czwartek, 13 kwietnia 2017

Leniwy weekend - część druga

Niedziela nie była już taka piękna, słoneczna owszem, ale dużo chłodniej. Mimo wszystko postanowiliśmy wybrać się po praz pierwszy w tym roku na rowery. Tak tylko, na próbę, nigdzie daleko, parę kilometrów zaledwie, żeby nam tyłków nie poobrywało. Ja sobie kupiłam nowe siodełko, więc zamontowaliśmy i pojechaliśmy.
I gdy tak sobie jechaliśmy po drodze, zobaczyliśmy znaki, że jest dzień otwarty w pobliskim pałacu (o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia), ale byliśmy tam o jedenastej, a otwarcie było o dwunastej dopiero. Więc postanowiliśmy, że sobie pojeździmy jeszcze troszkę i wrócimy na tę dwunastą. Po drodze wyszło, że nie mamy żadnych pieniędzy, a jak to tak na dni otwarte bez pieniędzy, przecież zawsze się coś tam kupi, a że pieniądze idą w całości na cele dobroczynne to tym bardziej.
No to sobie troszkę pojeździlismy i wróciliśmy do domu po pieniądze. W tym czasie pogoda się zmieniła i zaczęło wiać, mieliśmy lekko pod górkę i w dodatku pod wiatr, daliśmy radę ale nieciekawie było momentami. No cóż... Po drodze napotkaliśmy taką fajną instalację. Trzy totemy na upamiętnienie tego, że była tu kiedyś kopalnia.


Jechaliśmy sobie taką dróżką wśród brzózek.


A tu już wjazd do Winton Castle. 


Nazywa się to szumnie "Castle", ale w rzeczywistości jest to zwykły niewielki wiejski domek (ha ha!), jak się dowiedzieliśmy później. 
Posiadłość ma bardzo bogatę historię i dzisiaj jest własnością 14 Baroneta Inverquharity, Sir Francisa Ogilvy, który wraz z małżonką i czwórką dzieci mieszka w pobliskiej wsi Winton. Rodzina wygląda tak:


Pałacyk i tereny wokoło są udostępniane publicznie tylko raz do roku, normalnie działa on jako prężnie działająca instytucja. Odbywają się tutaj różnego rodzaju rodzinne uroczystości, jak śluby i wesela, a także konferencje, spotkania biznesowe, gale i tym podobne. Organizowane są tutaj również takie formy rekreacji, jak jazda 4x4, łucznictwo, strzelanie do rzutek, sokolnictwo (cokolwiek to znaczy!), gra w golfa, jazda poduszkowcem, degustacja wina i whisky, czy Highland Games. To ostatnie to specjalne zawody dla siłaczy, czyli rzucanie ciężarami (palem, kulą, młotem i czym tam jeszcze, na przykład belą siana). Tym razem odbywał się tam festyn charytatywny na rzecz organizacji do walki z rakiem Marie Curie Cancer Care. Tak. Imienia naszej Marysi Skłodowskiej. Ona tutaj jest bardzo sławna.


Pochodziliśmy sobie trochę po ogrodach.



A tak wygląda festyn. W namiocie jedzenie dla pospólstwa. Kto nie chciał być pospólstwem, mógł sobie zjeść normalne kanapki lub ciasto w wypić kawę w pałacu.


Pospólstwo mogło sobie kupić różne ciasta i ciastka, sprzedawane przez skautów, zupę lub hotdogi i takie pyszne hamburgery z dodatkiem boczku. Zaszalałam, a co! W domu tego nie mam :-)


Ogrody były oczywiście jeszcze szare i raczej bez kwiecia. Ale latem musi tu być przepięknie.




Były także pokazy ptaków łownych, do których wrócę. Tymczasem same ptaki. 


I najwspanialszy - Orzeł Biały. Mówi Wam to coś?



Takie fajne żywopłotki.


A tu jadalnia, w której babcie i dziadki zajadają ciasteczka i popijają kawkę. 


W dół schodzi się do toalety męskiej.


A tu toaleta damska. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.



Więcej pałacu nie będzie, bo nie poszliśmy na zwiedzanie, zabrakło nam pieniędzy :-)

A tu już pokaz ptaków. Jako pierwszy wystąpił mały orzełek, którego nazwy nie pamiętam. Według pani opowiadającej to najbardziej inteligentny ptak, jakiego mają. Jego zadaniem było rozbawianie publiczności przy pomocy narzędzi.


Miał porozstawiane takie różne puzle, które musiał "rozwiązać", żeby dostać się do jedzenia.


Ptak jest zupełnie oswojony i nie bał się łazić między ludźmi, tylko była prośba o nie głaskanie, bo tego nie lubi.


Jako druga wystąpiła sowa. A raczej puchacz.


Puchacz miał za zadanie siedzieć na żerdzi, a potem latać za panią na zawołanie. 


Normalnie przylatywał na to zawołanie, szczególnie że pani częstowała go za każdym razem kawałkiem mięska. Ale wydarzyło się coś, co się na codzień na pokazach raczej nie zdarza. Otóż, pan puchacz spacerował sobie pomiędzy luźmi jakby nigdy nic, ludzie patrzyli z ciekawością, dzieci z zachwytem. Na widowni byli też ludzie z pieskami i te pieski siedziały karnie i posłusznie, bez szmeru. Ale nagle usłyszeliśmy jazgot, rozpierduchę i grzechot kości. Okazało się, że puchacz rzucił się na przechodzącego labradora, który nie wytrzymał i zawarczał. W całym tym zamieszaniu ledwo udało się oderwać rozjuszonego ptaka, bo chybaby zagryzł (!) biednego psa. Biedni państwo z przerażonym pupilem (a bydlę to było niemałe) uciekli do sąsiadującej z placem toalety i tam siedzieli aż do końca.
Co by to było, gdyby to był chihuahua??



A na koniec zaprezentowała się nam pustułka, a że była bardzo szybka i fotografować się jej nie dało, nagrałam króciutki filmik.


A po pokazie pochodziliśmy sobie jeszcze trochę po pałacowym parku.


Domek od tyłu. Tu kiedyś było główne wejście. 



Koło domu jest takie małe jeziorko.



I żonkile, peeeeełno żonkili. Już przekwitają.


A tu zabawa z telefonem. Szukanie pierwszego planu. Szachownica na pierwszym planie.


I szachownica na drugim planie :-)


A potem wracaliśmy do domu po górę. I pod wiatr. Rzepak już kwitnie...



A tam stoi mój przyszły dom. Jeszcze tylko dwa tygodnie.


13 komentarzy:

  1. W jakiejś ciekawej okolicy mieszkacie ...
    Rzepak kwitnie ??
    U nas jeszcze daleko do tego,
    co cieplejszy klimat to cieplejszy...
    Biedny labrador ..:-)
    Pozazdrościć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie tez sie zastanawialam, dlaczego on kwitnie. Moze jakas wczesniejsza odmiana.

      Usuń
  2. Dopiero co wczoraj smętnie myślałam o tym, że niemieszkanie w pałacu odbieram jako najwiekszą krzywdę w moim życiu, a Ty mnie jeszcze dzisiaj dobiłaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mozecie sobie z moja corka reke podac :-) Ja jej zrobilam najwieksza krzywde w zyciu, ze nie oddalam jej do adopcji jakims milionerom z palacem i sluzba.

      Usuń
    2. No, mnie do adopcji nie potrzeba, ja mam papiery na krew, tylko że rewolucje i wojny przyszły, pałace się wściekły, a ja z ręką w nocniku zostałam, psia mać.

      Usuń
  3. Fantastyczna wycieczka, chyba nie ma co zazdrościć nam :).
    Zastanawiam się, czy gdyby było mnie stać, chciałabym mieszkać w takim zamku... Ale za te widoki z okna na jezioro mogłabym dać się pokroić. :)
    Więc kto wie. Rodzinka przesympatyczna, która tam mieszka, fantastyczna wycieczka.
    Myślałam, że przeprowadzka już dokonana, a tu czytam, że przyszły dom. Pewnie coś przegapiłam mocno, może słowo wyjaśnienia dla spóźnialskiej? :)
    Wesołych świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche przegapilas chyba :-) Przyszly dom bedzie za dwa tygodnie, to fakt. Ale moj dom juz sprzedany i musialam sie wyprowadzic, wiec przez ten miesiac mieszkamy u Chlopa. Tak wiec przeprowadzka byla, moja i kotow. Teraz czeka nas jeszcze jedna, z domu Chlopa do wspolnego, ostatecznego domu. Dlatego tez tak ciezko jest nam z kotami, bo beda sie musialy przyzwyczajac dwa razy.

      Usuń
  4. Mieszkanie w palacu to nie takie hop-siup, trza to ogrzac, myc okna, robic remonty. Kogo na to stac? Mnie wystarczylby porzadny dom.
    Szkoda, ze te dni otwarte nie sa organizowane latem, z pewnoscia otoczeniewyglada znacznie ciekawiej.
    No a ten rzepak to jakis skandal! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo powiedzialam Chlopu, jak stwierdzil, ze moglby w takim domku mieszkac. Musialby zrezygnowac z pracy, bo utrzymanie takiego domu to dwa etaty.
      Latem nie organizuja takich dni otwartych, bo maja te wszystkie uroczystosci i codziennie cos sie tu dzieje. Szkoda, ale coz. Pieniadz rzadzi.

      Usuń
  5. I prosze, zupelnie z niczego mialas super wycieczke.
    A ja mam pytanie, z ktorym sie juz nosze od dluzszego czasu i ciagle zapominam:)
    Czy lubisz haggis? Bo ja niedawno mialam okazje posmakowac i stwierdzam, ze to calkiem dobre mimo, ze sam wyglad i "teoria" jakos nigdy do mnie nie przemawialy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haggis jadlas? Czyzby go odbanowali? Wiem ze do tej pory byl zablokowany na rynek amerykanski (http://money.cnn.com/2016/11/23/news/companies/haggis-ban-exports/), ale moze zmienili troche recepture :-)))
      W kazdym razie tak, bardzo lubie, w przeciwienstwie do polskiej kaszanki. Zreszta, nie jemy tego na co dzien, a raczej od swieta, wiec nie ma kiedy sie znudzic. Z tych dostepnych w sklepach najlepszy jest MacSween.
      Popelnilam kiedys nawet wpis o haggisie, o tu: http://iwand71.blogspot.co.uk/2013/01/haggis.html#comment-form

      Usuń
    2. Haggis jadlam w ubieglym roku jak bylismy u Tatka w Buffalo, tam maja swietna szkocka restauracje a rodzina mojego Tatka ma szkockie korzenie wiec wiesz musialam przejsc chrzest bojowy:))) Troche pozno, ale Tatek mowil, ze nie bardzo wiedzial czy bede miala ochote, a ja jak jest okazja to przeciez, ze musze sprobowac.
      Masz racje, ze to lepsze od polskiej kaszanki, tym bardziej, ze od kilku lat te polskie kaszanki to jakas mazia w jelicie, bez smaku i kasza tez rozciapana. Pamietam, ze za dawnych czasow jak jeszcze moj dziadek robil kaszanke to dodawal nie zwykla kasze tylko nazywalo sie to "krupy" o ile pamietam. Te krupy byly wieksze i nie rozciapane. Dzieki czemu dziadkowa kaszanke mozna bylo pokroic w plastry i przysmazyc na patelni bo sie nie rozpadala i byla chrupiaca.
      Tego za nic na swiecie nie da sie zrobic z tutejsza polska kaszanka.
      A na pewno mozna przysmazyc haggis i jak bede w Buffalo znow pod koniec lipca to chetnie odwiedze ta restauracje jeszcze raz.
      Nie wiem czy maja gdzies w NYC ale poszukam:)

      Usuń
    3. Juz sie doksztalcilam:) Ban dotyczy tylko haggis wyrabianego z tutejszych podrobow, natomiast restauracje ciagle moga go przygotowywac jesli podroby sa sprowadzone ze Szkocji (generalnie UK)
      Przeczytalam tez Twoja notke i piszesz o gotowaniu, a to co ja jadlam bylo jednak podsmazone w plastrach, bez skory/flaka. Mysle, ze po ugotowaniu i wystudzeniu zostalo pokrojone w plastry i podsmazone.
      Naprawde mi smakowalo.
      Tatek nalezy tez do szkockiego klubu i co roku wlasnie obchodza to swieto dokladnie tak jak opisalas, haggis wchodzi przy dzwiekach dudow i na srebrnej tacy a mistrz ceremonii kroi go na pol mieczem. Potem dopiero jest dzielony na wiecej porcji.

      Usuń