sobota, 30 stycznia 2016

Cel uświęca środki

Post ten zrodził się w głowie autorki po przeczytaniu, najpierw na fejzbuku a potem normalnie, jak człowiek, na zwykłym blogu, wpisu Nietypowej Matki Polki. Na wspomnianym już fejzbuku komentarza nie zostawałam ale sobie poczytałam bo rozpętała się tam niezwykle zaciekła fajna dyskusja, zaczęłam za to wpisywac komentarz na blogu Nietypowej ale mi jakoś tak za dużo się napisało więc uznałam że lepiej będzie jak to wszystko napiszę u siebie.

Dlaczego ludzkie potomstwo nie chce opuszczać stada, czyli rodzicielskiego domu... Dlaczego woli mieszkać długie lata z mamusią i tatusiem... Hmmm... Tą kwestią nie będę się zajmować, bo ile osobników tyle przypadków, a każdy lepszy od drugiego. Ja chcę tu podzielić się moimi pomysłami na to aby dziecię samo zechciało opuścić cyca mamusi dom rodzinny z własnej i nieprzymuszonej woli. Sytuacja ekonomiczna kraju nie ma tu żadnego znaczenia i tłumaczenia typu "bo tak jest taniej" odnoszą się do każdej szerokjości geograficznej i każdego ustroju społeczno-ekonomicznego. Po prostu, jak się chce to się da i kropka.

Oczywiście najlepszym sposobem na pozbycie się potomka z domu jest wysłanie go na studia, najlepiej do odległego miasta. A jeszcze lepiej jak będzie to "ze wsi do miasta". Gwarantowane że już nie wróci. Sprawdzone, udowodnione.
No ale przecież nie każdy rokuje, nie każdy chce się uczyć, nie każdy jest w stanie podołać intelektualnie. Wtedy trzeba mu ten dom... obrzydzić. Jeżeli jesteśmy przewidujący i widzimy że z tego pieca chleba nie będzie, można na przykład odpowiednio wcześniej wynieść się z miasta na opłotki, żeby dziecię miało daleko do szkoły (bo szkoły absolutnie nie wolno mu zmieniać!) i do przyjaciół i w ogóle do wszystkiego. Żeby musiało daleko dojeżdząć ale nie aż tak długo żeby chodziło nieprzytomne. Należy je oczywiście zachęcać i podpowiadać najlepsze formy rozrywki, które absolutnie ale to absolutnie można dostać tylko w mieście. Kino, kasyna, koncerty i tym podobne dyskoteki. Oczywiście sponsorować w miarę możliwości i podwozić gdzie się da ale tylko do osiągnięcia przez potomka pełnoletności. Ewentualnie kontynuowania nauki w szkole. Gdyby przypadkiem dziecię znalazło sobie jakąkolwiek pracę, sponsoringu należy koniecznie i zdecydowanie zaprzestać, jak również zacząć oddawać się osobistym rozrywkom typu imprezy i przyjęcia alkoholowe, żeby mieć wymówkę że darmowy transport się skończył.
Absolutnie też należy zakazać latorośli zapraszania kolegów do domu, a jeśli jest to nieuniknione, należy zawstydzać ich wszystkich na każdym kroku przy każdej okazji, przy pomocy wszystkich możliwych środków.
W celu obrzydzenia potomkowi rodzinnego domostwa należy przypominac mu na każdym kroku że to jest nasz dom a nie jego, że ma się dostosować do naszych zasad a najlepiej by było jakby w ogóle nie opuszczał swojego pokoju, a kiedy już musi to żeby nauczył się lewitacji i przezroczystości, aby nie zakłócać nam boskiego spokoju stąpaniem po podłodze na przykład.
Ogrzewanie w zimie należy ustawić na niezbędne minimum i włączać tylko wtedy kiedy potomka nie ma w domu, a światło ostentacyjnie wyłączać za każdym razem kiedy zdarzy mu się zapomnieć. Nie wolno prać rzeczy potomka, a jak już zdarzy się nam pościągać wiszące czwarty dzień na suszarce jego rzeczy, bo przecież chcemy wysuszyć też nasze, pod żadnym pozorem nie wolno ich składać czy już broń bobrze prasować! Należy zebrać je w kupę i cisnąć pod drzwiami pokoju potomka. Nie wolno wchodzić do jego pokoju żeby nie narazić się na zatrucie bronią chemiczną lub biologiczną.
Należy też wstrzymać się od kupowania jakichkolwiek produktów żywnościowych, a  już nie daj buk do umieszczania ich w ogólnodostępnej lodówce. Posiłki należy jadać na mieście, względnie kupować tylko tyle ile się samemu zje tego dnia i nie zostawiać żadnych resztek. Jednocześnie wykradając po kryjomu z wyżej wymienionej lodówki jedzenie które ewentualnie włoży do niej potomek, nie przyznając się oczywiście potem do winy. Jeżeli w kuchni brakuje sztućców czy talerzy, należy wyciągnąć dla siebie które trzymamy na wybitne okazje i święta, po czym umyć ręcznie i schować żeby nie były przypadkiem użyte przez potomka. Zmywarkę należy włączyć tylko po uprzednim zapełnieniu przez potomka naczyniami zgromadzonymi w jego pokoju przez cały tydzień. Nie obawiajcie się, kiedy nie będzie miał czym i z czego jeść i pić ani w czym ugotować, sam zajmie się zapełnieniem zmywarki i jak najszybszym jej rozładowaniem.
W łazience nie wolno zostawiać czystych ręczników, a jedynym produktem higienicznym ogólnie dostępnym ma być mydło do rąk i najtańszy płyn pod prysznic, jak również najtańsza pasta do zębów i najtańszy papier toaletowy. Produkty których my używamy osobiście należy trzymać zamknięte na klucz w naszym pokoju i zabierać ze sobą podczas codziennych ablucji. Niestety nie działa z papierem toaletowym więc jakiś czas musimy się przemęczyć ze ściernym.

Gwarantuję że za jakiś czas potomek zacznie się rozglądać za samodzielnym mieszkaniem, najlepiej jak najdalej od mamusi. Cel uświęca środki, pamiętaj!





piątek, 29 stycznia 2016

Humor na piątek

Huragan Gertruda obudził mnie rano tuż przed siódmą. Początkowo nie wiedziałam co się dzieje, coś stukało, strzelało, huczało. "Toto, mam wrażenie że nie jesteśmy już w Kansas" - pomyślałam gdy ściany zaczęły żyć własnym życiem...
Na szczęście żadnych większych strat w obejściu nie zauważyłam. Koty tylko poobrażane na cały świat na parapetach siedzą, przynajmniej tak je zostawiłam jak wychodziłam do pracy.

Tak więc dzisiaj mili państwo - o pogodzie. A i tak kończy się na jednym :-) Zapraszam.


*****
Francuz dzwoni do swojego przyjaciela w Moskwie:
- Cześć Iwan, słyszałem, że u was strasznie zimno, - 50 stopni!
- Nie... Tak zimno nie jest... najwyżej - 20...
- Niemożliwe Iwan, w CNN pokazywali, że jest u was - 50 stopni poniżej zera!
- Pierre, mówię ci, jest najwyżej - 20, a nie - 50!
- Przecież sam widziałem w CNN Iwan, reporter stał na Placu Czerwonym i pokazywał termometr, sam widziałem, - 50 stopni!
- Aaaaaa, no chyba, że na zewnątrz..


*****
Jasiu biegnie do mamy i jej mówi:
-Mamo, mamo, termometr spadł.
A mama się go pyta:
- O ile?
Wtedy Jaś odpowiada:
- O 5 pięter.


*****
Turysta spotyka bacę, który się opala przed chałupą, pyta go:
- Jak wam się powodzi, baco?
- A nie narzekam, miałem wykarczować drzewa, ale przyszedł halny i je powalił, miałem je spalić, ale uderzył piorun i je spalił. Teraz czekam, aż mi trzęsienie ziemi wyrzuci ziemniaki na powierzchnię.


*****
Turysta w wakacje zachodzi w deszczu do bacówki, baca gościnnie częstuje go gorącą potrawką, turysta zajadając spostrzega że do talerza leci mu z góry woda...
- Baco dach ci przecieka.
- Wiem...
- To dlaczego nie naprawisz??
- Ni mogę, przecież dysc pada.
- To dlaczego nie naprawisz kiedy nie pada??
- A bo wtedy nie cieknie...


*****
Pewien facet wybierał się na ryby. Wstał bardzo, bardzo wcześnie. Spakował sobie kanapki, wędki i przynęty. Cały ten szajs zapakował do samochodu i wyjeżdża z garażu. Nagle zerwał się ostry i zimny wiatr, zaczął padać deszcz ze śniegiem, ogólnie pogoda pod psem. Facet zawrócił z powrotem do garażu i przesłuchał prognozę pogody - "w regionie pogoda fatalna, zimno, wietrznie, opady deszczu ze śniegiem". W tej sytuacji facet spasował. Wypakował się, rozebrał się i wskoczył do łóżka. Przytulił się do żony i szepcze jej do ucha:
- Straszna pogoda ...
Rozespana kobitka przysuwa się do niego i mruczy:
- A mój mąż idiota jak zwykle na rybach.


*****
Noc poślubna. Pan młody chodzi po sypialni, co chwila odsłania zasłony i spogląda przez okno. Panna młoda czeka w łóżku w bardzo zachęcającej pozie. W końcu pyta zniecierpliwiona:
- Czego ty tam szukasz? No chodź tu do mnie!
- Mówią ... - odpowiada zdegustowany, świeżo upieczony mąż - Że noc poślubna taka piękna, a tu leje i leje.


*****
- Fatalna dziś pogoda - zagaja żona. - Pamiętasz, taka sama wichura była, jak mi się oświadczyłeś!
- Tak, to prawda. Świetnie pamiętam - odpowiada mąż. - To był straszny dzień. Oj straszny...


Pogodnej niedzieli wszystkim życzę. 


Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy- potwornie dobre dowcipy!

czwartek, 28 stycznia 2016

Zjawa

Jakoś głupio mi się patrzy na polski tytuł, chociaż w sumie to to samo znaczy. W ramach środowych wieczorków kulturalnych byłam wczoraj w kinie na filmie "The Revenant". Po polsku "Zjawa". No i dobrze. Od czego tu zaczniemy... Przecież nie od fabuły bo ja filmów nie opowiadam. No to od obrazka.


Jak obrazek powyżej wskazuje, film jest raczej ciemny i proszę się nie dziwić bo sprawa dzieje się w zimie a reżyser używał tylko naturalnego światła. Ciemny jest również w innym znaczeniu, nie jest to lekki, łatwy i przyjemny obraz. Idąc do kina, nie wiedziałam o tym filmie nic, poza tym że gra tam Leo DiCaprio i Tom Hardy. Po pierwszej scenie trudno było mi umiejscowić film w czasie, wydawało mi się przez moment że widzę świat w jakiejś tam katastroficznej przyszłości, coś w rodzaju pomiędzy Mad Max a Waterworld (Wodny Świat - jeśli ktoś pamięta). Dość szybko jednak udało mi się przekonać że to co widzę to jest po prostu Dziki Zachód. Dziki w całym tego słowa znaczeniu. Brudny, okrutny, bezlitosny, brutalny, krwawy. 
Znakomita gra aktorska, poza dwoma których już wymieniłam świetna rola Domhnalla Gleesona i młodego Willa Poultera. Dużo charakteryzacji i mało tak zwanych efektów specjalnych, prawdziwy popis operatora który stworzył ujęcia precyzyjnie skonstruowane, kunsztowne, a jednocześnie niesłychanie prawdziwe. Niezbyt mi było dane obserwować reakcję innych widzów, bo ja osobiście przeżywałam bardzo każdą niemal scenę, zaciskałam palce, zagryzałam wargi, podskakiwałam na siedzeniu, odwracałam głowę, słowem wczuwałam się w film całą sobą. Obraz naprawdę bardzo realistyczny i patrząc w ekran miałam wrażenie jakbym był w środku tego wszystkiego. Podejrzewam że większość osób obecnych na sali czuła to samo, cisza była niesłychana i wyczuwało się w powietrzu niezwykłe skupienie. 
W filmie nie ma za dużo gadania, nie ma też za wiele potocznie rozumianej "akcji" ale dzieje się bardzo wiele i cały czas, tak że nie ma czasu na ziewanie i na końcu ze zdumieniem odkrywa się że minęło ponad dwie i pół godziny... 
Jeszcze kiedy wczoraj rozmawialiśmy o filmie, nie za bardzo wiedziałam jak go przyjąć. Byłam oczywiście zadowolona że go obejrzałam, bo chciałam zobaczyć film za który Leonardo DiCaprio w końcu (!) dostanie wymarzonego Oscara. No bo nie wyobrażam sobie żeby nie. Ale chciałam się przespać zanim nabiorę pewności co do swojej oceny, bo niektóre filmy działają mi na psychikę dopiero w nocy. Podziałał. 

Jeszcze wczoraj chciałam ostrzegać co wrażliwsze osoby żeby nie szły na "Zjawę" do kina, ale dzisiaj zmieniłam zdanie - niech sobie wezmą coś na uspokojenie i niech idą, niech obejrzą. 
Film dość ciężki, ale bardzo przejrzysty w odbiorze, opowieść o miłości i zemście, zwykła historia o ludzkich emocjach pokazana w niezwykły sposób. 

W Polsce premiera już jutro - bardzo polecam.


środa, 27 stycznia 2016

Cenzura do jasnej cholery

Polskiej telewizji nie oglądam, nie słucham polskiego radia. Czytam niektóre wiadomości z Polski w internecie, co ciekawsze kffiatki podsyłaja mi znajomi na Facebooku. Czasami się wkurzam, czasami oburzam, czasami pośmieję. Oczywiście czytałam o zmianach w TVP ale szczerze mówiąc ani mnie to ziębi ani grzeje, bo jak wiadomo, nie oglądam. Wiem tylko że wielu znanych dziennikarzy straciło pracę i niektóre popularne programy zostały zdjęte z anteny.  Słyszy się niepokojące, nawet u nas, głosy że rząd przyporządkowuje sobie media publiczne.
No i co ja czytam. Że Minister Skarbu obejmuje telewizję i radio (!). Nie ma konkursów, nie ma kadencji, prezesów można odwołać zawsze i w każdej chwili (to akurat popieram). Ale to że partia rządzi niby publicznymi mediami to jest po prostu skandal. To co teraz ci biedni ludzie będą oglądać?
Program publicystyczny pt. "Dobra zmiana"? 


Serial popularno-naukowy "Jak to się działo"?


"Z kamerą wśród zwierząt"?


Jak już napisałam, nie oglądam tego cyrku przeplatanego reklamami z cyklu "weź pigułkę", ale co mnie ostatnio szczególnie, tak naprawdę zdrowo wkurza, jest to że cenzura przeniosła się już do internetu. Otóż moi drodzy, zwykle w chwilach wolnych wchodzę sobie na onet.pl zobaczyć co tam ciekawego się dzieje i o czym się dzisiaj plotkuje. Więc tak, na górze są najważniejsze wiadomości, potem sport, rózne polecane przez redakcję tego szlachetnego portalu artykuły, plotki z Wielkiej Brytanii (ja mam, podejrzewam że Ci którzy mieszkają w Niemczech mają plotki z Niemiec ale mogę się mylić), ciekawostki z filmu, książki i telewizji, plotki z życia gwiazd i takie różne. Ma samym dole, pod tak zwaną "Wypożyczalnią filmów" mamy "Blogi". I o tych blogach ja właśnie dziś chciałam.
Bo z częstotliwością co kilka dni, od kilku lat wchodziłam na te zakładkę żeby sobie poczytać cudze blogi, interesował mnie temat, wiele blogów odkryłam właśnie dzięki temu. Blogi społeczne, rodzicielskie, śmieszne, łatwe i trudne do czytania, to co Onet poleca w danym tygodniu. Mój blog tez się tam znalazł kilka razy. Po prostu fajny dodatek który zawsze lubiłam i który zajmował mi czas gdy chciałam sobie coś poczytać.
No a teraz... od nowego roku chyba, w każdym razie na pewno od wprowadzenia tej poronionej ustawy medialnej, co Onet poleca? Chcecie to sobie wejdźcie, ale ułatwię Wam, bo mnie szlag trafia że nie mogę sobie normalnych rzeczy poczytać. Dzisiejsze tytuły Wam zamieszczę. To się domyślcie.

Jest jedno z najpopularniejszych dań tajskich w Polsce
Lepsze od nuggetsów z frytkam i naleśników
Zioła, których przez kilka miesięcy powinno się unikać
Czy jesteś pewien, że wiesz wszystko o kalafiorze?
Proste w przygotowaniu. W sam raz na zimowe wieczory
Drożdżowy kwiat ze szpinakiem i tuńczykiem
Porady żywieniowe nie tylko dla osób starszych
Humus z pieczoną marchewką
Tradycyjny keks z bakaliami
Staje się coraz bardziej popularny. Teraz podany z burakiem
Zamiast kanapek pyszna i pożywna sałatka
Jest blisko Polski a wciąż jest dla nas wielką tajemnicą (jak tanio podróżować po Finlandii)
Przepis na szybki i smaczny obiad
Ponoć nie ma nic bardziej fascynującego. Jak się postarasz, kosztuje niewiele (też o tanich podróżach)
Nie pomyślałbyś, że można to zjeść na śniadanie
Banoffee, czyli bananowe milion kalorii
Energetyzująca sałatka na zimę
Ciastka francuskie z ananasem
Design i stylizacje minionej epoki (o duperelach z peerelu)

Czyli to czego się obawiałam. Oto czego się od nowoczesnego społeczeństwa oczekuje. Baby do garów, w chwili wolnej niech podróżują palcem po mapie, rzewnie śpiewając "Komuno wróóóóć!"
Jaki kraj takie media, kurna mać...


wtorek, 26 stycznia 2016

Melduję posłusznie

Melduję posłusznie że chora jestem. Znowu. Nie aż tak obłożnie jak ostatnim razem, ale szlag mnie trafia bo ile można??? No i czas oczywiście, jak najmniej odpowiedni. W niedzielę chora musiałam grać turniej badmintona, wczoraj też wieczorem miałam mecz, chociaż rano byłam w takim stanie że do pracy nie poszłam. Żeby nie było żem leń, przez telefon pracowałam.
Dzisiaj obudziłam się i stwierdziłam że kurna, nie idę! Ale po paru minutach leżenia doszłam do wniosku że muszę coś zjeść bom głodna przeraźliwie (miało to związek z wczorajszym chorowaniem szczegółów czego Wam oszczędzę) a i kotom trza dać, ledwo po schodach zlazłam. Okazało się że nie jest tak źle jak w łóżku myślałam, chodzić z trudnością ale chodzę, bolą mnie co prawda wszystkie mięśnie ale to się da okiełznać, z nosa się nie sączy, rura tylko trochę przytkana, z tym się da żyć. Jakoś przebiłam się przez huragan, zawieruchę i niekończące się korki do pracy.
Napycham się mieszanką paracetamolu i ibuprofenu, co pomaga na mięśniobóle, piję herbatki z tymiankiem, miodem i cytryną, co pomaga na odetkanie dróg oddechowych, a w ogóle to mam ochotę się zabić bo mam już tego wszystkiego dość. Niech by mnie nagła porządna grypa złapała, taka z gorączką, a tu nie, takie goowno tylko, a człowiek i tak ledwo się już rusza. Ech...

piątek, 22 stycznia 2016

Humor piątkowy

Dzisiaj z powodu bez powodu, o sprawach małżeńskich.
Zapraszam :-)


***
Żona do męża:
- Kochanie, chciałabym na plażę założyć coś takiego żeby nikt nie mógł ode mnie wzroku oderwać.
- Łyżwy załóż.


***
Młoda para pieści się pod prysznicem i nagle rozlega się dzwonek do drzwi.
- Ewa, idź otwórz.
- Nie Adam, ty otwórz.
- Ewa, no proooszę...
W końcu Ewa zawinęła się w ręcznik i poszła, otwiera o tu za drzwiami sąsiad. Patrzy na nią i mówi:
- Jak zrzuci pani ten ręcznik to dam pani tysiąc złotych.
Tysiąc złotych piechotą nie chodzi, Ewa zrzuciła ręcznik i dostała tysiąc złotych. Wraca do męża.
- Kto to był? - pyta mąż.
- Sąsiad.
- A oddał moje tysiąc złotych?


***
Po 44 latach małżeństwa mąż przygląda się żonie i mówi:
- Kochanie, 44 lata temu mieliśmy tanie mieszkanie, tani samochód, spaliśmy na sofie i oglądaliśmy TV w czarno-białym 10-calowym telewizorze, ale za to co noc spałem z cudowną 23-letnią dziewczyną. Teraz mam dom za 500 tysięcy dolarów, samochód za 45 tysięcy dolarów, duże łóżko i telewizor 60-calowy, ale sypiam z 67-letnią kobietą. Wydaje mi się więc, że nie wywiązujesz się z naszej umowy.
Na to żona spokojnie odpowiada:
- Kochanie, znajdź sobie cudowną 23-letnią dziewczynę, a ja sprawię że znowu będziesz mieszkał w tanim mieszkaniu, jeździł tanim samochodem, spał na sofie i oglądał TV w 10-calowym telewizorze...


***
Żona w kuchni przygotowuje jajka na miękko. Wchodzi mąż, żona odwraca się i mówi:
- Musisz się ze mną kochać... Natychmiast!
Mężowi zaświeciły się oczy, nie zwlekając, aby się nie rozmyśliła, dał jej wszystko co chciała, właśnie na stole kuchennym. Kiedy skończył żona odwraca się i szybko wraca do swoich zajęć. Mąż zdziwiony pyta o co chodzi.
- A nic, minutnik się popsuł...


***
Żona do męża w czasie kłótni:
- Dość tego, co ty sobie myślisz, ja też chcę jakieś kieszonkowe. W związku z tym od dzisiaj za seks w łóżku płacisz mi 100 złotych, a na dywanie 30.
Mąż na to:
- A żeby cię babo jasny piorun strzelił - i wyszedł z domu.
W celibacie wytrzymał tydzień, po czym przyszedł do żony, położył stówę na stole i patrzy na nią. Żona bez słowa zaczyna się rozbierać i zmierza w kierunku łóżka. Na to mąż:
- Nie nie nie kochana, nie myśl sobie, trzy razy na dywanie i dycha z powrotem!


***
- Mamo, nie wyobrażasz sobie co się stało! Strasznie się pokłóciliśmy!!! Coś strasznego...
- Spokojnie, córeczko, nie denerwuj się. W każdym małżeństwie zdarzają się czasem konflikty...
- Tak, wiem. Ale co zrobić z trupem...


Radosnego weekendu!

czwartek, 21 stycznia 2016

Kocham Crystabel

Crystabel to dziewczyna pracująca w kafejce w moim budynku. Tak mi się teraz wydaje że to ona w głównej mierze przyczyniła się do tego że znowu zaczęłam pić kawę rano. Po prostu z parkingu na którym obecnie zostawiam samochód na trzecie piętro mojego budynku muszę przejść bezpośrednio przez kafejkę. Boszsze, ja majątek wydaję na tę kawę!  Już tyle razy sobie obiecywałam że koniec z kawą, koniec i kropka. Nie kupuję kawy tylko wtedy kiedy nie ma Crystabel, czyli w piątki.
Crystabel jest byłą studentką sztuki Uniwersytetu naszego, skończyła studia dwa lata temu i od tej pory pracuje w różnych uniwersyteckich kafejkach. Pracuje od poniedziałku do czwartku, w piątki zajmuje się sprawami związanymi z wynajmem mieszkania jej rodziców. Dojeżdża do pracy zawsze rowerem, czy słońce, czy deszcz, czy śnieg, a ma do tej pracy parę ładnych kilometrów. Mieszka z chłopakiem gdzieś na obrzeżach miasta bo lubi przestrzeń. Raz w tygodniu gra w hokeja.
Jest wysoką szczupłą dziewczyną, ze śmiesznymi cienkimi włosami najczęściej zrobionymi w warkoczyki, z zadartym nosem wygląda trochę jak Pippi Langstrump. Zawsze uśmiechnięta, z maleńkimi dołkami na policzkach. Ma niesłychanie delikatny, łagodny głos, słuchanie jej to jak koncert symfoniczny dla moich uszu.  Jest bardzo uprzejma i miła dla wszystkich, zna nas po imieniu, wie kto co zamawia, rozlane mleko czy rozsypaną kawę ściera z uśmiechem, Crystabel to po prostu obraz słodyczy i spokoju. Przy tym robi najwstrętniejszą kawę pod słońcem, zawsze za mocną, zawsze za gorącą. Ale przecież taka powinna być kawa, prawda?
Dzisiaj rano wpół zaspana poprosiłam o kawę jak zwykle, porozmawiałyśmy sobie trochę i gdy Crystabel już zamykała mój kubek z kawą, nagle z przerażeniem w oczach popatrzyła na mnie i powiedziała z rozpaczą: "Ojej, ja niechcący posypałam Ci kawę czekoladą!". Bo ja, Proszę Państwa, zawsze zamawiam cappuccino z chudym mlekiem i bez czekolady. Czekoladę w cappuccino to ja lubię tylko w otwartym kubku, w kawiarni, W takim na wynos czekolada spada na dno i kawa robi się słodka i dla mnie obrzydliwa bo ja cukru od trzydziestu lat nie używam. No ale przecież to nie tragedia, powiedziałam do Crystabel, oczywiście że mi nie przeszkadza ta odrobina czekolady w kawie (kłamałam!). Ale ona jak pomysłowy Dobromir, już odgarniała czekoladę z mlecznej piany, za co ogromnie jej podziękowałam. A ona, dobre dziecko, dusza szlachetna i poczciwa, w ramach przeprosin skasowała mi za dużą kawę jak za małą, czym wprawiła mnie w szczere zdumienie, ale mój protest okazał się spóźniony bo kasa już nabita a ona i tak by mojego protestu nie przyjęła.
No i jak tu nie kochać Crystabel?




środa, 20 stycznia 2016

Czy a jak tak to jak?

Znowu pół nocy przerzucałam się z poduszki na poduszkę, z boku na bok, z jednego końca kołdry na drugi. Starałam się myśleć pozytywnie, że trzeba spać, bo przecież rano do pracy, a w pracy od rana nudne spotkania, a potem znowu ten cholerny mecz po którym przyjdę wykończona i znowu nie będę mogła spać, a jutro znowu trzeba będzie wstać, znowu grać, potem wizyta u okulisty, potem spotkanie towarzyskie, z którego wrócę późno i znowu nie będę mogła spać, i tak w kółko. A w dodatku nikt mnie nie kocha, wszyscy wykorzystują i oddechu nie mam żadnego od tego cholernego życia, że się wezmę i chyba normalnie zabiję, a i tak pewnie nikt nie zauważy. W celu zabicia nie będę jednak mogła wykorzystać ani osób trzecich, ani pojazdów, ani nauk medycznych, bo wszystko to wiąże się jednak z ryzykiem wpadki, a nie chciałabym aby ktoś się zajmował moimi sprawami po mojej śmierci. Najlepiej będzie się rzucić z czegoś. Może z mostu. Ale pewnie mnie ktoś zauważy i jeszcze odwiedzie od zamiaru, albo służby jakieś wezwie i zapłacę karę i tak się to skakanie moje skończy. Zresztą, nawet jak się rzucę z mostu to najpewniej wpadnę do wody a pływać umiem to się tylko przeziębienia nabawię i tyle. A przecież ma być krótko szybko i bezboleśnie. Pozostaje mi rzucić się z jakiegoś szczytu. Z drugiej strony, jak się na niego wdrapię to się rozejrzę i się zachwycę jak zawsze, i nabiorę chęci do życia, a przecież nie o to mi chodzi, prawda. Mogłabym tak przykład się zaplątać gdzieś między kule karabinowe, najlepiej jakbym trafiłam na jakiś atak terrorystyczny czy cuś, ale żeby trafić to trzeba mieć cholerne szczęście, nawet w dzisiejszych czasach. A na wojnę do Syrii czy Afganistanu przecież mnie nie wezmą. 
I tak to się cholera kończy z moimi postanowieniami. Jak już coś zdecyduję i zrobię się podekscytowana, to zawsze coś wyjdzie co spowoduje że cały plan weźmie w łeb. Najlepiej będzie się po prostu ulotnić. Kupić bilet w jedną stronę gdzieś na drugi koniec świata, rzucić to wszystko w cholerę, zacząć wszystko od nowa, od zupełnego zera, póki jeszcze nie jestem stara. Zostawić wszystko, uciec, zniknąć... Tylko cholera, jak???
Zasnęłam kiedy już trzeba było wstawać... Ja mam chyba, kurde, depresję.

wtorek, 19 stycznia 2016

Parę obrazków z łykendu

Postraszyli mnie że Henryk Maczek jak se tak postoi w garażu w mróz to mu się bateryjka wyczerpie, więc w łykend poszłam sprawdzić. Ciemności już były ale odpaliłam Heniusia, załapał natychmiast po naciśnięciu guziczka, więc wszystko w porządku. Dałam mu pochodzić  z piętnaście minut, posiedziałam sobie na nim, pogłaskałam... Kurcze, ziąb straszliwy, było jakieś z minus jeden.. Zdjęcie takie sobie, bo nie mam w garażu światła, zresztą ten mój garaż to bardziej szopa jakaś. Kable zwisają i nawet lampa wisi więc kiedyś prąd musiał być, może później wybadam co i jak, fajnie byłoby mieć światło w garażu.


Moja flota. Heniek Maczek na pierwszym planie, Hania Stokrotka na drugim, a tuż za nią... Złom. Po prostu Złom.


A w sobotę spałam bardzo długo i siarczyście, a potem wymyśliłam że trza się poruszać bo kości mi zardzewieją. Więc pomimo mrozu (1 stopień na plusie, ale w tej wilgotności to czuje się co najmniej minus dwa) ubrałam się odpowiednio, założyłam czapkę (ja! czapkę!) pod kask, zimowe motorowe rękawiczki i zabrałam Hanię Stokrotkę na spacerek. Ha ha ha! Ja w zimie na rowerze! W każdym razie, uwierzcie mi, znacznie cieplej na rowerze niż na motorze w takiej temperaturze. 
Zimę zobaczyłam już wyjeżdżając z miasteczka, w oddali majaczyły bielusieńkie wzgórza. A już kilka kilometrów dalej doświadczyłam jej osobiście. Czyli mówili prawdę w radiu że w okolicy spadł śnieg. Spadł i nawet się trzymał. Dobrze że drogi były czyste.


O, tak wyglądała droga.


Szkoda że mi nie wyszło zdjęcie, ale z tej leśnej dróżki wyjeżdżało trzech chłopaków na maleńkich motorkach. Ćwiczyli jazdę w terenie :-)


Teraz przyznam się że jestem beztroska do poziomu głupoty. Otóż do tej pory nie zaopatrzyłam się w oświetlenie mojego roweru. A że wyjechałam dość późno to też zaczął dopadać mnie zmierzch. Powinnam zresztą cały dzień na światłach jeździć przy takiej pochmurnej pogodzie. No a tak odblaski musiały wystarczyć. Niestety, po chodnikach i poboczach nie dało się jeździć, bo były całe pokryte odgarniętym z drogi śniegiem, więc zasuwałam ile sił w nogach aby jak najszybciej znaleźć się z powrotem w mieście, gdzie nie ma śniegu. Przejechałam ponad 20 kilometrów. 
Nie ma co się zastanawiać dłużej, następny zakup to będą światła do roweru. 
Tęsknię za jazdą na motorze. Mam nadzieję że pogoda wkrótce się poprawi i będę mogła znowu wyruszyć w niewielką trasę. Trochę się boję, ale to chyba normalne po jakimś czasie nie jeżdżenia, co nie?

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Blue Monday

Nie dość że nie lubię poniedziałków, to jeszcze na domiar złego dzisiaj jet TEN poniedziałek, Blue Monday. Czyli najgorszy dzień w roku, Przygnębiający Poniedziałek.
Wyobraźcie sobie że termin ten został wprowadzony stosunkowo niedawno przez brytyjskiego pseudo-naukowca psychologa Cliffa Arnalla, który wyznaczył datę najgorszego dnia w roku przy pomocy wzoru matematycznego

\frac{[W + (D-d)] \times T^Q}{M \times N_a}

gdzie:
W – pogoda (ang. weather)
D – dług, debet (ang. debt)
d – miesięczne wynagrodzenie
T – czas od Bożego Narodzenia (ang. time)
Q – niedotrzymanie postanowień noworocznych
M – niski poziom motywacji (ang. motivational)
Na – poczucie konieczności podjęcia działań (ang. a need to take action)

Wzór, jak widzicie, uwzględnia czynniki meteorologiczne (krótki dzień, niskie nasłonecznienie), psychologiczne (świadomość niedotrzymania postanowień noworocznych), a także ekonomiczne (czas, który upłynął od Bożego Narodzenia powoduje, że kończą się terminy płatności kredytów związanych z zakupami świątecznymi). Dodam że w Wielkiej Brytanii grudniowa wypłata wynagrodzenia jest w znakomitej większości przypadków przed świętami (normalnie dzień wypłaty przypada na 28 każdego miesiąca), więc za te same pieniądze trzeba przeżyć o cały tydzień więcej. Plus cała masa wydatków świątecznych. To wszystko do kupy wzięte powoduje że czujemy się po prostu coraz bardziej do dupy i szczyt tego samopoczucia przypada w tym roku właśnie dzisiaj.
Oczywiście udowodniono naukowo bezsensowność tego równania matematycznego, uznając go za farsę, niemniej jednak termin się przyjął i czy chcemy czy nie chcemy, dzisiaj jest dzień kiedy wypada być w podłym nastroju.
Hmmmm... Ciekawe kto nie jest...


Oto jak radzić sobie z Blue Monday (według polskiego Super Expressu):

1. Kostka czekolady poprawi ci humor. Oczywiście, nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, bo wiosną będziesz sobie pluła w brodę, że zjadłaś jej za dużo, w wyniku czego waga pokazała kilka dodatkowych kilogramów. Zjedz tylko kilka kostek.

2. Sport, sport i jeszcze raz sport! Jeśli siedzisz w pracy 8 godzin przed komputerem, sport będzie dla ciebie najlepszy. Bieganie, koszykówka, a może basen? To naprawdę podniesie poziom endorfin w twoim organizmie.

3. Jest zimno, brzydko, pada deszcz lub śnieg? Niech pogoda nie stanie ci na drodze, ubierz się ciepło i idź na spacer. Walcz ze swoim lenistwem, poczujesz się zwycięzcą!

4. Sen... Nic nie działa tak dobrze na problemy jak sen. Jeśli czujesz, że tego potrzebujesz, nie przejmuj się, że śpisz więcej niż latem czy wiosną. Pozwól sobie na dodatkową godzinę spędzoną w łóżku.

5. Czas na komedię. Wybierz się do kina ze znajomymi lub jeśli nie masz towarzystwa, możesz iść sama. Samotne wyjście do kina może również być bardzo przyjemne. Ale pamiętaj, zdecyduj się na komedię! Melodramaty odpadają.

6. Ulubiona książka także może poprawić ci humor. Nic tak nie relaksuje, jak wieczór spędzony pod ciepłym kocem, z ulubioną lekturą w jednej ręce i kubkiem ciepłej herbaty w drugiej. Ulubiona książka pozwoli ci się oderwać od przykrych i depresyjnych myśli.

7. Zakupy również mogą pozytywnie wpłynąć na twój nastrój. Idź do sklepów i zaszalej! Spraw sobie ładną bluzkę lub sukienkę. A może nowe perfumy?

Jak radzi brytyjski Telegraph? (tłumaczenie własne)

1. Postaw na światło! Światło naturalne pomaga w stabilizacji serotoniny i potęguje działanie endorfin, czyli hormonów dobrego nastroju. Spróbuj wyjść dziś na zewnątrz na co najmniej 10 minut. Możesz wzmocnić pozytywny efekt poprzez połączenie tego punktu z punktem numer 2.

2. Spróbuj ćwiczeń aerobowych. Każdy ruch który lubisz - spacer, bieganie, pływanie, jazda na rowerze, wszystko to podnosi poziom endorfin i powoduje że poczujesz się spokojniejszy i szczęśliwszy. Twoje ćwiczenie z pewnością spowoduje że automatycznie pojawi spróbujesz róznież punktu 3.

3. Uśmiechaj się. Kiedy się uśmiechasz, uwalniasz kaskadę pozytywnych chemikaliów w swoim mózgu. Twoje ciało się odpręża, ciśnienie krwi obniża. Poza tym, śmiech jest zaraźliwy więc jeśli się uśmiechasz do innych, pomagasz im także poczuć się lepiej.

4. Bądź wdzięczny! Ostatnie badania pokazują że jeżeli spróbujesz naprawdę docenić to co już masz, poczujesz się bardziej energicznie i optymistycznie. Zrób sobie listę rzeczy za które możesz być wdzięczny i ludzi, którym coś zawdzięczasz.

5. Wypróbuj altruizm. Coraz więcej badań dowodzi że zachowanie altruistyczne jest powiązanie z lepszym zdrowiem i znacznie zwiększonym dobrym samopoczuciem. Spróbuj kogoś skomplementować, albo podaruj coś na cele charytatywne. 

A jak radzi sobie autorka tego bloga?

Jajecznica na śniadanie znacznie zniwelowała jej poziom uczucia ssania w żołądku, a pyszna kawa late z pracowej kafejki dopełniła dzieła. Grzejąc się przy włączonym przenośnym kaloryferku poprawia sobie humor czytając cudze blogi, jednocześnie napawając się uczuciem błogości przy włączonej lampie imitującej światło słoneczne :-) W chwili obecnej szykuje się mentalnie do pory lunchu, kiedy to będzie próbowała wbić się w kolejkę szczęśliwców oczekujących na swoją kolej do mikrofalówki. Po uroczystym skonsumowaniu pysznego ryżu z kurczakiem w jakimś tajskim sosie, przygotowanego wczoraj w ilościach hurtowych, spróbuje pogrzebać w papierach żeby była ewidencja wykonania jakiejś pracy. Oczywiście cały czas się uśmiechając (z politowaniem ale to już nie każdy jest w stanie odgadnąć bo uśmiech ma wyuczony do perfekcji) do Stefki co chwilę wygadującej jakieś beznadziejne pierdoły. O godzinie piątej dokładnie zamknie z satysfakcją komputer i z wdzięcznością wsiądzie do samochodu aby altruistycznie bez wystawiania środkowego palca przebyć drogę do domu. Po pracy, ze znajomymi, w celach rozrywkowych, uda się do areny sportowej upuścić trochę adrenaliny w meczu badmintona. A wieczorem, po relaksacyjnym prysznicu, z kubkiem ulubionej herbaty z melisy, położy się do łóżka w otoczeniu tych którzy ją naprawdę kochają (za miskę żarcia oczywiście), z nieodłącznym srajpadem w ręku, aby dokończyć dzieło zniszczenia w Clash of Clans. I to będzie jej najbardziej produktywnie spędzona godzina w dniu dzisiejszym.

Blue Monday? Dla mnie dzień jak co dzień... Oby do piątku :-)



piątek, 15 stycznia 2016

Humor piątkowy

Kontynuujemy serię. Nie wiem jak tam w Was, ale u mnie zimno, cały jeden stopień na termometrze, na szczęście nie pada. Wciąż rozpamiętując poranne perypetie z odkopywaniem i odskrobywaniem samochodu, wieczorem przykryłam przednią szybę specjalną nakrywką do przednich szyb i dzisiaj mogłam przez to spędzić dwadzieścia minut dłużej cieplutkim łóżeczku.
No ale dziś piątek, trzeba sobie humor poprawić na koniec tygodnia. Więc zapraszam.


*****
Zima jest jak kobieta: pięknie wygląda na zdjęciach, ale w rzeczywistości wkurza już od samego rana.


*****
Zima. Do knajpy wchodzi Żyd zostawiając otwarte drzwi. Barman natychmiast reaguje:
- Panie, zamknij pan te drzwi, przecież na dworze jest zimno?
- Czy panu się wydaje, że jak zamknę te drzwi to na dworze zrobi się cieplej?


*****
- Stary, Ty wiesz że Eskimosi mają ponad sto słów na określenie śniegu?
- Eee, ja to mam nawet więcej jak rano śpiesząc się do pracy samochód odśnieżam.


*****
Sekretarka mówi do zapracowanego biznesmana:
- Panie prezesie, zima przyszła!
- Nie mam teraz czasu, powiedz jej żeby przyszła jutro! A najlepiej niech wcześniej zadzwoni, to umówisz ją na konkretną godzinę.


*****
Środek mroźnej i śnieżnej zimy. Pada śnieg. Zajęcia na Politechnice - w pewnym momencie przez radiowęzeł słychać ogłoszenie:
- Dzień dobry. Tutaj obsługa pługa. Czy studenci, którzy zaparkowali swoje auta przed wjazdem na teren Politechniki mogą przesunąć swoje auta, abyśmy mogli zacząć odśnieżanie?
Piętnaście minut później:
- Dzień dobry. Mówi Rektor. Czy dwustu studentów, którzy poszli przestawić pięć samochodów możne wrócić na zajęcia?


*****
Środek mroźnej zimy, las, śniegu po pas. Przez zaspy przedziera się wkurzony niedźwiedź. To złamie choinkę, to przewróci paśnik, to sponiewiera wilka - krótko mówiąc - wściekły! Chodzi i gada:
- I po jakiego czorta ja piłem kawę we wrześniu...


A jak się komuś chce i jeszcze nie widział, to polecam ten filmik. Piękne widoki... Oglądajcie koniecznie z dźwiękiem :-) 


Z serdecznymi pozdrowieniami.

środa, 13 stycznia 2016

Coś mnie nosi

Jestem przekonana że spałam mocno całą noc, bo obudziłam się tylko raz około piątej na siku. Po czym zasnęłam znowu jak zabita. Budzik ledwo mnie dobudził, nie mogłam się wygramolić z łóżka.
Od razu przypomniałam sobie mój sen, w którym odmłodzeni bohaterowie Top Gear walczyli o moje zainteresowanie, a ja pozwoliłam sobie być traktowana jak księżniczka. Jeremy Clarkson postanowił w końcu że on tylko tak dla towarzystwa, ale May i Hammond prześcigali się w pomysłach jak zdobyć moją uwagę i ośmieszyć rywala. W końcu w jednym z pubów okazało się że zostawiłam gdzieś swoją torebkę więc Hammond wysłał Maya taksówką na poszukiwania, w nadziei że spławi rywala i będzie mnie miał tylko dla siebie, niestety May wrócił z torebką tak szybko jak wyszedł, czym zdobył sobie moją dozgonną wdzięczność i sympatię. Niepocieszony Hammond postanowił spróbować jeszcze raz, zabierając mnie (nas) na koncert na placu George Square, gdzie ze zdziwieniem odkryłam że ja tę muzykę skądś znam. Z głośników rozlegało się bowiem po polsku "Zostawcie Titanica" a na maleńkiej scenie zbudowanej z beczek grał Lady Pank...

*****
Na koncercie Lady Pank byłam dwa razy - raz w osiemdziesiątym szóstym w Domu Kultury i raz w dziewięćdziesiątym siódmym na Rynku w Opolu, tuż po powodzi, zdaje się że część Opola jeszcze była pod wodą. Top Gear oglądałam ostatni raz ze trzy lata temu, kiedy jeszcze syn mieszkał w domu. Co mi w tej głowie siedzi???

*****

Od chwili przebudzenia coś mnie nosi, czuję jakiś niepokój, jakbym przeczuwała że coś się wydarzy. A ja nie chcę żeby się nic wydarzało, ja chcę żeby było tak jak jest, po co mnie te całe wydarzenia, nerwy człowiek tylko ma po nich i nic więcej. Siedzę tylko i wymyślam co to może być bo żadnej rewolucji nie przewiduję. Czyżbym się tak denerwowała dzisiejszym meczem badmintona? Bym się nie dziwiła gdyby to był mój pierwszy, ale to dla mnie nic nowego. Ech... To pewnie ta herbatka.
Obiecałam sobie że już więcej nie będę piła herbatki z melisy przed spaniem.


poniedziałek, 11 stycznia 2016

Pierwszy raz jeszcze raz

Dziś będzie post parentingowy natchniony przy pomocy Jaskółki.

Wiadomo, dzieci moje stare już są bo i ja stara (ekhem!), wiadomo też że na starość człowiek się robi emocjonalny i lubi sobie powspominać. Ja bardzo miło wspominam dzieciństwo moich dzieci. Gdybym wiedziała że "duże dzieci większy kłopot" to pewnie bym się tak nie denerwowała każdą pierdołą wtedy, ale koniec kropka, to co było już nie wróci, zostały tylko wspomnienia.

Zawsze lubiłam sobie pospać w weekendy, no a wiadomo że z dziećmi się nie da. Chociaż moje były w tym zakresie raczej dobrze wychowane bo nie wstawały przed siódmą, ale na miłość jeża, w sobotę, no chociaż w sobotę to by się chciało dłużej w łóżku poleżeć. Nie będę pisała o całkowitym niemowlęctwie bo to zupełnie inna historia, córka spała w swoim łóżeczku to i synek też. No i tak było przez jakiś czas, dopóki ten mały diabełek nie nauczył się chodzić i wyłazić samodzielnie z łóżeczka. Starsza o dwa lata córeczka, dotąd grzeczna jak aniołek i posłuszna, oczywiście zaczęła go naśladować, więc gdy mały się  budził o zupełnie niemoralnej godzinie i wędrował do pokoju rodziców, to ona oczywiście też. Wyglądało to niezwykle śmiesznie, bo oboje spali w śpiworkach i w tychże śpiworkach, odpowiednio ustawiając małe nóżki w rogach, tupali jeden za drugim, najczęściej się zaśmiewając że udało im się kolejny raz przechytrzyć rodziców...
Minął jakiś czas, córka poszła do przedszkola, syn do żłobka, stali się w miarę samodzielni, potrafili już nałożyć na siebie niektóre ubranka i sami siebie nakarmić, więc pewnego dnia przyszedł mi do głowy szatański plan. Zrobiłam wieczorem małe kanapeczki, włożyłam przykryte talerzykiem do lodówki, na stole położyłam soczki z rurką. Na krzesełkach koło łóżeczek dzieci poukładałam ubranka w odwrotnej do nakładania kolejności, to znaczy bluza na spodzie a majteczki na samej górze, po czym zrobiłam im małą pogadankę. Że mamusia z tatusiem muszą sobie w niedzielę troszkę dłużej poleżeć SAMI w łóżku, bez dzieci, i że oni są już duzi i bardzo samodzielni, że na pewno sobie doskonale poradzą przez pół godziny po obudzeniu. Więc jutro rano nie wolno otwierać drzwi do sypialni rodziców, aż oni sami wstaną i wyjdą. Pokazałam jedzenie w lodówce, pokazałam ubranka, nakazałam pomóc jedno drugiemu gdyby nie mogli sobie poradzić. Córka w nagrodę (no i dlatego że jest starsza) mogła wyjąć sama kanapki z lodówki, syn za to mógł pierwszy włączyć telewizor, żeby mogli sobie bajki pooglądać. Dzieci podekscytowane zasnęły, za to rodzice nie za bardzo... i oczywiście rano zamiast spać to obudziliśmy się jeszcze przed dziećmi i podsłuchiwaliśmy przy lekko uchylonych drzwiach. Pierwszy sukces - nikt nie otworzył drzwi do sypialni. Drugi sukces - dzieci zachowywały się niezwykle cicho, po prostu uznały że są rzeczywiście "dorosłe" i taka zabawa w samodzielność rzeczywiście była dla nich czymś fascynującym. Kiedy po pół godzinie wyszliśmy z sypialni, powitały nas puste talerzyki, kartoniki po soczkach i uśmiechnięte buzie dzieci zadowolonych z przywileju patrzenia w telewizor wcześnie rano. Nic to że córka tylko w rajtuzkach (nie chciało jej się spodenek zakładać), a synek w kapciach na odwrotnych nogach :-)

I taki to był ten pierwszy raz...

A teraz śpią cholery jedne do czternastej albo i dłużej, a człowiek się zastanawia jak tu odkurzać żeby ich nie pobudzić, a jak się wylęgną z barłogu przez wieczorem to jeszcze się pytają co na śniadanie!!!


niedziela, 10 stycznia 2016

Inne majo to moje też

Wszyscy tak bardzo zachwycają się tym nowym drapako-łóżkiem że i ja w końcu wlazłam na Zooplusa i zakupiłam, tym bardziej że było w promocji w porażająco niskiej cenie 5,99 funta. Paczka przyszła w piątek i od razu niesłychanie wystraszyła moje koty, chyba dlatego że pudełko było dość niestandardowych wymiarów. A przecież normalnie przychodzą kwadratowe. No ale ciekawość zwyciężyła i trzeba było sprawdzić zawartość pudła. Tiguś zabrał się do tego bardzo ostrożnie, obchodząc pudło dookoła i sprawdzając nosem.




A potem popełniłam błąd. Drapak przyszedł z załączoną paczuszką kocimiętki, Otworzyłam paczuszkę i wsypałam odrobinkę do drapaka, czym wywołałam święte oburzenie córki, bo ona doskonale wie że dla Tigusia to jest narkotyk. Co się okazało chwilę potem. Tiguś drapał i drapał i drapał. A potem tarzał się i tarzał i tarzał. A mi w międzyczasie padła bateria w aparacie więc część zdjęć musiałam zrobić komórką. Ale tarzania nie zdążyłam, może i dobrze widok nie za bardzo fascynujący, a raczej żałosny i żenujący. Ci którzy mieli do czynienia wiedzą o czym mówię... 





W każdym razie, zabrałam skołowanemu i "pod wpływem" Tigusiowi drapaka i wytrząsnęłam całą kocimiętkę do zlewu. Gdy Tiguś dochodził do siebie, zjawiła się panna Migotka. Nie za bardzo była jednak zainteresowana nowym nabytkiem. 


Bardziej ciekawiło ją pudło, oczywiście :-) W tle widzimy bardzo twarzowe zwisy, hehe!


No i oczywiście walalące się po domu szczury, nieodłączni przyjaciele Migusi.


Brakowało mi parę funtów do darmowej przesyłki więc zakupiłam na spróbowanie suchą karmę Concept for Life, którą Zooplus oferował w cenie kup jeden drugi dostaniesz gratis. Charakterystyka i skład dość dobry, zobaczymy czy będą chcieli jeść. A jak nie to się komuś odda.  



Potem Tiguś poszedł otrzeźwieć na podwórko a Migusia w akcie łaski pozwoliła sobie na wejście do drapaka na chwilkę. 


O, tu pozuje...


A tu nawet ma oczy (jak się dobrze przyjrzeć)


A potem drapak przeniosłam w miejsce domku, do którego oni i tak nie wchodzą, nie wiem po co ten domek tam stoi normalnie, chyba dla ozdoby. No i od razu znalazł się kandydat na zawartość.





On tam, a Migusia tu...


On tam...


A ona tu...


Zastanawiała się dłuższą chwilę czy siedzieć tak i patrzeć na swojego brata...



... czy zająć się czymś pożyteczniejszym, czyli leżeniem na oglądającej telewizję mamusi, oczywiście z masażem wstępnym koca :-)


A Tiggy udawał że śpi, ale uszy mu chodziły na wszystkie strony.


Za jakąś chwilę wstał, podrapał...


...położył się...


... i znowu wstał...


... porozciągał mięśnie ogona...


... zaprezentował kilka pozycji jogicznych...



...zademonstrował zastosowanie języka...



... i ułożył się ponownie do drzemki. I siedział tak ze dwie godziny.


Tak że Moi Mili, kociszcza moje stały się posiadaczami najnowszego hitu Zooplusa a ja wciąż nie wiem jak mam go oceniać. Zgodnie z przewidywaniem, Tiguś przyjął nowy sprzęt z dość dużym entuzjazmem, Migusia miała go w odwłoku, ale ona większość zabawek ma w odwłoku, za wędkami nie biega tylko je nosi w pysku po całym domu i ma swoje szczury z którymi walczy dzielnie po kilka razy dziennie. Wszystko okaże się w praniu. W każdym razie nic straconego, jak drapak będzie stał bezużytecznie to schowam i wyciągnę za jakiś czas, albo dam komuś kto zrobi z niego użytek. 

Pozdrawiam leniwie.