wtorek, 26 września 2017

O urodzaju

Mam Ci ja jabłonkę. Małe drzewko, na którym było tyle jabłek, że obawiałam się że tego nie uniesie. Jabłka rosły coraz większe i cięższe, powoli zaczęły opadać na trawę. Już pod koniec sierpnia poszła więc pierwsza szarlotka, potem druga. Jabłek jakby wciąż przybywało. Codziennie znajdywałam jedno jabłko na ziemi. Podnosiłam, zanosiłam do domu, myłam i odkładałam do kosza z owocami. W minioną niedzielę tak bardzo pachniało jabłkami w kuchni... Zrobiłam ciasto jabłkowe. Mam bowiem nowy mikser to nie waham sie go używać. Było dobre, lekkie, ale zdjęć nie robiłam, bo to takie zwykłe ciasto, z jabłkami na wierzchu. Z tego przepisu.
Tydzień wcześniej obiecałam Chłopu ciasto ze śliwkami i jak tylko odpakowałam mikser, zadanie wykonałam. I muszę powiedzieć, że jak nie przepadam za ciastami owocowymi, to to ciasto dosłownie powalilo mnie swoją pysznością. Z tego przepisu.

Zrobiłam z połowy porcji, bo wydawało mi się, że miałam za mało śliwek. Widzę jednak, że z powodzeniem mogłam zrobić dużą blachę, a jakby śliwek zabrakło to dać jabłka, czy nawet mrożone jagody. Marcepanowe ciasto to jest dla mnie po prostu (po serniku) niebo w gębie.


A tak się obawiałam, że wyjdzie zakalec.



No cóż, z ciasta śliwkowego nie zostało nic, w niedzielę zostało upieczone wspomniane już ciasto jabłkowe, a wczoraj wieczorem dokonałam ogołocenia jabłonki. Bo jabłka zaczęły opadać, bo bałam się, że ślimaki zaczną je żreć, bo wydawało mi się, że już pora. Nie wiem, nigdy nie miałam jabłonki. Zrywałam je i zrywałam, wyszło pełne trzy plastikowe miski, takie wielkości zlewu kuchennego. Z tego jednego maleńkiego drzewka. 


To naprawdę małe drzewko, może mojej wysokości a wielka nie jestem. Czubek najwyższej gałęzi ma może metr siedemdziesiąt pięć. 


Spadnięte jabłka poszły do kosza z owocami w kuchni, zerwane włożyłam delikatnie do pudełka  w garażu. 


NIe wiem, czy zrobiłam dobrze, może powinnam je była zostawić na drzewie. Ale szkoda mi było, żeby opadły same, bo by się poobtłukały. Mój plan jest taki, że będą sobie w tym garażu aż się zje. Trochę pewnie też jeszcze dojrzeją, bo zaobserwowałam na tych przyniesionych do domu wcześniej, że z zielonych robią się żółte po tygodniu-dwóch i wtedy są smaczniejsze. Na drzewie by już pewnie nie zdążyły zżółknąć jak należy, słońca coraz mniej. 


Nie wiem co to są za jabłka. W takim stanie jak na zdjęciu są kwaśnawe choć miękkie. Jak zżółkną, robią się słodsze. Skórka jest gładka i bardzo nawoskowana. A ja myślałam, że oni tak jabłka do sklepów woskują, żeby ładnie wyglądały :-) Jak to się człowiek całe życie uczy.


Komu jabłuszko?



czwartek, 21 września 2017

Nowy mikser

Dzisiaj się chwalę. Zakupiłam sobie byłam nowy mikser. Stary wyrzuciłam, jak opróżniałam stary dom, Elektrolux to był, w Polsce kupiony, zwykły taki ręczny mikser z metalową miską na stojaku, który kręcił tą miskę w czasie kręcenia ciasta przez mikser. Ale silnik mi się w nim spalił, to musiałam wyrzucić. Przy okazji wyrzuciłam jeszcze cały robot kuchenny firmy Kenwood, który dużo mnie kosztował wiele lat temu i wiernie mi służył, ale plastikowe części popękały i część nie nadawała się już do użytku.
W miarę urządzania się w nowym domu zaczął mi doskwierać brak miksera. Robota nie za bardzo, bo mam całkiem przystojny zestaw Kenwood Triblade, w którym jest ręczny blender z kilkoma dostawkami, mała maszynka do siekania i ubijak do piany. Ale nijak tego nie można użyć do stworzenia zwykłego ciasta. Jedyne ciasta jakie mogłam skonstruować więc to kruche i bezy. A mi się marzy zwykły sernik, albo taki placek ze śliwkami na przykład. To w związku z tymi śliwkami, co je sobie z Yorkshire w niedzielę przywiozłam. No więc. Jak przywieźliśmy te śliwki i jabłka i ten rabarbar, to powiedziałam - kupuję mikser, będzie ciasto. Chłop na to jak na lato, bo pokażcie mi faceta, który słodkiego nie lubi. Już miałam wcześniej upatrzony, zwykły mikres ręczny, podobny do poprzedniego. Znalazłam gdzie można kupić najtaniej, weszłam jeszcze raz na stronę, patrzę a tam promocja. 50 % ceny. Co prawda z tą promocją to dwa razy taka cena jak ten co sobie go wcześniej wybrałam, ale jak nie kupić jak taka okazja?
No i wczoraj mi się w końcu udało go odebrać. No i mam. Tadam!


Nie jest to co prawda Kitchen Aid, ale myślę że na moje potrzeby w sam raz.


Metalowa, dość duża miska


Osłona przeciw chlapaniu


Trzy mieszadła i silikonowa szpatuła


Ale to nie wszystko, bo jest również malakser (chyba tak to się nazywa?) ze specjalnym ostrzem i zestawem trzech trących tarcz





Wyciskarka do cytrusów (nie wiem po co, tyle samo czasu zajmuje mi ręczne wyciśnięcie pomarańczy czy cytryny)


I szklany, ciężki blender.  




A całość razem wygląda tak:



Jestem pod wrażeniem. Poprzedni robot Kenwood, pomimo że dość sporo za niego dałam, wykonany był ze znacznie cienszego plastiku i blender był tez plastikowy. Tutaj wygląda to o wiele bardziej solidnie i jakoś tak lepiej wszystko klika ze sobą. Widać, technika posunęła się do przedu przez te dziesięć lat. A ja... chciałam mikser a mam all-in-one. Taka karma.
Żeby wypróbować, upiekłam małe ciasto ze śliwkami. Nie wiem jak smakuje, bo piekłam rano a teraz jestem w pracy, jak wrócę to spróbuję. Wyglądało mi w pewnym momencie na zakalec, ale zakalce chyba nie wyrastają? Już teraz jednak widzę, mikser średnio radzi sobie z połową porcji. No cóż, będziemy piekli ciasta normalnej wielkości :-)

Pozdrawiam.





poniedziałek, 18 września 2017

Kwiaty prawie jesienne

Weekend spędziliśmy w rodziców Chłopa w Yorkshire. Bardzo lubię tam jeździć, chociaż jest tam w domu przeraźliwie nudno, bo z matką się nie pogada, bo ma Alzheimera w coraz bardziej zaawansowanej postaci, a ojciec po prostu cieszy się naszą obecnością, bo to rozrywka dla niego i oderwanie od codzienności. Ale Yorkshire to przepiękna kraina, słynąca wrzosowisk (Yorkshire Moors), które o tej porze roku są jeszcze brunatne, ale za miesiąc-dwa będą całe pokryte fioletowym dywanem. Słynne Yorshire Dales natomiast to liczne wzgórza poprzecinane przepięknymi dolinami, a większość stanowi Park Narodowy. Zawsze wydaje mi się, że jest tam więcej pagórków niż w Szkocji, choć to nieprawda, ale takie ma się wrażenie jadąc samochodem, gdzie co chwili widzi się ostrzeżenie "Zwolnij, zmień bieg na niższy" i znak o nachyleniu 16% w górę lub w dół. Raj dla rowerzystów :-)
Jednak ostatni weekend nie był dla nas łaskawy, co chwilę padało i mżylo, tak apogoda w kratkę. Zamiast na plażę poszliśmy więc na zakupy, z których wróciliśmy z niczym, bo tak naprawdę nie chcieliśmy niczego kupić, ot tak tylko poszwędać się i pooglądać wystawy, żeby w domu cały czas nie siedzieć. W niedzielę po południu się jednak wypogodziło, ale już nie było czasu na spacerowanie, bo trzeba było wracać do domu. Zdążyłam jedka pochodzić sobie po pogrodzie, i pozaglądać we wszystkie zakamarki. Jeszcze jest kolorowo, jeszcze nie za bardzo jesiennie. Choć hortensje już zaczynają przejrzewać.


Róże jakieś słabe były w tym roku,



Szpaler hortensji 


A to nie wiem co, ale ma takie jagódki, które się robią później czarne.


A takie kwiatki mają.


Georginie (chyba bo na lelujach to się nie bardzo znam)


Ulubione miejsce przebywania muszek wszelakich.


Ornament ogrodowy. Musiałam mo oczko lewe przetrzeć, temu lwu, bo miał całe zasypane jakimś wapnem.


Ostrokrzew



I takie coś , co miałam w poprzednim domu jako drzewo, tutaj jest żywopłotem.


Jeszcze rośnie rabarbar. Yorkshire słynie z upraw rabarbaru. 


A tu właścicielka tego bloga zbierająca pałki rabarbarowe. No przecież jak coś rośnie to mu nie przepuszczę. 


W ogrodzie u Chłopa rodziców jest taki jeden zakątek, który ja nazywam dżunglą. Ukryty kawałek dzikości pomiędzy żywopłotem a płotem. Rosną tu wszystkie możliwe chwasty, łącznie. Jak zwykle, musiałam tam wleźć i co zobaczyłam? Prawie całkowicie opadnięte już drzewo śliwkowe z przepysznymi śliwkami. Wiele ich nie było, może z kilogram, tak samo jak jabłek na sąsiedniej jabłonce. Za to ziemia pod drzewami usłana była zgniłymi owocami. Ech... Zaniosłam dwie śliweczki pokazać ojcu, a on wybałuszył tylko oczy i spytał skąd to. Powiedziałam, że z drzewa w jego ogrodzie. Nie miał pojęcia, że ma tam jakies drzewa, ponieważ w dżunglę to on się nigdy nie zapuszcza, a ogrodnik robi mu tylko to co mu każą. Na zdjęciu poniżej widzicie, jakie śliwki na drzewie zostały, Tyle dobra zmarnowanego! Przywołałam natychmiast Chłopa z reklamówką i zerwaliśmy wszystkie ocalałe od spadnięcia jabłka i śliwki. Pyszne śliwki, w ubiegłym tygodniu kupiliśmy dokładnie takie same na targu i wszystkie pożarliśmy, bo takie dobre. Wyrwałam też cały rabarbar, bo inaczej to by się zmarnował. Z jabłek i śliwek będzie ciasto. Napiekę a potem zamrożę. W rabarbaru to jeszcze nie wiem. Może ciasto, może dżem. A może nalewka. La la la! Już się cieszę na to pieczenie. 


I jeszcze takie kwiatki, które nikt nie wie jak się nazywają. 



I najpiękniejsza w ogrodzie róża. 


A po drodze do domu kupiliśmy w przydrożnym straganie na farmie, takim, co to się samemu obsługuje i pieniążki wrzuca do skarbonki, wielką kapustę (będzie na gołąbki) i taki sam wielki kalafior (będzie zapiekany z serem). A potem będziemy to jedli przez dwa tygodnie i pierdzieli przez kolejne trzy.

Koniec.

piątek, 15 września 2017

Humor piątkowy

Dzisiaj bardzo eklektycznie. Zapraszam.



Kosmicznie
*****
Amerykanie wylądowali na Marsie. Nagle podbiegła do statku kosmicznego jakaś grupka zielonych ludzików i zaspawałą im wyjście. Amerykanie męczą się i męczą, po jakichś dwóch godzinach udaje im się w końcu otworzyć drzwi. Wychodzą, a tam zielone ludki tarzają się po ziemi ze śmiechu i mówią:
- Polacy otworzyli drzwi w piętkaście minut!
- Polacy?? To Polacy tu byli? - pytają Amerykańscy kosmonauci.
- No tak. I nawet dostaliśmy prezenty!
- Prezenty? Jakie?
- Jakiś wpie*dol, ale każdy dostał!


Dogmatycznie
*****
Budzi się facet na tylnym siedzeniu jadącego auta. Spogląda na siedzenie kierowcy, a tam wielki, napakowany typ z czerwoną skórą i rogami na głowie.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?! - pyta kierowcy.
- Umarłeś. Jestem diabłem i wiozę cię tam, gdzie twoje miejsce.
Facet wygląda za okno i blednie.
- Jak tu strasznie, brzydko... I tak szaro, depresyjnie.
- Zgadza się - mówi diabeł.
- Te sypiące się ruiny, jak po zagładzie.
- Tak...
- I ten czarny dym, smog... Jak tu śmierdzi, nie ma czym oddychać!
- To prawda.
- To piekło jest straszne! - woła przerażony pasażer.
- Jakie piekło? - Dziwi się diabeł - jeszcze ze Śląska nie wyjechaliśmy.


Medycznie
*****
W rejestracji do przychodni.
- Chciałbym się zapisac na rehabilitację.
- Ale wolne terminy są dopiero za dwa lata.
- Ale ja nie wiem, czy tak długo pożyję...
- To zapisze pana ołówkiem i najwyżej wygumuję.


Geograficznie
*****
Żona do męża:
- Wiesz co? Nasz Walduś dostał dzisiaj pałę z geografii, bo nie wiedział, gdzie leży Afryka.
- A to musi być gdzieś niedaleko, bo u nas w warsztatcie pracuje Murzyn i dojeżdża rowerem.


Romantycznie
*****
Żona ZOMO-wca zażyczyła sobie na rocznicę ślubu buty z krokodyla. Ten więc wybrał się do Egiptu. Po powrocie zwierza się kolegom:
- Poszedłem nad ten Nil, szukałem, szukałem, szukałem, wreszcie znalazłem krokodyla. Wyskoczyłem z krzaków, dopadłem gada, pała, gaz, pała, gaz, pała gaz...Wreszcie krokodyl padł, odwracam go do góry nogami i...
- No i co, i co??
- No nic. Bez butów był, sk**wysyn.


Pragmatycznie
*****
Trzy katolickie matki chwalą się swoimi synami.
- Mój jest biskupem i wszyscy do niego mówią "Eminencjo" - mówi pierwsza matka.
- O, a mój niedawno został kardynałem i teraz wszyscy się do niego zwracają "Ekscelencjo" - mówi druga.
Trzecia z matek zamyśla się na chwilę, po czym mówi:
- A mój syn ma 186 cm wzrostu i jest striptizerem. Jak wychodzi na scenę i zaczyna tańczyć, to wszystkie kobiety wołają "Mój Boże!"


Politycznie
*****
Baca zapisał się do PiS-u. W karczmie sąsiad pyta go:
- Ale Jondruś, co Ci się stało, dyć Ty zawsze byłeś za PO?
- Ano widzis Wicuś, Maryna mi się z kochankiem łajdacy, syn Jontek w kreminale za kradziejstwa siedzi, córka Hanusia sie psy Zakopiance prostytuuje, tom se pomyślał: "Zobacyta, ku*wy, kto komu wienksego wstydu narobi!"


Pornograficznie
*****
Badania dowodzą, że najczęściej praktykowaną pozycją seksualną u par małżeńskich jest pozycja "na pieska". Mąż siada na łóżku i prosu, a żona wywraca się na drugi bok i udaje martwą.


I na koniec o sztuce
*****
Podczas sprzątania na strychu facet znalazł bardzo stary obraz. Postanowił sprawdzić, czy jest coś warty i zaniósł go do wyceny. Specjalista ogląda, zastanawia się i pyta:
- Słyszał pan o Vincencie van Goghu?
- Oczywiście! Któż by nie słyszał? - odpowiada podjarany podekscytowany mężczyzna.
- No... To on by tym nawet dupy nie podtarł.


czwartek, 14 września 2017

To zawsze jest trudne

Barrie to szczurek Córki. Zabrała go od kolegi, który przechowywał go w fatalnych warunkach, o Barrie mieliście okazję przeczytać tutaj i tutaj.
Barrie to ten biało-szary, zdjęcia już[pokazuywałam, ale pokażę jeszcze raz.

Barrie w transporterku (oczywiście różowym, Barrie to dziewczynka)


Barrie ze swoją siostrzyczką Silly.


Barrie i Silly u córki na rękach.


Barrie wspinająca się na córkę.


Barrie u Bapci (czyli u mnie)


Barrie w hamaczku.


Barrie na hamaczku.


O ostanie zdjęcie Barrie. 


Barrie już nie ma. Zapłakana córka zadzwoniła z wiadomością dziś przed południem. W poniedziałek coś jej wyskoczyło na oczku, przez dwa dni urosło i szczurek bardzo źle się czuł, widać, że był chory. Córka poszła z nim do weterynarza, gdzie stwierdzili, że to rak. Niby można było próbować operacji, ale odradzono, bo przy takim małym zwierzątku szanse na przeżycie prawie zerowe, bardzo prawdopodobne, że nie wybudziłaby się się z narkozy, a poza tym rak bardzo zaawansowny, szkoda żeby się męczyła. Córka z bólem serca podjęła dezyzję i Barrie uśpiono. Miała niecałe dwa lata.

Bądź szczęśliwa maleńka, za Tęczowym Mostem...