czwartek, 21 marca 2013

Walka z nałogami.

Już tak mam że całe życie z czymś walczę. A to z chamstwem, a to z niesprawiedliwością, a to z nałogami. Z dziećmi też walczę i z mężem, a jakże! Z głupotą ludzką i bezmyślnością, z lenistwem cudzym i swoim, a ostatnio to nawet z nałogami walczę.
Jedyny nałóg którego zwalczyć wciąż nie mogę to obsesja chudości. Jaka bym nie była, nigdy nie będę odpowiednio szczupła. A że ostatnio mi się znowu przytyło, i to sporo, to dopiero mam o czym myśleć! Dla niektórych te 7 kilogramów to bardzo mało, ale mnie na ajfonie wychodzi że już jestem otyła. I tak sie też czuję. Wszystko za ciasne, nic mi nie pasuje, nie mam w co się ubrać. W dodatku mam pryszcze.
Dla mnie zgubienie jednego kilograma to naprawdę wyczyn, bo mam niedoczynnośc tarczycy więc i metabolizm zaburzony, więc kiedy na diecie Dukana dwa lata temu, dokładnie o tej porze, osiągnęłam swą wymarzoną wagę, powiedziałam sobie - NIGDY WIĘCEJ! I co? I doopa, chociaż trzymałam się dzielnie. Dwa kilogramy które mi przybyło w osiemnaście miesięcy to było tyle że się raczej nie dało zauważyć. Ale potem zaczęło przybywać coraz więcej dekagramów każdego dnia, więc udałam się do lekarza żeby sprawdzić czy z tarczycą wszystko w porządku. Niestety, w porządku, poziom hormonów jak należy, a waga jak szła do góry tak idzie.
A potem były święta, potem Nowy Rok, lenistwo, jedzenie i alkohol. Czekoladek cała masa, bo nakupiłam jak głupia to ktoś to w końcu musiał zjeść, co nie? Więc dlaczego nie ja? A potem, jak się czekoladki skończyły, to Nutella szła po pół słoika na posiedzenie. No i chlebek, taki pyszny przecież piekę co tydzień, świeżutki, mięciutki, pachnący, jeszcze ciepły. W sam raz z doskonałym smalczykiem ze śliweczką, z chili i cebulką jakie wyprodukowałam z przesłanej z Polski przez mamusię słoninki - trzy rodzaje smalczyku, wyobrażacie sobie to? I ogóreczek kiszony do tego, och!
No i na co mnie to wyszło? Na dodatkowe 7 kilogramów, a właściwie prawie 8, przez które jeszcze nie wyglądam jak wieloryb, ale jak młodociana foczka to już zaczynam. I teraz za nic, za nic nie mogę się tego świństwa pozbyć. Ograniczyłam ilość jedzenia, ale to nie działa, bo zmniejszyłam też aktywność fizyczną. Cóż, foki nie za bardzo lubią się ruszać. Na kolejną dietę Dukana już się nie piszę, ani na żadną drastyczną dietę. Wiem doskonale że najlepsza dieta to zdrowa dieta, z maksymalnym ograniczeniem tłuszczów i węglowodanów. No i alkoholu. No dobra, z nałogami trzeba walczyć, a jestem w tym dobra więc ruszam do boju.
Najpierw w odstawkę idzie alkohol. Nie żeby całkiem, lubię sobie piwko imbirowe czasami wypić a i whisky z colą lubię owszem, ale ograniczyć i to bardzo. Raz w tygodniu i to góra, a najlepiej jeszcze rzadziej. Postanowione. Odhaczone :-)
Słodycze. Nie kupuję czekoladek, ciężko mi się rozstać z nutellą, musiałam, po prostu musiałam nasycić się wczoraj małą łyżeczką i tu się biję w piersi - to naprawdę była tylko jedna mała prawie płaska łyżeczka nutelli. Nie jak zawsze, pół słoika. Jestem z siebie dumna. Coż, jeśli upiekłam wieczorem przepyszne fińskie bułeczki cynamonowe z przepisu na mojewypieki.com, pożarłam trzy! Na szczęście były małe. Nad tym też trzeba popracować. Jeżeli już bułeczka to jedna, JEDNA!
Tłuszcze. W zasadzie nie jadam, ale... córka bardzo lubi dodawać masełko do ziemniaków, i to dużo tego masełka. Był czas że nie jadłam ziemniaków w ogóle więc spożycie masełka w ziemniakach mi nie groziło, ale od jakiegoś czasu ziemniaki jednam jadam w niewielkich ilościach, oczywiście okraszone tłuszczem. Błąd - muszę albo gotować sama, albo nie spożywać. W ogóle w tej dziedzinie jestem z siebie dumna, bo jak się smalczyk skończył to tłuszczu prawie nie używam, ot tyle co odrobina oliwy do sałatki, czy oleju do smażenia. Muszę zredukować jeszcze bardziej i przestać jeść frankfurterki z Lidla.
No i ruszać się więcej też muszę. Sezon badmintonowy się powoli kończy, będzie tylko raz w tygodniu albo i nie, ale za to bieganie się zacznie. Chociaż tutaj to ludzie biegają przez okrągły rok, śnieg nie śnieg, deszcz nie deszcz, ja jednak mam uraz do biegania w zimnie. No ale chociaż, jak nie bieganie to spacery może? Żeby mi się chciało chcieć... Może jak słońce wyjdzie to mi się zechce w końcu.
No i na koniec - wisienka na torcie! Zrewidowałam swoje konto na FB. Najpierw zredukowałam gry w które grałam, potem skasowałam je wszystkie zupełnie. Zaktualizowałam ilość znajomych, prawdziwych znajomych nie takich od gier. Od razu mam więcej czasu, ale coś za coś, przecież mam fajne gry na ipadzie :-) W każdym razie, na Facebooku już nie gram, a grałam od dwóch albo nawet trzech lat. A myślałam że się nie da.

5 komentarzy:

  1. Gratuluje :). Ja tez, mimo tzw zdrowego odzywiania i ruchu przytylam ostatnio 2 kg... I niestety mam problem to zrzucic... Licze na wiosne i chodzenie po gorach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjdzie wiosna to się człowiek będzie więcej ruszał...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, ja też 7 kilo przytyłam przez zimę i teraz walczę. mam już za sobą 4,5, więc jakos mi idzie, ale co dalej? Niestety ta huśtawka ot moje drugie ja... :(

    OdpowiedzUsuń
  4. hey, wiem, ze sie najlepiej radzi..:)
    Podziwiam za wytrwalosc w dietach. Moje proby zawsze sie konczyly szpitalem, bo tak mi spadal poziom hemoglobiny,ze anemia gotowa od razu.
    Ale, ale...Przypakowalam dosyc powaznie po hormonach. I jedynie zmiana stlu zycia mnie odchudzila. Mniej, zedcydowanie mniej wszystkiego.
    Faktem jest,ze fast foodowa nie jestem, slodyczy okropnych nie jem (tutaj sa wstretne, czasem upoluje polskie, ale panuje)duzo jogirtow, warzyw i owocow. Faktem jest, ze pogoda sprzyja i jesc sie nie bardzo chce, bo goraca:) I nade wszystko ruch.
    Dolozylam sobie joge jeszcze zeby troszke wyprofilowac sylwetke:)
    Dziala.
    Polecam:)
    Sama przegladam sie w lustrze. Ty mozesz jeszcze w mezowskich oczach:)
    Wytrwalosci zycze:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Udało mi sie zrzucić 15 i walczę dalej. Trzymam kciuki, bo wiem ze to proste nie jest , a tez jestem łasuchem .....
    Trzymam kciuki :-)))

    OdpowiedzUsuń