piątek, 28 kwietnia 2017

Humor na piątek

Miało być w innym klimacie,  ale będzie na początek o terrorystach. Zapraszam :-)


*****
W barze siedzi czterech policjantów: Niemiec, Francuz, Anglik i Polak. Pierwszy przechwałki zaczyna Anglik:
- My w królestwie po ostatnich zamachach usprawniliśmy system monitoringu. Teraz mamy kamery na każdym budynku, na każdym rogu. Jak terrorysta zacznie strzelać - policja natychmiast zareaguje. Natychmiast!
Na to Francuz:
- My powołujemy już pod broń dodatkowe 50 tysięcy żołnierzy i policjantów i postawimy ich na każdym rogu w pobliżu wolnych miejsc. Nie będą musieli dojeżdżać, będą na miejscu i od razu ich zastrzelą!
Na to Niemiec:
- Ech, biedaki... Nas stać na to, żeby kupić całą armię dronów z kamerami monitoringu i jeszcze powołać 100 tysięcy mundurowych.
Po chwili ciszy wszyscy patrzą z wyczekiwaniem na Polaka. Ten dopił piwo, otarł wąsy i ze spokojem mówi:
- A my nie mamy terrorystów.


*****
Z pamiętnika terroryrty. Porwanie samolotu w Moskwie
Poniedziałek: Porwaliśmy samolot na lotnisku w Moskwie, pasażerowie jako zakładnicy. Żądamy miliona dolarów i lotu do Meksyku.
Wtorek: Czekamy na reakcję władz. Napiliśmy się z pilotami. Pasażerowie wyciągnęli zapasy. Napiliśmy się z pasażerami. Piloci napili się z pasażerami.
Środa: Przyjechał mediator. Przywiózł wódkę. Napiliśmy się z mediatorem, pilotami i pasażerami. Mediator prosił, żebyśmy wypuścili połowę pasażerów. Wypuściliśmy, a co tam.
Czwartek: Pasażerowie wrócili z zapasami wódki. Balanga do rana. Wypuściliśmy drugą połowę pasażerów i pilotów.
Piątek: Druga połowa pasażerów i piloci wrócili z gorzałą. Przyprowadzili masę znajomych. Impreza do rana.
Sobota: Do samolotu wpadł specnaz. Z wódką. Balanga do poniedziałku.
Poniedziałek: Do samolotu pakują się coraz to nowi ludzie z gorzałą. Jest milicja, są desantowcy, strażacy, nawet jacyś marynarze.
Wtorek: Nie mamy sił. Chcemy się poddać i uwolnić samolot. Specnaz się nie zgadza. Do pilotów przyleciała na imprezę rodzina z Władywostoku. Z wódką.
Środa: Pertraktujemy. Pasażerowie zgadzają się nas wypuścić, jeśli załatwimy wódkę.


*****
Terrorysta przychodzi do fryzjera.
- Co się panu stało w ucho? - pyta fryzjer.
- Źle podłączyłem przewody, bomba wybuchła i urwała mi kawałek ucha.
- Proszę się nie martwić. To drugie zaraz ładnie dotniemy i wyrównamy.


*****
Afganistan. Góry. Mały oddział żołnierzy radzieckich został okrążony przez miejscowych partyzantów. Dowódca zarządza:
- Musimy zostawić kogoś, kto będzie pozostałych osłaniał. W ten sposób mamy szansę dotrzeć do swoich. Temu, kto się zgłosi na ochotnika, zostawimy hełm, trzy granaty i automat. Jeżeli trzeba będzie, wyprawimy potem uroczysty pogrzeb, damy pośmiertnie odznaczenia bojowe. Ktoś na ochotnika?
Zgłasza się Gruzin:
- Zostanę, ale pod warunkiem, że nie zostawicie mi jednego hełmu i trzech granatów, a trzy hełmy i jeden granat.
Zgodzili się, zostawili Gruzina z trzema hełmami i jednym granatem i odpełzli niepostrzeżenie ku swoim. Minęła godzina, a nie usłyszeli żadnego wystrzału ani żadnego wybuchu. Zdziwieni wrócili z powrotem, patrzą: siedzi Gruzin, wokół niego pełno broni, mundurów, suchego prowiantu.
Opodal siedzą na wpół goli partyzanci, a Gruzin, mieszając hełmami, krzyczy:
- Prawo, lewo, góra, dół. Kto powie, gdzie jest granat?


*****
W radzieckiej bazie rakietowej przy desce kontrolnej śpi sobie generał. Do pomieszczenia wchodzi sprzątaczka. Zaczyna wykonywać swoje obowiązki, krząta się, nikomu nie przeszkadza. Nagle, potyka się i upada na deskę. Generał zrywa się jak oparzony, patrzy na kontrolki, potem na sprzątaczkę, znowu na kontrolki i krzyczy:
- PASZŁA W PIZDU!
- A-a-ale panie generale, ja bardzo przepraszam, ale muszę skończyć sprzątać...
- Nie ty, głupia, Australia!



No i na koniec - bo nie mogłam się powstrzymać :-)


*****
Dziś rano Asia uznała, że musi zjeść pączka.
Wychodząc z domu zobaczyła, że ma idealnie uczesane włosy, idealnie pomalowane usta i idealnie wymodelowane pośladki.
Idąc już do sklepu zauważyła reklamę ''Cztery pączki w cenie trzech!'' Asia widząc to nie pragnęła już jednego pączka, ale czterech.
Weszła więc do Biedry, zafalowała idealnie uczesanymi włosami, wydęła idealnie pomalowane usta i potrzęsła idealnie wymodelowanym tyłkiem. Podeszła do kasjera i pyta:
- Czy to tu ta promocja pączków 4 w cenie 3?
- Nie - odpowiada facet - To nie tutaj.
Asia wyszła i od razu pobiegła do Żabki.
Weszła, falując idealnie uczesanymi włosami, wydymając idealnie pomalowane usta i potrząsając idealnie wymodelowanym tyłkiem. Podeszła do Pepe i rzecze:
- Czy to tutaj jest ta promocja pączków 4 w cenie 3?
- Nie - odpowiedział Pepe - To nie tutaj.
Asia, troszkę zdegustowana, poszła do Eka. Wchodzi, falując idealnie uczesanymi włosami, wydymając idealnie pomalowane usta i potrząsając idealnie wymodelowanymi pośladkami i mówi:
- Czy to tutaj jest ta promocja pączków 4 w cenie 3?
- Nie - odpowiada kasjerka - To nie tutaj.
Asia wyszła, nie na żarty wściekła, ale wciąż żądna pączków.
Była w drugiej Biedrze, dwóch spożywczych, trzeciej Żabce, bo druga miała remont.
W końcu Asia wku*wiona idzie i patrzy, czy nie ominęła żadnego sklepu. Patrzy na górę - schronisko! Asia pojechała tam rowerem, ale przy końcu usiała sama się wspiąć.
Podczas tego Asia nie rozczochrała swoich idealnie wymodelowanych włosów, nie rozmazała swoich idealnie pomalowanych ust i nie zgniotła swoich idealnie wymodelowanych pośladów. Wchodzi, falując idealnie uczesanymi włosami, wydymając idealnie pomalowane usta i potrząsając idealnie wymodelowanym tyłkiem i mówi:
- Dzień dobry. Czy to tu jest ta promocja pączków 4 w cenie 3?
- Tak - odpowiada facet - To tu.
- To poproszę dwa.


Wesołego dłuuuuugiego wekendu! 
(jak dla kogo...)



środa, 26 kwietnia 2017

Słowne przepychanki

Wczoraj, w łóżku, bardzo późnym wieczorem:
- biały
- czarny
- dziura
- rów
- Mariański
- ocean
- ryba
- woda
- Jezus
- Maria
- Józef
- papież
- Watykan
- Rzym
- Cezar
- nos
- długi
- szabla
- pochwa
- penis
- plemnik
- dziecko
- ojciec
...
i tak dalej i tak dalej...
Pół godziny później, coraz dłuższe przerwy między słowami:
- niebo
- chmura
- gwiazda
- śmierci
- Wader
- miecz świetlny
- Obi Wan Kenobi
- moc
- NIECH BĘDZIE Z TOBĄ
Cisza...
...
Więcej ciszy...
...
- Wygrałaś!



Miłego dnia :-)

wtorek, 25 kwietnia 2017

Migusia ma nażyczonego a Tiguś studiuje

Cały tydzień nie pisałam, wybaczcie. Ale dzieje się, oj dzieje. Już w piątek odbieramy klucze do nowego domu, więc czas spędzamy aktualnie na planowaniu, wybieraniu, zamawianiu i przeplanowywaniu. No a cały weekend pracowaliśmy w ogrodzie, bo jak ten dom będziemy chcieli wynająć to i ogródek musi się jakoś prezentować. Ale o tym kiedy indziej.
Dzisiaj będzie o kotach.
Otóż koty się już zadomowiły i wydają się być pogodzone z losem zadowolone. Kiedy przychodzę do domu po pracy, czekają na mnie przy drzwiach, ale nie chcą wychodzić. Potem je karmię, bo oczywiście umierają z głodu po całym dniu odpoczywania. Potem trochę sobie siedzą na parapetach, trochę się bawią, trochę podgryzają, a może to jedno i to samo, kto tam za nimi nadąży. A kiedy przychodzi wieczór i zaczyna się ściemniać, czyli gdzieś tak około dziewiątej, włącza im się łazik. Początkowo wszyscy razem i każde z osobna drapało w drzwi albo w wycieraczkę, ale dranie małe szybko się nauczyły, że klucze włożone do zamka mogą stanowić fajny dzwonek do przywoływania służby, więc Tiguś (bo jest większy) trąca klucze łapą, a wtedy człowieki przychodzą i otwierają drzwi.
No tak, powiecie, tak się zarzekała a jednak koty wypuszcza... Otóż niestety, ale tak zdecydowaliśmy i tak jest lepiej dla wszystkich. Jak sobie tak wieczorami powychodzą to potem jest spokój, nie drapią wykładzin, nie miauczą. Nie wychodzą na długo, Migusia i tak wchodzi i wychodzi po pięćset razy. Wybiegnie, postoi na progu u wraca. Albo wybiegnie, pobiegnie do ogrodu i za pięć minut puka do drzwi. Jej pukanie wygląda tak, że wskakuje na szybę, nie wiem jak bo tam jest tylko ze dwa centymetry a może mniej do oparcia, drzwi są mniej więcej takie:


No to ona więc wskakuje na tę szybę i tak wisi aż jej ktoś otworzy. Tiguś natomiast kiedy chce wrócić do domu to albo miauczy pod drzwiami, albo sobie siedzi w pobliżu, oczywiście ukryty albo pod samochodem albo za śmietnikiem, albo na dachu garażu i czeka aż otworzą się drzwi i zostanie zawołany. Tak że około jedenastej wszystkie koty są już z powrotem w domu i tak się to kręci. 
W weekend spędziły więcej czasu na dworze, bo jak wspomniałam, pracowaliśmy w ogrodzie, więc towarzyszyły nam dzielnie, szczególnie Tiguś, który lubi być na dworze ze swoimi człowiekami. Nie widzicie Tigusia? Bo robi kupę w krzakach :-)


Migusia nas po krótkim czasie olała i stwierdziła, że ona to będzie nam pomagać, ale z wewnątrz, z poziomu parapetu. Niestety, na tym poziomie nie udało się jej uwiecznić, więc niech też będzie w krzakach.


A co ma tytuł do opowieści? Ano to, że Tiggy lubi sobie posiedzieć w gabinecie i poczytać, więc często można go tam spotkać. No studiuje chłopak. Myszołóstwo ogrodnicze i ornitologię stosowaną. 



Migusia natomiast ma nażyczonego. Otwieram ci ja drzwi któregoś wieczoru, wpada do domu Migusia, jak zwykle, a za nią powoli czai się Tiguś. Mówię "Tiguniu, chcesz już wejść do domku? to wchodź kochany, wchodź, mamusia ci drzwiczki otworzy" czy takie tam podobne bzdury. Ale ten Tiguś coś za bardzo się czai, a w ogóle to on jakiś dziwny jest... Patrzę dokładnie a tam obcy kot! Miauczy głośno i do domu chce wchodzić za Miguśką. Wrzasnęłam w przerażeniu i zatrzasnęłam drzwi, ale po chwili opanowania i zachęcona przez Migusię, która się oczywiście znowu domagała wyjścia, otworzyłam ponownie, nie pozwoliłam nażyczonemu wejść, sama do niego wyszłam. Chłop zaciekawiony wyszedł również i tak staliśmy przed domem jak dwa doopki żołędne, gadając do obcego kota. Musieliśmy go również pogłaskać, bo się domagał, a jak nie pogłaskać domagającego się kota?. 
Ja się obcych kotów boję, tego też się bałam, ale doszlliśmy do wniosku, że to musi być kot sąsiadów, bo zadbany był, trochę z umaszczenia podobny do Tigusia tylko ze bardziej kudłaty. A ogon to miał taki, że niech się chowają wszystkie kocie ogony, nawet te na sztorc jak szczotka do butelek. No i tak to nastąpiło zapoznanie Migusiowego nażyczonego.
Któren to nażyczony, dnia następnego pojawił się pod oknem o poranku z serenadą dla swej nażyczonej, ale ta go zupełnie olała, uznając że dama odbyć musi odpowiednią ilość drzemek w ciągu doby, żeby piękno swe zachować. 

Nażyczony. Spójrzcie na ogon, większy od całego kota. I to nie jest ogon nastroszony. 


Bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Żebyście słyszeli te dźwięki z piekła rodem...



I tak to nażyczony Migusi zapoznał się z jej starszym bratem, po czym odddalił się z milczeniu w stronę płotu, krocząc majestatycznie choć niezbyt dostojnie poprzez zamontowaną na ścianie antenę satelitarną... 
Na koniec powiedziałam do Tigusia*: "Widzisz Tigusiu, i tak to własnie wygląda z drugiej strony..."

* Przypomnę, że rzeczony Tiguś wskakiwał ludziom na parapety, a nawet wchodził do domów przez otwarte okna. Ech... 

wtorek, 18 kwietnia 2017

I po świętach, czyli co miało nie być a i tak było

Miałam nic nie robić, ale kiedy w sobotę ganialiśmy po sklepach w poszukiwaniu godziwego łóżka, natrafiłam na nowy polski supermarket, który bardzo mi się spodobał, bo miał świetną selekcję towarów. Tak więc zakupiłam buraczki tarte i tarty chrzan, żurek w słoiku i nawet polskie mleko łaciate 3,2%, chociaż powiem w sekrecie, że wolę tutejsze. To łaciate nie chce się pienić w mojej spienarce do mleka! No ale wracając do tematu, zakupiłam również kawałek boczku, pyszną białą kiełbasę (jak białej nie za bardzo lubię to ta była naprawdę dobra) i po kawałku innych wędlin. I barwniki do jajek!
Farbek było pięć, a jajek było tylko siedem, bo ósme okazało się pęknięte. No i oczywiście wszystkie jaja były lekko brązowe. Ach, gdzie te czasy, kiedy mieliśmy białe jajka. Jak dzieci jeszcze były w domu, to kupowałam i gęsie i przepiórcze, kolory były wspaniałe. No ale jak się ma ograniczone pole do działania, to trzeba użyć tego co się ma, nieprawdaż. Chłop miał najlepszą zabawę, bo nigdy nie widział, jak się farbuje jajka, a teraz mógł to zrobić sam. Efekt jak na zdięciu :-)


A w niedzielę rano wstałam, ugotowałam żurek, przygotowałam buraczki z chrzanem i potrawę, która wywodzi się z domu mojej byłej teściowej, a którą bardzo polubiłam i co roku odtwarzam. Nazywamy ją "święconka", bo pochodzi z wszystkiego, co znajduje się w koszyku do święcenia, czyli wędliny, boczek i gotowane jajka. U nas koszyka świętego nie było, ale święconka była. Kroi się boczek i wędliny na plasterki, na plasterki kroi się również gotowane jajko, kawałek korzenia chrzanu trze się na grubej tarce lub struga nożem (jak dawniej ołówki) i to wszystko się podsmaża na patelni w odrobinie tłuszczu i doprawia pieprzem, bo solą to już raczej nie. Prawdziwa bomba cholesterolowa! Niestety nie uwieczniliśmy, ale jest to po prostu pyszne. A tak wyglądał nasz wielkanocny stół, bez święconki.


Chłopu wszystko bardzo smakowało, przy żurku mu się uszy trzęsły, święconkę pożarł jak smok dziewicę, zagryzając buraczkami z chrzanem, aż mu oczy z orbit wylazły, bo ostre potrawy to on lubi, ale chrzan to insza ostrość.
Tak więc, po raz kolejny zostałam królową gotowania, a Chłop mógł w pełni docenić walory polskiej kuchni. W sumie, jakie to Chłopy nieskomplikowane są, dasz mu kawałek kiełbasy i się cieszy :-)

Pozdrawiam!  









piątek, 14 kwietnia 2017

Humor na te święta

Leżę sobie w łóżku rano, czekam na to, aż mi się będzie chciało wstać. Wchodzi Chłop, mówię: "A Ty wiesz, Jezus dzisiaj umrze po południu..." Chłop na to: "A rzeczwiście, to dzisiaj!" "No, a wczoraj to miał tę kolację z Judaszem" - mówię ja. A Chłop: "A nie, kolacja to była w środę, wczoraj to on się zgłosił na ochotnika do więzienia". "No faktycznie" - mówię - "kolacja była w środę, a wczoraj on poszedł do tych ogrodów, a potem się zgłosił. A sąd był dziś rano".
I tak to ustaliliśmy przebieg wydarzeń...

Tak że, Drodzy Moi, czy komuś się podoba czy nie, dzisiaj będzie o Jezusie. No bo dlaczego nie???



*****
Idzie zakonnica z kościoła do domu. Wywaliła się na ulicy i krzyczy:
- O Jezus Maryja!
W domu ukazuje się jej Jezus i mówi.
- Może ja mam ryja ale za to ty masz krzywe nogi.


*****
Jezus wchodzi do knajpy, w której siedzą Polak, Niemiec i Rusek.
- Cześć, Jezus jestem, uzdrawiam dotknięciem ręki.
Niemiec zaraz dał sobie coś uzdrowić, Rusek też, a Polak mówi:
- Tylko się nie zbliżaj, bo mam jeszcze tydzień chorobowego.


*****
Jezus zstąpił na ziemię. Idzie sobie, idzie. Patrzy, a tu na murku przysiadło paru hipisów i jarają jointy. Hipisi też go zauważyli - wiadomo: długie włosy, zwiewna szata, znaczy się kumpel. Wołają:
- Bracie, chodź tu do nas, przysiądź się!
Jezus przysiadł się bez słowa.
- Przypalisz, bracie?
- A co to jest? - pyta Jezus.
- Masz, przypal i zobaczysz sam.
Jezus się zaciągnął w milczeniu i nic, siedza sobie dalej. Po chwili Jezus rzecze:
- Bo wiecie, jam jest Syn Boży i przyszedłem zbawić świat...
- I O TO CHODZI BRACIE, O TO CHODZI !!!


*****
Ostatnia wieczerza. Jezus mówi:
- Nim kur zapieje trzy razy, jeden z Was zdradzi mnie.
A na to Judasz:
- Ty Jezus, jak Ty sobie wypijesz to się zawsze do mnie przyp**rdalasz.


*****
Kowalski jest producentem gwoździ. Idzie do agencji reklamowej, aby ta zrobiła mu reklamę. Po tygodniu miał się zgłosić na obejrzenie projektu. Przychodzi, puszczają mu projekcję. 
Golgota, na krzyżu Jezus, a obok niego napis:
"Gwoździe Kowalskiego przebiją wszystko".
Kowalski obrażony mówi:
- Panowie, to nie może tak być. Zróbcie coś innego.
Zgodzili się i kazali przyjść za tydzień. Po tygodniu Kowalski znowu pojawia się w agencji, a tam:
Golgota, Jezus przybity do krzyża i napis:
"Gwoździe Kowalskiego utrzymają wszystko".
No to Kowalski się zdenerwował i z oburzeniem krzyczy:
- Panowie, ja jestem człowiek religijny i w mojej reklamie nie może być Jezusa. Koniec i kropka.
Zgodzili się i kazali przyjść za tydzień. Po tygodniu Kowalski pojawia się i po raz 3 puszczają mu reklamę:
Golgota, pusty krzyż i napis:
"Gdyby użyli gwoździ Kowalskiego to by nie uciekł"


*****
Umiera papież i idzie do nieba, a u bramy do nieba spotyka św. Piotra.
- Kim jesteś? - pyta św. Piotr.
- Wysłannikiem św. Piotra na ziemi.
- Ej, sorry, ja jestem św. Piotr i jakoś cię nie kojarzę.
- No jestem zastępcą Pana Boga na ziemi, papieżem - odpowiada zmieszany papież.
- Poczekaj, pójdę pogadać z szefem.
- Szefie, znasz tego typa spod bramy?
- Nie, nie znam go, ale poczekaj może Jezus go zna. Jezus, znasz tego typa spod bramy? - pyta Bóg.
- Nie, nie znam go, ale pójdę z nim pogadać.
Po kilku minutach Jezus przychodzi cały radosny i mówi:
- Ojcze, pamiętasz to kółko rybackie, które założyłem około 2000 lat temu?
- No pamiętam.
- To ono jeszcze istnieje!!

*****
Facet miał papugę, która ciągle gadała przez telefon. Przychodziły rachunki na 10 000 złotych i facet się zdenerwował. Powiedział:
- Papuga, jak ty jeszcze raz gdzieś zadzwonisz, to cię na tydzień do ściany przybiję!
Papuga wytrzymała 3 dni, ale w końcu znów zaczęła dzwonić, gadała 5 godzin. Kiedy przyszedł znów gigantyczny rachunek, facet przybił papugę do ściany. Ona tak tam wisi, patrzy - a tam ktoś obok też wisi.
- Jak masz na imię? - pyta papuga.
- Jezus.
- A od jak dawna tu wisisz?
- Jakieś 2000 lat.
- Chłopie, to gdzieś ty dzwonił?!


*****
Przychodzi Jasiu do domu poskarżyć się mamie.
- Mamo, ksiądz nie dopuścił mnie do bierzmowania!
Matka się wkurzyła, rower między nogi i jedzie do księdza.
- Proszę księdza, dlaczego ksiądz nie dopuścił mojego Jasia do bierzmowania?
- Proszę panią, jak ja bym go mógł dopuścić do bierzmowania, skoro on nawet nie wie, że Jezus Chrystus umarł.
- Ale proszę księdza, my tak pod lasem mieszkamy, nie mamy telewizora, ani radia. My nawet nie wiedzieli, że on chorował.




czwartek, 13 kwietnia 2017

Leniwy weekend - część druga

Niedziela nie była już taka piękna, słoneczna owszem, ale dużo chłodniej. Mimo wszystko postanowiliśmy wybrać się po praz pierwszy w tym roku na rowery. Tak tylko, na próbę, nigdzie daleko, parę kilometrów zaledwie, żeby nam tyłków nie poobrywało. Ja sobie kupiłam nowe siodełko, więc zamontowaliśmy i pojechaliśmy.
I gdy tak sobie jechaliśmy po drodze, zobaczyliśmy znaki, że jest dzień otwarty w pobliskim pałacu (o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia), ale byliśmy tam o jedenastej, a otwarcie było o dwunastej dopiero. Więc postanowiliśmy, że sobie pojeździmy jeszcze troszkę i wrócimy na tę dwunastą. Po drodze wyszło, że nie mamy żadnych pieniędzy, a jak to tak na dni otwarte bez pieniędzy, przecież zawsze się coś tam kupi, a że pieniądze idą w całości na cele dobroczynne to tym bardziej.
No to sobie troszkę pojeździlismy i wróciliśmy do domu po pieniądze. W tym czasie pogoda się zmieniła i zaczęło wiać, mieliśmy lekko pod górkę i w dodatku pod wiatr, daliśmy radę ale nieciekawie było momentami. No cóż... Po drodze napotkaliśmy taką fajną instalację. Trzy totemy na upamiętnienie tego, że była tu kiedyś kopalnia.


Jechaliśmy sobie taką dróżką wśród brzózek.


A tu już wjazd do Winton Castle. 


Nazywa się to szumnie "Castle", ale w rzeczywistości jest to zwykły niewielki wiejski domek (ha ha!), jak się dowiedzieliśmy później. 
Posiadłość ma bardzo bogatę historię i dzisiaj jest własnością 14 Baroneta Inverquharity, Sir Francisa Ogilvy, który wraz z małżonką i czwórką dzieci mieszka w pobliskiej wsi Winton. Rodzina wygląda tak:


Pałacyk i tereny wokoło są udostępniane publicznie tylko raz do roku, normalnie działa on jako prężnie działająca instytucja. Odbywają się tutaj różnego rodzaju rodzinne uroczystości, jak śluby i wesela, a także konferencje, spotkania biznesowe, gale i tym podobne. Organizowane są tutaj również takie formy rekreacji, jak jazda 4x4, łucznictwo, strzelanie do rzutek, sokolnictwo (cokolwiek to znaczy!), gra w golfa, jazda poduszkowcem, degustacja wina i whisky, czy Highland Games. To ostatnie to specjalne zawody dla siłaczy, czyli rzucanie ciężarami (palem, kulą, młotem i czym tam jeszcze, na przykład belą siana). Tym razem odbywał się tam festyn charytatywny na rzecz organizacji do walki z rakiem Marie Curie Cancer Care. Tak. Imienia naszej Marysi Skłodowskiej. Ona tutaj jest bardzo sławna.


Pochodziliśmy sobie trochę po ogrodach.



A tak wygląda festyn. W namiocie jedzenie dla pospólstwa. Kto nie chciał być pospólstwem, mógł sobie zjeść normalne kanapki lub ciasto w wypić kawę w pałacu.


Pospólstwo mogło sobie kupić różne ciasta i ciastka, sprzedawane przez skautów, zupę lub hotdogi i takie pyszne hamburgery z dodatkiem boczku. Zaszalałam, a co! W domu tego nie mam :-)


Ogrody były oczywiście jeszcze szare i raczej bez kwiecia. Ale latem musi tu być przepięknie.




Były także pokazy ptaków łownych, do których wrócę. Tymczasem same ptaki. 


I najwspanialszy - Orzeł Biały. Mówi Wam to coś?



Takie fajne żywopłotki.


A tu jadalnia, w której babcie i dziadki zajadają ciasteczka i popijają kawkę. 


W dół schodzi się do toalety męskiej.


A tu toaleta damska. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.



Więcej pałacu nie będzie, bo nie poszliśmy na zwiedzanie, zabrakło nam pieniędzy :-)

A tu już pokaz ptaków. Jako pierwszy wystąpił mały orzełek, którego nazwy nie pamiętam. Według pani opowiadającej to najbardziej inteligentny ptak, jakiego mają. Jego zadaniem było rozbawianie publiczności przy pomocy narzędzi.


Miał porozstawiane takie różne puzle, które musiał "rozwiązać", żeby dostać się do jedzenia.


Ptak jest zupełnie oswojony i nie bał się łazić między ludźmi, tylko była prośba o nie głaskanie, bo tego nie lubi.


Jako druga wystąpiła sowa. A raczej puchacz.


Puchacz miał za zadanie siedzieć na żerdzi, a potem latać za panią na zawołanie. 


Normalnie przylatywał na to zawołanie, szczególnie że pani częstowała go za każdym razem kawałkiem mięska. Ale wydarzyło się coś, co się na codzień na pokazach raczej nie zdarza. Otóż, pan puchacz spacerował sobie pomiędzy luźmi jakby nigdy nic, ludzie patrzyli z ciekawością, dzieci z zachwytem. Na widowni byli też ludzie z pieskami i te pieski siedziały karnie i posłusznie, bez szmeru. Ale nagle usłyszeliśmy jazgot, rozpierduchę i grzechot kości. Okazało się, że puchacz rzucił się na przechodzącego labradora, który nie wytrzymał i zawarczał. W całym tym zamieszaniu ledwo udało się oderwać rozjuszonego ptaka, bo chybaby zagryzł (!) biednego psa. Biedni państwo z przerażonym pupilem (a bydlę to było niemałe) uciekli do sąsiadującej z placem toalety i tam siedzieli aż do końca.
Co by to było, gdyby to był chihuahua??



A na koniec zaprezentowała się nam pustułka, a że była bardzo szybka i fotografować się jej nie dało, nagrałam króciutki filmik.


A po pokazie pochodziliśmy sobie jeszcze trochę po pałacowym parku.


Domek od tyłu. Tu kiedyś było główne wejście. 



Koło domu jest takie małe jeziorko.



I żonkile, peeeeełno żonkili. Już przekwitają.


A tu zabawa z telefonem. Szukanie pierwszego planu. Szachownica na pierwszym planie.


I szachownica na drugim planie :-)


A potem wracaliśmy do domu po górę. I pod wiatr. Rzepak już kwitnie...



A tam stoi mój przyszły dom. Jeszcze tylko dwa tygodnie.