piątek, 26 lutego 2016

Humor piątkowy

Ale miałam wczoraj polowanie! Znowu koty mnie myszkie przynieśli a ta się bidulka pod sofo schowała, ale wspólnymi siłami upolowaliżeśmy i zwierzątko zostało zwrócone tam skąd przyszło. Czyli na wolność za płotem. 
No to dzisiaj o zwierzątkach. Zapraszam :-)


*****
- Jak nazywa się zwierze na 2 litery?
- Qń


*****
- Co robi dzik w zamku?
- Penetruje lochy


*****
Facet rozmawia przez telefon:
- Halo! Towarzystwo ochrony zwierząt?
- Tak, słucham.
- Na drzewie siedzi listonosz i drażni mojego psa...


*****
Niedźwiedź złapał zajączka. Zajączek się drze:
- Jak mnie zaraz nie wypuścisz i nie przeprosisz to, to...
- To co?!
- To trudno...


*****
Myśliwy wpadł do niedźwiedziej jaskini. Rozgląda się - pusto, tylko pośrodku jaskini siedzi na nocniku mały niedźwiadek.
- Tata w domu? - zapytał myśliwy lękliwie.
- Nie.
- A mama - w domu?
- Też nie.
- No to szczeniaku po tobie! - mruknął złowieszczo myśliwy ściągając fuzję z ramienia.
- BAAAAAABCIAAAAAAAA!!!


*****
Pływają dwie rybki w akwarium i o czymś dyskutują. Dyskusja jest coraz bardziej zażarta, w końcu dochodzi do kłótni i rybki obrażone na siebie nawzajem odpływają w przeciwległe kąty swojego akwarium. Mija jakiś czas, widać, że jedna z rybek mocno się zastanawia, po czym podpływa do drugiej i mówi:
- No dobrze, przyjmijmy, że nie ma Boga, w takim razie: KTO zmienia wodę w akwarium???


*****
Idą miedzą dwa byki, ojciec i syn. w pewnym momencie w dali widzą stado krów. Młody byczek zaczyna nerwowo podskakiwać...
- Tato, tato, zobacz - krówki, tyle krówek, o matko - całe stado.
Tato, tato, chodź - skoczymy szybko i bzykniemy po jednej !
- Spokooojnie synu ..... pójdziemy powooooooli i bzykniemy wszystkie


*****
Mrówka i słoń stają przed urzędnikiem Urzędu stanu cywilnego. Ten zdziwiony pyta :
- Wy chcecie się pobrać ?!
Słoń lekko zirytowany i rozdrażniony przedrzeźnia:
- Chcecie, chcecie.... MUSIMY!


*****
Pani pyta dzieci:
- Jakie macie zwierzątka w domu?
- Ja mam kota. - mówi Zuzia.
- A ja mam psa. - mówi Wojtek.
Jasio mówi zadowolony:
- A ja mam kurczaka w zamrażalniku!


Udanego weekendu!

środa, 24 lutego 2016

Dziergamy

Pamiętacie ocieplacze pani Wandzi?
Ja co prawda umiejętności robótkowe mam bardzo ograniczone, ale som tacy co potrafiom. Takie na przykład śliczne jednopalcowe (!) rękawiczki ze sznureczkiem upleść.
Wiem, wiem co myślicie, toż to przecież nie rękawiczka tylko prezerwatywa dla pana Franka, którego małżonka nie chciała mieć więcej dzieci a szkoda jej było kasy na gumową. A poza tym, te gumowe to zaraz trzeba wyrzucić, a taką to się upierze i będzie na zaś.


A jak małżonkowi zimno w kijek doopkę to można mu i takie wdzięczne majtaski w prezencie Walentynkowym na przykład wydziergać. Już sobie wyobrażam jak taki pan Zdzisiek na przykład na dworcu we Wrocławiu poczuje że musi skorzystać z pisuaru, he he he! 


A wisienką na torcie niech będzie propozycja dla pań, które chcą i higienicznie i z antykoncepcją i po bożemu. Ament :-) 

Foto: http://cargocollective.com/filipapinho/pele

wtorek, 23 lutego 2016

Naturalnie czyli jak?

Niedawno podczas rozmowy o planach na wieczór, kiedy powiedziałam że zamierzam sobie zrobić kobieca sesję odprężająco-upiększającą, usłyszałam: "Dwie godziny żeby zrobić się piękniejszą? Nie da się poprawić doskonałości"...
Tak, jestem zwolenniczką naturalności, uważam, że co nam natura dała jest stworzone specjalnie dla nas, specyficznie i niepowtarzalnie. Są cechy na które się wpływu nie ma, wzrost, kształt twarzy, wielkość cycków, długość palców, rozmiar buta. Nie mam nic przeciwko operacjom plastycznym, pod warunkiem że nie są one wykonywane na mnie bo ja na żaden ingerencje chirurgiczne w celu "poprawy" się nie zgadzam. Lubię swoje ciało jakie jest, owszem mogłoby być troszkę cieńsze w pasie ale katować się w celu jego zdobycia nie zamierzam. Staram się być jak najbardziej naturalna i w wyglądzie i zachowaniu. Naturalna czyli... no właśnie, jaka?
Włosy. Farbuję je rzadko, do fryzjera chodzę jak muszę, suszarki używam kiedy nie mam za dużo czasu na swobodne schnięcie. Prostownicy nie posiadam, w zależności od okoliczności używam albo dyfuzora albo grubej lokówki. Kupuję drogie szampony i odżywki, nie mam natomiast na stanie lakieru do włosów ani żadnych produktów do ich układania.
Paznokcie. Moja pięta achillesowa, zazwyczaj wołają o pomstę do nieba. Lakieruję je od czasu do czasu, piłuję raz w tygodniu i po "wypadku" kiedy się zdarzy jakaś zadra. Mam je suche, łamliwe, niezbyt piękne. Powinnam im poświęcać więcej uwagi ale jakoś ciągle zapominam.
Zęby. Mam fioła na punkcie zębów. Natura dała mi je dość mocne i kształtne ale albo mama odpowiednio nie zadbała albo ortodonta był do dupy. Śmiać się pełną gębą śmieję ale wiem że nie jest to perlisty uśmiech idealnie równych białych zębów. Na to już wpływu nie mam, a uważam że za stara jestem na ingerencję ortodontyczną, ale wpływ na ich zdrowie i czystość mam więc na pastach nie oszczędzam, a szczoteczka (oczywiście soniczna) jest w klasie mercedes typu S.
Skóra. Raczej z gatunku tych suchych, dość piegowata ale jakoś tak piegi zrosły się z resztą że nie zwracają niczyjej uwagi, zwłaszcza mojej. Zawsze mam w domu jakieś paścidełka do smarowania po kąpieli ale po prostu mi się nie chce. Kąpieli zresztą zażywam rzadko, normalnie jest to szybki prysznic. Co jakiś czas staram się zrobić sobie łaźnię parową (mam tzw. steam shower czyli kabinę parową), działa bardzo fajnie na skórę i ogólnie na całe ciało, podobnie do sauny. Mydeł w kostkach nie używam, tylko odpowiednie płyny.
Mam absolutnego hopla na punkcie włosów cielesnych. Zostałam obdarzona niewielką ich ilością, a ich mechaniczne usuwanie przez lata spowodowało że są one dodatkowo bardzo słabe, tak że nie mam z tym większego problemu. Niemniej jednak jestem posiadaczką różnych urządzeń i środków do ich usuwania, bo jak wspomniałam, nie cierpię ich widoku na sobie. Jedyne włosy cielesne które pielęgnuję i o które zabiegam są te na głowie i w okolicach oczu.
Usta. Są. Szminki jakieś posiadam. W torebce nawet ze cztery. Używane od święta.
Twarz. Codziennie rano mycie specjalnym płynem i szczoteczką soniczną, potem specjalna emulsja, serum takie to a takie, krem na dzień, potem specjalny podkład, jeden, drugi, korektor, rozświetlacz, róż, cienie do powiek, szczoteczka do brwi, mascara. Wieczorem zmywanie tego wszystkiego specjalną tłustą pastą, potem szczoteczką z płynem, tonik, emulsja, serum, krem na noc, krem pod oczy, serum pod oczy, cuda panie, cuda... Środki do pielęgnacji twarzy i makijażu to zdecydowana większość mojego arsenału do zachowania naturalności. Ha ha ha.
Co jeszcze? Majtki takie żeby nie odznaczały się przez ubranie, biustonosze push up, odzienie wierzchnie kryjące niedostatni a uwydatniające walory, buty podkreślające kształt nóg.
Kurcze, ile to się trzeba napracować i kasy wydać na to żeby wyglądać naturalnie...
A potem te otoczone firaneczkami marki Dior oczy, te zaróżowione zdrowo marką Bare Minerals policzki wsadzić w ciasny kask motocyklowy, przejechać się z wiatrem i pod wiatr, posmarkać, połzawić. Tymi wypielęgnowanymi kremem Sanctuary pachnącymi cudnie dłońmi, uzbrojonymi w szklanym pilniczkiem ukształtowane, pokryte dwuwarstwową odżywką wzmacniającą z diamentami pazureiry sprawdzić stan naciągnięcia i naoliwienia łańcucha motorowego, a przy okazji rowerowego bo to jeden grzyb. Nie zapomniawszy gołymi dłońmi tymiż wygłaskać całego mechanicznego rumaka ocierając go z najmniejszych pyłków.
Taaaa....
Ja po prostu uwielbiam być naturalna. Naturalna czyli taka jak ja chcę, jak i w czym się dobrze czuję, bez pokrywania twarzy maską, robienia sobie garnka na głowie i plastikowych półmetrowych szponów. A jak trzeba to i śmierdzieć potem i smarem, z połamanymi pazurami i pocharatanymi ramionami, z nogami całymi w siniakach, w porozciąganym dresie i przydeptanych kapciach. Naturalna czyli ja, a nie czyjś obraz i podobieństwo, ja bo chcę być taka a nie bo ktoś mnie taką chce.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Co potrafi Twój mózg

Od zawsze wiedziałam że ze mną jest coś nie tak, nawet wczoraj powiedziałam do kolegi kręcąc śrubki w rowerze że ja powinnam chyba urodzić się mężczyzną. A wszystko przez ten mózg!

Informacje poniżej to kompilacja różnych artykułów wynalezionych w internecie, mająca na celu wytłumaczenie moich konfuzji, być może właśnie tu leży odpowiedź na odwiecznie poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: ciało czy dusza?

Jak wiadomo, mózg składa się z dwóch półkul: prawej i lewej. Prawa półkula unerwia lewą połowę ciała i na odwrót. Natura wyposażyła nas w dwie półkule po to, by każda z nich była w stanie przejąć część funkcji drugiej, w wypadku jej uszkodzenia we wczesnym dzieciństwie . Półkule mózgowe nie są identyczne – mają różne specjalizacje, choć są od siebie zależne.
U większości osób (także u leworęcznych) lewa półkula jest odpowiedzialna za język mówiony i pisany, zdolności matematyczne, analityczne i naukowe myślenie logiczne, analityczne, racjonalne. Lewa półkula "widzi liść zamiast gałęzi". 
Prawa półkula odpowiada za rozpoznawanie kolorów, rytmów, wzorów, prawidłowości, kształtów i ich wzajemnych zależności. W niej swoje źródło ma intuicja, wyobraźnia, poczucie humoru, to myślenie całościowe (tzw. holistyczne), intuicyjne, synteza, wyobraźnia, skojarzenia, symbole, praca obrazami. To ona "widzi gałąź, zamiast pojedynczych liści".  

Lewa półkula - charakterystyka:

logiczna, starająca się
dosłowność
małe pisane litery
duże litery
logika
drukowane litery
mowa
sekwencyjność
kodowanie informacji
krok po kroku
skupianie się na szczegółach
percepcja czasu
percepcja słuchowa
matematyczność
sylabizowanie
przetłumaczenie obrazów wyobraźni na słowa
pamięć krótka (częściowo po obu stronach)
przetwarza szczegóły dźwięku, poszczególne fazy, słowa piosenki

Prawa półkula - charakterystyka:

twórcza i odruchowa
synteza
intuicja
kontrola nad ruchem
całość (ogólny ogląd)
wizja panoramiczna
percepcja przestrzeni
percepcja wizualna
pamięć długa
wyobraźnia
lubi słuchać tylko melodii
czytamy, ale nie rozumiemy co czytamy
wizualizacja
metaforyczność
uduchowienie - modlitwa
produkcja słów
uzdolnienia plastyczne
seks (przyjemność)

Jeśli chodzi o budowę samego mózgu,- podział funkcji między lewą i prawą półkulą u kobiet jest mniej wyraźnie określony. Natomiast mózgi mężczyzn są bardziej wyspecjalizowane. Mówiąc prościej – gdy mężczyźni pracują nad problemem abstrakcyjnym, używają raczej prawej półkuli, natomiast kobiety wówczas używają obu półkul. Zaletę takiej organizacji mózgu u mężczyzn stanowi fakt, że mężczyźni nie dają się tak łatwo rozpraszać zbytecznymi informacjami a także potrafią łatwiej wykonywać jednocześnie dwie różne czynności (np. wrzeszczeć na kierowców i odczytywać mapy). Badania wyjaśniły także, dlaczego mężczyznom jest trudniej wyrażać werbalnie sobie uczucia – ponieważ mężczyzna trzyma emocje w lewej półkuli, a zdolność ich wyrażania znajduje się w prawej. U kobiet położenie emocji jest takie samo, lecz kobiecy mózg ma więcej połączeń między obiema półkulami.
Naukowcy odkryli, że uznani w świecie geniusze korzystają w czasie procesów myślenia zarówno z logiki lewej, jak i wyobraźni prawej półkuli. Umożliwia to lepsza niż u innych synchronizacja półkul mózgowych. A synchronizacja lewej i prawej półkuli mózgowej sprzyja powstawaniu twórczych pomysłów, poprawie pamięci itp. Na przykład Leonardo da Vinci był nie tylko malarzem korzystającym ze swej wyobraźni, wykorzystującym kolor i przestrzeń (prawa półkula), ale także doskonałym konstruktorem, wykorzystującym zdolności matematyczne, logikę (lewa półkula). Albert Einstein – znakomity fizyk (grający na skrzypcach), nigdy nie dokonałby swoich odkryć, gdyby nie wykorzystywał intuicji i wyobraźni.
Zsynchronizowany mózg nie tylko łatwiej i z większą trwałością zapamiętuje np. słówka języka obcego, ale również może zmienić wzorce postrzegania świata i zachowania jednostki. W ten sposób można wpływać na podświadomą część umysłu. Dzięki temu mechanizmowi możliwe jest sterowanie zachowaniami nieświadomymi: np. kontrola nałogów (nikotynizm, alkoholizm, przejadanie się), podnoszenie nastroju, zwiększenie energii i kreatywności, polepszenie pamięci, przezwyciężenie tremy i nieśmiałości, zwiększenie siły układu odpornościowego i in.

Można zmusić swój mózg do lepszej współpracy między półkulami dzięki odpowiednim ćwiczeniom. Poniżej znajdziecie test na dominującą półkulę w analizowaniu obiektów 3D.
Wynik pozytywny w 3 testach wskazuje na duże możliwości Twojego mózgu, przy odpowiednim treningu.

1. Zobaczysz animację tancerki. Kiedy się jej uważnie przyjrzysz, zauważysz że obraca się w którąś ze stron – lewo lub prawo.
Jeśli zauważysz żę ruch będzie zgodny w ruchem wskazówek zegara, to będzie znaczyło, że w tej chwili bardziej używasz prawej półkuli mózgu ( tak dzieje się u większości populacji).
Ruch przeciwny do ruchu wskazówek zegara oznaczać będzie, że to lewa półkula jest w tym momencie bardziej aktywna.

Jesteś gotów do testu?……spróbuj siłą woli zmienić kierunek ruchu tancerki, którą widzisz poniżej w przeciwny. Zobaczysz, że ruch staje się wolniejszy, a tancerka zwalnia i staje.
Jeśli ci się uda, to oznacza, że jesteś masz spore możliwości swojego mózgu, których nie wykorzystujesz, a Twój mózg czeka na kolejne wezwania.


2, Jeżeli potrafisz uzyskać obrót w lewą strone sprobuj z kolejną figurą:
3. Dowodem na to, że potrafisz mobilizować lewa półkule do przetwarzania trójwymiarowych rysunków będzie kolejny rysunek, na pozór gmatwanina różnokształtnych punktów, prawa półkula próbuje stworzyć prosty dwuwymiarowy obraz, czegoś co jest jej znane (a więc skoro każdy z nas ma inne doświadczenia, będzie to jakieś sobie tyko znane wyobrażenie). Osoby potrafiące mobilizować lewą półkule do percepcji nad rysunkami trójwymiarowymi zobaczą obraz bardzo realnej sytuacji.
Odpowiedź: Jeśli zmobilizujesz lewą półkule zobaczysz psa, pijącego wodę ze strumienia, głowa psa znajduje się w centrum, ogon jest zwrócony w lewą stronę.

No dobrze, a jaki to ma związek z pierwszym akapitem w tym poście? Dla zabawy, jak to się robi w internecie, zrobiłam sobie test dostępny na tej stronie, dostępny w kilku językach, niestety nie w polskim. Zrobiłam sobie też dla potwierdzenia kilka innych, z podobnym rezultatem. Jakim?


JESTĘ GENIUSZĘ!!!


czwartek, 18 lutego 2016

Śpieszmy się


Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą


ks. Jan Twardowski

*********

Wczoraj w nocy odszedł dawny przyjaciel, przyjaciel rodziny. Dawny bo nie widywaliśmy się często po wyjeździe z kraju. Pozostały zdjęcia, wspomnienia z wakacji, z wspólnie spędzonych chwil... Wciąż mam w komórce numer jego telefonu. 
Nie mogę pojechać na pogrzeb.
Miał tylko 47 lat...


środa, 17 lutego 2016

Multitasking

Dobry humor mnie nie opuszcza. Grypa odchodzi każdego dnia coraz dalej, ostatnią noc przespałam jak zwykle, na jednej poduszce a nie jak w czasie choroby na trzech, co było dla mnie istną torturą ale tylko tak mogłam choć trochę oddychać. Pomimo braku apetytu na głód nie narzekam, na ospałość też nie pomimo powrotu do pracy. Powracam też powoli do aktywności sportowej.
Wczoraj po pracy wstąpiłam do Lidla zakupić pomelo (to taki wielki mało soczysty grejpfrut) i miód, a wróciłam z pomarańczami, oliwkami, niebieskim serem i tym:
Córka oczywiście jak to zobaczyła, popukała się znacząco po czole z zapytaniem: "To ile Ty masz lat mamo?"
A potem postanowiłam się przed badmintonem zrelaksować przy muzyce, żeby wypróbować nowe słuchawki. No ok, jako środek zastępczy mogą być, ale że naprawdę muzykę to słyszę tylko przez normalne słuchawki, takie nauszne, to zmieniłam je sobie i tak leżałam i słuchałam i śpiewałam wydobywałam jakieś dźwięki z paszczy. A kiedy nadszedł czas żeby się szykować na badmintona, wstałam w tych słuchawkach, włożyłam komórkę z pieśniami do kieszeni i tanecznym krokiem udałam się w kierunku łazienki w celu wyszorowania otworu gębowego i tego co się w nim jeszcze znajduje. Zawsze tak robię przed badmintonem, bo potem mi się nie chce. No więc, tańcząc podrygując niemrawo  i śpiewając wydobywając dźwięki z paszczy, pogrążona całkowicie w muzyce szoruję sobie te zęby swoją szczoteczką soniczną, gdy nagle coś zakłóca mój skupiony umysł, powodując że zamieram w miejscu szukając źródła. Dobre kilka sekund zajęło mi umiejscowienie tego dziwnego dźwięku który przebijał się przez "Total Eclipse of the Heart" Bonnie Tyler. Dobywał się on bowiem z tego samego urządzenia które produkowało muzykę, czyli z fona, który siedział sobie w kieszeni zamkniętej na zamek. Jedną ręką (drugą trzymałam szczoteczkę w paszczy) otworzyłam kieszeń, wyjęłam fona, popatrzyłam ze zgrozą na ekran, a ze z zgrozą bo ujrzałam połączenie face time, czyli wideo od kolegi, tego od kina. Zamiast nie odbierać to ja głupia nacisnęłam guziczek po czym zgłupiał on bo zabrało mu mowę na parę sekund, zanim doszło do niego że oto ja, otoczona lustrami, w wielkich słuchawkach na uszach szoruję zęby...
Chwilę mi zajęło doprowadzenie się do możliwości wydania z siebie ludzkich dźwięków, a kiedy zapytał co właśnie przed chwilą robiłam, odpowiedziałam z wielkim uśmiechem: "Multitasking, mój drogi, multitasking..."
No bo przyznacie sami, żeby tańczyć, śpiewać, myć zęby i jeszcze gadać przez telefon to trzeba mieć rzeczywiście podzielną uwagę. No i tak ze trzy ręce :-)




wtorek, 16 lutego 2016

A po powrocie...

Nie powiem że powrót do pracy po chorobie był rzeczą fantastyczną, ale nie powiem też że był okropny. Nawet jakoś tak mi się szybko zebrało z samego rana, pewnie dlatego że śniadania nie jadłam, bo po prostu nie miałam ochoty. Do mnie to nie za bardzo podobne, bo ja jeść lubię, a wczoraj dopiero około trzynastej zmusiłam się do lunczu, wcale nie z głodu, a w domu zjadłam tylko odrobinkę kaszy z gulaszem z jelenia i garść orzechów. Dziś rano nawet czułam głód, ale jak otworzyłam lodówkę to NIC do mnie nie przemawiało. A lodówka pełna różnych różności. Wmusiłam w siebie jogurt rabarbarowy. Jak tak dalej pójdzie to w końcu dojdę do wymarzonego rozmiaru, znaczy pomieszczę się we wszystkie ciuchy bez efektu balerona. Dowiedziałam się że brak apetytu to efekt choroby ale muszę coś jeść żeby mieć siły na całkowite wydobrzenie więc będę próbować, ale na razie jak widzę to mi wystarczy do życia sok z buraka. Rzadki to efekt dla mnie, naprawdę rzadki, ostatni raz nie miałam apetytu jak byłam w ciąży. Czyli dawno.
No ale co to ja chciałam?
Po powrocie do pracy, oprócz sterty listów i tysiąca emaili czekało na mnie czekoladowe jajko Lindt od Stefki, które skonsumowałam na lunch oraz nowy wzór kubka z kawą:


Oraz to:


He he, to nie jest Walentynka od Tajemniczego Wielbiciela. Dostałam ją od Dzieci. Nie swoich dzieci, moje nie dają, tylko biorą. 
Przed zachorowaniem koleżanka, która po pracy zajmuje się zajęciami plastyczno-technicznymi dla dzieciaków lat pięć, szukała kogoś do pomocy przy maskach karnawałowych. Dzieciaki miały bowiem w programie na wieczór robienie masek i potem bal maskowy. "Robienie" miało polegać na jako takim wycięciu ich z kartki papieru, pokolorowaniu i przyklejeniu patyczka do trzymania. Maski były w kształcie głowy małpy i głowy smoka. Moja pomoc była bardzo ważna bo chodziło o... oczy. Wiadomo że pięciolatkowi niezmiernie trudno jeszcze panować nad nożyczkami i wycinanie oczu w masce skończyłoby się różnie. A miało być przyjemnie. Więc się zgłosiłam i powycinałam dzieciakom te oczy w ilości pięćdziesiąt par. Pod koniec doszłam do takiej perfekcji że zajmowało mi to tylko krótką chwilkę. Ciach pach i już po oczach!
Za ciężką pracę dostałam pudełko ciastek których i tak nie mogę jeść bo jestem na próbnej diecie bezglutenowej oraz powyższą Walentynkę własnoręcznie przygotowaną przez dzieci na komputerze. Opłacało się mordować ;-)

poniedziałek, 15 lutego 2016

Walętynkowo, a co!

Wczoraj rano. Tekst na telefonie:
- Wiem że będziesz prawdopodobnie zbyt zmęczona chorowaniem, ale zapytam czy chciałabyś pójść ze mną do kina dziś wieczorem na komedię romantyczną "How to be single" (po polsku: Jak to robią single)
No to poszłam. A co!
Pomimo niedzieli i dość późnej pory kino było przepełnione. Jeszcze nie widziałam tu tylu ludzi w jednym czasie. Nasz film to był pokaz specjalny, walętynkowy (nie poprawiać!), poza salą wypełnioną do ostatniego miejsca i podłogą totalnie wysyfioną okruchami popcornu na koniec seansu nie widziałam tam nic specjalnego, może cena była specjalna ale się nie zapraszałam to nie wiem.

Ojeżu, matkobosko i wszyscy wzdęci! Ja nie wiem jak to zostało przetłumaczone na polski więc nie mogę się ustosunkować, ale w oryginale teksty są tak zabawne że umierałam ze śmiechu. No i bardzo dobrze że nie był to jakiś poważny film typu "Whiplash" bo bym nie miała jak kaszleć i smarkać, a tak to się dobrze ukryło pod rechotem. A że dodatkowo byłam w ogólnie dobrym humorze spowodowanym dostaniem uprzednio paczuszki moich ulubionych czekoladek Lindt w kolorze, a jakże! czerwonym, to i rechotałam wybornie, prawie jakby koń szczał na blachę tylko trochę przyrdzewiałą.
No dobrze, pochwaliłam się, to teraz o filmie. Przyznam że chciałam go zobaczyć i tak, bo zaledwie poprzedniego wieczoru widziałam Rebel Wilson w programie Grahama Nortona i tak się śmiałam że musiałam go zobaczyć drugi raz. Ta dziewczyna po prostu mnie rozwala.
Historia jak na Walentynkowy wieczór trochę przekorna, bo o tym jak z powodzeniem zostać singlem a nie jak znaleźć tę jedyną miłość na całe życie, chociaż i tu możemy zostać zaskoczeni niespodziewanym zwrotem wydarzeń. Generalnie opowieść o tym jak znaleźć szczęście w wielkim mieście. I więcej Wam nie powiem, ale bardzo polecam jak chcecie się po prostu pośmiać. Uprzedzam dewotki - jest, alkohol, narkotyki, a nawet - in vitro!!!... Seks też jest, a jakże, bo co to za miłość bez seksu, nie oczekujcie jednak "Pięćdziesiąt twarzy Greya" pomimo Dakoty Johnson. Po prostu lekko, wesoło i przyjemnie. I tak należy ten film traktować, bez rozbijania, jak to się mówi, dupy na atomy i tworzenia portretu psychologicznego bohaterów. Jak do tej pory, najlepsza komedia którą obejrzałam od dłuższego czasu.


I tak to spędziłam wczorajsze Walętynki. Zupełnie na trzeźwo :-)




sobota, 13 lutego 2016

Naplotkowala sosna...

Wszystko sie kiedys konczy, tak i mnie sie zapasy zywnosci skonczyly i grypa nie grypa, trzeba sie bylo udac do sklepu. Pomimo propozycji zaprzyjaznionej duszyczki ze zrobi mi te zakupy i do domu przywiezie. Bo wiadomo ze lepiej samej bo jeszcze mleko nie takie przywiezie jak trzeba, a nie dajbuk na oczy mu sie te kfiattki czerwone rzuca, co to je teraz nagminnie i hurtowo w sklepach sprzedaja. To nie, pojechalam sama, narzuciwszy czapke na glowe coby mnie w samochodzie nie przewialo. A jak wrociwszy torby ciezkie do chalupy wnioslam i skierowalam swe kroki w strone bramy w celu jej zamkniecia, spojrzalam przypadkiem w strone domu i oniemialam! Ludzie, toz to dopiero 13 lutego jest!

Jeszcze tydzien temu, zanim zachorowalam, wystawaly z ziemi tylko ogonki... A teraz, o!




A zaraz potem zaczal padac snieg
I padal, i padal, i padal... Na termometrze plus dwa to wiadomo ze nie polezy, ale sypalo fajnie.
Migusia zdziwiona probowala polowac na wielkie platki przez otwarte okno...
A potem znienacka, w mgnieniu oka, znalazla sie na zewnatrz... Dobrze ze to parter. Niestety, z powodu jej sklonnosci nigdy nie zostawiam otwartych okien na pietrze. Tak wiec Migusia zaczela polowanie na sniek :-)
Obrazki sa ze smarkfona wiec nie bardzo wyrazne, ale musicie mi uwierzyc ze nieg caly czas padal i to duzymi platami. Tadam!
Dlugo sobie moja krolewna nie popolowala, bo ten fstrentny sniek jom pogonil wiec zwiala do domu. Nawet Tigusia sniek wybudzil z drzemki, tak glosno padal... Ale on nie w ciemie bity, z niejednym sniekiem juz w szranki stawal, wiec madrze i przezornie obserwowal tylko z bezpiecznych wyzyn.
No i tak to... Naplotkowala sosna ze juz sie zbliza wiosna, ale wkurzony luty zalozyl z powrotem buty, bialym goownem splynal i swiat pokryl blotnista pierzyna... A do doopy z tako zimo... Ament.

piątek, 12 lutego 2016

Humor piatkowy

Na smarkpadzie dzisiaj pisze z loza zagrypionych, wiec wybaczta ludzie brak czcionek i tak dalej.
Ku piateczku jednak dzisiaj, wesolo ma byc. No to zapraszam :-)


*****
Faceta bolały bimbały. Poszedł więc do lekarza, a ten skierował go na dalsze badania. Facet zrobił wszystkie badania i pędzi z powrotem do doktora. Po drodze zaczepia go znajomy:
- Dokąd się tak spieszycie??
- Do lekarza z wynikami.
- A co Ci jest - pokaż?
Facet daje kumplowi wyniki, tamten długo patrzy, myśli i mówi:
- Wiesz stary, jak by Ci to powiedzieć. Wyniki są straszne...
- Jak to?
- Popatrz: "OB" !
- A co to znaczy?
- Obciąć bimbały!
- Ojej, to straszne.
- To jeszcze nic! - Popatrz tutaj!: "Rh+"
- A to co oznacza?
- Razem z ch...em!!!


*****
Przychodzi do lekarza matka blondynka z synkiem, który ma wysypkę alergiczna. Lekarz usiłuje dociec przyczyny tego uczulenia:
- Może ta wysypka jest po winogronach?
- Nie!
- A może po bananach?
- Nie!
- A może po jajkach?
- Nie, tylko po rękach i po nogach!


*****
Przy łóżku umierającej żony siedzi mąż.
- Może coś ci potrzeba kochanie - pyta smutnym głosem.
- Chciałabym - odpowiada cichutko żona - żebyś mnie jeszcze raz przeleciał.
- Oj, taka słaba przecież jesteś, no ale jak bardzo chcesz.
I włazi do łóżka, robi co żona sobie zażyczyła, a potem przytulony do niej zasypia ze zmęczenia. Budzi się po jakimś czasie, a żona w świetnej formie krząta się po kuchni przygotowując obiad. Facet zrywa się z pościeli i woła:
- Kochanie co się stało? Przecież taka chora byłaś?
- A to ten seks z tobą tak mi pomógł - informuje go z uśmiechem kobieta.
Facet siada ciężko na stołku i smutnieje.
- Co jest, nie cieszysz się że wyzdrowiałam?
- Nie o to chodzi - mówi mąż - tylko jakbym wiedział, że mam takie możliwości to babcię Zosię bym uratował i wujka Zdziśka.


*****
- Panie doktorze, czy operacja się udała?
- Tak. Odtąd jest pani 100% kobietą.
- Ale ja miałem mieć wyrostek robaczkowy usunięty!
- No masz. Babie nigdy nie dogodzisz…


*****
- Panie doktorze, mam biegunkę!
- Zapiszę panu czopki.
Po kilku dniach:
- Panie doktorze, nic nie pomogło!
- To ja zapiszę panu jeszcze jedno opakowanie!
Po następnych kilku dniach:
- Panie doktorze i tym razem nic nie pomogło! Proszę o jeszcze jedną receptę!
- Do cholery, czy pan te czopki żre?!
- A co?! Może mam je sobie do dupy wsadzać?!


*****
Przychodzi facet do lekarza i mówi:
- Panie doktorze, tak mnie strasznie wątroba boli!
Na to lekarz:
- A pije Pan?
- Piję, ale to nie pomaga!


*****
Sala operacyjna, pacjent leży na leżance, podchodzi anestezjolog.
- Dzień dobry, dzisiaj ma pan operację, będę pana usypiał, ale mam jedno pytanie. Czy leczy się pan w naszym szpitalu prywatnie, czy na kasę chorych?
Pacjent na to:
- Na kasę chorych.
- No to aaa... kotki dwa....


Udanego weekendu!!!


środa, 10 lutego 2016

Grype mam

No i co tu wiecej pisać.
Jak w temacie.
Leżę i smierdze.
Przynajmniej smarkam i kaszle jak normalny człowiek, a nie tak jak zwykle...
Spotkania odwołane, mecze odwołane. Oby do niedzieli...
3mcie sie 💊🌡💊
P.S. Te znaczki to miały byc obrazki termometra i tabletek. Ze smarkfona pisze :-(

poniedziałek, 8 lutego 2016

Co mnie wnerwia

Dzisiaj przy poniedziałku naprawdę, ale to naprawdę chciałam być bardziej optymistyczna, napisać coś fajnego, coś budującego, serce-rosnącego. A wyjdzie jak zwykle. Bo w ciągu ostatnich dni zauważyłam że jestem jakoś niesłychanie spokojna, wkurzam się oczywiście na różne drobiazgi bo kto się nie wkurza, ale wkurzam się tak... spokojnie, bez nerwów, trzaskania drzwiami i po pyskach.
Że właściwie uzyskałam długotrwały i stabilny stan Zen, a jedyne sytuacje w których czuję jakieś zdenerwowanie to te chwile kiedy przygotowuję się do jazdy motorem. Lub rowerem, ale to jest coś w rodzaju zdrowego podniecenia, pewnej radości że za chwilę stanie się to co lubię i znowu poczuję wolność i wiatr na policzkach. Bo przecież nie we włosach, włosy mam spięte w kitkę i łeb włożony do kasku. Bo na rowerze tez jeżdżę w kasku.
Tak że, skoro osiągnęłam tak długo oczekiwany stan Zen, skąd ten temat? No właśnie. Mnie wnerwia pełno rzeczy, ale skoro z nimi nic zrobić nie mogę to puszczam to obok siebie, niech się inni martwią. Na przykład wnerwia mnie że jak wlezę na jakieś forum internetowe, większość, zdecydowana większość, a raczej posunę się do stwierdzenia że 99 procent uważających się za wykształconych Polaków nie widzi różnicy między "także" a "tak że", stąd wynika że nie rozumieją znaczenia słów, bo "także" znaczy między innymi "również, też, jak też" a "tak że" - "więc, toteż, czyli". Ale nie, oni uparcie i konsekwentnie używają "także" w sytuacji gdy coś tłumaczą. Źle, źle, źle. Wnerw. Ale to nie moja sprawa, niech se piszo jak se chco, zen, zen, zen...
Co mnie jeszcze wkurza? Spodnie zwisające z tyłka, długie pazury u facetów, niechlujstwo, bałaganiarstwo i spóźnialstwo. Ignorancja mnie wkurza i arogancja. A już zupełnie mnie wnerwia jak ktoś zostawi u mnie w garażu jakieś deski mówiąc że to przecież dla wspólnego dobra i przecież ja mam dużo miejsca w garażu i że to tylko na chwilę, że przecież je ode mnie zabierze w weekend, a potem ten weekend mija i następny, a ja motoru wyprowadzić nie mogę bo deski zastawiają wyjazd. Ale nic, ze, zen, zen... Przecież zimno jest, i tak na motor się nie wybieram (jeszcze), te deski mi nic z nic nie przeszkadzają. No i ktoś dzwoni i mówi że już w następny weekend przyjedzie i zrobi z nimi porządek, a ja mówię że niech powie że nie przyjedzie, to ja się poświęcę i sobie te deski załaduję do samochodu i wywiozę na śmietnik. Ale on nie, że na pewno przyjedzie i na pewno je zabierze. Po czym nie przyjeżdża. Zen, zen, zen...
No i kolejny weekend mija po czym ja się dowiaduję że ten ktoś wyjeżdża z kraju na stałe i to już za tydzień, o czym ja się dowiaduję dopiero teraz ale mnie to już nic nie zdziwi, niech se tam robi co se chce, byle mi te deski z garażu zniknęły przed jego wyjazdem. Dzwonię z zapytaniem czy i kiedy, oczywiście on wie że czasu już nie ma za wiele, ale absolutnie mam tych desek nie wyrzucać, on na pewno, na sto, dwieście, milion procent przyjedzie w niedzielę i te deski zabierze.
Domyślacie się już... Jest poniedziałek. Deski nadal są w garażu, sprawdzałam. W weekend planuję pierwszy wyjazd motorem w tym roku. może mi się udać, może nie ale planować mogę, prawda?
Już mnie to nawet nie wnerwia. Ten ktoś mnie nie szanował jak był moim mężem to jak mogę oczekiwać od niego szacunku kiedy być nim przestał? Ja sobie te deski po nim posprzątam, cały garaż śmieci wywiozłam to mogę i parę desek. I to już będzie ostateczne sprzątanie.
A na razie... zen... no bo po co się wkurzać że ktoś Cię olewa, choć to w jego zasranym interesie jest żeby tego nie robić? Interakcja działa w dwie strony, a ja nic nie poradzę na to że ktoś jest po prostu niesłownym dupkiem. Nerwy?? A gdzie tam. Po prostu totalny zlew i róbmy swoje. To na niektórych najlepiej działa.

piątek, 5 lutego 2016

Humor na piątek

We związku ze wczorajszym pobytem ałtorki w salonie fryzjerskim, dzisiaj tematyka oczywista. Ach, ten Kowalski... 
Zapraszam :-)


*****
Chłopiec wchodzi do fryzjera, a ten szepcze do klienta:
- To jest najgłupsze dziecko na świecie. Proszę popatrzeć, pokażę panu.
Fryzjer bierze w jedną rękę dolara, a w drugą dwie dwudziestopięciocentówki. Woła chłopca i pyta:
- Które wybierasz?
Chłopiec bierze dwudziestopięciocentówki i wychodzi.
- I co, nie mówiłem? - triumfuje fryzjer - Ten dzieciak nigdy się nie nauczy!
Jakiś czas później klient wychodzi i widzi chłopca wracającego z lodziarni.
- Hej, mały! Mogę zadać ci pytanie? Czemu wziąłeś dwudziestopięciocentówki zamiast dolara?
Chłopiec polizał loda i odpowiedział:
- Ponieważ w dniu, kiedy wezmę dolara, gra się skończy!



*****
Facet zagląda do fryzjera i pyta:
- Ile będę musiał czekać na strzyżenie?
Fryzjer rozgląda się po klientach i mówi:
- Jakieś dwie godziny.
Facet wychodzi. Po kilku dniach ten sam facet zagląda i pyta:
- Ile będę musiał czekać na strzyżenie?
Fryzjer patrzy na długą kolejkę i mówi:
- Jakieś dwie godziny.
Facet wychodzi.
Po tygodniu znowu wraca i pyta:
- Ile będę musiał czekać na strzyżenie?
Fryzjer rozgląda się i mówi:
- Jakieś półtorej godziny.
Facet wychodzi. Fryzjer zagaduje kumpla:
- Hej, Wiesiek, idź za tym facetem i zobacz, gdzie on pójdzie.
Po chwili Wiesiek wraca z histerycznym śmiechem. Fryzjer pyta:
- No, gdzie poszedł?
Wiesiek spojrzał i mówi:
- Do twojego domu.


*****
Mężczyzna z chłopcem wchodzą razem do fryzjera. Po tym, gdy facet został już ogolony, ostrzyżony i jeszcze kazał zrobić sobie manicure, posadził na fotelu chłopca i mówi do niego:
- Poczekaj tutaj, ja pójdę tylko kupić sobie krawat i za 10 minut po ciebie przyjdę. Gdy fryzjer ostrzygł już małego, a facet wciąż się nie pokazywał, fryzjer mówi do chłopca:
- No i co... wygląda na to, że tatuś o tobie zapomniał.
- Ale to nie był mój tatuś - mówi chłopiec. - On tylko zaczepił mnie przed chwilą na ulicy i spytał, czy mam ochotę na darmowe strzyżenie...



*****
Wynalazca prezentuje w Urzędzie Patentowym swój wynalazek - niewielkie pudełeczko z dziurką i mówi:
- W ten otwór wkładamy twarz. W środku są dwie brzytwy, które błyskawicznie golą.
- Ale przecież każdy ma inne rysy twarzy!
- Tylko przy pierwszym goleniu!



*****
Kowalski postanowił zrobić żonie niespodziankę. Poszedł do fryzjera, zgolił wąsy, brodę, przystrzygł krótko włosy. Kiedy wrócił, żona rzuciła mu się na szyję i zaczęła namiętnie całować.
- Wiedziałem kochanie, zę zrobię ci niespodziankę!
- Och, to ty?! - krzyknęła speszona żona.


*****
Żona wróciła od fryzjera, ubrała się w najlepszą sukienkę i tak pokazała się mężowi:
- I co o mnie sądzisz?
- Szczerze?
- Szczerze.
- Jesteś plotkara i źle gotujesz.


*****
Kowalski pyta kolegę:
- Czy twoja żona jest brunetką, czy blondynką?
- Trudno powiedzieć. Dwie godziny temu poszła do fryzjera i jeszcze nie wróciła.



*****
Kowalski wchodzi do zakładu fryzjerskiego, ale stwierdziwszy, że fryzjer jest podpity, zawraca do drzwi.
- Chciałem się ogolić - mówi - ale, ponieważ mistrz nie jest dziś w formie, przyjdę jutro.
- Drobiazg! Siądź pan tylko na fotelu i pokaż mi pan, gdzie masz pan głowę!


Miłego weekendu!





czwartek, 4 lutego 2016

Post wcale nie koci

Wpadłam wczoraj do znajomej z innego biura na ploty. I co mnie przywitało?

Alfie :-)


Alfie ma już cały roczek i w te dni kiedy koleżanka nie zabiera go do siebie do biura, chodzi do psiego przedszkola. Jest bardzo przyjacielski i baaaardzo odważny. Kiedy  koleżanka wyszła zrobić herbatę, Alfie najpierw odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość, zaszczekał śmiesznie kilka razy a potem zajął strategiczną pozycję wartowniczą - pod biurkiem :-) 



I tak sobie czekał na swoją panią...


... i czekał...


A jak pani przyszła to pokręcił się trochę po biurku i poszedł spać. 
Judith jest już wiele lat po rozwodzie, kiedy córka wyprowadziła się z domu, postanowiła kupić sobie pieska. Oczywiście namówiła ją do tego córka. Judith nie za dobrze się z tym czuła, bo nigdy nie miała psa, zawsze tylko koty (jednego rezydenta i tymczasy). Od lat jako wolontariusz ratuje bezdomne psy i koty, ale po prostu na psa nie miała czasu. No ale kiedy została sama, uznała że takie psie dziecko zapełni jej pustkę w życiu i ja myślę że to było świetne posunięcie. Szczęśliwie Judith może sobie zabierać pieska do pracy i wychodzić z nim na spacerek w czasie lunchu. 
Alfie jest prześliczny, wielkości mojego Tigusia, z cudowną mięciutką sierścią jak owieczka. Też bym takiego chciała...


środa, 3 lutego 2016

A dzisiaj jestem wybawcą

Jakie to życie pokręcone jest. Zaledwie wczoraj kogoś zabiłam, a już dzisiaj kogoś uratowałam. No, w każdym razie próbowałam...
Dziś rano ze zdziwieniem stwierdziłam że Tiguś przyszedł mnie obudzić, czego nie robił już od bardzo dawna. Kiedy chciałam go pogłaskać próbował mnie użreć w rękę, ale jestem do tego przyzwyczajona, zresztą nie zrobił tego mocno (wiem że muszę baczniej zwracać uwagę na to co zwierzęta mają mi do powiedzenia ale zaspana byłam). Olałam go więc i zeszłam na dół o zwykłej porze żeby mu dać papu. Schodzę ja sobie po schodach, Widzę na podłodze dwa szczury Migusi. Ona je ciągle po chałupie roznosi i podobnie leżały wczoraj, więc nie zdziwiłam się zbytnio, ale próbując na nie nie nadepnąć zauważyłam że jeden jakiś mniejszy jest (!) i w dodatku się rusza (!!!)
Krzyknęłam tylko cicho żeby dzieci nie pobudzić: "Tiggy, ty cholero jedna, żywe myszy mi do domu znosi!" i coś w rodzaju: "Łomatkobosko, mysz! Mysz! Szybko ! Łojesu!" Z tego strachu oczywiście zapomniałam że żadnych dzieci nie ma w domu...
Mysz rzuciła się do kuchni, a ja rzuciłam się do zlewu gdzie na złość nie było brudnych pudełek po zamrożonym jedzeniu, więc rzuciłam się do szafki kątem oka obserwując jak moje oba koty się zbiegają żeby zapędzić myszkę do kąta, w duchu modląc się żeby ją tylko tam przytrzymały, żeby mi pod lodówkę nie wlazła bo ja do pracy zaraz muszę...
Rzuciłam się spokojnie na mysz z plastikowym pojemnikiem na jedzenie, udało mi się ją złapać jak pająka do słoika, jakimś cudem podstawiłam wieczko i wyniosłam do ogrodu. Wypuściłam myszkę, zaraz za mną wybiegły koty, ale na szczęście wizja pełnej michy była silniejsza niż wizja uciekającej zdobyczy...
Kiedy wyjeżdżałam do pracy, kot sąsiadów siedział w miejscu gdzie ją wypuściłam. Kot sąsiadów to jeszcze dziecko, ma jakieś sześć miesięcy i bardzo lubi się bawić, zwłaszcza zdechłymi myszami przed moją bramą, akurat w czasie kiedy dzieci idą do szkoły. Słyszę wtedy: "Tatusiu, tatusiu, patrz jak kotek się ładnie bawi... Błeeeee! to zdechła mysz! Fuj, Fuj, fstrentny kot! Aaaaaa!!! Tatusiu,, uciekajmy!!!"
Nie zauważyłam żeby się czymś bawił tym razem. Chciałam być wybawcą. W każdym razie próbowałam...


wtorek, 2 lutego 2016

Jestem mordercą. To oficjalne.

Wczorajszy wieczór był bardzo udany, spałam jak zabita, obudziłam się w świetnym humorze i co?
Od razu, na powitanie pięknego słonecznego choć wciąż niesłychanie wietrznego dnia, zostałam mordercą. A wszystko przez tego Heńka...
Dopiero co pod przeleciała przez nas Gertruda, a już goni ją Henry. Mniej deszczu za to gorszy wiatr. No i wziął Henryczek i drzewo wielkie wywrócił, w samym środku miasta, akurat na mojej trasie do pracy. Wiadomo, droga zablokowana, korek straszliwy. Na szczęście miałam możliwość skręcić zawczasu na drogę okrężną, poza miasto, bo kto normalny lubi stać w korku. No i jak przejeżdżałam obok wioski (wyobraźcie sobie sznur samochodów jadących z taką samą prędkością 30 mil na godzinę, bo nie ja jedna miałam ten pomysł) to nagle kątem oka zobaczyłam kroczącego dziarsko wprost pod moje koła ptaka. Coś pomiędzy dużym gołębiem a kaczką, prawdopodobnie kuropatwa. Nie biegło, nie leciało, po prostu szybko maszerowało. Trwało to ułamek ułamka sekundy, zdążyłam ściągnąć nogę z gazu i pomyśleć że może się uda... Nie udało się. Poczułam lekkie pyknięcie koła i jak popatrzyłam we wsteczne lusterko to zobaczyłam tylko kupkę piór zanim zniknęła pod kołami kolejnego samochodu.
Poczułam się okropnie. Gdy zaparkowałam pod pracą, obejrzałam samochód ale nic, dosłownie nic nie było widać. Nie tak jak wtedy gdy na autostradzie walnęłam ptaka tak że mi tablica rejestracyjna się pogruchotała i miałam przedni grill cały w piórach. Dzisiaj nic, po prostu nic. Ja tego ptaka po prostu... przejechałam. Za każdym razem kiedy o tym pomyślę czuję wewnętrzne drgawki, bo nie potrafię porządnie robaka zabić, to znaczy gazetą czy czymś to jeszcze mogę walnąć, ale nie jestem w stanie przygnieść, bo odgłos miażdżenia jest po prostu dla mnie nie do zniesienia, a tu zmiażdżyłam ptaka! Własnym kołem!
Udaję się w stan żałoby.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Jak

Ile razy można się podnosić?
Ile razy można mieć nocne koszmary?
Ile razy kończyć coś i coś zaczynać?
Ile razy myśleć że już nigdy więcej a potem okazuje się że to jeszcze nie koniec, że oddech przeszłości ciągnie się za Tobą jak przysłowiowy i nie do końca poetycki smród po gaciach?

Jak wybaczyć?
Jak zapomnieć?...