nich po raz pierwszy. A tym który zrobił na mnie największe wrażenie to właśnie ten:


Nie jest moim zamiarem opisywanie filmu ani jego recenzja, choć pewnie te elementy będą nieuniknione. Historia banalna, Iran, mężowi znudziła się żona a nie ma zamiaru płacić na dwie, więc postanawia się jej pozbyć. Knuje więc intrygę dzięki której niewinna kobieta zostaje oskarżona o zdradę męża i w związku tym skazana na śmierć przez ukamienowanie. Wszystko zgodnie z prawem szariatu.
Słyszymy o takich historiach od czasu do czasu, współczujemy, oburzamy się. Przechodzimy nad nimi do porządku dziennego. Cóż, pewnych rzeczy się nie zmieni. Rzecz w tym że wszystko dzieje się w czasach współczesnych i chyba nie do końca zgodnie z prawem, o czym świadczy zażarta walka mieszkańców wioski o nie wydostanie się sprawy poza jej granice. Zbiorowa wina, zbiorowa odpowiedzialność, czyli nikt nie jest winny morderstwa bo stoją za nim wszyscy. No prawie wszyscy, a na pewno przerażająca większość męskiej części społeczeństwa. I co z tego że niektórzy odmawiają wykonania wyroku, niektórzy się tym wszystkim brzydzą, skoro dla pozostałych ten niechlubny akt jest podyktowany wolą bożą. Wszystko w takt cytatów z Koranu i imienia Allaha.
Jak powiedziałam wcześniej, historia jakich wiele, dlaczego więc mną tak wstrząsnęła, że myślałam o tym przez wiele dni i nocy? Ano dlatego że film nakręcony jest bardzo realistycznie, bez efektów specjalnych, bez udawania, przebarwiania. Doskonale zilustrowane emocje pozwalają widzowi wczuć się w sytuację dostatecznie głęboko aby zrozumieć bliżej skomplikowaną atmosferę panującą w przedstawianym środowisku. Film pokazuje rzeczywiste życie w zaściankowym Iranie, gdzie wszyscy znają się doskonale, gdzie króluje obłuda i zakłamanie, gdzie jest prawo i prawo, a jedno mocniejsze od drugiego, a co najgorsze, jedno drugie wyklucza. Widzimy różnicę w pojmowaniu dobra i zła, które to pojmowanie jest niczym innym jak tylko dbaniem o własne dobro i spełnianiem własnych zachcianek. Widzimy różnicę między człowiekiem a człowiekiem. A z czymś takim to ja się absolutnie, bezwzględnie, bezdyskusyjnie nie zgadzam.

* Celowo nie użyłam tutaj słów: dyskryminacja, przemoc, niesprawiedliwość. Dla każdego one znaczą bowiem co innego.




piątek, 11 stycznia 2013

Zmagania edukacyjne Migusi

Większość kotów to intelektualiści, oglądają programy telewizyjne, piszą rozprawy na komputerze lub po prostu surfują w sieci, czytają dostępną prasę a także całą masę książek. Niektóre są zbyt leniwe aby czytać książki więc czytają dzieła... hm, jakby tu powiedzieć, wymagające mniejszego nakładu intelektualnego, na przykład cudze notesiki lub terminarze. W przypadku Migusi, która dopiero zaczyna edukację, wygląda to mniej więcej tak:











Na komputerze Migusia też pracuje czasami, a jakże, a jak się już tak bardzo bardzo zmęczy, to wygląda tak:




Ona po prostu uwielbia spać ze zwieszoną głową! Jak jej się oddycha to ja nie wiem. Ale na pewno to dobra pozycja, wiadomości z przyswojonego materiału wpadają prosto do głowy!

środa, 9 stycznia 2013

Zmiany

Udało się! Założyłam zakładki tak jak chciałam i w końcu ten blog zaczyna nabierać takiego wyglądu jak planowałam.
Do Jasnej - dzięki za pomoc, nie przydała się bo nie mam polskiej wersji bloggera tylko angielską, ale twoje podpowiedzi dały mi dużo do myślenia i znalazłam to co chciałam, więc jeszcze raz dziękuję bo mnie naprawdę natchnęłaś!

A tak poza tym to zamiast pracować w pracy, spędziłam kilka godzin pracując nad blogiem. Ładny ze mnie pracownik! Zresztą, i tak nic z tej pracy by nie było bo kupiłam sobie nowy samochód i jadę go odebrać w piątek, i jestem taka podekscytowana że głównie o tym myślę. Rozpiera mnie nie tylko radość jednak ale i smutek, bo muszę oddać w rozliczeniu swój dotychczasowy samochód, który mi tak wiernie służył bez żadnych usterek, który jest taki piękny, wymarzony, w którym spędzałam codziennie co najmniej dwie  godziny swojego życia... Ech, czuję że bez łez się nie obejdzie, a to TYLKO samochód...


wtorek, 8 stycznia 2013

Wmłócę wszystko a resztę zakopię

Jusz szusta, fstawaj, fstawaj, głodna jezdem! No fstawaj, otfieraj oko, no jusz, teras, jusz!
Mała łapka ląduje na policzku. Nie ma rady, trzeba się zrywać. Małe biegnie w podskokach, tup-tup, po dwie nóżki po schodach.
No jusz, jusz? Ile moge czekać, głodna jezdem, jusz czszy tygodnie nic nie jadłam, dopiero pszetwczoraj mi dawałaś przeciesz!
Czekaj mała, miskę muszę umyć najpierw, zobacz jak wybrudziłaś wczoraj.
Nie myj, nie myj, po co beńdziesz myła, ja tu zaras fszystko wyliżem co do okruszeczka, fszystko, zobaczysz sobie...
A ta druga miseczka to la kogo, la mnie? Mniam mniam, beńdzie dobre, och jak pachnie. Co, la Tigusia? Nie la Tigusia, nie ma Tigusia, Tiguś sobie poszet i jusz nigdy nie wróci. Dawaj mi fszystko, fszystko, teras, ja jusz chcem, ja jusz nie wyczymaaam!
No nareszcie.
Chrumpcium cium, mniam mlask, chromciu chrum, pyszne, pyszne naprawde, jusz nie moge s tej miseczki, muszem z drugiej spróbować, O chromciomciom, jakie dobre... Że to samo? No jak to samo, pszeciesz pyszniejszesze jest o wiele. Ale jak dla Tigusia? Pszeciesz nie ma Tigusia, nie mófił mi kjedy wróci, a Tiguś to nie musi jeść fcale a fcale, wiesz? On jezd taki wjelki i gruuby i naprawde tego fcale nie lubi, tego kurczaczka. A ja jezdem jeszcze malutka, ja lubiem, o!
A co f tamtej innej miseczce? Chrupeczki pyszne, oj to sobje tesz skubne pare, Że brzusio mam jusz jak baleronik? A co to jezd baleronik? Słonik? Nie jezd fcale za duży, o nie, zobacz, jeszcze mi nie leży na podłodze, fcale!
Ale dobre, ale pyszne, no to sie jusz troszke najadłam, a teras to fszystko zakopiem. A jak Tiguś pszyjdzie to mu nie powjesz że zakopałam, dopsze? To fszystko moje, zobacz jak ładnie chowam, o jeszcze troszke tutaj, i tu...
I tu Migusia ładnie "zakopuje" zgrabnymi ruchami znanymi mi tylko z kuwetki, nabiera łapkami niewidzialny piaseczek rozsypany dookoła do połowy zapełnionych (czy może w połowie pustych) miseczek. Zostawia sobie na później :-)
Czy wasze koty też "zakopują" jedzenie??????

* Pisownia oryginalna, wielce przemyślana.

*****************************************************************

Ciekawe czy Migusia zdołałaby wciągnąc takiego ptaszka?




Na zdjęciach - świąteczny indyk przywieziony tuż przed świętami. Niezła waga, co nie?

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Jak wam się podoba?

Wypełniłam właśnie pierwsze Postanowienie Noworoczne - zmieniłam wygląd bloga z ciepłego na zimny. Czy może raczej odwrotnie. Jak wam się podoba?

Próbowałam też zmienić jakoś bardziej dosadnie jego funkcjonalność, dodać zakładki żeby łatwiej było czegoś szukać, ale się nie da. Blogger nie przewiduje że ktoś chce mieć obrazek na górze a więcej funkcji na dole. A może się da tylko ja taka tępa jestem? Będę wdzięczna za wszelkie sugestie.

Dla tych którzy martwili się że Migusia ma za małe okno na świat - troszkę większe okienko na świat (wirtualny) :-)


Kto puszcza swoim kotom czasami Birdies na Youtube?

O plecach i Wielkim Świecie

Miałam iść do pracy w zeszły czwartek ale nie poszłam bo bolały mnie plecy. Serio, obiecuję już nigdy nie naśmiewać się z ludzi którzy skarżą się na ból pleców. Bo zawsze gdy słyszałam że ktoś nie poszedł do pracy bo go bolały plecy, myślałam z sarkazmem - akurat, plecy cię bolały, hehehe, mnie tam zawsze bolą i jakoś żyję. Dźwigać nie można - zrozumiem, dysk ci wyskoczył, rwa kulszowa, ok. Ale bolące plecy? Śmiechu warte.
Otóż nie było mi do śmiechu gdy obudziłam się w czwartek rano. Dałam kotom jeść i wróciłam do łóżka jeszcze sobie poleżeć troszkę przed pracą, wiadomo koty wstają skoro świt a praca jest troszkę później. I już nie mogłam się podnieść z łóżka. A jak się podniosłam to nie mogłam chodzić. Zgarbiona tak suwałam się po domu, wyprostować się ani na moment. Leżeć na boku źle, na wznak źle, na brzuchu jeszcze gorzej. Zadzwoniłam więc że nie przyjdę, przespałam się parę godzin, po południu już było lepiej. Ale następnego ranka znowu to samo. O nie, tu trzeba lekarza. Więc poszłam.
Lekarz pooglądał, pobadał, dał tabletki przeciwbólowe o dużej mocy i stwierdził że to na pewno nie kręgosłup, a raczej mięśnie przykręgosłupowe, które mam dość silne więc nie powinny boleć, ale jednak coś tam się musiało zdarzyć po drodze. Prawdopodobnie przeciążenie przedświąteczne, potem lenistwo świąteczne i po, w połączeniu z grypą, obżarstwem i przyrostem wagi (a jakże!) a w dodatku stres związany z pójściem do pracy. I to chyba właśnie ten stres. Jakby nie przeszło za tydzień to mam iść na fizjoterapię.
W domu wzięłam tablety, mąż nakazał mi nałożyć specjalny pas wzmacniający kręgosłup. Kochany mąż, zawsze się z niego śmiałam że on to sobie kupuje supporty (wzmocnienia) na wszystko, na łokcie, nadgarstki, kolana, nawet kręgosłup. No ale przydało się. Pochodziłam w tym cholerstwie dwa dni i w sobotę wieczorem byłam jak nowo narodzona! Ale po tym przyrzekłam sobie nigdy nie brać z przymrużeniem oka ludzkich problemów z plecami.
A wczoraj to rozbieraliśmy choinkę i cały ten świąteczny nastrój pakowaliśmy z powrotem do pudełek na przyszły rok. Szkoda mi było choinki, bo to jodeka, wcale się nie sypała, ale cóż, mus to mus. Choinka wylądowała przez okno, za choinką Migusia, która wlazła na parapet popatrzeć przez otwarte okno i się pośliznęła i wypadła... a ja z krzykiem za nią przez tylne drzwi oczywiście. Mała się tylko otrzepała, zamarła jak wryta widząc ŚWIAT i dalej w nogi! Na szczęście nie ubiegła za daleko bo tylko do drzwi frontowych gdzie przystanęła aby odpocząć i zdziwić się jeszcze bardziej że ŚWIAT jest też po drugiej stronie domu. I tam przejęła ją brygada ratownicza i na rękach zaniosła z powrotem do BEZPIECZNEGO SCHRONIENIA. Które będzie mogła opuścić aby ponownie pozwiedzać świat dopiero po operacji-wiecie-jakiej. Czyli pod koniec lutego, może w marcu. Na razie to sobie może popatrzeć, o tak:




 

Swoją drogą, nie wiedziałam że ta nowa klapka taka niedorobiona z zewnątrz :-) Oj będzie mąż miał robotę! I jaka brudna od Tigusiowych łapek! Na starej brązowej to jednak nie było tak widać :-)

środa, 2 stycznia 2013

I czas powrócić do normy...


Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i moje "wakacje" też. Jutro do pracy. Jakie były te święta? Spokojne, beztroskie, najpierw dużo roboty jak zwykle, a potem jeszcze więcej obijania się. Bywały dni że nic w ogóle nie zrobiłam, jak w moje urodziny, kiedy leżałam chora. Nigdy jeszcze nie miałam tak spokojnych świąt. Były oczywiście chwile nerwów, jak zwykle, ale o tym na pewno jeszcze napiszę. Jak więc spędzilismy ten wolny czas? Oglądając filmy. Tyle filmów na raz ile w czasie tej przerwy świątecznej, nie obejrzałam jeszcze nigdy w życiu. Część w telewizji, część z wypożyczalni, część online prosto z internetu, a nawet dwie wizyty w kinie zaliczyliśmy. Wymienię tu chronologicznie, o ile zapamiętałam je wszystkie, niektóre obejrzałam już wcześniej a niektóre mogłabym oglądać tysiąc razy i nigdy mi się nie znudzą, te zaznaczam gwiazdką:

  • The Hobbit: An Unexpected Journey (3D oczywiście, w kinie tuż przed świetami)
  • The Dictator (Dyktator)
  • Men in Black 3 (Faceci w czerni 3)
  • The Iron Lady (Żelazna Dama)
  • The kite runner (Chłopiec z latawcem)
  • The hunger games (Igrzyska Śmierci)
  • Prometheus (Prometeusz)
  • Twilight Breaking Dawn part2 (Zmierzch: Przed Świtem)
  • Terminator (chyba 2)
  • Predators
  • Władca Pierścieni - wszystkie 3 części*
  • Stoning Soraya B. (Ukamienowanie Sorayi B.)
  • Jurassic Park 3 (hehe!)
  • Date Night (Nocna randka)
  • Life of Pi (Życie Pi, właśnie dzisiaj, w 3D, w kinie)
Nie będę tu opisywać recenzji, ale niektóre z tych filmów zrobiły na mnie ogromne wrażenie i o nich zamierzam napisać osobno. Zamierzam utworzyć też jakąś zakładkę literacką, ale nie bardzo jeszcze wiem jak. Wiem że się da bo wiele osób tak ma, dla chcącego nic trudnego.

A teraz, coś dla odświeżenia pamięci - pamiętacie to zdjęcie?


A oto Migusia miesiąc później:


Rośnie koteczka, rośnie, waży już cały kilogram więcej niż na początku, to jeszcze nawet nie połowa Tigusia, ale zmierzamy w dobrym kierunku, hehe...
A tak się zabawiają moje kocinki  - czy jedno z nich to jeszcze kot czy już wiewiórka????