No ale co to ja chciałam?
Po powrocie do pracy, oprócz sterty listów i tysiąca emaili czekało na mnie czekoladowe jajko Lindt od Stefki, które skonsumowałam na lunch oraz nowy wzór kubka z kawą:
Oraz to:
He he, to nie jest Walentynka od Tajemniczego Wielbiciela. Dostałam ją od Dzieci. Nie swoich dzieci, moje nie dają, tylko biorą.
Przed zachorowaniem koleżanka, która po pracy zajmuje się zajęciami plastyczno-technicznymi dla dzieciaków lat pięć, szukała kogoś do pomocy przy maskach karnawałowych. Dzieciaki miały bowiem w programie na wieczór robienie masek i potem bal maskowy. "Robienie" miało polegać na jako takim wycięciu ich z kartki papieru, pokolorowaniu i przyklejeniu patyczka do trzymania. Maski były w kształcie głowy małpy i głowy smoka. Moja pomoc była bardzo ważna bo chodziło o... oczy. Wiadomo że pięciolatkowi niezmiernie trudno jeszcze panować nad nożyczkami i wycinanie oczu w masce skończyłoby się różnie. A miało być przyjemnie. Więc się zgłosiłam i powycinałam dzieciakom te oczy w ilości pięćdziesiąt par. Pod koniec doszłam do takiej perfekcji że zajmowało mi to tylko krótką chwilkę. Ciach pach i już po oczach!
Za ciężką pracę dostałam pudełko ciastek których i tak nie mogę jeść bo jestem na próbnej diecie bezglutenowej oraz powyższą Walentynkę własnoręcznie przygotowaną przez dzieci na komputerze. Opłacało się mordować ;-)
Dzieciaki sa cudne i tak pieknie umieja dziekowac. Wzruszajace.
OdpowiedzUsuńTylko czy one tak same z siebie, czy im "pani" kazala? .)))))
A ja tam nie wiem. Pewnie im kazala :-)))
UsuńMoże i nauczyłabym się wycinać oczy błyskawicznie, wcześniej jednak musiałabym wyrżnąć w pień to stado potworów pod nazwą "dzieci"!
OdpowiedzUsuńAle ja te oczy wycinałam w swoim biurze, w godzinach pracy :-) Dzieciorów na oczy swoje nie widziałam.
UsuńUfff!
Usuń