czwartek, 25 października 2012

Niedobra

Po pracy zajechałam do sklepu kupić kilka podstawowych produktów, które się wlaśnie skończyły, a raczej zostały pożarte - chleb (bo nie miałam czasu piec), mleko, szynka, ser, takie minimum lodówkowe. Wysiadłam z samochodu pod domem, wychodzę, kot siedzi, ale zamiast normalnie przyjść i się przywitać jak zwykle, siedzi na ławeczce tyłem do mnie i udaje że mie nie widzi. Co jest? Wołam: Tigusiu, Tiguuuuuusiu, chodź do mamusi! A ten zdrajca jeden, jak siedział tak siedzi. No coż. Wyciągam reklamówki z bagażnika, wlekę się z nimi do domu, a tu jak mnie nagle coś nie pacnie w łydkę! Na szczęście bez pazurów, boby było i po rajstopach i po łydce. Bo przecież nie po kocie.
No wlazł za mną do domu, jak nie miał wleźć jak musiał zobaczyć co w torbach siedzi. Wsadził nos w każdą z nich, parchnął oburzony i znowu mnie po łydce. No i wtedy mnie oświecili. Mąż z synem oczywiście, że żarcie dla kota się skończyło i nie ma, więc dostał tylko maleńką puszeczkę, która leżała gdzieś na dnie zapomniana, z czasów kiedy próbowaliśmy wszystkie karmy i żadna mu nie smakowała, zwłaszcza w puszce. Co miał biedny Tiggy zrobić, zeżarł, i pierwszy raz wylizał miskę do czysta. I miał nadzieję że żarcie w torbach przyniosę a ja nie przyniosłam, niedobra. A przecież ma w miseczce obok suchą karmę cały czas, jak głodny to niech sobie doje. Ale gdzie tam, pan hrabia Tigiński zawsze dostaje mokrą karmę o tej porze to ma być mokra, suchej żreć nie będzie! I co ta niedobra miała zrobić, wzięła zajrzała do spiżarki, wyjęła puszkę tuńczyka w oleju, tę dla ludzi którą koty lubią najbardziej i dała biednemu maleństwu. Nie całą, połowa została dla synka. Taki chudy, niech też coś ma z życia.
A Tigusiowa szafka zapełniona została ponownie różnymi rodzajami karmy, puszki, tacki i saszetki - niech żre, niech ma, a więcej i tak nie dostanie bo kot ma mieć figurę kota a nie foki.

środa, 24 października 2012

Wymienić Tigusia

Pomyślałam dzisiaj, że przecież już jest jesień, zimno, wilgotno i czasami ponuro, a tu jeszcze trzeba będzie w niedzielę poprzestawiać zegarki. Nie wszystkie na szczęście, bo większość przestawia się sama. Pamiętacie te czasy kiedy rano babki do kościoła albo się spóźniały albo koczowały godzinę przed, bo zapomniały przestawić zegarek? Żeby mi się to nie zdarzało, zazwyczaj przestawiam go w sobotę wieczorem, chociaż nie powiem żeby ten fakt miał jakoś znacząco wpłynąć na bieg dnia. Do kościoła nie chodzę, a jakbym chodziła to na pewno nie skoro świt. Dzieci się już nie budzą wczesnym rankiem, pospać sobie można, a przynajmniej poleniuchować w łóżku do oporu. Na szczęście żadnych zawodów nie organizują tego dnia, więc nie trzeba się rano zrywać żeby zawieźć synka, poczta w niedzielę nie działa. Niestety, kot działa zawsze punktualnie, więc niedziela nie niedziela, święto nie święto, pobudka siódma rano na michę musi być. Na szczęście mamy dyżury, to znaczy ja z mężem mamy, bo dzieci to nawet lewarkiem by się nie dało podnieść. Dyżury zależą w głównej mierze od tego kto wstawał wcześnie w dniu wczorajszym, czyli w sobotę. Zazwyczaj jestem to ja, bo albo się umawiam na serwis samochodu, albo przyjeżdża jakaś dostawa, albo robię pranie, albo po prostu żal mi męża bo cały tydzień wstaje wcześniej ode mnie. Niedziele więc są dla mnie :-)
Popatrzyłam też na swego bloga innym okiem i olśniło mnie że ja przecież mam tu jesień przez cały rok, już chciałam zmienić tło na jakieś letnie i kolorowe, tak z przekory, ale mi się nic z Tigusiem kolorystycznie nie zgadza, nic tylko ta jesień. Nie chce mi się nic na razie mocniej przerabiać, trudno, będzie jak jest, przynajmniej teraz się zgadza, i do pory roku pasuje i do nastroju. Ale to jest myśl - zmieniać tło na blogu w zależności od nastroju, no od pory roku chociaż, wtedy mniej pracy. Musiałabym Tigusia wymienić. A co wy na to?

niedziela, 21 października 2012

Urlop

Nie było mnie cały tydzień, bo miałam urlop. Nic ciekawego, tylko po prostu kilka dni wolnego bo wciąż miałam bardzo dużo dni do wykorzystania w tym roku, a że dzieci w szkołach mają teraz ferie (tak, tu w Szkocji teraz mają przerwę jesienną, co nie znaczy wcale że uczą się krócej niż w Polsce, bo jest wręcz odwrotnie),  to i ja postanowiłam się trochę pobyczyć. Czym naraziłam się potomstwu znacznie, bo miały nadzieję na spokojne leżenie bykiem przez cały tydzień bez nadzoru, a tymczasem matka im odwaliła numer i  codziennie w domu była. Wyspałam się więc za wszystkie czasy, gotowałam obiadki, generalnie robiłam przysłowiowe NIC. Zwarta i gotowa do pracy wyruszam jutro z samego rana. A wiadomo że w pracy piszę, bo w domu nie mam czasu, można wywnioskować powyżej, więc do usłyszenia JUTRO moi drodzy. Już się nie mogę doczekać. Posta mojego nowego na blogu, nie pracy oczywiście :-)

piątek, 12 października 2012

Zapach jesieni

Już przedwczoraj miałam o tym napisać, ale się zamotałam z tym Spisem Powszechnym u Anki Wrocławianki, z powodu którego musiałam agitować żeby wszyscy głosowali na Tigusia Numer 15, bo ma wciąż tylko 3 głosy.

No dobrze, miało być jesiennie, więc będzie.
Tak zostaliśmy wychowani, i tak to wrosło w naszą  polską kulturę że zupełnie nie zwracamy na to uwagi. Tak było, jest i będzie, wszyscy to robią kiedy przychodzi czas i niemal wszyscy się na tym znają. Za znaczenia tego faktu zdajemy sobie dopiero sprawe będąc za granicą. Chodzi o ... grzybobranie.
Wiadomo wszem i wobec że wrzesień-październik to czas kiedy chodzi się na grzyby. Tak więc jak Polska długa i szeroka, wczesnym rankiem tabuny grzybiarzy wyruszają na łowy w poszukiwaniu co lepszych okazów. Najlepiej mają ci którzy mieszkają na wsiach, w pobliżu lasów, czy w górach. Każdy ma swoje ulubione tereny, kawałki lasu, niekiedy jedzie się do nich wiele kilometrów, niekiedy to cała wyprawa. Musi być koniecznie wcześnie rano, najlepiej kiedy jeszcze jest ciepło, a jeszcze lepiej po deszczu, ale niekoniecznie, bo rankiem i tak przecież rosa osiada, grzyby lubią wilgoć. My z mężem zapalonymi grzybiarzami nie jesteśmy, ale bardzo lubimy spacery po lesie, a jak las to i grzyby, więc zawsze się jakaś reklamówka zaczepi w kieszeni, bo w razie czego to grzybów w rękach taszczyć nie będziemy. Tak więc nasze rodzinne wyprawy "na grzyby" były raczej wycieczkami krajoznawczo-przyrodniczymi, czasmi się coś znalazło, czasami nie. Nigdy nie było tego tyle żeby trzeba było suszyć czy marynować, czy co się tam z nimi robi. Od tego to my mamy rodziców.
Bo i jedni i drudzy rodzice urządzają grzybobrania z prawdziwego zdarzenia, potem to suszą, przetwarzają, pakują do słoików, a dzieci, czyli i my, dostają gotowe w prezencie. Fajnie mamy, co nie?
Tutaj w Szkocji jest inaczej. Tutaj nikt grzybów nie zbiera, ale chyba wszyscy Polacy mieszkający za granicą mają takie same doświadczenia. Szwecja, Norwegia, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, gdziekolwiek by człowiek nie pojechał, tam grzybów po prostu się nie zbiera. Przynajmniej nie na masową skalę. Bo na przykład w nas, w Edynburgu, na uniwersytecie, są osoby które się grzybami zajmują zawodowo. Nie tylko starają się przywrócić naturalne środowisko leśne, ale też znają każdy grzyb od podszewki, wiedzą pod którym drzewem co można spotkać i dokładnie wiedzą jak przyrządzić który grzyb żeby nie zaszkodził. Jeden to nawet pracę doktorską zrobił z pewnego rodzaju grzybka halucynogennego prowadząc doświadczenia na swojej mamie. Ale o tym sza...
Mamy taki mały lasek parę kilometrów od domu, często chodzimy tam na spacery, a przy okazji i malin można się najeść i jeżyn, a i parę grzybków spotkać też. Najczęściej rosną tam kozaki, podgrzybki i maślaki, jest też zakątek pełen kań. Zawsze tak było, ale nie w tym roku. Byliśmy już kilka razy i ani widu ani słychu grzybów. Lato było dość suche, potem nagle zrobiło się zimno, i grzyby nie miały kiedy wyjść. A jak już deszcz popadał to już było za zimno i nici z tego. Teraz byłaby idealna pora na grzyby, bo i deszczyk popadał cały dzień, i ociepliło się sporo, jeszcze nie zawieszamy broni, jeszcze na pewno spróbujemy.
Największym pocieszeniem jest to że w Polsce grzyby obrodziły i na święta przyjedzie paczka z suszonymi grzybami. Więcej niż zazwyczaj. Lepsze niż zazwyczaj. Cudowne.

Oto poniżej zdjęcia z ostatniego grzybobrania w rejonie opolskim. To nie jest cała kolekcja, i nie jedyna. Podejrzewam że zostały zgromadzone najlepsze i najbardziej różnorodne grzyby jakie się udało znaleźć. Fotograf nie za bardzo sobie poradził z uporządkowaniem terenu, ale ja jestem pod wrażeniem. Bo tylku dobrych grzybów to moi rodzice nigdy w życiu w ciągu jednego poranka nie znaleźli.

Ogromny prawdziwek. Widziałam większe, ale i tak ten jest imponujący.

Na talerzu coś co mój tato nazywa "baranek" a jest to siedzuń sosnowy, czyli szmaciak gałęzisty
 
Prześliczne opieńki miodowe, prawdziwki, kozaki.

Małemu bardzo podobała się kupka opieniek.

Mama jak zwykle, z nieodłącznym nożem w ręku :-)

Czujecie ten zapach? Ja czuję....

czwartek, 11 października 2012

Dawaj Tiguś!


A co tam, Anka powiedziała że można to można. Zamieścić logo oczywiście. 

Tiguś ma 3 głosy, no co wy, tak mało??? Popatrzcie tylko w te oczęta, na jak pytam się, jak tu na takiego nie zagłosować? (Oczęta w poprzednim poście albo w konkursie Anki)
Dawaj Tiguś, dawaj, jeszcze co najmniej jeden głos!



środa, 10 października 2012

Głosujcie na Tigusia!

Wszyscy agitują to ja też. U Anki Wrocławianki jest Spis Powszechny Zwierzaków i moj Tiguś też tam jest.
Wiem wiem, wszyscy zasłużyli po równo, ale ja mam go jednego jedynego, mojego synusia kochanego, co i przytulić się przyjdzie i w łydkę capnie jak mu odbije. Takie toto humorzaste jest.
Nigdy Tigusia nie wysyłałam na żadne konkursy, teraz jest pierwszy raz, dlatego apeluję głośno i dobitnie:

GŁOSUJCIE WSZYSCY NA TIGUSIA
 z numerem 15
Ja już zagłosowałam :-)

Zdjęcie dla przypomnienia:
 I jeszcze takie:

I takie:

I takie:


Mam jeszcze cztery tysiące innych, ale nie będę zamieszczać ich wszystkich naraz :-)

Pamiętajcie: Tiguś, numer 15!!!

piątek, 5 października 2012

Pies czyli kot

Zwierzak jest najważniejszy w domu. Nie mam psa, ale rodzice mieli moją kochaną Sabusię, która odeszła z zeszłym roku, tesciowie mieli Sunię (tak, tak - nomen-omen), która odeszła w te wakacje, na oczach mojej córki. Wszyscy po nich płakali. Psy są wierne, kochane, wyskakują ze skóry na nasz widok, robią co im się każe i cieszą się z tego. Nie myślą ciągle o żarciu, chociaż niektóre za ciasteczko dadzą się pokroić. Tak, pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. To czym jest kot?
Mówi się że koty są głupie. Może i niektóre są, ale zdecydowana większość to inteligentne, sprytne bestie. Mówi się że ktoś żyje ze sobą jak kot i pies. Ale w wielu domach kot i pies żyją razem, w całkowitej zgodzie, dbają jeden o drugiego, no może ten drugi bardziej o pierwszego niż odwrotnie. Kochają się.
Czym różni się pies od kota, każdy widzi. Ale w czym są podobne, to nikogo nie obchodzi, bo pies to pies a kot to kot. A my mamy w domu psa czyli kota.
Zdarzyło się bowiem zabawnie, że ktoś z domowników odruchowo palnął: Uważaj na psa bo ci się pod nogami plącze. Prawdopodobnie nawyk z dzieciństwa, bo w naszych rodzinnych domach zawsze były psy, nigdy koty. Sunia była jamniczkiem miniaturowym, więc zawsze się komuś pod nogami plątała. Saba była wielkim wilczurem, co nie przeszkadzało jej w plątaniu się także. A co robi kot? Jeszcze bardziej się plącze, w dodatku prawie tego plątania nie czuć, więc trzeba być ostrożnym.
Pies zawsze wita swego pana w progu, skacze na jego widok i łasi się. Kot nie ma pana i w domu siedzieć nie musi, ale zawsze, powtarzam zawsze zjawia się znikąd gdy tylko wysiądzie się z samochodu na podjeździe. Przybiega i pierwszą rzeczą którą robi jest kładzenie się na plecach w oczekiwaniu na głaski, potem wstaje i biegnie sprawdzić czy są jakieś torby z zakupami w bagażniku. Jak są to sprawdza dokładnie żeby wszystkie, co do jednej, zostały zabrane. Jak nie ma, to i tak musi sobie w bagażniku posiedzieć. Ale tylko chwilę, bo musi przecież przybiec na próg zanim otworzy się drzwi, bo kto musi pierwszy wejść do domu? Przecież nie człowiek.
Pies lubi się bawić w aportowanie. Rzuca mu się piłeczkę a on przynosi ją i tak bez końca. Z kotem to nie tak łatwo. Piłeczka musi być odpowiednia, a najlepszy jest kawałek papierka ściśniętego w kulkę. Rulonik jest nawet jeszcze lepszy. Najlepiej jest rzucić to kotu w górę schodów, wtedy on sobie może spokojnie zapolować na ten papierek, pozrzucać ze schodów, poganiać za nim, poskakać. A jak już papierek się nie rusza, to kot też się nie rusza, tylko podchodzi do człowieka i patrzy to na niego to na papierek. Chcąc nie chcąc, człowiek musi ten papierek zaaportować i rzucić kotu na schody. Albo do salonu, tam jest fajna podłoga więc papierek dobrze ucieka. I tak dwieście razy.
Pies bardzo lubi wylegiwać się w łóżku swego pana. Kot lubi to nawet bardziej, z tym że psu nie wolno wchodzić na poduszkę. Kotu też nie wolno, ale czy kot będzie się tym przejmował? Przecież czego nie wolno psu, na pewno ujdzie kotu. Ba, psu??? Dzieci nie mogą chodzic po meblach, kotu wolno. Dzieciom nie ujdzie na sucho bałaganienie w salonie, od tego mają przecież swoje pokoje. Kocie śmieci walają się za to po całym domu, i nikomu nie wolno ich posprzątać, więc omija się je odkurzaczerm. Co z tego że co jakiś czas gromadzi się kocie skarby w jedno miejsce, choćby po to żeby tę popaćkaną kocimi łapami podłogę w końcu umyć. I tak znajdą się zaraz wszędzie.
Kot uwielbia mruczeć, a zwłaszcza nad ranem, kiedy to nie mogąc się doczekać pory karmienia przychodzi, niby sprawdzić czy żyjemy, a tak naprawdę zrobić pobudkę po to żeby mu naładować do michy. Tuli się i łasi, zaspany właściciel głaszcze kotka, bo przecież tak pięknie mruczy, na pewno chce pieszczot. Niech no tylko budzik zadzwoni! Nie ma wylegiwania się, nie ma przeciągania, trzeba natychmiast zwlec się z łóżka i biec do kuchni z kotem między kapciami, złapać kocią miskę, umyć ją i napakować co tam kot lubi najbardziej. Bo byle czego przecież nie ruszy. I z prędkością co najmniej dźwięku trzeba tę miskę położyć w miejscu kociej stołówki, cały czas z kotem między kapciami i miauczeniem w uszach. A potem słychać tylko ciamkanie małej mordki, a jakby mieć siłę się przyjrzeć, toby się ujrzało skulone futro z przymkniętymi oczami, wybierające z miski w transie najlepsze kawałki jedzenia. Czasami jak się spogląda za długo, futro się orientuje jakimś ósmym zmysłem, otwiera oczy i paczy na ciebie z wyrzutem - wynoś się, ja tu konsumuję! Po czym wraca do mlaskania, z którym mógłby startować w konkursie na najgłośniej jedzącego kota na świecie.
Kot jest indywidualistą i nie słucha nikogo. Niekiedy na przykład siedzi na parapecie a ty potrzebujesz zamknąć pokój i potrzebujesz żeby tego kota w pokoju nie było. Wystarczy zawołać: Tiggy, chodź, chodź, idziemy! Albo Tiggy, chodź, ciasteczko! No nie, nie za pierwszym razem, trzeba to powtarzać jak mantrę jakieś dziesięć razy, ale w końcu zeskoczy z parapetu i biegnie przy tobie po to ciasteczko. Jak pies.
Oczywiście pisałam tu o własnym kocie, ale wiele z was ma na pewno podobne doświadczenia. Kot jest najważniejszy w naszym domu. Kot czyli pies, czy pies czyli kot. Jak kto woli.