środa, 12 kwietnia 2017

O ucieczce Migusi.

Muszę o tym napisać, bo zdenerwowana jestem do dzisiaj.
Otóż w poniedziałek po przyjściu z pracy otworzyłam drzwi i Migusia wybiegła. Normalnie nie wiem już, co zrobić, bo ona po prostu stoi po drzwiami i jak się tylko otwiera, to ona się prześlizguje, nie da się nad tym zapanować. Nie mogę nagle zamnknąć drzwi, bo bym ją przytrzasnęła. No i wyskoczyła, na szczęście pobiegła w stronę ogrodu, gdzie ją złapałam i przyniosłam do domu. Co dziwne, Tiguś nie wyszedł pomimo uchylonych drzwi.
No i ok. Wieczorem poszliśmy sobie do kina. Wracamy. Zanim otworzyłam drzwi, potrzaskałam zamkiem, postukałam głośno, słowem narobiłam hałasu. Ledwie uchyliłam drzwi, mała natychmiast wsadziła pyszczek i się przeciska. Nie dałam rady nad tym zapanować. Wyskoczyła i pobiegła. Najpierw w stronę samochodu. Ja za nią, powoli, żeby nie uciekała. Ale ona jakby amoku jakiegoś dostała. Wzdłuż domu sąsiada, my za nią. Ciemno, już po jedenastej. Ludziom się światła zapalają, bo na czujnik ruchu są. A ona od domu do domu, od ogrodu do ogrodu. My za nią, a ona jak lunatyk, aby dalej.
To był już ostatni dom. Usłyszałam warkot. Autobus. To nie jest główna ulica, ale autobus jeździ od czasu do czas, bo podwozi ludzi na osiedle. Serce mi zamarło, bo zobaczyłam jak Migusia biegnie w stronę ulicy. Migusia nigdy nie widziała autobusu... Na szczęście się przestraszyła i zwiała z powrotem do ostatniego ogródka w szeregu.
Po chwili wybiegła, ogon jak szczota do butelki. Najgorsze, że nie reagowała na nic, normalnie kot w fazie obłędu. Wcale się nie dziwię, ciemno, cicho, liście szeleszczą, cały świat stoi otworem, za dużo tego dla małego kotka, za dużo. Pobiegła znowu w stronę ulicy, poszłam za nią, nawołując cicho. Nawet się nie obejrzała. Na szczęście natrafiła na gąszcz krzaków i przystanęła. Wtedy ją dopadłam. Złapałam na ręce, a ta się szarpie, wyrywa, musiałam zastosować "chwyt noworodka" i pobiegłam w stronę domu, aby jak najszybciej zabrać ją z tego zagrożenia.
W domu trochę się uspokoiła, ogon powrócił do normalnego stanu, po czym padła na dywan i tak leżała przez parę minut. Normalnie, nigdy nie widziałam Migusi padniętej. A potem poszła do kuchni i zjadła całą miseczkę suchej karmy. Całą! Oto co robi z kotem nadmiar wrażeń...
Cóż, wygrzebaliśmy z czeluści kocią smycz. Zaczynamy ją przyzwyczajać. Bo inaczej w nowym domu weźmie i ucieknie gdzie pieprz rośnie. Będziemy ją wyprowadzać powoli, żeby się stopniowo przyzwyczajała do otoczenia. Na szczęście tam wejście główne jest z gankiem, to nie ucieknie przez podwójne drzwi, a wyjście z kuchni i salonu jest wprost do ogrodu z płotem, więc trochę ograniczony teren, nie tak obezwładniający jak tutaj.
Cyrki były z zakładaniem tej uprzęży, bowiem Migusia nigdy nie miała na sobie żadnej obróżki. A potem chciała się z niej wydostać wszelkimi sposobami. Zarówno do zakładania, jak i do zdjęcia potrzebne były dwie osoby, tak wariowała. Codziennie będziemy nakładać jej to na chwile, niech się przyzwyczaja.





12 komentarzy:

  1. Siostra mojej babci identycznie zareagowała przed II wojną światową na pierwszy w życiu widok samochodu.
    No, albo prawie identycznie, bo chyba nie miała zjeżonego ogona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to faktycznie prawdziwy kłopot...
    W nowym domu będzie lepiej, jakoś musicie przeczekać ten czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłopot. Wczoraj wieczorem to dopiero mieliśmy kłopot, bo płakała cały czas na parapetach.

      Usuń
  3. Kotka Iw, Mozart, tez sobie wolno latala po warszawskim ogrodku, w BH wyszla i zostala ciezko poraniona przez okoliczne koty, co skonczylo sie operacja. Teraz moze wychodzic jedynie na sznurku do wlasnego ogrodka. Mimo poczatkowych trudnosci, jakos sie przyzwyczaila do uprzezy i ograniczen, wiec i Migusia w koncu sie przyzwyczai. Dla jej wlasnego bepieczenstwa i Twojego spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokoju teraz nie mam, bo sie po prostu boje tej ulicy. To nic, ze dom stoi na koncu malenkiej uliczki dojazdowej, jak do glownej osiedlowej sa tylko trzy domy. A potracenia kota nawet nie trzeba zglaszac na policje...

      Usuń
  4. Migusia fajne imie, musi to byc mloda koteczka, ale urwis z niej niezly, tak was przegonic po nocy, no i rzeczywiscie takie ucieczki moga byc dla niej niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 i pol roku, no nie taka mlodziutka juz. Ale urwis to jest, faktycznie.

      Usuń
  5. Wyobrażam sobie, jak się zdenerwowałaś. Współczuję, moja jest taka sama, stoi czy siedzi pod drzwiami i marzy tylko o tym, żeby wyjść. I pod oknem miauczy głośno, żeby ją wypuścić...
    I raz nam też uciekła w kołnierzu... Nawet o tym nie pisałam, bo nadal mi się ręce trzęsą, jak o tym pomyślę. U nas też dwa domy dalej jest większa ulica z autobusem i mnóstwem samochodów w godzinach szczytu. Niestety zbyt blisko i obawiam się, że tam też niestety może się przedostać. Przyzwyczajanie do smyczy wychodzi po dłuższym czasie. U nas po ok. 2 tygodniach zrozumiała, że u nas inaczej nie będzie. Teraz już nawet umie siusiu zrobić.
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki, jakos bedziemy musieli to przezyc. Nie przypuszczalam, ze to z nia bedzie problem, wydawalo mi sie ze to Tigus jest bardziej problematyczny.

      Usuń
  6. Powoli sie przyzwyczai, na wszystko trzeba czasu. Szkoda tylko, ze to taki nerwowy czas po obu stronach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, nerwy to ja mam teraz z solicitorami. Jakie to wkurzajace, kiedy trzeba zatwierdzac kazda glupia zmiane, przerzucaja sie tylko listami wte i wewte, jakby chcieli specjalnie wszystko przedluzyc. Ech, kupowanie domu w Polsce jest o wiele latwiejsze.

      Usuń