czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiosna

Mówiłam Wam już że moja córka jest artystką? Ale nie zawodową bo uznała że to jest jej hobby a nie praca, więc maluje kiedy jej się chce. Mówiłam jej żeby została profesjonalną wizażystką, bo potrafi stworzyć świetne dzieło na twarzy, ale nie. Ona nie będzie nikogo dotykała. No trudno. Kolejny talent pójdzie na zmarnowanie.
Zabawę z kredkami rozpoczęła już w wieku około roku, jakoś ominął ją etap głowonogów, bo jej postaci zawsze miały brzuchy. Miała fazę na księżniczki w sukienkach z falbankami, na rybki, motylki i różne takie cudowne słodkości. Jak to dziewczynka. Jej malowany świat zawsze był kolorowy, pełen szczegółów, wyrafinowany tą radosną naiwnością dziecka. W przedszkolu zawsze jej prace wisiały na pierwszym miejscu, a że prace plastyczne wykonywała zawsze ochoczo i namiętnie, nazbierało się tego trochę.
Dzisiaj chcę Wam pokazać coś do czego mamy szczególny sentyment w rodzinie. Ten obrazek wisiał przez lata w naszym domu w Polsce, oryginał został przewieziony do Szkocji jako jedna z pierwszych rzeczy. Jest to duża kartka z bloku, z pomiętymi już rogami. Wiosna widziana oczami pięciolatki. Tylko trzy elementy, a jakże istotne :-)


Pozdrawiam!

środa, 29 kwietnia 2015

Kto chce bym go kochała

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Kto chce bym go kochała

Kto chce bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.

I musi też ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.

Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka kuka
lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powłokę buka.

Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,

i nie wiedzieć nic, jak ja nie wiem, i milczeć w rozkosznej ciemności,
i być daleki od dobra i równie daleki od złości.

*********************************************************
Ostatnio zrobiłam sobie rachunek sumienia. No bo tak, gdzie się człowiek nie obejrzy tam chcą od niego jakichś deklaracji. O sprawy damsko-męskie chodzi żeby nie było. Na przykład - czego szukasz w mężczyźnie, czego się po nim spodziewasz? Jakie cechy fizyczne Cię najbardziej pociągają w mężczyźnie? Jaki musi powinien mieć charakter? No i tu następuje litania, oczywiście w zależności od kobiety będzie trochę inna, ale tak mniej więcej:

- Wygląd nie jest ważny ale musi być wysoki, wysportowany, szczupły, muskularny, blondyn, brunet, oczy niebieskie, brązowe, z pięknymi zębami i nieziemskim uśmiechem (niepotrzebne skreślić albo dodać jak kto woli).

- Musi być troskliwy i opiekuńczy, tego chce każda kobieta, nie mówcie mi że nie. Bardzo często pod tym punktem kryje się - z kasą, no bo jak tu zadbać o kobietę jak się nie ma grosza przy dupie.
- Pewny siebie i skromny. Tak myślę że tu chodzi o to że ma swoje zdanie ale się nie narzuca, zna swoją wartość, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji.

- Mieć poczucie humoru. No jasne, każdy lubi się śmiać. Z tym to bym jednak nie przesadzała, co innego jak śmiejemy się wspólnie, a co innego jak żarty rozumie tylko osoba która je wypowiada.

- Być przedsiębiorczy i ambitny. Żadna z nas nie chce faceta który cały dzień siedzi przed telewizorem z piwskiem w łapsku.

- Potrafi okazać uczucia i nie wstydzi się ich. I nie chodzi o to że sobie popłacze na smutnym filmie, a raczej o to że złapie Cię za rękę w tłumie ludzi, pocałuje wśród znajomych, klepnie w tyłek gdy jesteście sami. Pokazuje że mu na Tobie zależy. 

Listę można mnożyć i mnożyć, jak wiele kobiet tak długa zapewne byłaby lista. A ja ostatnio odkryłam że łatwiej mi powiedzieć jaki nie powinien być mój mężczyzna niż jaki powinien być. Tak więc, mężczyzna który chce abym go kochała:

- Przede wszystkim nie może być brudny. Nie ważne że kąpał się już dzisiaj rano, a nawet po siłowni po południu, ważne żeby do łóżka przychodził czysty i pachnący, z wyczyszczonymi na świeżo zębami. I nie ma to nic wspólnego z seksem.

- Nie może być sknerą. Oszczędzać na wodzie nie spłukując kibelka, narzekać że się wydało za dużo pieniędzy w restauracji i wmawiać mi że muszę mieć gotówkę przy sobie, podczas gdy ja nie noszę gotówki bo mam przy sobie zawsze kartę. Kilka kart. Nie może nie przynosić mi kwiatów od czasu do czasu. 

- Nie może być chamem. Chodzi mi tu o brak szacunku. Bo brakiem szacunku jest gdy ktoś słucha na cały regulator durnych piosenek w samochodzie, szczególnie gdy wie że ja nie znoszę głośnej muzyki. Brakiem szacunku jest nie ściszenie telewizora gdy śpię. Brakiem szacunku jest mówienie do mnie głupia krowo, nawet w żartach.

- Nie może spać pół dnia, a potem nie spać przez całą noc. Ja mam inny system życia. 

- Nie może absolutnie narzekać na swoje byłe partnerki. W końcu z jakiegoś powodu z nimi był. A w ogóle mnie nie obchodzą żadne byłe partnerki. Nie mam ochoty żeby ktoś inny się między nami plątał.

- Nie może rzucać słów na wiatr. Jak powie że będzie o ósmej to ja chcę żeby był o ósmej, no w drodze wyjątku z ważnych przyczyn może się spóźnić raz czy dwa. Ale nie cały czas. Nie może mówić że ja jestem najważniejsza, a nie mieć dla mnie czasu bo... musi jechać z mamusią na zakupy. Albo z dziećmi. Ja nie muszę być dla kogoś najważniejsza. Ale jak mówi że jestem to niech to pokaże. 

- Nie może palić papierosów. Nawet elektronicznych. 

- Nie może nadużywać alkoholu. Alkohol jest dla ludzi, ale nie za dużo i nie codziennie.

- Nie może być leniem. Wiadomo, każdy jest leniwy od czasu do czasu, ale taki prawdziwy leń zostawi po sobie bałagan i będzie czekał aż ktoś posprząta, taki leń będzie się ciągle spóźniał bo nigdy nie ma czasu, taki leń nigdzie nie chce chodzić bo mu sie nie chce. Najchętniej by przy telewizorze cały czas siedział. Telewizorom również mówimy nie. 

- Nie może być namolny i namawiać mnie na coś czego nie chcę. Nie może mi wmawiać że lubię coś czego nie lubię, albo że powiedziałam coś czego nie powiedziałam, albo że zrobiłam coś czego nie zrobiłam ani nawet o tym nie pomyślałam. Jeszcze gorzej jak próbuje coś wymusić. 

- Nie może źle traktować moich kotów i źle mówić o moich dzieciach. 

- Nie może cały czas gadać o polityce i zarażać mnie swoimi durnymi poglądami i zainteresowaniami. Bo ja mam swoje i nie mam ochoty niczego zmieniać. ,

- Nie może siedzieć całym swoim jestestwem w przeszłości, nie może się nie rozwijać, nie podążać za nowoczesnością, smartfonami i współczesną techniką. Nie mam nic przeciwko szanowaniu i zachowywaniu tradycji, ale nie chcę bez przerwy słuchać że kiedyś to było dobrze a teraz nie jest. 

No i co, znacie takich? 


wtorek, 28 kwietnia 2015

Rada na dziś



Właściwie to zastosowałam ją wczoraj. I niesłychanie dobrze mi z tym. I niech ktoś mi tylko powie że to nie jest mądra rada :-)
Pozdrawiam!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Leżę i myślę

Tak sobie leżę, leżę i myślę. Jak to się w życiu wszystko potrafi spier**lić. Kładziesz się spać wieczorem jakby nigdy nic, zasypiasz, nawet dobrze śpisz, a potem wstajesz rano i nic już nie jest takie jak bylo wczoraj. Najgorsze jest że czeka Cię decyzja, chociaż tak naprawdę już dawno zadecydowałaś w swej głowie. Nie miałaś tylko odwagi tego wyartykułować. Wciąż nie masz odwagi. Zdajesz sobie sprawę że być może podejmując taką decyzję bedziesz jej żałować do końca życia. No i ta glupia myśl co ludzie powiedzą. W sumie, nie powinno Cię to obchodzić. Ludzie mają swoje życie, Ty masz swoje. Nikt nie wie co siedzi w Twojej głowie, nawet Ty sama do końca tego nie wiesz. Oby to nie byla pochopna decyzja...

P.S. I wszystko jasne. Nie wiem czy mam sie śmiać czy płakać... Chyba pójdę pobiegać.

piątek, 24 kwietnia 2015

Humor piątkowy


Dzisiaj wyszukałam dla Was takie oto perełki. Trochę monotematyczne, wiem, ale co ja zrobię jak mi się podobały?


----------
Żona dzwoni do męża:
- Marian, kochanie, w naszym samochodzie lusterko odpadło...
- Jak to się stało?
- Policjant w protokole napisał, że dachowałam...


----------
W drodze do nieba spotykają się dusze dwóch facetów i zaczynają rozmowę:
- Ja zmarłem przez zimno. No wiesz niska temperatura, organizm nie wytrzymał...
- Ja zmarłem ze zdziwienia...
- Jak to ze zdziwienia?
- Wracam wcześniej z pracy, widzę gołą żonę w łóżku, no to szukam faceta. Sprawdzam pod łóżkiem, za szafą, w szafie, na balkonie, w łazience, w kuchni, jednym słowem wszędzie i nie mogę go znaleźć. I z tego zdziwienia umarłem.
- Oj, żebyś ty wtedy zajrzał do lodówki, to obaj byśmy żyli.


----------
Żona do męża:
- Jesteś najgorszym leniem jakiego znam, pakuj się i wynoś!
- Ty mnie spakuj...


----------
- Puk Puk!
- Kto tam?
- Pan otworzy! Jestem Pana nową sąsiadką z naprzeciwka.
- Dobry wieczór!
- Panie sąsiedzie chciałabym dzisiejszą noc spędzić pijąc wódkę i uprawiając nieskrępowany seks. Czy jest Pan może wolny?
- Kh... kheee... eee.... no... eeee no wolny jestem. Całą noc jestem wolny!
- To dobrze. Posiedzi Pan z moim pieskiem? On tak nie lubi sam być w domu.


----------
Facet narąbany w knajpie postanowił kupić sobie jeszcze ćwiarteczkę do chatki. Było późno, więc chciał cichaczem wejść do domu, żeby nie zbudzić żony. Przed domem wsadził sobie ćwiarteczkę do tylnej kieszeni w spodniach, a że był tak nawalony, to przed samym mieszkaniem potknął się i wypieprzył. Rozbił flaszkę i pokaleczył sobie tyłek, więc szybko cichutko do domu i prosto na palcach do łazienki zrobić opatrunek, żeby nie zakrwawić pościeli. Ściągnął spodnie wypiął zakrwawiony tyłek w stronę lustra i robi opatrunek. Zakłada plastry - jeden drugi itd.... i położył się cichutko do łóżka.
Rano żona z mordą budzi go:
- Ty dziadu, pijaku pieprzony, nie dosyć, że przychodzisz nad ranem do domu pijany, to jeszcze cała kołdra we krwi! A już nie wiem do cholery, po co te plastry na tym lustrze poprzyklejałeś!


----------
Przychodzi baba do lekarza:
- Panie doktorze ciągle jestem wkur*iona, wszyscy mnie wkur*iają, a najbardziej wkur*ia mnie to, że wszystko mnie wkur*ia, prosze mi pomoc!
- Czy probowała Pani w jakiś sposób sie wyciszyć, uspokoić, np. spacery w lesie, parku wśród śpiewu ptakow, spacerując boso po trawie. Kontakt z przyrodą bardzo pomaga.
- E tam, Panie Doktorze - ptaki mnie wkur*iają, bo drą ryje, w trawie pełno robactwa, pajęczyny, gałęzie zaczepiają o ubranie, nie, nie, przyroda mnie wkur*ia!
- To może inny sposob, np. kąpiel w wannie pełnej piany z aromaterapią, przy nastrojowej muzyce?
- E tam, Panie Doktorze, tego też próbowałam - piana mnie wkur*ia, bo szczypie w oczy, muzyka mnie wkur*ia, ta nastrojowa najbardziej mnie wkur*ia, a te olejki zapachowe, to dopiero wkur*iające są, kleją się, lepią, plamią... Nie, nie olejki najbardziej mnie wkur*iają!
- No dobrze, to może seks. Jak wygląda Pani życie seksualne?
- Seks !? A co to takiego?
- Nie wie Pani co to seks !? No dobrze, zaraz Pani pokaże, prosze za parawan. 
Po chwili na parawanie lądują kolejne części garderoby: spodnie, spódnica, kitel, bluzka, biustonosz, majtki. Po kolejnej chwili słychać sapanie i wzdychania, wreszcie słychać głos kobiety:
- Panie Doktorze, prosze sie zdecydować:? Wkłada Pan czy wyciąga, bo już mnie pan zaczyna wkur*iać!


I na koniec, takie ni z gruszki ni z pietruszki :-)


----------
- Wodociągi?
- Tak, słucham?
- Z kranu płynie woda.
- A co ma płynąć?
- Sądząc po rachunku to kur*a bourbon.


----------
Jest rok 1941, amerykański komandos dostaje zadanie od generała. Ma przelecieć na terytorium Francji, skoczyć ze spadochronu, odnaleźć rower ukryty w krzakach, na nim dostać się do najbliższego miasta i tam połączyć się ze swoim kontaktem, w celu uzyskania dalszych instrukcji sabotażowych. Komandos spakował cały osprzęt, przygotował się do lotu.
Po pewny czasie pilot w głośniku poinformował go, że są nad strefą zrzutu. Gdy zapaliła się zielona lampka - komandos wyskoczył.
Spada w dół, ciągnie za jedną linkę od spadochronu - nic, ciągnie za drugą linkę - nic. Tak sobie spada w dół i myśli "Kur*a, jak jeszcze roweru nie będzie to już w ogóle prze*ebane..."



Pozdrawiam wciąż słonecznie :-)

wtorek, 21 kwietnia 2015

Na spotkaniu

Uff, nie spóźniłam się, jeszcze kilka minut. Pytam panienki na recepcji gdzie to spotkanie, ona pokazuje mi mapę budynku i mówi że to tam, na czwartym piętrze. Trzeba wjechać windą. No to jadę. Winda duża, przestronna, cała przezroczysta, taka szklanka na szynach. Świetnie bo można podziwiać widoki, a jest co. Szkoda że to tylko czwarte piętro. Wysiadam.
Poprawiam czerwoną spódniczkę, obniżam ją odrobinkę, doskonale wiem jak na nią faceci reagują, to niech się ślinią ale nie tak za bardzo. W końcu to poważne służbowe spotkanie. Szukam pokoju, jest. Wchodzę. Dwóch już siedzi. Jednego nie znam, ale to pewnie ten z którym mam zamienić parę słów po spotkaniu. Stary Pryk. Witam się z uśmiechem.
Wchodzi jakaś Baba. Siada koło mnie. Na oko z sześćdziesiąt lat, wredne spojrzenie. Nawet się nie uśmiecha. Za nią stary Siwy Brodacz i śmieszna grubiutka Kukiełka. Tych też nie znam. W końcu zjawiają się organizatorzy spotkania, tych to przynajmniej znam bo współpracujemy od czasu do czasu. Dave i Steve. Dave jak zwykle w porozciąganej koszulce z Lacoste, no ja pierniczę, czy on nie ma innych ubrań tylko te Lacoste? Nawet w zimie nosi sweterki Lacoste. Może żona butik prowadzi albo co. Stevena lubię, jakoś się dogadujemy chociaż słyszałam z najwyższym zdumieniem że potrafił komuś zaleźć za skórę. Steve niegrzeczny? Nigdy bym nie przypuszczała. Steve wygląda dziwnie, na pierwszy rzut oka wydaje się być krasnoludem bo jest taki właśnie, jak to sie mówi, przysadzisty, jego ramiona wydają się za krótkie, nosi bródkę i okulary, włosy lekko przerzedzone. Ale jak się przyjrzeć dokładniej to wszystko ma w porządku, i ręce normalnych wymiarów, i raczej wysportowaną sylwetkę, nie wiem dlaczego na pierwszy rzut oka tak wygląda krasnoludowato. No ale tak jest i już. Za każdym razem jak go spotykam to go oglądam dokłądniej, bo może coś przeoczyłam, teraz też. Ale nie, no wszystko z gościem w porządku. Takie wrażenie.
Spotkanie się zaczyna. Nie wszyscy się znają więc się przedstawiamy. Mówię jak się nazywam, Pryk o imieniu David wyraźnie odetchnął z ulgą, tylko mnie mu brakowało do Bardzo Poważnych Ustaleń no i w końcu będzie mógł ze mną porozmawiać. Po spotkaniu.
Wredna Baba to Ronnie. To to jest ta sławna Veronika która każe sobie mówić Ronnie!! Ta wredota zakazana, która traktuje dział jako swoją własność, no ale nie ma się co dziwić, pracuje tam już chyba z siedemdziesiąt lat to może jej się tak wydawać, no nie? Szyja jej zwisa, o kurde, muszę coś zrobić ze swoją, nie chcę mieć takiej jak Ronnie... A z moimi skłonnościami... no nic, trza się szybciej odchudzić.
Wszyscy faceci na spotkaniu mają obrączki. E tam, i tak nie ma na kim oka zawiesić. Ten Łysy co chwilę na mnie zerka. Niech spada, on też ma obrączkę. Ale gapi się i gapi, nie wiem czy mam się odgapiać czy co? Pojedynek na spojrzenia jakiś?  A w ogóle to on wygląda jak Humpty Dumpty, znaczy nie cały bo dość powiedziałabym, normalnej budowy ciała jest, ale jego głowa wygląda jak Humpty Dumpty. No taki śmieszny. Jak ta żona z nim może wytrzymać, ja to bym go chyba po tej głowie ciągle klepała, a jeszcze jak taką minę zrobił, he he he...
Brodacz z Kukiełką to chyba z jednego działu są. W jakiejś takiej komitywie. Nie za elokwentni, mrukną coś od czasu do czasu, Kukiełka pokiwa głową jak jakaś mądra, Brodacz się uśmiechnie pod wąsem... Wkurza mnie ten Brodacz, zachowuje się jakby rozumy pozjadał a tak naprawdę to nie ma nic do powiedzenia. A Kukiełka tylko przytakuje. A może ona tylko parę słów zna? Nie, no coś tam mówi, ale tak cicho że nawet Brodacz jej nie słyszy. Albo taki zakochany że myśli o niebieskich migdałach i każe sobie powtarzać. Na szczęście ja mówię głośno i wyraźnie. A jak komuś się mój akcent nie podoba to jego problem, a nie mój :-)
I tak godzinka minęła, spotkanie skończone. Pryk orientuje się nagle że nie może ze mną zamienić paru słów bo ma natychmiast następne spotkanie. Widzę że nie kłamie, bo pod pokojem już stoją ludzie, jesteśmy spóźnieni o kilka minut. Daję mu wizytówkę, niech przyjdzie do mnie jak chce pogadać. Będzie dzisiaj przed końcem pracy. Kurde. Będę musiała tu siedzieć do cholernej piątej, a tak pięknie słońce świeci. Ech, życie...

P.S. Wyobraźcie sobie co się dzieje w mojej głowie jak na spotkaniu JEST na kim oko zawiesić ;-)

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

O upadaniu i podnoszeniu się

W weekend przedobrzyłam. Nie śpię ostatnio za dobrze, nie wysypiam się, więc czekam na sobotę jak na zmiłowanie, bo wtedy mogę sobie pospać, a przynajmniej poleżeć ile chcę. Ale pogoda była piękna to i żal w łóżku ją marnować. Zabrałam się więc do prac ogrodowych. Ale najpierw musiałam dokonać pewnych zakupów. Kwiatki, doniczki, a przede wszystkim kora do mojego wrzosowiska. Dużo kory. Ciężkie worki. Ale dałam radę sama. Całą sobotę pracowałam, przesadzałam, wyrywałam chwasty bo mi ogród mniszkami zarósł, ledwo się poruszałam pod wieczór ale jeszcze miałam siłę pójść pobiegać. Zamiast spać snem zabitego miałam to co zwykle. Moje wrzosowisko zarosło chwastami, więc aby doprowadzić wszystko do porządku poprosiłam syna żeby przyjechał matce pomóc, bo chłop jak dąb to mu pójdzie szybko. Ale jak zwykle, umocniłam się tylko w przekonaniu że dzieci są dobre tylko jak czegoś potrzebują. To niech spada.
W niedzielę ciężko było mi poruszać członkami, ale jak tylko wyszłam do ogrodu i zaczęłam kopać, jakoś mi się lżej zrobiło. Przekopałam całe wrzosowisko, jakieś 25 metrów kwadratowych. Usunęłam pół śmietnika chwastów. Wykopałam kilka przestarzałych wrzosów, uschnięty rododendron i starą lawendę. Uporządkowałam pozostałe krzewy, poprzesadzałam to co w nowym porządku już nie pasowało, w puste miejsca powsadzałam młode sadzonki. Wywiozłam dwa wory odpadów ogrodniczych do recyclingu. Miałam jeszcze skosić trawę w ogródku, ale byłam głodna więc chciałam coś zjećść. Jak tylko weszłąm z powrotem do domu, poczułam nagłą niemoc, zaczęło mną telepać, ale gorączki nie miałam. Zjadłam dwa gołąbki które zdążyłam ugotować rano i natychmiast po nich poczułam się jeszcze gorzej, położyłam się więc do łóżka. I już z niego nie wstałam aż do późnego wieczora, kiedy trzeba było iść spać. Bolało mnie wszystko, ale bo to pierwszy raz? Wiadomo, dźwigałam, schylałam się, umordowałam po pachy to i mięśnie mają prawo boleć. Ale tym razem było inaczej, bo także wewnętrznie. Takiego czegoś jeszcze nigdy nie przeżyłam. Było mi niedobrze, bolało mnie w piersiach, bolały oczy, w głowie szumiało, mózg łkał bezgłośnie bo krzyczeć nie mógł... Noc nie należała do najspokojniejszych, rano ledwo co się zwlekłam z łóżka. Przyjechałam do pracy, jakoś funkcjonuję ale nie czuję się dobrze. Coś mi się znowu popsuło i mam nadzieję że to tylko chwilowe, prawdopodobnie się po prostu "przerobiłam". Wyniki badań krwi dopiero jutro, jak znam życie to jestem zdrowa jak koń.
To wszystko tytułem wstępu.
Wczoraj do poduszki poczytałam sobie blogi. Zastanowił mnie wpis Róży.
Przeczytałam go raz i drugi i trzeci... i ciągle nie wiem jak się do niego odnieść. Czy jest on dzieciach które wychowujemy pod kloszem, a które chcemy nauczyć zaradności życiowej czy o tym że nie wolno się poddawać?
Róża pisze, że chciałaby żeby każdy mógł o sobie napisać:

"Przeżyłam to, co przeżyłam. Jestem twarda jak stal i silna jak góra nie do zdobycia. Nic mnie nie złamie i nie pokona - tylko ostateczna śmierć, która czeka na nas wszystkich u schyłku naszej drogi. A jak znowu życie mnie kopnie, to dam sobie chwilę na zastanowienie się, pomyślenie. Obandażuję ranę i pokonam przeciwność. Tę pewność mam w sobie i nikt mi jej nie odbierze, póki sama tego nie zrobię. Ja to po prostu WIEM."

Do niedawna myślałam zupełnie tak samo. Życie jest ciężkie i twardym trzeba być nie mientkim (nie poprawiać!). Dostanę kopa w dupę to się otrząsnę, zastanowię, otrzepię i pójdę dalej. Tylko że teraz już wcale nie mam tej pewności. 
Kolejna osoba z mojego otoczenia zachorowała na raka. Kobieta w moim wieku. Przyznam że zaczęłam się trochę bać. Nie będę jednak siedzieć i zamartwiać się w oczekiwaniu na coś co nigdy może się nie przydarzyć. Dlatego staram się jak najwięcej czasu spędzać aktywnie, odżywiać się zdrowo i generalnie coś zawsze robić. Ale dopada mnie coraz częściej ta cholerna natrętna myśl - po co to wszystko, co to jest warte, po co to komu potrzebne... Nie wiem dlaczego, depresja wiosenna? Wiem tak jak Róża że jak upadnę to wstanę, bo całe życie takie było, ale tej pewności już mieć nie mogę. Wczoraj zawiodło mnie moje ciało. Owszem, być może odpocznę, poleżę, naprawi się. Starość nie radość, chyba trzeba zacząć się oszczędzać. Jeszcze dusza tylko twarda jak stal, choć widzę że też zaczyna mięknąć. Czy opłaca się byc twardym? Coraz częściej zaczynam w to wątpić...




piątek, 17 kwietnia 2015

Humor na piątek

Ponieważ humor mi jakoś nie dopisuje dzisiaj, więc proszę mi wybaczyć moje dzisiejsze dowcipy. Ale chciałam się trochę pośmiać. Zapraszam.


**********
Przychodzi gospodarz do domu i mówi:
- Słuchaj matka!!! Dokupiłem dzisiaj 10 hektarów ziemi.
- Wiem.
- A skąd wiesz?
- Nasz koń się za stodołą powiesił.


**********
Środek nocy - trzecia nad ranem. Do domu powraca zmęczony, po libacji z kolegami mężczyzna. Otwiera drzwi cichutko, delikatnie skrada się w przedpokoju, żeby tylko nie obudził żony. Nagle słychać zgrzyt zegara, wysuwa się kukułka i kuka 3 razy.
- O, cholera - myśli zaniepokojony mężczyzna - Ale wiem co zrobić - dokukam jeszcze 8 razy i żona nawet jak się obudziła, będzie myślała, że wróciłem o 11:00. 
Jak postanowił, tak zrobił i zadowolony z siebie położył się spać.
Rano budzi go zona.
- Kochanie, musisz dzisiaj wcześnie wstać!
- A po co? Przecież dziś sobota.
- Musisz wstać i oddać nasz zegar do naprawy.
- A co się stało?
- Coś jest nie w porządku z kukułką. Wyobraź sobie zakukała w nocy 3 razy, potem zachichotała szyderczo, parę razy beknęła, dokukała 8 razy, puściła bąka, zaryczała jak wół i poszła do łazienki się porzygać.


**********
Sąsiad mówi do bacy:
- Baco, tam za stodołą na waszych deskach chłopaki gwałcą waszą córkę.
Baca przerażony biegnie natychmiast za stodołę, po chwili wraca uśmiechniety i mówi:
- Aaaaa... wiedziołem, ze zartowołeś, to wcale nie moje deski.


**********
Hrabia po dłuższym pobycie za granica wraca do swoich posiadłości. Na dworcu czeka na niego zaprzęg koni i wierny sługa Jan.
- No i cóż tam zdarzyło się nowego we dworze podczas mojej nieobecności Janie?
- Nic nowego Jaśnie Panie... no może tylko to że Azorek zdechł.
- Azorek ?! Mój ulubiony pies? Jak to się stało?
- Ano nażarł się końskiej padliny to i zdechł.
- A skąd we dworze końska padlina?
- Konie się poparzyły to zdechły.
- Jak to konie się poparzyły ??... Od czego?
- Od ognia Panie jak się stajnia paliła.
- A kto podpalił stajnie?
- Nikt od płonącego dworu się zajęła.
- Na miłość boską to i dwór spłonął? Jakim sposobem?
- Ano po prostu. Świeczka przy trumnie teścia Pana hrabiego się przewróciła i firany się zajęły.
- Och! A czemu mój teść umarł?
- Bo Jaśnie Pani uciekła z tym oficerem co się z nim od trzech lat spotykała.
- Spotykała się od trzech lat?! To przecież nic nowego!
- Właśnie mówiłem Jaśnie Panie że nie zdarzyło się nic nowego.


**********
W pewnym mieście grasował straszny smok. Mieszczanie nie mogli wytrzymać, więc udali się po pomoc do jednego z trzech rycerzy. Wielki Rycerzu - mówią - pomóż nam, smok gwałci dziewice, zabija mężczyzn, pożera dzieci i kobiety.
Wielki rycerz na to - Dajcie mi miesiąc na ułożenie planu.
Mieszczanie na to - Co ty człowieku, za miesiąc to smoka nas tu wszystkich wytłucze. I poszli do drugiego rycerza.
Średni Rycerzu - pomóż etc.
Ten chciał się znowu zastanawiać dwa miesiące więc poszli do trzeciego rycerza.
Mały Rycerzu - pomóż etc.
Na to Mały Rycerz łap za miecz, zakłada zbroję, objucza konia i już jest gotowy do drogi.
Pytają więc mieszczanie - Jak to czcigodny Mały Rycerzu, Wielki Rycerz chciał się zastanawiać miesiąc, Średni Rycerz dwa miesiące, a Ty tak od razu?! 
Na to Mały Rycerz.
- Tu się nie ma co zastanawiać, tu trzeba spier..... od razu!


**********
Do działu rekrutacji w filharmonii zgłasza się Kowalski.
- Czy potrafi pan grać na jakimś instrumencie? - pyta kadrowa.
- Nie.
- To po co mi pan głowę zawraca?
- Potrafię wypierdzieć z nut każdą melodyjkę.
- Jak to?
- Proszę o jakieś nuty.
Kadrowa podaje mu parę arkuszy zapisanych nutkami. Kowalski przegląda je w skupieniu i po chwili wypierduje melodyjkę. Kadrowa nie wie co zrobić więc prosi Kowalskiego, by porozmawiał z dyrektorem. Rozmowa z dyrektorem ma podobny charakter jak z kadrową. W końcu dyrektor pyta:
- A wypierdzi pan 5 symfonię Beethovena?
- Mogę zobaczyć nuty?
- Proszę.
Kowalski studiuje nuty i w końcu mówi:
- Nie. Niestety tego kawałka nie mogę wypierdzieć.
- Dlaczego?
- Bo tu, - pokazuje palcem grupę nut - tu i tu mogę się zesrać.


Pozdrawiam z uśmiechem na ustach

czwartek, 16 kwietnia 2015

Ze wzruszeniem

Tak jakoś przejrzałam dzisiaj zdjęcia w komórce. Mam tego trochę, pewnie niedługo już pamięci zabraknie i będę musiała przerzucić na komputer. Ze wzruszeniem obejrzałam je wszystkie, a kilka najbardziej wymownych, najbardziej mi się z czymś kojarzących pokażę Wam. Niech to już będzie Tydzień Zdjęć Iwony A.

Zakup córki za pierwsze zarobione pieniądze


Śniadanko pierwszego listopada zeszłego roku. Tak jakoś wyszło że to sobota była.


A tu mała myszka przyniesiona przez Tigusia żywcem, złapana własnoręcznie przez syna w celu wyniesienia z chałupy. Trochę się za nią naganialiśmy. 


Węgielki z Sylwestrowej Nocy :-)


Pierwsze chleby tego roku...


I to. Zdjęcie z filmu który oglądałam niedawno. Specjalnie przystopowałam klatkę żeby zrobić zdjęcie. Stardust, to dla Ciebie! ♥




środa, 15 kwietnia 2015

Rozdwojenie podwójne

Ostatnio zaparkowałam samochód, wytaszczyłam się z niego, Migusia jak zwykle czekała na mnie na progu. Wołam radośnie: "Miguuuusia, ślicności ty moje, moja malutka culecko, choć do mamuni, no choć...", podchodzę żeby ją pogłaskać, a Migusia jak nie wydrze w długą! Nie uciekła za daleko, zatrzymała się po kilku metrach i patrzy. A ja na nią. No taaaaak... Przecież to nie jest Migusia.
Od początku marca kotka sąsiadów przychodzi na próg i miauczy. Jak nas nie było z kotami to też przychodziła i miauczała. Siedzi tak sobie przed samymi drzwiami. A jak nie siedzi to Migusia wychodzi i się razem ganiają po całym podwórku. Ja się nie dziwię bo Tiggy przecież potrafi do domu wleźć do tych samych sąsiadów przez otwarte okno. A kotka od sąsiadów to prawie zupełna kopia Migusi. Ma tylko troszkę mniejszy krawacik. Oto moje podwójne rozdwojenie:

Migusia:

Nie-Migusia

Migusia: 

 Nie-Migusia:

P.S. Po przezroczystości klapki widać jak czyste wracają do domu moje koty :-)))

wtorek, 14 kwietnia 2015

Biegiem przez Tunezję

Zainspirowana wpisami FrauBe, a także niezmiennie o tej porze roku upojona tęsknotą za słońcem i ciepłem, postanowiłam pokazać Wam trochę Tunezji. Była to moja pierwsza egzotyczna podróż za granicę, pierwsza poza Europę. Pierwsze wrażenie na lotnisku - niesamowite. Gdy otworzyły się drzwi samolotu, buchnął niewypowiedziany żar. Tak jakby przechodziło się z lodówki do nagrzanego pieca. Te uśmiechy, ta radość na twarzach przybyłych... nie do opisania.
Byłam w Tunezji w środku lata, na przełomie lipca i sierpnia. Przez całe dwa tygodnie nie było ani jednej chmurki. Zobaczycie sami na zdjęciach, powietrze było nagrzane i jakby ciężkie, niebo niebieskie ale jakby przymglone, to nie wina aparatu, tak to pamiętam. To co chcę Wam pokazać to tylko skromny wycinek z kolekcji, w moim stylu... Zapraszam.

To nie mój hotel, ale tak to mniej więcej wygląda


"Centrum handlowe" Safari. Dwa sklepy, restauracja, bar i klub. No ale można się było szybko zaopatrzyć w wodę. Zaledwie dwa kroki od hotelu. No dobra, może ze dwadzieścia dwa.


Wejście do Mediny w Monastirze. Medina to taki targ. Tak, tam za tymi murami. To jest takie małe miasteczko. 


Pani wyrabiająca dywany. Każdy szanujący się turysta musi odwiedzić takie miejsce ze swoim panem przewodnikiem, żeby mu wcisnąć (turyście) jakiś dywanik. He he he... 


Monastir. Takie kopuły są porozstawiane w całym mieście.  Kiedy weszliśmy pod zadaszenie, zrozumieliśmy dlaczego. Tam było po prostu niesamowicie chłodno. Doskonały pomysł w takim klimacie.


Kopuły były między innymi na takiej promenadzie wzdłuż plaży. W dali widać plażę publiczną. Użytkownicy to głównie tubylcy. 


Widok na cmentarz z dziury w murze zamku. 


O, tego zamku :-)


A to widok z zamku na drugą część miasta.


Poniżej fragment portu w Sousse.


I tuk-tuk. Super przejażdżka. 


El Jem i amfiteatr. Nie będę opisywać, poszukajcie sobie w Google. 



Z okna autobusu...


Wycieczka na pustynię wiodła przez Matmatę, gdzie kręcono Gwiezdne Wojny.


Żeby nie było że tak pięknie tam i czysto. To bardzo częsty przydrożny widok. Niestety.


Mali mieszkańcy. Zdjęcie zrobione w skalnej osadzie, tej samej o której pisała FrauBe tutaj. Nie będę się powtarzać ;-)



A to welbludzie. W drodze na naszą krótką wędrówkę po wrotach Sahary. 


Mój welbludź był bardzo jasny, piaskowy. 


I taką miał buzię. I takie oczko ;-)


O, tak wygląda kawałek Sahary. 


A tu, o poranku, a była jakaś siódma trzydzieści, tuż po wschodzie słońca zatrzymaliśmy się przy solnych jeziorach.  


A potem czekała nas wizyta w oazie. Trzeba się było na kuniki przesiąść bo autobus nie dojeżdża.


A ten pan miał z siedemdziesiąt lat. Demonstrował drapanie się na palmę. Na tym zdjęciu jest on na wysokości może drugiego piętra...


Róża pustyni. To twór kamienny. Żałuję że nie kupiłam.


Stanowisko handlowe na postoju w górach Atlas. Bez komentarza :-)


I na koniec kilka ciekawostek z hotelu. Na naszym tarasie.


W lampie. 


Owoce kaktusa, widzicie? Można takie kupić, po prostu się je kroi i je. Dziwne w smaku ale nie takie złe. 


No i na koniec coś czego nigdy przedtem ani nigdy potem nie widziałam na wolności. 


No i co, nabraliście ochoty na wakacyjne ciepełko? Bo ja bardzo, jeszcze bardziej. 

Pozdrawiam gorąco :-)





poniedziałek, 13 kwietnia 2015

W szklarni

Kto mnie czyta dłużej wie zapewne jak bardzo lubię przyrodę, a szczególną przyjemność sprawia mi włóczenie się po ogrodzie botanicznym. Weekend zapowiadał się pięknie a skończyło sie na co prawda słonecznej ale za to bardzo zimnej pogodzie. Było tym bardziej przenikliwie chłodno że wiał mroźny wiatr. Aby się trochę zagrzać, wstąpiliśmy do szklarni. Czyli palmiarni. Jest to miejsce do którego normalnie nie chodzę w ogrodzie botanicznym bo jest płatne, ale raz na jakiś czas przecież można. I dzisiaj Wam co nieco z tego pokażę. Oczywiście zdjęcia robione komórką, czyli standard :-) Na szczęście możecie je sobie powiększyć. Polecam.

Na początek takie cuś.


Z bliska. Miękkie, delikatne, czarujące...


Najwyższa palma w szklarni. Wydaje się jakby specjalnie dla niej wybudowano szklany wierzchołek. 


A tu inna palma.


Te liście wyglądały w rzeczywistości jakby ktoś wziął pędzel i je ręcznie pomalował.


W jednym z pomieszczeń przechodziło się pod takimi oto zielonymi kaskadami. Nie wiem jak to rosło, bo było normalnie pozawieszane na gałęziach.


Zwróćcie uwagę na przepiękny zielony warkocz roznący na pniu palmy. To bluszcz, pasożyt.


Nie wiem czemu zrobiłam to zdjęcie. Podobały mi się liście, owszem, ale musiało to mieć jakiś głębszy wydźwięk. Hmmmm....


Te drzewa wyglądają niesamowicie. Jakby korzenie wyrastały z pni i gałęzi, ale nie były nigdzie zaczepione, ot wisiały sobie swobodnie.


Jeszcze jedna kotara z zieleni.


Mały stawik z rybkami.


Ta roślina wyglądała jakby ktoś ją pobryzgał żółtą farbą.


A to jest chyba popularna roślina doniczkowa, nie znam się. Duża w każdym razie. 


Paprocie zawsze mnie fascynowały. Szczególnie ich zawijątka. 


Śliczne, prawda?


I jeszcze jedna palma...


Papirusy.


No i oczywiście drzewko pomarańczowe...


... i cytrynowe.


I karpie koi. Nie widać tego ale one mają po pół metra. I różne kolory.


Kaktusiarnia. Tutak było bardzo sucho ale dość chłodno.


Podobał mi się taki żabowy element dekoracyjny.


Kfiattki...


To się chyba nazywają kapturnice, albo dzbaneczniki, a może i jedno i drugie. W każdym razie, to mięsożerne predatory :-) Rosiczki nie zauważyłam.



Zawsze fascynowały mnie mchy i porosty. A szczególnie jak są tak pięknie zaprezentowane jak na zdjęciu poniżej. 


To wygląda jak duży ziemniak, to jest jakaś bulwa jadalna, ale nie zapamiętałam nazwy.


Ta roślina jest niesamowita. Wygląda jakby ktoś do drzewa poprzyczepiał takie oto zielone latarenki. Zielone, ale odcień tej zieleni jest po prostu bajeczny. Zdjęcie nie oddaje tej barwy jak należy, ale zapewniam Was, ta zieleń jest cukierkowo-kreskówkowo-bajkowa. Jak z krainy My Little Pony.


Niektóre rośliny rodzą takie szyszki.


A to chyba bardzo popularna roślina doniczkowa jest, tutaj ma dość spore rozmiary. 


A to... nie wiadomo czy to kwiat czy owoc. Te czerwone płatki są jakby z wosku.


A pomiędzy nimi, dopiero zaczynają rozkwitać takie oto żółte wypustki. No i co to jest? Szyszka? 


A tu, zobaczcie, mnie skojarzyło się momentalnie w Avatarem. Nie wiem dlaczego.


Kolejny bajkowy zagajnik. 


I jeszcze jedna kotara zieleni.


Maleńki wodospadzik...


I kolejna zagadka. Nie wiem co to jest, wygląda jak uschły liść, a z niego wyrastają normalne, zielone liście.


Albo takie coś, ani to mech, ani pień, ani liść ani korzeń...


Tak właśnie wyrastają banany. Te tutaj to takie małe wypierdki.


A te poniżej jeszcze mniejsze, nawet nie wiem czy jadalne.


I to by było na tyle z mojej sobotniej wycieczki do ogrodu botanicznego. Następne odwiedziny w maju. Jak będzie ciepło. Już się nie mogę doczekać :-)

Pozdrawiam kolorowo!

P.S. Nowy wiersz :-)