sobota, 30 marca 2013

I tak leżała zagrypiona...

Miałam nic nie robić bo od czwartku mnie licho wzięło, czyli jakaś grypa. Chyba to to bo gorączkę miałam spora a ja goraczek nie miewam więc jak nie grypa to co? Powiedziałam więc - świat nie będzie bo nie mam siły nic robić, jak chcecie, zróbcie sobie sami. I co? Bigos zrobiony, żurek ugotowany, na własnym zakwasie, pierwszy raz w życiu, zobaczymy czy będzie smakowal. Babka w postaci baranka i zajączka ponoszy sie na stole, a tuż za nimi ogromna blacha sternika krakowskiego. Pisanki w koszyczku, w tym roku tylko cebula barwione i specjalne naklejki z folii samokurczliwej, ładne ale tandetne. Buraczki z chrzanem i oczywiście dwa chleby na zakwasie. Przepyszne. Wędliny które z Polski dostaliśmy, rozmrazaja sie właśnie w ukryciu przed kotami. To wszystko zrobiłam ja, baba z grypa, w chwilach lepszego samopoczucia. A rodzina tylko sprzatala.
Teraz jest już prawie północ, a ja sobie leże w łóżeczku napojona Lemsipem Max, wokół rozchodzi sie aromat olejku Olbas i liczę na zasniecie i przespana noc.
Wesołych Świat z zagrypionego łoża życzę wszystkim ja. Dobranoc.

czwartek, 28 marca 2013

Apdejt przedświąteczny

Dzisiaj ostatni dzień w pracy bo jutro mam wolne i w poniedziałek też, lub każdy inny dzień każdemu według jego wierzeń religijnych, bo nie każdy jest chrześcijaninem przecież, tak mój kochany pracodawca dba o wszystkich swoich pracowników. Ja biorę piątek i poniedziałek, bo to ciurkiem cztery dni wolnego, a potem jeszcze cztery urlopu i mam wolne dziesięć dni, juhuuu!
Koty mnie dzisiaj w nocy pobudziły jakimś hukiem na dole, oczywiście wstałam sprawdzić czy jeszcze żywe są, były. Tylko w związku z moją nieostrożnością, a kocią upierdliwością, wydarzył się mały wypadek w kuchni. Wieczorek postawiłam puste miseczki na mokrą karmę koło zlewu, żeby umyć z samego rana (jaka głupia byłam że nie umyłam od razu!), jedna na drugiej. I oczywiście w środku nocy o piątej rano te łobuzy, a właściwie ten większy, postanowił sprawdzić czy w tych miseczkach przypadkiem czegoś nie ma i strącił na ziemię obie. Jak wpadłam rozczochrana i półprzytomna do kuchni, to winowajca stał zdziwiony przy miseczkach przewróconych do góry dnem (jedna na drugiej, a jakże!), a mniejsze zło umknęło w najdalszy róg kuchni i łypało tylko okiem z napisem "TO NIE JA". O dziwo najdziwniejsze, miseczki się nie potłukły, a podłoga w kuchni kafelkowa, co prawda spadły na sznurkowy dywanik z Ikei, ale zaręczam że gdyby to mnie te miseczki spadły, to byłyby już w drobny mak. Ten kot to ma szczęście!
Na samochodzie znów sześć centymetrów śniegu, ale dzisiaj odgarnęłam tylko szyby, miałam niesamowitą frajdę tocząc za sobą po autostradzie śniegowy tuman. I nikt mi nie podskoczył, wszyscy trzymali się daleko z tyłu za taką durną babą która nie umie odśnieżać samochodu. I o to chodziło!
Zaczęłam wczoraj bigos, z resztek tej kapusty którą dostaliśmy na Boże Narodzenie. Kapustka pyszna jak miód, nastawiłam dwa gary bigosu, niech się gotuje. Do soboty się zrobi. Mięsa jeszcze nie mam, ale to nic, kupię jutro. Niby nic nie robię na święta, ale jak zawsze, jakieś jajka muszą być i kawałek ciasta, zakwas na żurek nastawiłam żeby mieć swój tym razem, ale jak nie wyjdzie to nie będzie, zrobię z torebki i będzie równie pyszny. No a bigos to tak przy okazji bo coś z nadmiarem kapusty kiszonej zrobić trzeba, zanim się zepsuje. Bigos poporcjuję i zamrożę, od czasu do czasu takie rarytasy są zupełnie dobre.
I na koniec o Migusi, a jakże. Już myślałam że jest chora, bo rzadkie kupy zaczęła robić w tamtym tygodniu, o dystyngowanym zapachu świeżo nawiezionego obornikiem pola. Ale ani gorączki, ani braku apetytu, ani zmiany pokarmu nie było. Jedyna zmiana to była że mojego męża nie było bo wziął i pojechał sobie na tydzień do rodziców. Wymyśliłam że może tęskni? I co? Mąż w niedzielę wrócił, a od poniedziałkowego popołudnia w kuwecie już tylko ładne klocuszki, o zapachu że jak nie zajrzysz to nie zauważysz. Trochę wierzyć mi się nie chce że małe się tak martwiło bo tęskniło za tatusiem, ale fakt to fakt. Kupa to kupa.
Czy wasze koty też tak kiedyś miały?

P.S. Zapomniałam dodać że miseczki moich kotów są porcelanowe :-)

środa, 27 marca 2013

O braku wiosny raz jeszcze.

Szczera będę aż do bólu - już mam tego wszystkiego dość. To znaczy tej pogody zimowej na wiosnę. Kurcze blade, święta tuż tuż, kwiecień za pasem a ja dzisiaj w centralnej Szkocji, gdzie klimat raczej łagodny i nadmorski, miałam na samochodzie dziesięć centymetrów śniegu. Zgarnęłam toto miotełką bo nie lubię jechać po autostradzie jak się za mną ciągnie chmura śniegowa, chociaż czasami dobrze bo ci żaden palant na doopie nie siedzi. Dobrze że chociaż słońce świeci od rana. I jak tak sobie szłam zaśnieżoną alejką z tym słońcem we włosach, było mi tak błogo... och jak błogo. Bo mieliśmy już trochę słonecznych dni tego roku, ale w styczniu i lutym tak nie grzeje przecież. A dzisiaj grzało pięknie i głowa moja pokryta włosami koloru ciemnego zagrzała się nawet bardzo. Podczas gdy lodowaty arktyczny wiatr obwiewał moją szyję przykrytą tylko lekim panterkowym szalem. Brrr. A teraz masz, znowu pada! Jak tu żyć?

poniedziałek, 25 marca 2013

Gdzie ta wiosna?

Teoretyczna wiosna już prawie od tygodnia, a za oknami... co tam będę się rozpisywać, w całej chyba Europie tak samo. No może u nas nie aż tak ekstremalnie, ale zimno, szaro, ponuro, słońce jak wyjdzie to i tak go nie widzę bo siedzę w pracy a wychodzić mi się nie chce. Śnieżek od czasu do czasu przyprószy, ale jaki to tam śnieżek, zanim spadnie na ziemię już go nie ma. Za to na samochodzie niestety jest dlatego zawsze wożę ze sobą miotełkę w bagażniku. Mąż od czasu pamiętnej zimy 2010 ładuje mi także do bagażnika łopatę do odgarniania śniegu, ale łopata już ze mną nie jeździ bo po co, jak jej nigdy nie użyłam. Potrzebowałam raz, na parkingu w pracy, ale po co jak wokół tylu miłych panów kierowców z łopatami w bagażnikach, odkopują swoje samochody to odkopią też mój, co nie? Ma się ten wdzięk ;-)
Zaledwie tydzień temu to było, a wydaje się jakby wieki całe, kiedy śnieg padał naprawdę mocno, i w czasie kiedy padał, robiło się na drogach bardzo niebezpiecznie. A ja musiałam zrobić kawałek trasy, bo najpierw z synem na trening, potem w córką do szpitala bo się rozchorowała, potem odebrać syna z treningu. A najgorsze że trasa dom-trening-szpital-trening-dom musiała się zmieścić w półtorej godziny, gdzie trening-szpital oddalone są od siebie jakieś 13 mil czyli około 20 kilometrów, z punktem DOM pośrodku. Momentami śnieg sypał tak, że nie widziałam drogi zupełnie, znaczy nie widziałam jaką nawierzchnią jadę, nie byłam w stanie ocenić czy śnieg na drodze jest czy go nie ma. A to droga krajowa, dwupasmowa, niby fajna, ale jak ci jedzie ciężarówka z boku a ty musisz zjechać z jej pasa bo się wlecze tak że nie dasz rady w takim tempie, a ty nie widzisz drogi ani przed sobą ani pod sobą ani nigdzie, dopiero zgrzyt i chrzęst pod kołami mówi ci że tędy-jeszcze-nikt-nie-jechał, śniegu-dziesięć-centymetrów-a-ty-masz-letnie-opony brrrrr.... A potem, gdy zelżało na tyle że już jesteś w stanie zobaczyć po czym jedziesz, za to świat robi się jak z Gwiezdnych Wojen, olbrzymie płaty śniegu uderzają cię poziomo z olbrzymią prędkością potęgowaną przez wiatr tak że niemożliwe jest ocenić czy jedziesz czy tak naprawdę stoisz w miejscu, zwłaszcza że spuszczasz nogę z gazu i nie patrzysz na licznik bo musisz patrzeć na to co przed tobą. Przysięgam, nigdy w życiu tak dziwnie się nie czułam, nie mam lęku przestrzeni ani nie kręci mi się w głowie na wysokości, ale wtedy, podczas tej wichury śnieżnej, zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Dobrze że obok siedział mój syn który pocieszał mnie że ma takie same sensacje wzrokowe jak ja. Ja w dodatku miałam sensacje błędnikowe i bałam się zjechać z trasy, a zjechać z niej musiałam bo już był czas, a ja nie wiedziałam czy to już tu czy jeszcze nie, całe to bombardowanie śniegiem, zakręcającym i zmieniającym trajektorię cały czas, spowodował u mnie najdziwniejsze złudzenie optyczne jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Oglądanie super-panoramicznego filmu 4D o Darwinie w Dynamic Earth było niczym w porównaniu do tego.
Na szczęście było-minęło, śnieg niemal natychmiast stopniał i pozostał tylko mróz i zimno i brzydko i zimno, i tak jest do dzisiaj. Wiosnoooo, gdzie ty do cholery jesteś???

czwartek, 21 marca 2013

Jeszcze jedno

No dobra, jeszcze jedno dzisiaj. Anna na swoim blogu "Na wsi w Japonii" zamieściła kolejny konkurs, prosty i nawet z nagrodami. Link - http://nawsiwjaponii.blogspot.jp/p/blog-page.html
Zachęcam do udziału!

Walka z nałogami.

Już tak mam że całe życie z czymś walczę. A to z chamstwem, a to z niesprawiedliwością, a to z nałogami. Z dziećmi też walczę i z mężem, a jakże! Z głupotą ludzką i bezmyślnością, z lenistwem cudzym i swoim, a ostatnio to nawet z nałogami walczę.
Jedyny nałóg którego zwalczyć wciąż nie mogę to obsesja chudości. Jaka bym nie była, nigdy nie będę odpowiednio szczupła. A że ostatnio mi się znowu przytyło, i to sporo, to dopiero mam o czym myśleć! Dla niektórych te 7 kilogramów to bardzo mało, ale mnie na ajfonie wychodzi że już jestem otyła. I tak sie też czuję. Wszystko za ciasne, nic mi nie pasuje, nie mam w co się ubrać. W dodatku mam pryszcze.
Dla mnie zgubienie jednego kilograma to naprawdę wyczyn, bo mam niedoczynnośc tarczycy więc i metabolizm zaburzony, więc kiedy na diecie Dukana dwa lata temu, dokładnie o tej porze, osiągnęłam swą wymarzoną wagę, powiedziałam sobie - NIGDY WIĘCEJ! I co? I doopa, chociaż trzymałam się dzielnie. Dwa kilogramy które mi przybyło w osiemnaście miesięcy to było tyle że się raczej nie dało zauważyć. Ale potem zaczęło przybywać coraz więcej dekagramów każdego dnia, więc udałam się do lekarza żeby sprawdzić czy z tarczycą wszystko w porządku. Niestety, w porządku, poziom hormonów jak należy, a waga jak szła do góry tak idzie.
A potem były święta, potem Nowy Rok, lenistwo, jedzenie i alkohol. Czekoladek cała masa, bo nakupiłam jak głupia to ktoś to w końcu musiał zjeść, co nie? Więc dlaczego nie ja? A potem, jak się czekoladki skończyły, to Nutella szła po pół słoika na posiedzenie. No i chlebek, taki pyszny przecież piekę co tydzień, świeżutki, mięciutki, pachnący, jeszcze ciepły. W sam raz z doskonałym smalczykiem ze śliweczką, z chili i cebulką jakie wyprodukowałam z przesłanej z Polski przez mamusię słoninki - trzy rodzaje smalczyku, wyobrażacie sobie to? I ogóreczek kiszony do tego, och!
No i na co mnie to wyszło? Na dodatkowe 7 kilogramów, a właściwie prawie 8, przez które jeszcze nie wyglądam jak wieloryb, ale jak młodociana foczka to już zaczynam. I teraz za nic, za nic nie mogę się tego świństwa pozbyć. Ograniczyłam ilość jedzenia, ale to nie działa, bo zmniejszyłam też aktywność fizyczną. Cóż, foki nie za bardzo lubią się ruszać. Na kolejną dietę Dukana już się nie piszę, ani na żadną drastyczną dietę. Wiem doskonale że najlepsza dieta to zdrowa dieta, z maksymalnym ograniczeniem tłuszczów i węglowodanów. No i alkoholu. No dobra, z nałogami trzeba walczyć, a jestem w tym dobra więc ruszam do boju.
Najpierw w odstawkę idzie alkohol. Nie żeby całkiem, lubię sobie piwko imbirowe czasami wypić a i whisky z colą lubię owszem, ale ograniczyć i to bardzo. Raz w tygodniu i to góra, a najlepiej jeszcze rzadziej. Postanowione. Odhaczone :-)
Słodycze. Nie kupuję czekoladek, ciężko mi się rozstać z nutellą, musiałam, po prostu musiałam nasycić się wczoraj małą łyżeczką i tu się biję w piersi - to naprawdę była tylko jedna mała prawie płaska łyżeczka nutelli. Nie jak zawsze, pół słoika. Jestem z siebie dumna. Coż, jeśli upiekłam wieczorem przepyszne fińskie bułeczki cynamonowe z przepisu na mojewypieki.com, pożarłam trzy! Na szczęście były małe. Nad tym też trzeba popracować. Jeżeli już bułeczka to jedna, JEDNA!
Tłuszcze. W zasadzie nie jadam, ale... córka bardzo lubi dodawać masełko do ziemniaków, i to dużo tego masełka. Był czas że nie jadłam ziemniaków w ogóle więc spożycie masełka w ziemniakach mi nie groziło, ale od jakiegoś czasu ziemniaki jednam jadam w niewielkich ilościach, oczywiście okraszone tłuszczem. Błąd - muszę albo gotować sama, albo nie spożywać. W ogóle w tej dziedzinie jestem z siebie dumna, bo jak się smalczyk skończył to tłuszczu prawie nie używam, ot tyle co odrobina oliwy do sałatki, czy oleju do smażenia. Muszę zredukować jeszcze bardziej i przestać jeść frankfurterki z Lidla.
No i ruszać się więcej też muszę. Sezon badmintonowy się powoli kończy, będzie tylko raz w tygodniu albo i nie, ale za to bieganie się zacznie. Chociaż tutaj to ludzie biegają przez okrągły rok, śnieg nie śnieg, deszcz nie deszcz, ja jednak mam uraz do biegania w zimnie. No ale chociaż, jak nie bieganie to spacery może? Żeby mi się chciało chcieć... Może jak słońce wyjdzie to mi się zechce w końcu.
No i na koniec - wisienka na torcie! Zrewidowałam swoje konto na FB. Najpierw zredukowałam gry w które grałam, potem skasowałam je wszystkie zupełnie. Zaktualizowałam ilość znajomych, prawdziwych znajomych nie takich od gier. Od razu mam więcej czasu, ale coś za coś, przecież mam fajne gry na ipadzie :-) W każdym razie, na Facebooku już nie gram, a grałam od dwóch albo nawet trzech lat. A myślałam że się nie da.

środa, 20 marca 2013

50 twarzy Migusi

Ostatnio zdałam sobie sprawę że mój blog, który ma być przecież "o codzienności, rzeczach ważnych i mniej ważnych, a wszystko wokół kotów" przeradza się w blog koci, ale taka jest teraz przecież moja codzienność, a rzeczy ważne i mniej ważne związane są właśnie z nimi. Zanim więc zacznę znowu spostrzegać świat poza kotami, jeszcze troszkę się nimi pochwalę. A zwłaszcza jedną taką kocinką o wielu twarzach.
Jak już pewnie wiecie, Migusia była już Waleczna, Dzielna, Odważna, a nawet Workowa, teraz czas na kolejne wcielenia Migusi.

1. Migusia Torbowa





2. Migusia Zmywająca Naczynia




3. Migusia Podająca Garnki


Ach ta Migusia, niedługo zacznie nam obiady gotować! Chyba bym się nie obraziła!

poniedziałek, 18 marca 2013

Co twoje to moje!

Gdy Migusia po operacji dużo czasu spędząła w transporterku, wymyśliliśmy z mężem że może w końcu warto by jej jakieś łóżko kupić. Jak to, Tiguś ma, a ona nie. Co prawda, Migusia śpi najchętniej na ludzkich łóżkach, ma swoje legowisko na kocim drzewie, które przerobiliśmy na dwa koty, ale przecież jak ona się tak chowa w tym transporterku, to może jakąś dziuplę jej kupić. W największym sklepie zoologicznym w Edynburgu nie było nic co by nam się podobało, więc zaczełam przeszukiwać internet. Bo mąż się uparł że to ma być podobne do transporterka w kształtach, to znaczy prostokątne z prostokątną dziurą. A tymczasem kocie legowiska to albo okrągłe, albo owalne, albo bez dziury...
W końcu znalazłam, spodobało nam się od pierwszego wejrzenia, a kolorystycznie pasuje nam nawet do wystroju. Drogie jak cholera, ale to raz na życie się kupuje, prawda?

 Wierzcie, nie wierzcie, ale kto pierwszy wlazł do domku? Małe toto to go nie widać :-)


Tiguś też się zainteresował nowym mebelkiem, a jakże!




Niedługo jednak trwało Migusiowe posiedzenie w domku, o wiele fajniejsze od zabawki jest przecież OPAKOWANIE! A Migusia wszelkie worki, torby i torebki baaaardzo lubi.







Migusia szuru buru w worku szaleje, a tymczasem....







środa, 13 marca 2013

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

W środowisku gdzie kotów jest wiele, nieuniknionym staje się dzielenie terenu i tak też jest na naszej ulicy. Z wyglądu znam niemal wszystkie okoliczne koty, niekiedy nie da się ich rozróżnić, jak na przykład dwa syjamskie które mieszkają trzy domy dalej, wyglądają dla mnie tak samo i tylko jak są dwa na raz wiem że są dwa. Dwa czarnuszki od sąsiadki to się da rozróżnić, koteczka jest mniejsza i smuklejsza i ma biały krawacik, a jej braciszek ma dużą głowę, jest bardziej puchaty i futerko nie skalane innym kolorem.
Koty odwiedzają się wzajemnie, a raczej sprawdzają na ile sobie mogą pozwolić na obcym terytorium. Oczywiście wszystkie mają ustaloną hierarchię choć proces "ustalania" odbywa się raczej bez walki, ot pojawia się jakiś nowy to albo się go przepędza albo toleruje albo nie zwraca uwagi, niech on się sam męczy.
One już WIEDZĄ. Wiedziały chyba nawet zanim Migusi pozwolono na wyjście z domu. Najpierw obserwują z daleka, potem podchodzą coraz bliżej i ... zapoznają się pyszczkiem w pyszczek.

Pierwsza była Bonnie, większa kopia Migusi.


Potem przyszedł Rudy - największy wróg czy też przyjaciel naszego Tigusia, kto ich tam zresztą wie... Niestety zdjęcia zrobione przez szybę żeby nie powystraszać. Były tak blisko że dotknęły się noskami, czego niestety nie udało mi się uwiecznić.




A ostatnio coraz częściej zaczął się pojawiać pod klapką braciszek czarnulki Bonni - Clyde. Niestety ani pod klapką ani gdzie indziej nie udało się zrobić zdjęcia bo kotek najzwyczajniej wieje ile sił jak tylko nas zobaczy.





 A Migusia, jak to Migusia, niczego się nie boi, wszędzie wlezie i nadal przejawia zamiłowanie do zabawy "właź-wyłaź" przez klapkę. Coraz częściej dostaje też w łeb od Tigusia który ma chyba dość zakłócania spokoju. Ot, kocięcy świat...



poniedziałek, 11 marca 2013

Zima zima zima

Jeszcze wczoraj było w marcu jak w garncu, czyli raz słoneczko, raz poprószył lekko śnieżek, i tak cały dzień na zmianę. Zimno to prawda, ale jak słoneczko świeci to przecież serce rośnie! W dodatku Migusia już po całej procedurze, o czym można przeczytać tutaj. Zaprogramowaliśmy kocią klapkę na jej mikrochipa i teraz mała może wchodizć i wychodzić kiedy chce. Z czego z radością korzysta, aż do bólu. Całą sobotę bawiła się we "właź-wyłaź" czyli hop przez klapke na podwórko, skok na trawkę, dziesięć sekund biegania i hop - z powrotem do domu. O dziwo, teraz po operacji jakoś nie zapuszcza się w celach eksploracyjnych nigdzie dalej niż za tylną część podwórka. Płoty owszem, garaż też ale nigdzie dalej. A jak tylko padał śnieg, Migusia z powrotem do domu w te pędy. Chyba śniegu nie lubi. Nie to co Tiguś, on to w największych zaspach się tarza, skacze, pływa w tym śniegu, jakby się w śniegu urodził. Przynajmniej potem ma białe łapy :-)
Tak więc, miało być wiosennie, jako że jeszcze w sobotę była piękna pogoda, przycięłam już nawet swoją nadmiernie rozrośniętą hortensję bo trzeba ją było odmłodzić. Ale nie nie nie, przecież w marcu jak w garncu, tylko chwilowo garnek trochę przymroziło. Troszkę niespotykanie jak na Szkocję, wczoraj po południu było tak:

 A wieczorem tak:




A dzisiaj rano już tak:



Droga do pracy była drogą przez mękę, co z tego że odśnieżana na bieżąco, jak cały czas padało i to nieźle.




Trzeba taż zrozumieć ze my tutaj w UK nie mamy zimowych opon, tylko letnie. Co prawda są w sprzedaży i jak ktoś mieszka gdzieś głębiej w górach to zakłada, ciężarówki podobno też mają mieć obowiązkowo, ale normalnie to się nie opłaca, dla tych kilku dni ze śniegiem, a temperatura rzadko spada poniżej zera. Więc jazda na letnich oponach, a jak ktoś ma tylny napęd, bo przecież sportowe samochody mają często tylny napęd, to pod górkę na przykład masakra. Widziałam dziś w mieście kupę samochodów, i to dosłownie "kupę", próbujących ruszyć pod górę na oblodzonej kostce, jak wielkie nieporadne żuki na lodowisku. Ja tam problemów nie miałam bo opony nowe, samochód ma jakieś tam nowowczesne systemy antypoślizgowe i doświadczenie też mam, ale pamiętam jak parę lat temu, w zimę stulecia, też miała cholerne problemy na tej samej kostce. Do pracy normalnie jadę, robiąc pętlę przez miasto z synem do szkoły, jakąś godzinę. Dzisiaj jechałam dwie i pół. Niech się cieszą że przyszłam :-)
Odczyt z komputera pokładowego - średnia prędkość dzisiaj 8 mil na godzinę (normalnie jest 36). Liczę na to że mi szef każe jechać wcześniej do domu, na co się raczej zanosi bo sypie z przerwami, za to solidnie.
Z zaśnieżonego Edynburga - pozdrawiam.

środa, 6 marca 2013

Zapraszam do klikania

Przeczytałam ostatniego posta Anki Wrocławianki i zaczęłam się zastanawiać - czy ja dobrze robię że mam te reklamy na blogu?
Wyjaśnię najpierw dlaczego je mam. Pierwszym blogiem którego zaczęłam czytać (w życiu!) był pierwszy blog Klarki "Za wzięcie za żarcie". Ona tam miała jakies reklamy i zachęcała do klikania, bo to przecież na karmę dla kotów. Zaciekawiło mnie to bo też kota miałam więc co, on ma nie dostać karmy? No a że z natury chitra jestem, niektórzy mówią skąpa, ja to nazywam oszczędna, jak można łatwo zarobić to czemu nie? Ja tam klikam od czasu do czasu ludziom na te okienka, niech se mają, ja i tak nic nie kupię a klikanie mi nie zaszkodzi, to może inni poklikają i mnie? No to wstawiłam adSense na bloga i niech sobie jest. Dostałam nawet raz raport na emaila. Potem jednak o tym zapomniałam, te reklamy na moim blogu jakoś tak mi się wtopiły w otoczenie że nie zauważam ich wcale, ale klikać nie klikam bo mam jakoś tak od początku wpojone że na swoim blogu to nie wolno. No ale sprawdzam dzisiaj te statystyki, bo przecież trzeba pomóc koleżance Ance w powzięciu decyzji.
Tak więc uwaga uwaga! Tadam!
Mam 2,87 funta brytyjskiego, czyli na polskie jakieś 14 złotych. Blog ma dwa lata, 261 postów nie licząć dzisiejszego. Czyli statystycznie wychodzi około 1,44 funta na rok, niecałe 12 pensów na miesiąc, 1 pens na każdy wpis. Ha, za 2,87 funta nie kupię nawet paczki Felixa, ale już małą paczuszkę 600 gram jakiegoś suchego żarcia to by się udało gdiześ wydrapać. Albo dwie paczuszki kocich przysmaków obojętnie jakiej firmy, albo kolejnego szczura dla Migusi!
Kłopot w tym że pieniądze wypłacają dopiero wtedy jak na koncie znajdzie się 10 funtów, czyli statystycznie za jakieś 5 lat! No chyba że czytelnicy mi się sprężą - zapraszam więc do klikania!


poniedziałek, 4 marca 2013

Dziękuję

Bardzo wszystkim dziękuję za słowa wsparcia. Dziś nie jest lepiej, ale przynajmniej jestem w pracy, mam dużo niezbyt pilnej zaległej roboty która czekała na lepsze chwile i proszę - lepsze chwile właśnie nadeszły. Dla roboty, nie dla mnie. Szczerze mówiąc nie do końca wiem, czy warto się tak tym przejmować, ktoś może powie - nie stało się nic strasznego, ale jednak dla mnie się stało. Znacie to powiedzenie o kropli która się przeleje. W moim naczyniu tych kropli było już wiele, wiele, ale zdołały utworzyć tylko wielki menisk, zawsze jakoś wracało do normy, choć menisk pozostał. I nagle ta jedna jedyna, wydawałoby się, nic nie znacząca kropla - i wszystko się wylało. Nie wiem czy się pozbieram, nie wiem czy tego chcę. W każdym razie, oddycham głęboko, póki mam na to czas.
Ot i wygadałam się. Czy mi lepiej? Nie, ale świat powoli budzi się do życia więc trzeba się cieszyć tym co się ma. Na przykład takie coś, nie wiem jak się nazywa, ale kwitnie na każdym kamieniu, na murach i pomiędzy płotami, zawsze kwitnie pierwsze na wiosnę w Szkocji.


A tu jakaś śnieżyczka pojedyncza, nie wiem skąd się wzięła.


Nie ma jednak wiosny bez krokusów, no i co się pojawiło wśród zaniedbanych zeszłorocznych, nieuprzątniętych jeszcze roślinnych pozostałości?



Ale jak już narcyzy tak kwitną, znaczy że wiosna prawdziwie nadeszła. A jak słonko pięknie świeci, aż się żyć chce.


Achm gdyby jeszcze i mnie tak chciało się żyć...

niedziela, 3 marca 2013

Proszę

Zostałam dzisiaj pozbawiona skrzydeł, pękło mi serce i nie wierzę że się zagoi. Ktoś mnie dzisiaj straszliwie, przeraźliwie, potwornie rozczarował. Nie mam się do kogo z tym zwrócić, więc wyżalam się tu, na blogu, chociaż nie mam zamiaru wywnętrzać się ze swoimi problemami. Jest mi ciężko, bardzo ciężko, a tu życie toczy się dalej, a ja nie mam siły ani ochoty zacząć nowego dnia... Nie mam już nawet ochoty na topienie żali w kieliszku, ech życie...
Proszę nie opuszczajcie mnie...