Tydzień wcześniej obiecałam Chłopu ciasto ze śliwkami i jak tylko odpakowałam mikser, zadanie wykonałam. I muszę powiedzieć, że jak nie przepadam za ciastami owocowymi, to to ciasto dosłownie powalilo mnie swoją pysznością. Z tego przepisu.
Zrobiłam z połowy porcji, bo wydawało mi się, że miałam za mało śliwek. Widzę jednak, że z powodzeniem mogłam zrobić dużą blachę, a jakby śliwek zabrakło to dać jabłka, czy nawet mrożone jagody. Marcepanowe ciasto to jest dla mnie po prostu (po serniku) niebo w gębie.
A tak się obawiałam, że wyjdzie zakalec.
No cóż, z ciasta śliwkowego nie zostało nic, w niedzielę zostało upieczone wspomniane już ciasto jabłkowe, a wczoraj wieczorem dokonałam ogołocenia jabłonki. Bo jabłka zaczęły opadać, bo bałam się, że ślimaki zaczną je żreć, bo wydawało mi się, że już pora. Nie wiem, nigdy nie miałam jabłonki. Zrywałam je i zrywałam, wyszło pełne trzy plastikowe miski, takie wielkości zlewu kuchennego. Z tego jednego maleńkiego drzewka.
To naprawdę małe drzewko, może mojej wysokości a wielka nie jestem. Czubek najwyższej gałęzi ma może metr siedemdziesiąt pięć.
Spadnięte jabłka poszły do kosza z owocami w kuchni, zerwane włożyłam delikatnie do pudełka w garażu.
NIe wiem, czy zrobiłam dobrze, może powinnam je była zostawić na drzewie. Ale szkoda mi było, żeby opadły same, bo by się poobtłukały. Mój plan jest taki, że będą sobie w tym garażu aż się zje. Trochę pewnie też jeszcze dojrzeją, bo zaobserwowałam na tych przyniesionych do domu wcześniej, że z zielonych robią się żółte po tygodniu-dwóch i wtedy są smaczniejsze. Na drzewie by już pewnie nie zdążyły zżółknąć jak należy, słońca coraz mniej.
Nie wiem co to są za jabłka. W takim stanie jak na zdjęciu są kwaśnawe choć miękkie. Jak zżółkną, robią się słodsze. Skórka jest gładka i bardzo nawoskowana. A ja myślałam, że oni tak jabłka do sklepów woskują, żeby ładnie wyglądały :-) Jak to się człowiek całe życie uczy.
Komu jabłuszko?