piątek, 29 kwietnia 2011

Tydzien prawie minal...a raczej dwa

No i juz tydzien prawie minal od kiedy przenioslam sie do III fazy. A raczej dwa. Sami wiec wiecie jak ten czas szybko leci. Nawet nie wiem kiedy ostatni raz zamiescilam tu jakiegos posta. Po prostu, ludzka wygoda. Ale to raczej chyba dwa tygodnie prawie...
No wiec, tydzien przed Wielkanoca osiagnelam wreszcie swa PRAWDZIWA (wedlug Dukana) wage, wiec zgodnie z zasadami przeszlam do trzeciej fazy diety. Fajnie bylo! Kupilam sobie chlebek pelnoziarnisty, podzielilam go na porcje po dwie kromki kazda i zamrozilam, zrobilam zakupy jak na wojne, ale swieta przeciez byly wiec nic nie szkodzi. Codziennie jabluszko, dwie kromeczki chlebka, kilka plasterkow sera zoltego (40 gram wywazone dokladnie na wadze kuchennej, zeby nie bylo), zyc nie umierac.
I nadszedl ten dzien.Wielkanoc znaczy. Nic wielkiego nie robilam, tylko galarete z kurczaka, pyszna choc dietetyczna, moj maz zjadl wiekszosc. No i sernik, a raczej dwa, bo jeden taki ogolny dla rodziny a drugi moj wlasny bo ja bez sernika to nie wytrzymam. I babka, taka zwykla, piaskowa, no i jajka i takie tam, wedliny. A na obiad, w drugi dzien swiat, mniammmm, kaczka. Niby w Dukanie nie mozna, ale raczej bez tluszczu byla wiec sobie pozwolilam. Tudziez dwa kawalki babki. No i trzy kawalki sernika normalnego. Bo swojego to zjadlam raczej calosc. Chlebka w swieta nie jadlam, bo ja od zawsze zasade mam taka ze w swieta chleba nie jem. A teraz najwazniejsze - winko. Jak moje dziecko zobaczylo zo zakupilam to tylko do babci przez telefon nakablowalo ze cala skrzynke przynioslam do domu. A ja tylko kupilam 2 czerwone wina (w promocji byly), 1 biale wytrawne (taki sikacz, ale to do kaczki), 1 wermutha (maz lubi) i 1 rozowy Zinfadel (pyszne deserowe, do dzis nie otwarte). I to moj caly swiateczny zakup. Duzo?
No i co? Jak w Wielka Sobote wazylam 55.8 kg, to w poniedzialek juz 57 a we wtorek 58 kg. Cholera jasna!!!
Pomna jednak nauk pana Dukana nie za bardzo sie zalamalam choc troszke nagrzeszylam w te swieta. Ktore sie juz dawno skonczyly a jeszcze nie powrocilam do 56 kg pomimo proteinowego czwartku. Ale przeciez utrzymuje wage a nie zrzucam, prawda?

wtorek, 19 kwietnia 2011

I nadszedl wreszcie ten dzien

Dlugo sie do tego przygotowywalam, czytalam, dyskutowalam na forach, ukladalam w glowie. W koncu nadszedl TEN dzien. Od wczoraj jestem w III fazie diety Dukana.
I co sie zmienilo? Wlasciwie nic. Po normalnym sniadaniu (otreby owsiane z mlekiem + jogurt) dosc obfity obiad. Pierwszy raz to samo co rodzina. Czyli nogi kurczaka pieczone (bez tluszczu) w worku, mix warzywny, duszony w woku (bez dodatku tluszczu), na wodzie, rodzina dodatkowo zjadla mlode ziemniaczki z koperkiem i pyszny sos przygotowany z tego co sie wytopilo z kurzych nog. Owoc - jedno jablko, chleb, ser zolty - nic z tego. Nie udalo mi sie wcisnac nic z obecnie dozwolonych rzeczy. Czy ja jestem nienormalna?
Nie mialam wczoraj za bardzo apetytu. Zjadlam jednego frankfurterka, wiem ze tlusty ale co tam. Za to z mezem poswietowalismy troche moje przejscie do III fazy - butelka pysznego wina. Po kieliszku co prawda, ale ze kieliszki wielkosci pucharow, cala butelka pekla na raz. Wyrzuty sumienia? O nie, nie tym razem. Za dlugo czekalam na ten dzien zeby teraz miec wyrzuty sumienia. Ale...
Powiem wam w sekrecie czym zgrzeszylam. Od Bozego Narodzenia zbieram po jednej czekoladce z kazdego zestawu czekoladek ktorymi raczyla moja rodzina. Wszystkie w sreberkach i papierkach, tylko takie zbieralam.Niektore chyba pyszne, bo robione specjalnie ne Swieta. Wiec mam nazbieranych tych kilka czekoladek, jest i bombka Lindt, jest Rafaello i Ferrero Roche w trzech wydaniach, malutki dzwoneczek i czerwona paczuszka, i jeszcze kilka innych. I wczoraj otworzylam taka jedna, niepozorna papierowa sakiewka, z rodzaju tych vintage czekoladek ktore sluza bardziej do ogladania niz do jedzenia. Mala kulka z gorzkiej czekolady, wypelniona wspaniala marcepanowo-migdalowa masa. Delektowalam sie dlugo. Pyszna...
Nastepna czekoladka dopiero za tydzien. Czekam z niecierpliwoscia.
Jabluszko mi siadlo chyba na zoladku bo nie najlepiej sie czuje. A w ogole to chyba wlasnie "okres wrzodowy" sie zbliza, jak go nazywam. Zawsze jesienia i wiosna mam te same objawy, niedyspozycja zoladka. Nazywam to wrzodami choc nigdy nie wykryto zadnych u mnie, bo sie nie dalam. Ale leki mam, to wezme jutro. Bo to na czczo trzeba. Jakos dam rade.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jak pięknie dziś wyglądasz

Comiesieczne poranne spotkanie marketingowe. Dobrze ze syn ma ferie, nie musze wczesniej wstawac, wiec sie wyspie, wstane tylko troszke wczesniej, wyszykuje i bede tam na czas (ostatnio spoznilam sie 15 minut, nie za dobrze to wygladalo, wiem, ale co moglam zrobic - korki!). OK. No to budzik na 7.30 i ani chwili drzemki po.

Rano, faktycznie, budzik o 7.30, kot-zdrajca nawet mnie nie przyszedl obudzic, godziny mu sie chyba porypaly bo normalnie kiedy wstaje (tzn. budzik dzwoni) o 6.30, on zawsze juz jest na lozku, mruczac i ocierajac sie o moj nos, potem o nos mojego meza. No ale tak zaraz sie nie dalo wstac, wiec 10 minut lezenia bykiem i zastanawiania sie "co ja dzis na siebie wloze". No i nic nie wymyslilam wiec kiedy przyszla pora, otworzylam jak zwykle szafe szukajac natchnienia. Az w koncu mnie natchlo. Blekitny kostiumik, ktory wisi w szafie od ladnych paru lat bo obwody mi sie powiekszyly znacznie i tylko gora mogla sie zmiescic, a co to za kostiumik bez dolu. No wiec przyszedl chyba czas na niebieski kostiumik.

Ci ktorzy czytaja przypadkiem mojego bloga wiedza ze sie skutecznie odchudzam od nowego roku i wiedza tez ze niektore spodenki sa jeszcze z lekka za ciasne, ale one chyba zawsze takie byly. Ale teraz pora na spodniczek. Tak juz sie utarlo ze choc do pracy najczesciej chodze w spodniach bo mi tak wygodniej (ku bolesci mojego meza ktory chcialby mnie widziec w spodniczce codziennie), to na spotkania sluzbowe, w tym marketingowe ZAWSZE zakladam spodnice. Za kolana, przed kolana, nigdy dlugie.

Tadam! Pasuje! Pasuje jak ulal, chyba nie musze mowic jak bardzo sie ucieszylam. No ale zrobila sie 8 godzina, pol godziny do wyjazdu a ja jeszcze w lesie. Pedem do pokoju ze sprzetem do prasowania, szybkie przejechanie kostiumiku zelazkiem, nie uzywany byl przez dlugi czas wiec prawie nie wygnieciony. Teraz biegiem do pokoju, rajstopy, te nie, tamte, a moze jeszcze inne, chyba jednak gladkie beda najlepsze do tego stroju. OK. makijaz, delikatny, jak zwykle, lubie tylko mocniej podkreslic rzesy. W porzadku, zrobione, dezodorant, ubranie, szczotka do wlosow. Dobrze ze wlosy jako tako ulozylam wczoraj, to sie nie za bardzo pogniotly. Do kuchni.

Zawsze jem sniadanie, wiec rutynowo, otreby owsiane z mlekiem. 3 minuty. Zawsze tez szykuje sobie lunch do pracy. Najczesciej gotuje cos w sobote, mroze i mam na caly tydzien, ale nie teraz. Bo dzisiaj postanowilam zjesc salatke, wiec szybko pokroic skladniki, zrobic sos vinaigrette i gotowe. Nie przewidzialam tylko ze ten sos moze sobie prysnac w trakcie mieszania i obryzgac mi kawal marynarki. Cholera jasna!

Zostaly 2 minuty do wyjazdu. Jak nie wyjade teraz, to nie zdaze do bankomatu, do sklepu i rozmienic dyche zeby miec na parking. A musze to zrobic bo musze isc na to spotkanie, a tam tylko platne parkingi. Dobra, bez paniki. Nie zmienie stroju, o nie. Zamoczylam wiec kawal recznika w cieplej wodzie i starlam swinstwo z marynarki, zostawiajac mokre plamy. Dobrze ze jestem na diecie i do sosu nie dodalam oliwy tylko sama wode, to zeszlo ladnie. No ale teraz znowu - deska, zelazko, odpiac guziki, marynarke wyprasowac (a wlasciwie wysuszyc plamy), z powrotem na siebie. Wylaczyc zelazko, wyjac wtyczke z kontaktu, biegiem na dol, buty, perfumy, kluczyk do samochodu, "Pa, ide juz, posprzataj kuchnie!" - rzucone do pokoju corki. Uff.

10 minut spoznienia. Cholerna smieciara na drodze, na szczescie panowie ladnie ustapili mi miejsca. Szybki wlot na bypass. Zwolnic przy kamerze. Przyspieszyc jak juz bedzie bezpiecznie. Cholera, wszyscy z drogi, kobieta jedzie, WOMAN ON A MISSION!!!

Do miasta dotarlam o 8 minut wczesniej niz powinnam biorac pod uwage spoznienie, ale korkow jakos nie bylo, normalne, ferie. OK, Skret do Centrum Handlowego, bankomat, sklep, kosmetyczny, szybko do polki z moim ulubionym spodkiem do demakijazu (ktory wlsnie sie skonczyl), szybkie spojrzenie na polke, no nie, promocja! Jak kupie to i to, to to dostane za darmo. Ale jak kupie to i to, to zabraknie mi na parking. A poza tym nie potrzebuje tego wiec dzierzac w dloni buteleczke z planowanym zakupem udalam sie szybko do kasy. Pedem do samochodu, jaszcze 10 minut do spotkania, zdaze!

Znalazlam parking bardzo blisko miejsca gdzie odbywaja sie "marketingowki", zdazylam przeliczyc pieniazki, przeczytac ze od 1 kwietnia wzrosly oplaty za parking, zlodzieje chca teraz pol funta za 12 minut a nie za 15 jak dotyczczas, czyli ukradli mi 18 minut! Ale co tam i tak mi zwroca. Zdecydowanym krokiem udalam sie na spotkanie.

"Jak pieknie dzis wygladasz" - uslyszalam gdy tylko weszlam. I nawet sie nie spoznilam!

Te slowa sprawily ze poczulam sie swietnie, urosly mi skrzydla i choc jest dopiero 15 a ja mam jeszcze jedno spotkanie przed soba, czuje ze dzien ten skonczy sie pieknie. Tak pieknie jak dzis wygladam.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Brawo Jurij!

Dzis mija 50 rocznica wyslania Jurija Gagarina w kosmos. Mozna o tym przeczytac wszedzie, na stronach BBC, w gazetach tych duzych i lokalnych, wszedzie na swiecie tylko nie w Polsce. Na dwoch najwiekszych portalach ani jednej wzmianki. A przeciez to byl naprawde ogromny krok ludzkosci w strone poznania czegos co do tej pory mozna bylo tylko domniemywac. W Polsce tylko Katyn, Smolensk, PIS i ceny cukru do zarzygania.
Wiem ze niektorym Gagarin kojarzy sie ze znienawidzonymi lekcjami rosyjskiego, akademiami ku czci i bajkami o lotnikach, ale wstyd mi jest za to ze Brytyjczycy wiedza kto to byl Gagarin, co zrobil i nawet kiedy, a wsrod Polakow te informacje zostaly skutecznie zamazane.
W kazdym razie, YouTube wypuscilo dzisiaj film pt. "First Orbit", darmowy pelnometrazowy obraz bedacy odtworzeniem krok po kroku  lotu Gagarina z oryginalnymi nagraniami ze statku. Mozna obejrzec tutaj: http://www.youtube.com/user/firstorbit
Zapraszam - jesli tylko ktos ma czas i ochote. Warto.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Spodenki z lekka za ciasne

No to mam! Po 96 dniach diety figura prawie wymarzona! Jeszcze tylko tydzien II fazy i przechodze w faze III. Postanowione.
Wciaz nie osiagnelam magicznej wagi ponizej 57 kg, ale zejscie ponizej 58 to byl juz prawie cud. Waga o kilogram wieksza niz przed 7 laty, ale figura jeszcze lepsza. Wydaje mi sie ze przydaloby sie zgubic jeszcze odrobine tluszczyku z brzucha i tak generalnie, z wyjatkiem piersi chociaz te nie zmalaly za bardzo, zawsze byly nie za duze, haha! Ale to juz sie da wycwiczyc brzuszkami, za ktore sie zabieram jak tylko bedzie przerwa w badmintonie, czyli od poniedzialku. Zawsze, co roku na wiosne robie zestaw "6 Weidera" i troche innych cwiczen p[rzy okazji, zeby lepiej wygladac na lato. I zawsze gubie jakis kilogram, dwa. Moze teraz uda mi sie wygladac jeszcze bardziej swietnie i czuc jeszcze bardziej cudownie... ach rozmarzylam sie... a jutro ma byc swietna pogoda, w sam raz na opalanie!
Ale do rzeczy. Poprzymierzalam kolejny raz wszystkie za male rzeczy ktore mam w swojej szafie i okazalo sie ze spodnie z mojego trzyczesciowego garnituru pasuja prawie jak ulal, wiec zalozylam je wczoraj do pracy. Z biala bluzeczka, bezowe spodnie wygladaly bardzo szykownie. Dobrze ze bluzeczka byla do bioder, bo spodnie takie troche... z wysokim pasem. Cholera, nikt takich teraz nie nosi! Ja nie mam zadnych innych spodni w takim kroju. One sa bardzo eleganckie, bardzo ladnie ukladaja sie na ciele i dopasowuja do sylwetki, ale ten pas na pasie, zgroza! Taka byla moda 10 lat temu! Dobrze ze ta biala bluzeczka ...
Na koniec dnia okazalo sie ze spodnie jednak nie sa tak idealnie dopasowane bo choc na biodrach lezaly swietnie, w pasie sie troche wcinaly, dobrze ze juz prawie nie mam boczkow. Przymierzylam spodniczke z kompletu, ta lezala swienie, zadnych wciec w pasie, zadnych niewygodnosci. Ech, widocznie te spodnie byly zle uszyte od samego poczatku...

Jeszcze tydzien, a wlasciwie to 6 dni. Do wymarzonej, wytesknionej, upragnionej i przerazajacej fazy III. Wiec, co ja tam bede mogla jesc? 1 uczta w tygodniu, 2 weglowodanowo/skrobiowe potrawy w tygodniu, 2 kromki chleba dziennie + 40g sera zoltego dziennie. Aha, i 1 owoc. I poza jednym proteinowym dniem, warzywka z mieskiem do wyboru i koloru. Nawet wieprzowinke bede mogla zszamac, mniam mniam, chuda oczywiscie, ale tylko taka zawsze jadla. No poza pysznym boczusiem oczywiscie. Ale to musi poczekac niezdecydowana liczbe miesiecy. No to Wielkanoc moja, hmmm, przynajmniej sniadanie, lub obiad, lub kolacja, och jadlabym caly dzien jak zwykle ale mi nie wolno. No chyba ze samo miesko. Chude.
Moja waga? Pomiedzy 56,7 a 57 kg, mam szanse dojsc do upragnionych 56 jeszcze w tym tygodniu. A jak nie to sie nie zabije, bo wygladam SWIETNIE! Wciecie w talii, prawie plaski brzuszek, zero cellulitu, drugiej brody - brak. Boje sie tej III fazy. Boje sie ze przytyje, ze nie dam rady. Ze zamiast stabilizacji bedzie jo-jo.
Z drugiej strony jestem bardzo pewna siebie i uwazam ze dam rade. Juz w koncu ponad 70 dni tej diety przeszlam i jakies tam nawyki mam. Poza tym lubie to co jem. Boje sie zjesc te pierwsza kromke chleba, tym bardziej pelnoziarnistego, za ktorym nie przepadalam. Chleba mi nie brakuje, nie tesknie za nim, nie samym wiec chlebem zyje czlowiek jak widac. Ale powinnam wlaczyc go do diety jak pisze Doktorek. Wiec zamierzam sie dostosowac.
Ale ten strach... Widzialam dzis w sklepie truskawki, zawsze je widze jak ide na zakupy ale te dzisiaj byly tak piekne, tak pachnace... a ja sie ich tak boje. Ech, decyzje decyzje. Zobaczymy  w niedziele.

piątek, 8 kwietnia 2011

Znowu o tych wampirach

Jakies 3 posty temu wspominalam ze widzialam "Twilight". No to widzialam tez "New Moon" czyli "Ksiezyc w nowiu" i w tym tygodniu obejrze trzecia czesc. Juz pewnie czeka na mnie w domu. Odkad mam nowy TV, plyt raczej nie kupuje, wypozyczam na Lovefilm.co.uk. Zaleta tego jest taka ze po pierwsze w cenie uslugi zawarte jest ogladanie nielimitowanej ilosci filmow online, a po drugie przychodza mi do domu dwie plyty blue ray na tydzien, wszystko o wiele taniej niz kanal fimowy telewizji Sky, na ktory i tak nie mielibysmy czasu. Jak film jest dobry to kupujemy do kolekcji zeby sobie poogladac innym razem.

Wracajac do wampirow, wspominalam w tamtym poscie ze zamowilam sobie cala serie. Nie wspomnialam ze ... ksiazek. Przepiekne, kolekcjonerskie wydanie w eleganckim pudelku. Dostalo mi sie troche od meza, bo wydalam dosc duzo. Ale moj argument - na ksiazki zalowac nie bede! Przeczytalam juz wiec pierwsza i zaczelam druga, bo moja latorosl mnie poganiala bo tez chciala sobie poczytac. Bo pani na angielskim polecala. Pani od angielskiego naprawde bardzo ladna jest, wiec nie ma co sie dziwic ze nastoletni chlopcy przeczytaja wszystko co poleci pani. I dobrze!

Nie wiem czy dobrze zrobilam ze najpierw obejrzalam film, mam teraz konkretne "wyobrazenia" bohaterow. Zreszta, zawsze tak robie, najpierw film potem ksiazka, wiec nie jest mi to obce. Jedyny chyba film ktory obejrzalam po to "Ogniem i Mieczem". Nie, byl jeszcze "Quo vadis", ale ten film to totalny niewypal jak dla mnie. "Twilihgt" film raczej dosc wiernie oddaje ksiazke, ale ksiazka jest bardziej kompleksowa, pokazuje bohaterow w znacznie szerszym swietle. Nie chce tu pisac recenzji, chce napisac tylko dlaczego bylam i wciaz jestem pod wrazeniem. Przede wszystkim jest to opowiesc o milosci, trudnej, wymagajacej kompromisow, skomplikowanej. Nie przepadam za historiami o wampirach, tyle ich teraz sie pojawilo, a kazda glupsza od drugiej. Twilight jest inny, trudno sie oderwac kiedy sie zaczelo i choc jestesmy w stanie przewidziec co sie stanie, czekamy na to z niecierpliwoscia i wytrwale. A ja teraz z niecierpliwoscia choc wytrwale czekam az wroce do domu i pograze sie w lekturze drugiej czesci. Ciekawe czy moje dziecko zaczelo juz czytac...


środa, 6 kwietnia 2011

Wiosna na całego

Wlasnie spojrzalam przez okno w drodze do toalety (jestem w pracy) i oniemialam. Kiedy to drzewo zdazylo sie zazielenic? Cudowny dzien dzisiaj. Slonce swieci, cieplutko, lekki wietrzyk, ach wiosna, wiosna! A ja musze w pracy siedziec, jeszcze godzine. I gdzie tu sprawiedliwosc? Nie bardzo chce mi sie pisac, bardzo nie chce mi sie pracowac. A jeszcze bardziej spac. Bo sie w nocy nie wyspalam. Bo moje kocisko wyleniale zamiast spac to nam spacery po glowach urzadza o trzeciej nad ranem. Nie tak dokladnie po glowach bo po poduszkach, i tylko slychac mrrryy mrrryy i cos zimnego ci sie ociera o nos bo kot akurat uwaza ze powinien nas w ten sposob budzic, ocierajac swoj nos o nasze.

Pogonilam go z lozka bo chcialam spac, to sie obrazil i nie przyszedl mnie obudzic jak zwykle i zaspalam. I omal nie spoznilismy sie z dzieckiem do szkoly. Bo ja tam sie nie martwie czy spoznie sie do pracy czy nie. Mam raczej nieregulowany czas pracy, ale dziecko w szkole byc musi na godzine i koniec. No i poniewaz tej nocy wstawalam kilka razy z powodu kociula, jestem caly dzien niewyspana. Znowu mysle o tym zeby o 21 isc spac i pewnie pojde do lozka i wezme ksiazke i nie skoncze czytac przed dwunasta. I w nocy znowy Tiggy nas pobudzi, i rano bede niewyspana, a tu wiosna i cieplo i milo... eh zycie...

Odkrylam jakis czas temu ze jak najbardziej mozna jesc tofu. Ze to nie jest dieta wylacznie dla miesozercow. Dla niewtajemniczonych tofu wyglada jak twardy bialy ser, smakuje jak... ciezko powiedziec, moj maz mowi ze smakuje jek trawa. I cos w tym chyba jest, bo tofu to specjalnie spreparowana soja, zmielona, ugotowana, odparowana, Chinczycy tylko wiedza jak sie to robi i tylko starsi bo mlodsi kupuja w sklepach gotowe. Poniewaz tofu smakuje jak... tofu, nie jestem w stanie go pogryzc bez dodatkow, za to z sosami jest calkiem smaczne. Kroje w kostke, podsmazam (bez tluszczu oczywiscie), dodaje krewetki lub kawalki kurczaka jesli na dzien proteinowy, jakies warzywa jesli dzien warzywny. Doprawiam na ostro i mieszam z odrobina jogurtu, ale to juz na koniec, po usmazeniu. Dosc dobre.

Na diecie Dukana niestety trzeba duzo pic. Przede wszystkim wody. Dla takich jak ja, ktorzy pic nie lubia (wody, hehe), jest to trudne ale nie niemozliwe.
Z ta woda to wiedzialam od czasu kiedy zabrano mnie do szpitala z atakiem kolki nerkowej i okazalo sie ze mam kamien, dosc duzy. Szykowano mnie do operacji i, czy to z nerwow, czy w wyniku lekow, czy tez z powodu 3 litrow wody wypitych w ciagu godziny, do operacji nie doszlo, kamien urodzil sie sam. I kiedy robiono mi kontrolnego rentgena, zeby zobaczyc czy cos tam nie zostalo, lekarz pogrozil mi palcem, usmiechnal sie i powiedzial: "Mocz musi byc przezroczysty, to konieczne. Obiecaj mi ze bedziesz pilnowala zeby byl przezroczysty, bo ja cie nie chce tu wiecej ogladac". Obiecalam.
Obietnice obietnicami a zycie zyciem. Nie zawsze udawalo mi sie wypic okreslona ilosc plynow w ciagu dnia, chociaz zazwyczaj sie staralam. Totez gdy postanowilam odchudzic sie z Dukanem, postanowienie o bezbarwnym moczu odzylo. Nie chce miec chorych nerek, nie po tym co przeszlam. W domu zawsze stoi zgrzewka wody zrodlanej - tutejsze szkockie wody zrodlane sa dosc dobrze zmineralizowane, ale nie za duzo, tak z sam raz. Prawdziwa mineralna pije tylko w Polsce bo zrodlana smakuje nie za dobrze. Zreszta, za duzo mineralow tez nie dobrze. Najlepsza woda jaka pilam jest w specjalnym pawiloniku do czerpania tejze w Karlovej Studance, w Czeskich Opawach. Pyszna, zimna, orzezwiajaca, smierdzaca to zgnilymi jajkami to zelazem (zalezy jaka woda jest serwowana ktorego dnia, bo kazdego dnia jest inaczej zmineralizowana), z leciutkim gazem, swieza przez 2 dni. Gdy tam jestesmy, zawsze nabieramy jej do butelki w drodze na Pradziada, a do kilku butelek w drodze do domu. Pijemy ja przez caly nastepny dzien.
Pawilonik z woda zdrojowa w Karlovej Studance

Ach, rozmazylam sie. Do Czech, na Pradziada, do Karlovej Studanki nie zawitam chyba tak szybko. Ale smak tamtejszej wody pamietac bede zawsze.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

April's Fool czyli Prima Aprilis / Pierniczek, serniczek i marchewkowe ciasto.

Jednym z 5 najlepszych gadzetow w tym roku jest Re-Cycle Cardboard Bike, czyli kartonowy rower. Mozna go kupic na stronie http://www.firebox.com/product/3512/Re-Cycle-Cardboard-Bike za jedyne £14.99 z darmowa przesylka.

Musisz to zobaczyc zeby uwierzyc, to najnowsze dzielo niemieckich inzynierow Zeuga i Unsinna na zawsze zrewolucjonizowalo problem poruszania sie po miescie!

Wyprodukowany z rownowartosci 200 gazet, rower jest lekki, latwy do przenoszenia i bardzo latwy do zlozenia. W czasie zaledwie potrzebnym do machniecia reka na taksowke, postepuj zgodnie z instrukcja krok-po-kroku* zeby otworzyc, poskladac, pozginac i pooodrywac czesci potrzebne do zlozenia roweru. Nie potrzebujesz Zadnego kleju, tasmy klejacej czy zszywacza.

Korzystajac z olbrzymiego doswiadczenia w przemysle papierowym, Zeug and Unsinn skontruowali siodelko roweru uzywajac tej samej technologii ktora chroni jaja kurze przed zgnieceniem w transporcie. Zaokraglone kontury i miekki material "intuicyjnie" dopasowuja sie do osobistych cech anatomicznych uzytkownika. Co wiecej, ten innowacyjny design pozwolil takze stworzenie bezpiecznej skrytki na klucze, portfel czy klodke do roweru.

Co tworzy ten produkt doskonalym rowerem miejskim ? Odpowiedz brzmi - trzy rzeczy. Po pierwsze - stylowa torba do przenoszenia pozwala na latwy transport. Mozesz go dyskretnie przewozic w autobusie, tramwaju, pociagu, taksowce, jako bagaz podreczny w samolocie, a takze wozic w bagazniku samochodu do czasu gdy stanie sie potrzebny.

Po drugie, nie wymagajace pompowania kola z tektury falistej czynia jazde po nierownym terenie zupelnie taka sama jak jazde po zupelnie rownej plaszczyznie - redukujac wibracje, napiecia miesniowe czy skaleczenia papierem.

Po trzecie, siodelko i kola moga byc bardzo szybko rozmontowane przy uzyciu opatentowanej technologii Rip/Tear. Po uwolnieniu rowera z tych najbardziej wartosciowych czesci, mozna go bezpiecznie przykleic tasma klejaca do sciany bez ryzyka kradziezy.

W koncu, wykorzystujac nowoczesne zaawansowane technologie z produkcji kubkow jednorazowych, przyjazny dla srodowiska karton z ktorego jest skontruowany nasz rower pokryty jest plastikiem zupelnie nieprzepuszczalnym wilgoci, co czyni go najbardziej solidnym i wytrzymalym kartonowym rowerem na rynku.

Jednakze, kiedy jestes juz zupelnie gotowy na pozbycie sie swojego roweru, mozesz go po prostu zgniesc i wyrzucic do kosza. Rower ulegnie biodegradacji w naturalny sposob, w czasie tym samym jak typowy papierowy kubek do kawy**



* dwanascie krokow dla trybu "Boris”, trzydziesci siedem dla trybu "Wyscig" (zawiera kask ochronny)

** okolo 75-80 lat



Informacje ogólne:

  • Kartonowy rower do samodzielnego zlozenia
  • Czytelne oznaczenia miesca skladania i zagiecia plus instrukcje
  • Wzmocnione kola z tektury falistej
  • Siodelko i przednie kolo do szybkiego rozmontowania przy uzyciu opatentowanej technologii™ Rip/Tear
  • Nie przystosowany do uzycia w deszczu, sniegu czy gestej mgle
Specyfikacja techniczna:
  • Maksymalna waga uzytkownika 50 kg
  • Nie przystosowany dla osob ponizej 16 roku zycia
  • Plastikowa wytrzymala wartwa ochronna. Nie przystosowany do recyklingu.

Wiele osob juz kupilo ten produkt, czy skusisz sie i ty??? oczko


*********************************************************************

Tym ktorzy sa na Diecie Dukana nie musze mowic, jaki jest pierwszy dzien na nowej fazie, gdy MOZNA juz jesc warzywa. Wymarzony, wyczekiwany, cudowny! Planowalam ten dzien kilka juz dni wczesniej, Na sniadanko - dukanowy chlebek z pomidorkiem, ogorkiem, rzodkiewka, salata, mniam mniam. To nic ze chlebek nie wyszedl i smakowal jak polaczenie zakalca z sucharem, to co na chlebku to bylo to! Potem na obiad golabki dukanowe z sosem pomidorowym. Pycha. Narobilam tych golabkow na chyba 8 porcji, zamrozilam i delektowalam sie nimi pozniej co jakis czas w pracy. I fizycznie sie tez "narobilam" jako ze musialam zrobic normalne golabki, dla rodziny. Ale warto bylo i kazdy zadowolony.
Jak szalec to szalec, postanowilam wiec cos upiec. Jako ze mozna juz warzywa, padlo na ciasto marchewkowe, ktore w normalnym wydaniu bardzo lubie, choc nigdy nie probowalam piec. Bardzo popularne w UK, mozna kupic w kazdym sklepie, i naprawde smaczne. W dukanowym wydaniu takie sobie, ale lepszy rydz niz nic, jadlam je przez 3 dni. Jako ze ide metoda 1/1 czyli 1 dzien czystych protein, 1 dzien proteiny + warzywa, ciasto musialam zamrozic i jest wtedy kiedy bylo mozna. No a zeby o rodzinie nie zapomniec (mojego ciasta jesc nie chcieli), upieklam piernik pierwszy raz w zyciu. Podobno wyszedl znakomicie, tak to juz ze mna jest ze ten pierwszy raz jest zawsze doskonaly ;-)
Jak juz pewnie wspomnialam gdzies wczesniej, placki i placuszki nie wychodzily mi za bardzo, taki np. przepis na pyszne wydawaloby sie placuszki z cukinia, ktore w normalnym zyciu jestem pewna ze wyszlyby znakomicie, nie za bardzo udaje sie na dukanie, no ale znalazlam go i wyprobowalam. Tylko raz. Wiele zreszta przepisow z roznych forow internetowych wyprobowalam, i wiele tylko raz. Po kilkunastu dniach prob i bledow znalazlam swoje smaki, to czego w diecie lubie a czego nie, gotowanie stalo sie latwiejsze i mniej meczace. Najbardziej lubie soboty bo wtedy mam szanse nagotowac sobie jedzebia na dwa tygodnie. Np. kupuje 2 kg bardzo chudego miesa wolowego mielonego i robie z tego tzw. meatballs, male miesne kuleczki. Gotuje je na parze i potem dziele na porcje, mroze, a potem wyciagam kiedy potrzebuje. Czasami jem meatballs z warzywami, czasami z pomidorowym sosem, a czasami same, ot tak po prostu.
Co jednak jest podstawa mojej diety to serniki, rozne jego rodzaje. Nie traktuje jednak tej podstawy doslownie, czyli nie ser jest moim glownym pozywieniem a raczej mieso i ryby, ale bez sernika nie wytrzymalabym. Robie serniki w roznych wydaniach, jak nie mam czasu to na zimno, jak mam czas to pieczone, prawie jak normalne, czasami paczki serowe znalezione na jednym z blogow. Pycha, pycha, pycha. I moge takiego sernika naprawde duuuzo zjesc. Bo praktycznie nie ma kalorii, no moze tyle co z jajek. Jajka tez lubie. Wielkanoc niedlugo to sobie na pewno podjem. A ze wedlug planu powinnam byc juz na fazie III, podjem sobie rowniez innego co nieco. Mniam mniam, place lizac na sama mysl...