środa, 31 maja 2017

Technologicznie

W końcu mam pralkę. Do tej pory radziliśmy sobie tak, że woziliśmy pranie raz w tygodniu do domu Chłopa. Tam się prało, potem trzeba było pojechać ponownie na wymianę wkładu (przecież wiadomo, czarnego z białym prać nie będę) i wywieszenie, a potem powtórzyć operację i tak nawet ze trzy razy. Niby nic, ale zabiera mnóstwo czasu. No to teraz mamy na miejscu.
Trochę nam zajęło podłączenie, Chłop spędził był ponieważ pół dnia na dostosowaniu hydrauliki, bo poprzedni właściciele mieli pralkę Miele, a Niemcy nie dość że pralki robią odwrotnie otwierane, to jeszcze z jakimiś specjalnymi wejściami na rury, wiem bo Chłop w domu ma Miele i się poza tym na hydraulice znam, po tym jak  naprawiłam prysznic w moim starym domu żadna rura mi nie straszna. No chyba że ta z gazem, takiej się nie tykam.
No więc zakupił był Chłop specjalne rury i takie tam te... kolanka ale nijak tego wcisnąć nie umiał bo stara rura nie pasowała. Przyszłam ja w końcu z pracy, zaglądam i mówię, że tą rura musi być krótsza żeby pasowało i żeby ten kawałek na końcu wyciągnął, a on że nie da się bo zaspawana, bo to taka rura jest. No ale. Wypoziomowaliśmy pralkę, umieścili w miejscu, teraz podłączamy do starego systemu. Cieknie. Oczywiście że cieknie, przecież jak się wsadzi grubszą rurę na cieńszą to będzie ciekło. Trzeba coś wymyślić. Poskładałam ten nowy system z powrotem i mówię, nie ma co, trzeba dostosować. Ale tak jak jest to się nie da. Dzwonię do ojca po poradę - mówi Chłop. Guru hydrauliczne popatrzyło na rurę przez ajpada i powiedziało: A weź ty synu tę rurę co masz za długą, to wyjmi tę końcówkę i powinno pasować. No ale Chłop że się nie da bo zaspawane. No ale jak nie spróbuję sama to się nie dowiem, łapię za tę rurę, przekręcam z całej siły, pociągam, wyszła! Powkręcałam system osobiście, poskładałam do kupy co miało być poskładane, guru popatrzył i pochwalił, Chłop podokręcał, bo me babskie rączki to nie za silne są i voila! Pralka działa!
A w ogóle z pralką było tak, że Chłop chciał Miele, bo dobra, niemiecka i nie do zdarcia. A ja chciałam Samsunga. Bo za taką samą cenę co Miele to każda pralka jest dobra, a poza tym to lubię jak mi coś tam gra i pika, a nie tylko same guziczki. Bardzo niechętnie Chłop dał się do sklepu zaprowadzić, gdzie obejrzeliśmy pralki i nawet się trochę nimi pobawiliśmy i się wziął i zakochał. Ja wiedziałam że tak będzie!
No więc wczoraj przyszła i podłączyliśmy ją, a potem włączyliśmy pustą na próbę i tak staliśmy i patrzyliśmy, patrzyliśmy, patrzyliśmy... Pamiętacie pewnie swoją pierwszą pralkę automatyczną? No to taki sam efekt :-)
A oto moja nowa zabawka:


Chłop se guziczki przyciskał, a ja się zajęłam nowoczesną technologią, czyli podłączaniem pralki do Ajfona. I teraz mogę ją sobie kontrolować bezprzewodowo, nawet z pracy!


I mogę sobie ustawić różne programy, mogę ją sobie włączyć i zatrzymać kiedy chcę i mogę obserwować co ona w danej chwili robi. Pod warunkiem oczywiście, że przed wyjściem włożę wszystko do pralki i nacisnę guziczek. Taką technologię to ja lubię!

A poza tym wszystkim jest bardzo ekonomiczna. A dzięki mojej aplikacji ja ją uczynię tak ekonomiczną, że będzie prała za darmo. To znaczy za cenę proszku. Proste. Mamy na dachu baterie słoneczne. No to wstawiam wieczorem pranie do pralki (bo rano mi się nie chce i nie mam czasu), naciskam guziczek. A następnego dnia w pracy obserwuję pogodę. Jak widzę że jest słonecznie to bach, włączam pralkę. I się pierze za darmo. Albo Chłop dzwoni do mnie i woła: Iwona, słońce jest, pralkie włanczaj!
Technologia rzońdzi!

poniedziałek, 29 maja 2017

O kotach - znowu

Weekend minął mi jak z bicza strzelił. Wykończyliśmy kolejny pokój, obejrzeliśmy program w telewizji, niby to nic takiego, ale ostatni raz włączaliśmy telewizor na Eurowizję, więc rozumiecie, wielkie wydarzenie! A w niedzielę byliśmy u znajomych na grillu, miło spędziliśmy czas i w dodatku pojechaliśmy na rowerach, więc rowerami trzeba było wracać, a że w tamtą stronę był z górki to z powrotem było pod górkę i przysięgam - całą drogę się modliłam żebym tylko nie spadła z roweru i nie spowodowała stłuczki, bo wietrznie dość było. Tak że weekend był bardzo udany i wcale mi się dzisiaj nie chciało isć do pracy, ale to nie nowina przecież, bo tak jest co tydzień.
No ale o kotach miało być. Ano, największa sensacja się zrobiła w piątek wieczorem, kiedy to opalając się na słoneczku z przedniej strony domu, usłyszałam szelest i miałczenie, a po chwili i delikatne ocieranie o gołe stopy. Otworzyłam zamglone oczęta swe, a tam... Migusiowy Nażyczony! Pamiętacie, ten z posta tutaj. Zdziwiona niepomiernie pogłaskałam przybysza, pogadałam do niego, jak to się gada do kota, a potem on sobie popatrzył na dom, zwiedził gdzie jest wejście, gdzie okna, a potem odwrócił się w stronę zieleni i zniknął w krzakach, po czym zobaczyłam go idącego ścieżką w stronę domów. Tak jak przypuszczałam, musi to być kot któregoś z sąsiadów, a nasz dom stoi niemal zaraz za rogiem domu Chłopa, w którym to przez ponad miesiąc mieszkaliśmy.
Żeby Wam naświetlić sytuację, przygotowałam taki oto rysunek poglądowy:


Tak że, rzeczywiście, Nażyczony mógł się nam tutaj skądś pojawić. Może mnie poznał, a może on tak do każdego lgnie...
O tej zdumiewającej cesze natury kociej mieliśmy szansę się przekonać w sobotę. Stoję ja sobie nad deską do prasowania, zagłębiona w kontemplowaniu najnowszej piosenki Justina Biebera, z gardzieli mej wydobywa się wdzięczne "Deeeespaaaasiiiitoooo", a  tu nagle sielankę przerywa Chłop. Że mam natychmiast podejść do okna, bo Tiggy!
No podchodzę ja, spodzieram a tam... 
Zobaczcie sami:




Tiggy na parapecie u sąsiadów, a jakże! Na szczęście nie udało mu się chyba wcisnąć przez uchylone okno, bo ja nie wiem co to za ludzie tam mieszkają, a nuż kotów nie lubią? Chłop się bardzo przejął tą niesubordynacją kiciusia, wybiegł więc przed dom i nawoływał "Tiiigunja", "Tiiigunja" (on tak słyszy moje "Tiguniu", he he he!), bo Tiggy jakoś tak bardziej po polsku rozumie, jak się do niego mówi. Po czym z największym zdumieniem rozdziawił gębę jak Tiguś przybiegł na zawołanie i poszedł z nim do domu. Mnie tez szczęka opadła, nie powiem. 
A wisienka na torcie przydarzyła się wczoraj, niestety już bez zdjęć bo nie było kiedy. 
Wróciliśmy dość późno wieczorem do domu, już było ciemnawo. Tiguś czekał na nas na podjeździe do garażu. Żeby Wam przybliżyć miejsce zdarzenia, to popatrzcie na zdjęcie środkowe powyżej. Mniej więcej na środku, pomiedzy dachem garażu a krzakami wodać kawałek chodnika. I na tym właśnie kawałku chodnika pojawił się nie wiadomo skąd, Wielki Rudy Kot. Widzieliśmy go wcześniej, mieszka kilka domów dalej, to naprawdę wielki kot. Wyobraźcie sobie, że Migusia waży 3 kilo, Tiguś 4 i pół, różnica w wielkości jest zasadnicza, jak mniej więcej połowa kota. No to wyobraźcie sobie, że ten Wielki Rudy Kot wygląda do Tigusia tak jak Tiguś do Migusi, ze sześć kilo jak nie więcej. I teraz stała się rzecz z prędkością błyskawiczną, nikt nie zdążył zareagować. Ani Tiggy, który stał jak stał, z rozdziawioną paszczą, ani ja, która tylko zdążyła wyszczerzyć oczy, ani Chłop, którego na tę chwilę zamurowało. Z domu wybiegła Migusia. Podbiegła do Wielkiego Rudego Kota, nastąpiło zderzenie wzrokowe, z którejś paszczy rozległ się syk, po czym Wielki Rudy Kot podwinął ogon pod siebie i zaczął uciekać, a Migusia za nim!  Nie odbiegła za daleko, pogoniła go tylko do jego własnej posiadłości.
Na własnej piersi herszta podwórkowego wyhodowałam...


piątek, 26 maja 2017

Humor na Dzień Matki


Z okazji Dnia Matki wszystkim Mamom życzę wszystkiego najlepszego i zapraszam do cotygodniowej porcji humoru. A jakże - o matkach! :-)


*****
Facet postanowił się ożenić, idzie rozmawiać ze swoja matką:
- Mamo, zakochałem się i chcę się ożenić, ona też mnie kocha i będzie nam wspaniale.
- Eh, no dobrze, ale muszę ją poznać - mówi matka.
- To ja ją przyprowadzę, poznacie się, na pewno ją polubisz.
Ale będąc przekornym, mężczyzna przyprowadza następnego dnia trzy dziewczyny. Po przywitaniu dziewczyny siadają na kanapie, a matka z synem wychodzą do kuch zrobić herbatę.
- To ta ruda pośrodku? - pyta matka, gdy już są sami.
- Dokładnie. Skąd wiedziałaś?
- Bo już mnie wkurwia!


*****
Alejką parkową zbliżają się do siebie dwie młode matki z wózkami. Podczas mijania jak to zwykle bywa zaglądają jedna drugiej do wózka.
- O...jaki śliczny...ile już ma?
- Dziesięć miesięcy.
- Mój też... właśnie dzisiaj powiedział pierwsze słowo!
Głos z drugiego wózka:
- ...a co powiedział?


*****
Mama woła dziecko na podwórku:
- Jaaaaaaaaaaaaaasiu do dooooomu!
- A co?! Spać mi się chce?
- Nie! Głodny jesteś!


*****
Rano spóźniona matka w pośpiechu szykuje córkę do przedszkola. Jedną ręką się maluje, drugą nakłada dziecku kombinezon i tak dalej. Biegną na autobus. Matka w pewnym momencie patrzy na dziecko i pyta:
- Córuś, a nie zimno ci w rączki bez rękawiczek?
- Nie, ale w nóżki bez bucików tak.


*****
Dzwoni facet do matki:
- Mamo, nie denerwuj się, proszę, ale jestem w szpitalu i zaraz będę miał amputację nogi...
- Jasiu, ty mnie nie denerwuj stale tym samym kawałem. Zachowujesz się tak samo, odkąd osiem lat temu zacząłeś pracować jako chirurg!


*****
Matka przyprowadziła córkę do ginekologa, a ten stwierdza ciążę. Zaskoczona matka mówi:
- Ależ panie doktorze, córka nigdy nie zadawała się z mężczyzną, jest dziewicą, to niemożliw!
Doktor staje przy oknie i zaczyna w milczeniu wpatrywać się w horyzont. Matka pyta co się stało, a
lekarz: 
- Nic, po prostu w takich wypadkach na niebie pojawia się ogromna gwiazda, a ze wschodu nadciąga trzech króli i za cholerę nie chciałbym tego przeoczyć.


*****
Pewna mama bardzo była ciekawa, co jej córka robi z chłopakiem, gdy zamykają się w pokoju. Pewnego razu ciekawość zwyciężyła i mama spróbowała podejrzeć przez dziurkę od klucza. Patrzy, a tam dzieci na środku pokoju klęczą i żarliwie się modlą. Wzruszona mamusia otwiera pokój i złamanym ze wzruszenia głosem:
- Ale z was porządne dzieci. A powiedz mi córeczko, o co się tak pięknie modlicie?
- O miesiączkę mamusiu...


*****
Właściciel firmy produkującej parówki z baraniny chciał przejść na emeryturę i musiał przekazać biznes nieco tępawemu jedynakowi. Wziął syna na halę i pokazując kolejno objaśnia proces:
- Synu, tam wjeżdżają barany, tam dalej jest ubojnia, tam są skórowane, tam ćwiartowane. A tu na środku jest clou całego biznesu - maszyna, do której z tej strony wrzucasz poćwiartowanego barana, a z tamtej wyjeżdżają opakowane parówki. Parówki sprzedajesz i tak zarabiasz. Kapujesz?
- Nie - odparł syn.
- Jak to? - zdziwił się ojciec i powtórzył - Tu kolejno barany wjeżdżają, ubój, skórowanie, ćwiartowanie a tu na środku maszyna: z tej wrzucasz mięso barana, a z tamtej odbierasz parówki. Kapujesz?
- Nie - odparł syn.
- No czego tu można nie rozumieć?! - odparł zirytowany ojciec - Baran do maszyny, z maszyny wychodzą parówki. Kapujesz!?
- Nie - odparł syn i dodał - A jest taka maszyna, że wsadzasz parówkę a wychodzi baran?
- Tak, ku*wa! Twoja matka!


*****
Przychodzi matka z córką do lekarza i skarży się, że córka ma straszny wytrzeszcz oczu. Lekarz zbadał dziewczynkę i napisał receptę. Matka z pacjentką wyszły z gabinetu, ale matka była ciekawa, co lekarz napisał na recepcie, bo nic się nie odezwał. Otwiera złożoną receptę i czyta:
"PROSZĘ POLUŹNIĆ KUCYKI."


*****
Pewien proboszcz mieszkał sobie na parafii. Żyło mu się radośnie, jednak pewnego dnia zaczął go boleć brzuch. Poszedł do lekarza, a ten stwierdził zapalenie wyrostka robaczkowego. Konieczna operacja. Skierowano go do pewnego chirurga. Chirurg ten miał młodą i bardzo atrakcyjną córkę, która powodzenie wśród wielbicieli płci pięknej miała ogromne. Tak się stało, że nieszczęśliwie zaszła w ciążę jeszcze przed osiągnięciem dojrzałości, a dziecko odebrał jej ojciec - tuż przed operacją proboszcza. Pomyślał sobie chirurg tak:
- I co ja teraz zrobię, córka ma nieślubne dziecko, wstyd jak nie wiem, a zaraz muszę operować proboszcza.
Chirurg postanowił więc, że dziecko to podrzuci proboszczowi jako jego własne. Tak też zrobił. Podczas operacji zrobił duże cięcie - które miało przypominać cesarkę - a kiedy proboszcz obudził się po operacji, chirurg rzecze do niego tak:
- Proszę księdza! To jest sensacja naukowa! To nie był wyrostek, tylko ksiądz był w ciąży! Oto one! To niesamowite, ale ksiądz jest pierwszym na świecie mężczyzną, który zaszedł w ciążę!
- O mój Boże! - wystraszył się proboszcz - ja to dziecko przyjmę, ale mam wielką prośbę do pana doktora - niech to zostanie tylko między nami, dobrze?
- Oczywiście - odrzekł chirurg zadowolony, że udało mu się wcisnąć taki kit - tajemnica lekarska! Nikt się o tym nie dowie.
Po 20 latach z dziecka wyrosła piękna kobieta, a ksiądz wezwał ją na poważną rozmowę.
- Posłuchaj mnie dziecko, musimy poważnie porozmawiać. Otóż ja, tak naprawdę, nie jestem Twoim wujem...
- Ja wiem! - przerwała mu córka - domyślałam się już dawno, jesteś na pewno moim ojcem, tak?
- Nie dziecko, ja jestem twoją matką, twoim ojcem jest ksiądz Stanisław.




Udanego weekendu!






czwartek, 25 maja 2017

Post zapchajdziura

Od samego rana dzisiaj upał dwadzieścia stopni, a ma być dwadzieścia pięć. Stanęłam przed szafą, żeby wybrać coś do ubrania, a tam kurna same zimowe ciuchy! Owszem, ze dwie bluzki z krótkim rękawem nadające się do pracy, ale takie, że jak podniosę rękę to pachę widać. A pachi mam, co by tu dużo gadać, mało wyględne ostatnio. Nadchodzi Chłop, widząc rozpacz w moich oczach pyta co jest. No to mu mówię, że nie mam żadnych ciuchów, niech sam popatrzy, wszystko co w szafie to zimowe albo imprezowe. A ja do pracy muszę. No ale przecież - mówi on - wczoraj Ci przyniosłem walizkę z letnimi ubraniami to weź sobie otwórz i wybierz coś. No wiesz co - mówię ja - po tylu miesiącach spędzonych w walizce te rzeczy rzeczywiście nadają się ubrania od razu. A żelazko gdzie?? A w starym domu, razem z deską, jeszcze nie przywiezione. A poza tym, nie mam czasu na prasowanie.
Chłop odszedł robić śniadanie, a ja niewiele myśląc pobiegłam do sypialni, wyjęłam z szuflady sprzęt i na szybko ogarnęłam pachi, żeby jedna z dwóch dostępnych bluzek nie musiała się za mnie wstydzić w pracy. I mocne postanowienie na przyszły tydzień - zabrać się za siebie bo lato w końcu przyszło i jak zwykle zaskoczyło wszystkich.

I taki miałam dzisiaj widok z okna:



A na deser - zdjęcie zawartości szafki kuchennej. Same niezbędniki, przyznajcie :-))



wtorek, 23 maja 2017

Obrazki z weekendu

Jak kwiecień i maj do tej pory były najsuchsze w dziejach, tak w końcu sobie popadało, ale nie za dużo, bo ziemia dalej sucha. W każdym razie, bez zbędnych wyrzutów sumienia mogliśmy sobie jechać na zakupy, bo jak słońce świeci to zawsze szkoda marnować piękny dzień na zakupy. Tak że spędziliśmy cały niemal dzień w Ikei, ja tego mojego Chłopa kiedyś zabiję i tyle go będzie, bo ileż można stac i się gapić na żarówki??
W każdym razie relacji z tego przybytku Wam oszczędzę, a pokażę za to zwierzęta, które w sobotę dla Was sfotografowałam.

Dwa koty


Jasio Wędrowniczek


Jego Braciszek Franciszek Powolny


I młodsza siostrzyczka Hela Nieśpieszna


A także Antoni Bezdomny 


Pozdrawiam z ciepłej choć nie-za-słonecznej Szkocji :-)

poniedziałek, 22 maja 2017

Tylko dom i dom, a zwierzęta gdzie?

Szkoda mi tych moich zwierzaków, bo co sobie gdzieś kąt zorganizują to im się to zabiera i przestawia. Na przykład pokój, w którym były na początku, musieliśmy opróżnić na czas wstawiania szafy, więc kociarstwo zostało przeniesione do pustej sypialni gościnnej na tym samym piętrze. No i po tych dwóch tygodniach, jak się już zadomowiły to ich znowu przenieśliśmy z powrotem. Tym razem nie tymczasowo już, ale na stałe. Tak że drapak, zabawki, domek do spania i kocyki powędrowały do żółtego pokoju, gdzie mogą sobie nawet spać na łóżku. Miski z jedzeniem i fontanna z wodą trafiły już na miejsce stałe w kuchni. Kuweta stoi jeszcze gdzie stała, ale od kilku dni nie zaobserwowałam żadnych ruchów wewnętrzych, a żwirek gładziutki i pachnący, nie ruszany. Bo Moi Drodzy, moje koty są wychodzące już od trzynastego maja!
A było to tak, że pogoda była piękna, więc otworzyłam drzwi salonowe, a one powoli, ostrożnie, powychodziły na chwilę, żeby zaraz powracać. Pokazałam im też, że klapka jest już do użycia, więc zaczęły sobie swobodnie wychodzić, nie chciały na dworze przebywać za długo na początku, ale już teraz po tych dziesięciu dniach poczynają sobie całkiem swobodnie, Tiguś na przykład dzisiaj rano przegonił białego kota z posesji. Trochę mi go żal, bo jest mu ciężko się przecisnąć przez klapkę, nie że jest za duży, bo wiadomo że kot się wszędzie wciśnie, ale jakoś mu ciężko zginać łapy w kolanach. Bo kot wychodzi tak, że wciska najpierw głowę, potem przednie łapy i gdy te łapy dotkną gruntu, podkurcza po kolei tylne łapy i odpycha się nimi żeby wypchnąć całego kota. Tiggy tego zrobić nie może, więc musiał sobie opracować inną metodę, czyli zamiast odpychać się tylnymi łapami, uchyla przednie, czyli robi jakby pompkę, wskutek czego ciało przeciska mu się z wyprostowanymi tylnymi łapami. Może kiedyś sfilmuję to zobaczycie różnicę. Wydaje mi się, że Tiguś może mieć już artretyzm, w końcu to już senior. Zapytam weterynarza przy następnej kontroli, bo to kot nadal aktywny, choć lubi sobie coraz dłużej i częściej poodpoczywać.
Śmieszne jest obserwować, jak koty wracają do domu. Pokażę Wam na podstawie poniższego obrazka. To jest obszar o którym mowa:


A tak one wracajo do domu:


Przy czym Tiguś niekiedy nie wraca, wskakuje sobie na parapet zewnętrzy i sobie tam leży. Ciepło mu, bo to południowa strona, więc słoneczko świeci niemal cały dzień (jak w ogóle świeci, bo to wiadomo, Szkocja).
Koty śpią w domu gdzie chcą, najczęściej jedno na drapaku a drugie w domku, czasami na sofie. Kiedy remontowaliśmy żółty pokój, zdjęliśmy z łóżka osłonę materaca, która jest po prostu pianką memory foam (po polsku chyba termoelastyczna) i położyliśmy tymczasowo w gabinecie na starym biurku, które ma być w przyszłości wyniesione do garażu. Od razu pianka została  zaadoptowana przez Tigusia, któru zrobił sobie tam permanentne łóżko, więc nakryłam to kocykiem, niech ma na razie.
Po wczorajszej ponownej przeprowadzce z pokoju do pokoju Migusia trochę się boczyła. Spędziła wieczór pod biurkiem w gabinecie, ale znudziło jej się, więc sobie poszła na podwórko. Biedna, myślała pewnie, że jak opróżniliśmy pokój to znowu się będziemy przeprowadzać :-) Chłop poszedł do starego domu coś tam przynieść, a kiedy wrócił, oznajmił że widział oba koty nad stawem. Bo od frontowej strony domu mamy staw, ścieżka prowadzi dosłownie spod domu. Zdziwiłam się trochę, bo że Tiggy tam się zapuszcza to podejrzewałam, ale że Migusia to nigdy. Późno już było, poszłąm sobie pod prysznic, wychodze i słyszę nagłe wrzaski Chłopa. Wypadam z łazienki, patrze, a tam w gabinecie dantejskie sceny. Chłop trzepie coś z biurka, z krzesła, z siebie, och ach, ten kot jest cały usyfiony! Wskoczył mu na kolana a z kolan na biurko i teraz sodomia i gomoria, bo wszystko utytłane błotem! No to ja za kota niewiele myśląc i pod prysznic, bo rzeczywiście, łapy aż po kolana w błocie, całe schody aż do piętra wysmarowane. A ten cholerny prysznic, jak zwykle to korek normalnie się zatyka i stoi się po kostki w wiodzie, to teraz nie chciał za cholerę się zatkać, a plan miałam taki żeby napuścić trochę wody i wsadzić tam kota żeby tylko dół łapek z błota umyć. A dzie tam! Ja wodę do brodziku, kota do wody, a tam woidy już nie ma. I tak ze trzy razy. Zamknęłam kabinę w końcu z kotem, odwracam się i wrzeszczę do Chłopa, żeby przylazł na pomoc, no to ten leci, ale zanim doleciał to kot już z prysznica wyskoczył, do teraz nie wiem jak, i wysmarował całą podłogę w łazience zanim go dorwałam. Złapałam za fraki i niezadowolonego zaniosłam na dół, po drodze łapiąc ze schodów czarną koszukę Chłopa, którą ten był sobie przygotował do zniesienia do prania. W kuchni rzuciłam koszulkę na podłogę i wytarłam w nią kocie łapy. Wyglądało to tak, że trzymając w dwóch rękach drącego się kota przesuwałam jego zesztywniałe ze strachu łapy po czarnej koszulce. Na szczęście łapy były na tyle sztywne, że udało mi się usunąć część błota spod spodu, resztę pozostawiając obrażonemu czworonogowi do samowyczyszczenia.
Po czym zamiast do łóżka, udałam się do usuwania skutków katastrofy. Prywatna inwestygacja nie udowodniła wprawdzie, niemniej jednak z wielkim prawdopodobieństwem założyła, że musiał biedak za blisko wody podejść, a najpewniej pośliznął się na drewnianym pomoście i wpadł dwoma łapami do wody, która przy brzegu ma ze dwa centymetry. Po czym tak się przeraził, że w te pędy pognał do domu, tak że błoto nie zdążyło na nieszczęśniku wyschnąć. Ciekawe czy da to mu coś do myślenia??


piątek, 19 maja 2017

Humor na piątek

Misz masz, co tam mi ciekawszego wpadło. Zapraszam!


*****
Przychodzi facet do monopolowego:
- Ma pani czystą?
- A gówno cie to obchodzi, zboczeńcu!


*****
Mama wysyła Jasia do sklepu:
- Jasiu, kup makaron włoski, tylko pamiętaj żeby był na jajkach.
Idzie Jasio do sklepu i se powtarza: makaron włoski na jajkach, makaron włoski na jajkach, włoski na jajkach... Wchodzi do sklepu i pyta:
- Ma pani włoski na jajkach?


*****
Spotykają się dwie koleżanki. Jedna pyta drugiej:
- A jak ci się z ukochanym układa?
- Już go nie mam.
- Ale jak to, przecież mówiłaś, że "ma to coś"...
- Tak, miał, ale już to wydaliśmy.


*****
Wieczór. Rozmawiają dwaj nieznajomi przy barze. Jeden mówi do drugiego:
- Podobno dzisiaj w nocy będzie Zimna Zośka.
- ...a u mnie w domu tylko Wkurwiona Krystyna...


*****
Rodzice z synkiem wybrali się do cyrku. Kiedy tata poszedł kupić słodycze, na arenę wkroczył słoń. Chłopiec wstaje i zaaferowany woła do mamy:
- Mamo, mamo, a co to jest??
- To jest ogon słonia.
- Ale nie to, to takie pod spodem!?
- Aaaaa.... toooo... to nic takiego, synku - odpowiada mama.
Wraca tata, ze słodyczami ale bez napoi, więc po napoje idzie mama. Synek nie daje za wygraną i pyta wskazując na słonia:
- Tato, ale co to jest?
- To jest ogon.
- Ale to pod spodem!?
- A to jest siusiak słonia, synku.
- A mama powiedziała, że to nic takiego.
Ojciec z dumą rozpiera się w krześle i mówi:
- No cóż, synku. Tatuś trochę mamusię rozpuścił...


*****
Poznali się w sanatoriu.
Pierwszego dnia pogładził ją po dłoni.
Drugiego dnia chwycił za rękę.
Trzeciego dnia, kiedy objął ją w talii, zapytała rozdrażniona:
- A ty myślisz, że ja tu na pół roku przyjechałam?


*****
W sądzie.
- Baco, a czym zabiliście sąsiada?
- A synecką, Wysoki Sądzie.
- A wieprzową czy wołową?
- Kolejową.


*****
Sprawa oparła się o sąd. Sędzia zapytuje oskarżoną:
- To co pani ukradła?
- Puszkę brzoskwiń, Wysoki Sądzie.
- A ile tych brzoskwiń było w puszce
- 6 sztuk.
- Czyn jest o bardzo niskiej szkodliwości społecznej, ale prawo jest prawem. Za każdą brzoskwinię zasądzam jeden dzień aresztu.
Naglew na sali poruszenie, mężczyzna przedziera się do sędziego.
- Wysoki Sądzie, jestem jej mężem.
- I co, nie wytrzyma pan bez żony sześć dni?
- Nie o to chodzi, Wysoki Sądzie. Ona podpieprzyła jeszcze torebkę maku!


*****
Dopiekło facetowi życie, postanowił się powiesić. Kupił linę, zmajstrował stryczek, przewiesił go przez żyrandol, wszedł na stołek, założył stryczek na szyję, patrzy na pokój ostatni raz i nagle zauważa niedopitą butelke wódki na szafie.
- Co się ma wódka zmarnować - myśli sobie.
Wysunął głowę ze stryczka, przystawił stołek do szafy, sięga po wódkę, patrzy a tam zapomniana paczka papierosów.
- O! - pomyślał. - I życie zaczyna się układać.



Miłego weekendu!





czwartek, 18 maja 2017

W naszym ogródeczku zrobimy porządki

Ogród chcieliście zobaczyć? To proszę.

Tak wygląda kawałek ogrodu przed wejściem kuchennym.


A to ścieżka z parkingu przed garażem. Nikt normalny przecież w garażu samochodu nie trzyma, garaż służy do przechowywania klamotów. Te niebieskie doniczki i ta wielka brązowa to nasze. 


A to ścieżka do drzwi z salonu na "patio". Kurde, jakie patio??


To przydomowe chaszcze, te same co na zdjęciu Numer Jeden, tylko z innej strony.


A tu jeszcze raz widok na "patio". Które kiedyś będzie. 


A tu widok z patio. 


I jeszcze raz chaszcze, z innej strony.


I taki to ja mam, Proszę Państwa ogród. 
Chcę patio do posiedzenia, bo lubię jeść na zewnątrz jak jest ładna pogoda. I chcę trawę, bo lubię rzucić się na nią po powrocie z pracy, jak jest słonecznie. I chcę kilka krzaków róż, bo co to za dom bez róż??


środa, 17 maja 2017

O dekorowaniu

Cholerną klatkę schodową malowaliśmy z Chłopem dwa dni. Dodając to co zrobił wcześniej Syn, będzie trzy dni. A i tak nie do końca zrobione. Trzeba teraz powyczyszczać miejsca, które zostały pomaźglane niebieską farbą przez poprzednich właścicieli. Wiecie, kąty przy oknach, ramy drzwi i tak dalej. Wyczyściłam już parter i kawałek piętra oraz wszystkie kontakty. Z tymi kontaktami to też były jaja, bo poodkręcałam je do malowania, ale okazało się, że niektóre siedziały w źle powycinanych dziurach, które to dziury były pozaklejane silikonem, a kiedy je odkręcałam to silikon wypadł powstałe na nowo dziury musiałam pozaklejać mazią gipsową. No ale to już historia, bo wszystko się udało i kontakty są teraz jak nowe.
Myślicie pewnie, dlaczego Chłop się tym nie zajmuje, tylko ja? No bo ja to lubię robić. Lubię rozkręcać i skręcać z powrotem. Chłop zajmuje się montowaniem szafy i wierceniem w ścianach, kablami i prądem. No i przenoszeniem ciężkich rzeczy. W ogóle to każdy robi to co lubi, a czasami pomagamy sobie nawzajem coś przytrzymać na przykład czy przesunąć, czy po prostu nie ma możliwości fizycznych jak na przykład w weekend, gdy Chłop malował ściany dla mnie niedostępne.
Wczoraj zawiesiłam zasłony w salonie. Zajęło mi to ze dwie godziny, bo ja z zasłonami nigdy nie miałam do czynienia, zawsze w domu miałam tylko rolety. To dopiero były jaja!
Rozłożyłam se ja pierwszą zasłonę na stole, kombinuję jak się do tego zabrać. Wcześniej obejrzałam film instruktażowy, facetowi to zajęło pięć minut to sobie myślę, łatwa robota, easy peasy jak to u nas mówią. Najpierw nalezy pomarszczyć taśmę. Musiałam pokombinować, jak znaleźć te sznureczki, co to je trzeba zawiązać żeby się trzymało. Znalazłam, powyciągałam, naciągam. Pomarszczyłam sobie co miałam pomarszczyć, dochodzę do końca zasłony, a tam co? Sznureczki się pogubiły! Wzięłam je i powciągałam do środka, bo przeciez niezabezpieczone były. Miałam je NAJPIERW zawiązać z jednej strony, a potem pomarszczyć. No i jak te durne sznurki z powrotem powciągać, kiedy w chałupie igły nie ma ani nawet szydełka. Znaczy jest ale gdzieś w czeluściach garażu. Pytam Chłopa czy nie widział. Widział, w swoim starym domu. No to ja za rower i do starego domu. Stary dom jest dosłownie tuż za rogiem, z tym że wejście na osiedla jest z drugiej strony, ale to tylko pięć minut rowerem. Tyle że w ciemności, bo moje światła to są takie że je trochę widać, natomiast ja nie widzę nic. No dobra, dałam jakoś radę, znalazłam ten pojemnik z igłami i innymi przydasiami i wracam.
Powciągałam te sznurki z powrotem, zawiązałam, pomarszczyłam, zmierzyłam długość, jaka powinna być po pomarszczeniu zasłony, zawiązałam pozostałe sznureczki z drugiej strony, voila! Parę chwil mi zajęło zaczepianie dwunastu haczyków, bo chciałam je rozmieścić w takiej samej odległości od siebie. Metodą prób i błędów udało się jakoś. Można zawieszać. Ponahaczałam więc te haczyki na te pętelki na karniszu, za pięknie toto nie wyglądało i trochę chyba za bardzo pomarszczyłam bo za wąskie mi wyszło. Ale nic to, poprawimy później, teraz zajmiemy się drugą stroną.
Z drugą zasłoną poszło mi o wiele szybciej, wiadomo, trening czyni mistrza. Za dwieście zasłon może już będę umiała to zrobić w pięć minut jak ten facet na filmie. Tak więc po kolei - sznureczki, marszczenie, haczyki. Zawieszanie na karmiszu. Wydawaje się OK, więc zdjęłam te pierwszą zasłonę żeby ją poprawić. Rozwiązałam sznureczki, poluźniłam, pomarszczyłam ponownie. Zawieszam zasłonę. I w trakcie tego zawieszania pojawił się Chłop.
- No, ładnie i pasują do wystroju.
- Tak, tylko trochę za długie są.
- To może chcesz żebym karnisz przewiesił trochę wyżej?
Na to ja że nie, bo głupio będzie wyglądało. Trzeba będzie znaleźć metodę skrócenia zasłony bez maszyny do szycia albo będą się ciągały po podłodze.
Chłop na to że OK.
- Ale popatrz, tu mi jakoś się tak niefajnie układa - mówię ja.
Chłop patrzy, patrzy, uśmiecha się i mówi:
- Bo Ty, proszę Pani, to źle te haczyki ponaczepiałaś! One mają wchodzić w te specjalne tuneliki na taśmie, a nie na sznurek!
....
Zasłony wiszą już jak trzeba. Okryta hańbą przyznaję - dekorowanie okien to nie moja najsilniejsza strona.


czwartek, 11 maja 2017

Pękłam

Jakoś tak tyle tego się nazbierało ostatnimi czasy, że wczoraj nie wytrzymałam i pękłam. Usiadłam wieczorem na łóżku i się po prostu rozpłakałam. Płakałam tak i płakałam, a Chłop mi ocierał łzy i pocieszał jak to on potrafi najlepiej.
Chyba narzuciłam sobie za duże tempo. No bo tak: w ciągu zaledwie dziesięciu dni pomalowałam osobiście kuchnię ze spiżarnią, sypialnię, salon, dwa pokoje i dwie łazienki. Wyczyściłam dogłębnie największą łazienkę i kuchnię, nawoskowałam podłogi. Do tego dochodzi milion różnych durnych upierdliwych czynności, które należy wykonać przed malowaniem i po malowaniu. A jeszcze mam dwa koty pod opieką i do pracy chodzić muszę. Dzisiaj syn pomalował mi pierwszą warstwą klatkę schodową. Warstw pewnie będzie jeszcze ze dwie, jutro biorę urlop, musze to skończyć, bo inaczej się psychicznie wykończę. My ciągle jeszcze żyjemy na pudełkach.
W dodatku obejrzałam w tym tygodniu dwa bardzo przygnębiające filmy - "The promise" (Przyrzeczenie) i "Their Finest" (Zwyczajna dziewczyna). Pewnie gdybym nie była naturalnie przygnębiona to odebrałabym je inaczej, a tak?
Muszę zwolnić, a jednocześnie chcę się już normalnie wprowadzić i normalnie żyć. Jak to pogodzić??

Przepraszam, ale jutro humoru nie będzie.

środa, 10 maja 2017

O poszanowaniu prywatności

Mało kto nie ma teraz konta na fejzbuku. Niektórzy ludzie spędzają na nim całe dnie i noce, dla niektórych jest to reklama, dla jeszcze innych sposób na zarabianie pieniędzy. Niektórzy zamieszczają post raz na jakiś czas, inni wrzucają bzdurne obrazki po pięćdziesiąt razy na godzinę. Jak to działa tłumaczyć nie będę, bo kto ma ten wie, a kto nie ma bo nie chce to w porządku, ma takie prawo. Ale o motywach tego ostaniego dzisiaj napiszę, bo tak mi sie pomyślało, kiedy weszłam na pewien profil. No bo wchodzę od czasu na profile znajomych, a nawet i nieznajomych, no bo lubię sobie czasami przyszpiegować, wolno mi, nikomu krzywdy nie robię zaglądając na jego fejzbukowy profil, za który odpowiedzialny jest sam właściciel, jak i za to co na nim zamieszcza.
Denerwują mnie teksty osób, które uważają że fejzbuk to zuo, że sodomia i gomoria się na nim szerzy i wszelkie zboczenie też. Jeśli przy tym nie używają to w porządku, ale jak używają namiętnie a potem takie rzeczy opowiadają, to to się nazywa chyba hipokryzja.
Znam osoby, które nie mają konta na fejzbuku, bo nie mają czasu. Są zapracowane, prowadzą firmy, nie widzą potrzeby. Ale znam też i takie, które zakładają sobie fikcyjne konta po to żeby śledzić znajomych i wyciągać z tego różnorakie korzyści, najczęściej z niekorzyścią osoby śledzonej.
Taki jeden na przykład. On sobie właśnie takie konto założył, z fałszywym imieniem, żeby go nikt przypadkiem nie namierzył, bo to miejsce dla świrów jest, a on ceni swą prywatność. Wszystkie brudy pierze się w domu i takie tam, rozumiecie, że żona ma siedzieć cicho jak dostaje po mordzie "bo zupa była za słona", bo jak piśnie to wszyscy usłyszą, a przecież nikt słyszeć nie może bo afera będzie, taki wspaniały ojciec i mąż, a na dzieciach się wyżywa i babę pierze (i gwałci, ale jaki to tam gwałt na żonie, prawda?). No ale jak to zrobi w ciszy, to będzie prywatnie, co nie? A prywatność to on szanuje najbardziej w świecie.
Więc ta jego żona konto na fejzbuku miała, od czasu do czasu jakąś tam fotkę wstawiła z wakacji na przykład, nie dzieci brońboże bo przecież zaraz jacyś zboczeńcy to wykorzystają, ale tak normalnie, męża i żony zdjęcie z wakacji. Oj jaka awantura była! Mąż zażądał natychmiast żeby wszystkie (było jedno!) zdjęcia z jego osobą usunęła, swoje sobie może zamieszczać ile chce, ale jego nie bo on jest osobą prywatną a prywatnoość się szanuje. Żona zdjęcie usunęła, ale było jej przykro, bo męża miała przystojnego, kochała go to i pochwalić się chciała. No cóż, mąż prosi o uszanowanie prywatności to trzeba tę prywatność uszanować. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że za dużo tej prywatności w jego życiu było, bo i hasła na telefony, hasła na komputery, nawet hasło na telewizor.
Cóż, rozwiedli się, ten mąż z żoną, jak to czasami bywa. Maż bowiem okazał się ostatnim sq..synem. Nie dość że pił i bił to jeszcze zdradzał. Tak bardzo szanował prywatność, że zwiał nie zostawiając nawet adresu. Zostawił za to nie wyczyszczony komputer, który udało się żonie przy pomocy znajomego informatyka odblokować, a co tam ujrzała to nie będę pisać, bo posądzą mnie o treści pornograficzne.
To niezwykłe poczucie poszanowania prywatności nie pozwoliło mu powstrzymać się przed włamaniem się na konto emailowe byłej już żony, dzięki czemu wiedział o każdym jej kroku i mógł tymi krokami manipulować. Na szczęście zorientowała się dość szybko, tak że nie zdążył jej w życiu za dużo namieszać, ale co przeszła to tylko ona wie i osoby podobnie zmanipulowane. No cóż, było minęło i ten znajomy nie jest już moim znajomym, a tak właściwie nigdy nim nie był. Fejzbuk jednak ułatwia nam życie i sugeruje pewne profile jako osoby nam znajome. Więc dzisiaj mi Fejzbuk zasugerował profil jego nowej kobiety. Kliknęłam, widzę - śliczne fotki z wakacji. Budynki, plaża, hotel. I komentarz pod jednym ze zdjęć - Marakesz. Ach jak pięknie, musicie być tam bardzo szczęśliwi oboje. No faktycznie kurnasz twarz. Nawet kobita nie może pokazać z kim jest na tych wakacjach. A byłego męża pokazywała...


poniedziałek, 8 maja 2017

Prace wrom

Nie śmiejcie się. Już z tej roboty takiej głupawki człowiek dostaje, że nie wie jak się nazywa. No więc prace wrom. Albo wreją. Albo wrzom. Jak komu wygodnie.
W sobotę wykończyłam salon własnymi ręcami. Po ustawieniu sofy wydaje się całkiem całkiem, a jak na ścianie zawisł talewizor to już zrobiło się całkiem znośnie, chociaż telewizor jeszcze nie działa bo pilot gdzieś w pudełku jest. Można go z guzika włączyć, ale ustawienia, z jakimi został poprzednio odłączony, nie pozwalają na odbiór telewizji. No ale to mały pikuś jest, pudło z telewizorowymi rzeczami już znalazłam i przytaszczyłam, tylko jeszcze nie zaglądałm w poszukiwaniu pilota. Najważniejsze, że Główny Odbiorca Robót i Kontroler Jakości Tiggy Tigrzyński telewizor na ścianie zatwierdził i salon w całości zaaprobował.
Również w sobotę wykończyłam pokój żółty, żeby w niedzielę można było zamontować do niego małą szafę, która pochodzi pierwotnie z domu Chłopa i jako że była na rozmiar domu Chłopa robiona, musiała zostać nieco lekko zmodyfikowana, ale tym zajął się ojciec Chłopa. Na tyle się zajął, że zamontował szkielet i powiedział "resztę se sami zróbcie, ja jadę do domu". I zostawił nas z najważniejszą częścią do zrobienia, czego nie byliśmy w stanie wykonać bo zastała nas ciemna północ. Tak że szafa nie skończona, ale nic to, damy radę.
Musze tutaj uchylić kapelusza (lub zdjąć czapkę z głowy) w podziękowaniu Chłopowemu ojcu, który zaoferował pomoc i specjalnie przyjechał ponad trzysta kilometrów żeby co nieco porobić. Tak że zamontował kocią klapkę, przygotował salon i żółty pokój do malowania, a niemało tego było bo pościągął wszystkie karnisze i kaloryfery, powygładzał pozaklejane przeze mnie dziury i pociągnął ściany białą farbą, żeby docelowy kolor lepiej złapał. Oraz rozmontował i częściowo zmontował z powrotem szafę w nowym miejscu. Niby nic, ale. Ojciec Chłopa ma siedemdziesiąt cztery lata i sztuczne biodro, w dodatku opiekuje się żoną chorą na Alzheimera, która na szczęście w robotach nie przeszkadza, ale ma swój rytuał i wszystko musi być o stałych porach, bo jak nie to zaczyna terroryzować otoczenie. A tym wszystkim zajmuje się ojciec Chłopa, bo matka, chociaż ludzi jeszcze rozpoznaje, nie komunikuje się z nikim oprócz męża i chodzi za nim jak cień. Jest to w rzeczywistości bardzo męczące, bo ojciec Chłopa nie ma właściwie żadnego życia poza domem, nie może nigdzie wyjść, bo z nią się nie da, najwyżej do sklepu czy do lekarza. Ma zaoferowaną pomoc specjalistyczną, może codziennie na kilka godzin zawozić żonę do specjalnego ośrodka dziennego, gdzie prowadzone są zajęcia dla takich osób, ale on jakoś się nie kwapi, uważając że jej się to nie spodoba. Coż, nie do mnie należy pouczanie, ale uważam że to zrobiłoby dobrze wszystkim. Może w przyszłości będzie musiał, bo po prostu nie będzie w stanie już podołać. I tak się dziwię, że on jeszcze z tym wszystkim sobie jakoś radzi. Tak że, moja ogromna wdzięczność dla tego człowieka, pomimo, że zostawił nas z niedokończoną szafą ;-)
Co jeszcze się działo tego weekendu?
Pomalowałam dwie łazienki, wcale nie że musiałam, tylko wydawało mi się, że trzeba odświeżyć. No i jedną tak odświeżyłam, że dzisiaj na cito będę musiała jechać do sklepu i kupować farbę, bo ta której użyłam, to jakaś bryndza przeterminowana chyba. Znalazłam pół puszki farby po poprzednich właścicielach,wydawało się, że to ta właściwa, jednak zamiast ładnej jednolitej wartstwy zrobiła wstrętne szare maziaje. I teraz muszę to naprawić, na szczęście to bardzo mała powierzchnia.  
Migusia znalazła sobie azyl w komórce pod schodami, z której prawie nie wychodziła, Tiguś adaptuje się znacznie szybciej, już dzisiaj rano bawił się papierkiem w kuchni. Poza tym, omal nie doszło do tragedii, bo tak łaził po meblach kuchennych i po okapie, że w końcu się pośliznął i spadł, i to wcale nie na cztery łapy tylko na bok. Tak że z tym kotem co spada na cztery łapy to jest bzdura. Bałam się, że sobie coś zrobił, bo wydawało się że utyka, ale wymacałam go dokładnie i wydaje się być ok. Na okap od tej pory nie włazi.
No i to by było na tyle z placu boju.
Pozdrowienia od Tigusia.




sobota, 6 maja 2017

Tak to mniej więcej wygląda

Post w obrazkach. Tak to mniej więcej wygląda.

Schody do nieba. Może i ładny ten niebieski, ale będzie zmieniony na Dulux Jasmine Shimmer (Jaśminowy Blask). 


Jedna z łazienek. Nie używamy na razie, bo nie ma lustra.


Pokój Zielony. To będzie nasz Pokój Gier i Zabaw. Zimna seledynowa zieleń zostanie przemalowana na Soft Peach (Delikatna Brzoskwinka).


Salon. A raczej  podłoga w trakcie woskowania. Się narobiłam. 


Salon przygotowany do malowania. Przygnębiające żółto-niebieskie kolory zostaną zastąpione Blossom White, czyli Kwiecistą Bielą. 


A to nowe łóżko o romantycznej nazwie Mozart z rewelacyjnym w naszej ocenie materacem. Jak Chłop był sceptyczny, tak teraz zastanawia się, kogo nocą bardziej kocha, mnie czy jego, hehe! Purpurowa ściana z tyłu już tam była, została tylko przeze mnie przemalowana tą samą farbą. Pozostałe ściany były beżowe, zastąpiłam je kolorem, który wydawał mi się bardziej współgrający, o wdzięcznej nazwie Almost Oyster czyli Prawie Ostryga.


A to obrazki z piątkowego poranka. Tiggy nie byłby sobą, gdyby nie wdrapał się na meble kuchenne. Przynajmniej powycierał kurze. 



A to Pokój Żółty, albo Koci Pokój. Ten pokój pozostanie albo żółty albo beżowy. Jeszcze się zobaczy. Na zdjęciu, obok łóżka i drapaków, także dwa koty. 


Powiedziałam DWA koty! 


No i to tyle na dzisiaj. Może później pokażę Wam pozostałe pokoje. Tak, bo to nie wszystko...


piątek, 5 maja 2017

Humor na piątek

Robota robotą, a piątek jest tylko raz w tygodniu. No to zapraszam na cotygodniową dawkę humoru :-)

*****
Trzech facetów siedzi w barze i opowiada o tym, co kupili swoim żonom na urodziny.
Pierwszy z nich mówi:
- Ja kupiłem swojej zonie coś, co idzie od 0 do 100 w niecałe 6 sekund.
Pozostali pytają - co to?
- Ach, wiecie, białe Porsche, tak pięknie pasuje do jej blond włosów.
- Za to ja kupiłem swojej żonie coś, co od 0 do 100 potrzebuje zaledwie 4 sekundy - mówi drugi - kupiłem jej Ferrari! Czerwone! Bo tak jej pięknie z jej rudymi, rozwianymi włosami.
Na to trzeci:
- A ja kupiłem żonie coś, co do setki potrzebuje krócej niż sekundę.
- Przesadzasz. Nie ma tak szybkiego samochodu.
- Ale ja nie kupiłem jej samochodu... kupiłem wagę.


*****
Rozmowa dwóch kumpli:
- Słuchaj, jak się nazywa zupa z wielu kur?
- Nie mam pojęcia.
- Rosół Z KUR WIELU.
- Dobre, muszę to opowiedzieć mojemu szefowi.
Drugi dzień w pracy:
- Szefie, a wie szef jak się nazywa zupa z wielu kur?
- Nie wiem.
- Rosół, ty ch*ju!


*****
Żona do męża:
- Nie rozumiem, jak można było się tak uchlać?!
- To była samoobrona!
- Co?!
- Jak przechodziłem obok knajpy, dopadło mnie pragnienie!


 *****
Chłopiec wyznaje na pierwszej spowiedzi przed przystąpieniem do Komunii:
- Pożądałem żony bliźniego swego.
Kapłanowi aż głos odebrało z wrażenia:
- W tym wieku?!
- Tak, bo robi lepsze naleśniki, niż mama.


*****
Żona do męża:
- Gdzie byłeś?
- Z dzieciakami w zoo.
- Widzieliście coś fajnego?
- Tak, lwa. Podszedł do kraty i zrobił głośno "pfffff!"
- Co ty bredzisz? Lwy robią "roooaaaar"!
- Ale ten podszedł tyłem.


*****
Sądzony jest gość podejrzany o morderstwo. Są poszlaki, ale nie ma trupa. Adwokat rozpoczyna przemowę:
- Szanowni przysięgli! Mam dla was niespodziankę - w ciągu jednej minuty drzwi do tej sali przekroczy człowiek, którego uważa się za zamordowanego przez mojego klienta.
I popatrzył na drzwi. Przysięgli, zdziwieni, także się wpatrywali. Minęła minuta i druga, ale nic się nie stało. W końcu adwokat mówi:
- Istotnie, nie byłem szczery. Ale patrzyliście z oczekiwaniem na drzwi. To oznacza, że macie wątpliwości co do winy mojego klienta. Dlatego wnioskuję o rozstrzygnięcie tych wątpliwości na jego korzyść, czyli o uniewinnienie.
Przysięgli udali się na naradę. Po jakimś czasie wracają i ogłaszają werdykt - winny!
Zaskoczony adwokat pyta:
- Ale dlaczego? Przecież wszyscy widzieliśmy, jak wpatrywaliście się w drzwi!
Przewodniczący rady odpowiedział:
- Myśmy się wpatrywali, ale pański klient nie.



I na koniec coś o mnie :-)))


*****
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Zakochałeś się?
- Wyspałem.


Wesołego weekendu!

czwartek, 4 maja 2017

No i stało się

Ostatnia noc była pierwsza spędzona w nowym domu. Powiem szczerze, że rano byłam zachwycona. Ale zanim do tego doszło, to od piątku pracowałam fizycznie tak intensywnie, że pójście dzisiaj do pracy odebrałam jako nagrodę i możliwość odpoczynku.
Już dokładnie nie pamiętam co i kiedy było, w każdym razie pierwsze odczucia po odebraniu kluczy w piątek były bardzo ambiwalentne. Obejrzeliśmy wszystko dokładnie, trochę pozmienialiśmy plany co do zagospodarowania pomieszczeń, potem jeszcze raz dokładnie wszystko obejrzeliśmy. W sobotę pojechaliśmy na zakupy. Trochę nam zeszło, jak to na zakupach, a kupowaliśmy tylko farby i parę rzeczy do malowania. No ale pooglądaliśmy sobie różne propozycje wystoju wnętrz, zaczerpnęliśmy trochę inspiracji i w ogóle zorientowaliśy się w przemyśle wystroju wnętrz. Poprzewoziliśmy trochę pudeł i tyle. Planowane na piątek zaklejanie dziur w ścianach musiałam odłożyć do niedzieli, bo najpierw trzeba było ze ścian powyciągać gwoździe i śruby. A śruby to oni mieli! Dwumetrowe! Myślałam, że mi ręce poodpadają z tego wykręcania, ale chciałam zrobić to jak najszybciej, a co cztery ręce to nie dwie. W niedzielę więc pozaklejałam dziury w ścianach, a potem to naprawdę nie wiem co i kiedy. Ja pomalowałam sufit w salonie i zawoskowałam całą podłogę na dole, żeby było gotowe przed przyjazdem mebli, a Chłop woził i układał spakowane pudła, a także pakował swój dobytek.
W poniedziałek przewieźliśmy meble i wszystko, co się dało przewieźć. Vanem obracaliśmy trzy razy, na szczęście mieliśmy pomoc w postaci mojego syna, który nie omieszkał upuścić drogocennej kolumny z kina domowego, czym spowodował ułamanie dwóch śrubek, które potem skleiłam i na razie się trzyma, tak że życia nie stracił, a mógł bo wkurzyłam się trochę. No ale to szczegół, bo wszystko poszło zgodnie z planem, a jego pomoc była naprawdę nieoceniona. Poza tym, synowi bardzo spodobał się dom. Nawet kolor na ścianach holu - według niego wchodzi się na górę jak do nieba. Spojrzałam i rzeczywiście, kolor dokładnie taki sam jak niebo widziane przez okienko. Ale nieba nie będzie, bo przewidziana jest zmiana.
A potem to już nie wiem. W każdym razie, pomalowałam i przygotowałam naszą sypialnię, pomalowałam i przygotowałam kuchnię i spiżarnię, wypucowałam urządzenia kuchenne, a takiego u*ebanego (przepraszam za wyrażenie, ale nie ma w języku polskim odpowiednika, który by się bardziej nadawał) piekarnika, jak tam był, to jak żyję nie widziałam i pewnie jużnie zobaczę i Wy pewnie też nie. No ale przy pomocy środków chemicznych i różnych technik ścieralniczych doprowadziłam do tego, że piekarnik wygląda jak nowy. Z czego jestem dumna niesłychanie. Szafki kuchenne jeszcze nie zostały zatwierdzone przeze mnie do użytku, zanim pozwolę na umieszczenie tam naszych rzeczy, zostaną wydezynfekowane i potraktowane myjką parową, bo to nigdy nic nie wiadomo.
Nie zrozumcie mnie źle, oprócz piekarnika dom nie był jakiś zasyfiony, normalnie jakby ktoś chciał to mógłby się sprowadzić z marszu, student na przykłąd to by się jeszcze cieszył, że tak czysto. Ale mnie denerwują takie na przykład detale jak usyfione w środku ramy okienne, poplamione listwy przypodłogowe czy brud pod spodem kranu (czyli tam gdzie nikt nie widzi). Ale sprzęt mam to sobie spokojnie cały dom powoli doprowadzę do zgodności z moimi standardami.
Wtorek wieczorem po kolacji skręciliśmy nowe łóżko, na które położyliśmy nowy materac i łomatko, jaki komfort! Materac jest po prostu boski. Osobiście długo nie wybierałam, bo jak tylko go zobaczyłam to wiedziałam, że chcę go mieć, ale musiałam Chłopa przekonać (szczególnie do ceny, choć Tempur to nie jest). A teraz mi jest wdzięczny, bo komfort spania i nie tylko, jest naprawdę niesamowity. Jeszcze czekam na moje świeżutko zamówione poduszeczki i kołderkę z pierza gęsiego i już będzie komplet. Na razie spaliśmy pod starą.
No i słowo o kotach.
One chyba wiedziały. We wtorek były jakieś nieswoje, no ale zrozumiałe, bo przecież mebli już prawie nie było, zostało tylko łóżko i kanapa. Miały co prawda trochę pudełek, różnych kocyków i innych miękkich szmat porozrzucanych na podłodze, ale to nie było to. W środę nawet za bardzo nie protestowały, jak je upychałam do transporterków. W drodze wcale nie płakały. W nowym domu dostały swój pokój, z łóżkiem i całym sprzętem, to znaczy z drapakami miskami do jedzenia i fontanną do picia, mają łazienkę z kuwetą tylko dla siebie, żyć nie umierać. Natychmiast zaczęły zwiedzać, nawet mi po kolei zwiały do ogrodu, ale złapałam i zaniosłam z powrotem. Wychodzenia jeszcze nie będzie. W ciągu dnia zwiedzały, za każdym razem wynajdując coś ciekawego. Są bardzo nieufne jeszcze i niespokojne, ale nie tak bardzo jak były w domu Chłopa. Jak do tej pory nie odkryły jeszcze drugiego piętra, to znaczy patrzą na górę ale nie wchodzą. Śmieszne to, jakby miały zakodowaną granicę, że świat składa się z jednego piętra, a powyżej jest już samo zuo. W każdym razie nam w to graj, bo sypialnię mamy na samej górze. Trzeba tylko uważać z otwieraniem drzwi do ogrodu, ale znaleźliśmy proste rozwiązanie - zamykać drzwi do kuchni. Tak że na razie koty sobie trochę zwiedzają i trochę śpią. Wczoraj na zmianę spały jedno na łóżku pod kocami, drugie w kocim domku, a potem drugie w kocim domku a jedno na łóżku pod kocami. Dzisiaj rano pierwszy sukces, bo Tiggy leżał NA kocu zamiast POD. Czyli jest spokojniejszy.


Dzisiaj ma być zamontowana kocia klapka. Mam nadzieję, że się udało i że tam będzie jak wrócę do domu. Zawsze to już mniej stresu. Bo że koty zaadoptują się znacznie wcześniej niż u Chłopa, to ja nie mam żadnych wątpliwości.

I to by było tyle nowości. Najważniejsze, że po dwóch dniach uczuć mieszanych oboje zdecydowaliśmy, że kochamy ten dom. Choć tyle jeszcze w niego pracy włożyć trzeba, szczególnie w ogród. Ale damy radę. Kiedyś tu będzie ładnie :-)