czwartek, 7 września 2017

Gastronautka

Z Różą znamy się już jakiś czas, chociaż nigdy się osobiście nie spotkałyśmy. Róża spełniła ostatnio swoje największe marzenie - wydała książkę. Zaraz jak się o tym dowiedziałam, poprosiłam o egzemplarz z autografem, z zamian miałam napisać recenzję. Szczerą recenzję. Wstyd się przyznać, ile czasu mi to zajęło, ale w końcu do tego dojrzałam, więc dzisiaj będzie o "Gastronautce". Róża sobie siedzi właśnie w jakiejś kawiarence w Ustroniu Morskim, szykując się na spotkanie autorskie z czytelnikami, które odbędzie się dzisiaj (taddam!) w Ustrońskiej Bibliotece Publicznej o godzinie 17:00. Ja również zapraszam, kto w pobliżu ten niech się zbiera i leci. A ja tymczasem sobie tu poplotkuję.
Jak wiadomo z moich opowieści o filmach na przykład, recenzentka ze mnie żadna, bo czytam sercem, a nie głową. Znaczy czytam mózgiem, który zawiaduje moimi oczami, a te są w głowie, to chyba głową też czytam? Ale zamotałam... No to do dzieła!

To nie jest pierwsza książka moich blogowych przyjaciół, którą przeczytałam, ale pierwsza szczególnie cenna bo z dedykacją. Dostałam ją błyskawicznie, bo już następnego dnia po rozmowie z Różą i równie błyskawicznie ją przeczytałam. Bo ja książki czytam błyskawicznie, natura mnie obdarzyła, a dodatkowo już za dziecka się wyszkoliłam w szybkim czytaniu, bo szkoda mi czas marnować na czytanie, skoro zamiast jednej książki mogę przeczytać trzy, nieprawdaż.


Okładka, miękka, klasyczna, z bardzo ładnym, eleganckim zdjęciem. Książka nie za gruba, zaledwie 241 stron, normalnym łatwym do czytania, polskim drukiem. Podkreślam to "polskim", bo kto czytał książki np. brytyjskie to wie, że tutaj papieru się nie marnuje :-) Książka pachnie nowością, ale jest to inny zapach niż mój nos pamięta, pewnie użyli jakiejś innej farby do druku. 


W  środku okładki kilka słów o autorce, oraz jakże cenna dla mnie, osobista  dedykacja. 


Pracowałam kiedyś w redakcji przy składaniu tekstów, tak że jestem przeczulona na temat literówek i generalnie jak książka wygląda od strony technicznej. Czepiając się, zauważam że mój egzemplarz "zawiera" dwa błędy: jeden literowy i jeden przy przenoszeniu wyrazu. Mój werdykt - Brawo! Naprawdę dobrze poskładany druk, bez literówek, to wielka rzadkość. 
Zaczyna się tak:


Księgarnie interentowe reklamują ją w ten mniej więcej sposób:
Pewnego dnia mała dziewczynka wchodzi do kawiarni, a zajadając bitą śmietanę, marzy o tym, by jak najdłużej móc cieszyć się magiczną atmosferą miejsc takich jak to. Wtedy jeszcze nie wie, że za kilka lat będzie bywać w restauracji codziennie, i to od świtu do nocy. Los pozwala jej skonfrontować swoje dziecięce wizje z rzeczywistością, a swoimi wnioskami postanawia podzielić się z innymi. Narratorka z dużą dawką humoru i samokrytyki opisuje blaski i cienie pracy w gastronomii. Otwiera przed czytelnikiem drzwi przedziwnego świata, w którym nieustannie czekają na nią nowe wyzwania. Jak skończy się ta niesamowita przygoda? Czy kuchnia oglądana od kuchni rzeczywiście okaże się atrakcyjna?
I o tym właśnie jest ta książka. O tym, jak wygląda praca w restauracji "od kuchni". No ale przecież nie będę Wam tu streszczała opowieści :-)

Moje odczucia i na nich się skupię. Czyta się naprawdę bardzo łatwo i przyjemnie, co ułatwia pochłanianie. Nie ma jakichś zawiłości, niezgodności czasowo-przestrzennych czy sztywności ramowej. Jest kilka niezrozumiałych dla prostego czytelnika określeń branżowych, czy zangielszczonych nazw, ale nie stwarzają one żadnego problemu w zrozumieniu tekstu.  Czytałam z ciekawością, uwagą, i z sentymentem, bo większość z tego co opisuje Róża, przeżyłam w Wielkiej Brytanii osobiście, kiedy na początku mojej emigracji musiałam gdzieś pracować, żeby żyć, a najwięcej pracy jest przecież w gastronomii. Byłam kelnerką, byłam pomocnikiem kucharza, zmywakiem garów, panią od wydawania posiłków, byłam nawet zastępcą zastępcy managera, gdy ten miał wolny dzień. Znam więc życie w brytyjskiej gastronomii "od kuchni" i to w szerszym wydaniu. Niby nic ciekawego więc dla mnie, ale historie ludzkie zawsze dobrze się czyta i fajnie jest mieć możliwość utożsamienia się z autorem poprzez własne doświadczenia. Podobno w Polsce jest trochę inaczej, tego nie wiem, ale dowiedziałam się właśnie do Róży.
Czytając uważnie, zastanawiałam się, że skądś ja to wszystko już znam, że gdzieś to już widziałam, i nie chodzi mi tu o to, że sama pracowałam w gastronomii. Skąd więc takie wrażenie? Otóż śledzę bloga Róży od początku, to wiem. Książka zawiera bowiem niektóre blogowe opowieści, ale nie widzę w tym nic złego, a  raczej odwrotnie, bo większość blogów, które czytam (łącznie z moim, he he!), zasługuje na kompilację  w formie książki.
Nie ukrywam, że po przeczytaniu byłam zawiedziona, bo czegoś mi jednak brakowało. Opowiadanie Róży jest tak wiarygodne, że chce się jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej z życia samej autorki.
Różo, czekam na następną książkę!

10 komentarzy:

  1. Zachęcająca do przeczytania recenzja :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, czy moje marzenie też się spełni...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo Ci dziękuję za recenzję. Mam na oku i z pewnością przeczytam książkę Róży, może nawet i ja poproszę Ją o dedykację. :)
    Ale póki nie mam czasu na pisanie recenzji lepiej odczekam.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysle, ze takie opowiesci czyta sie szczegolnie, nie do konca obiektywnie, bo nie mozna byc zupelnie obiektywnym wobec kogos, kogo sie jakos tam zna :-)

      Usuń
  4. Wracam do czytania, więc może i mnię - chopa - zaciekawi. Ksiązka o gastronomicznym świecie a ja w sumie lubię dobrze zjeść. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepisów tam nie znajdziesz :-) Ale przynajmniej zobaczysz jak jest z drugiej strony.

      Usuń