poniedziałek, 4 stycznia 2016

Idąc i dumając

Dzisiaj ostatni dzień "wolności". Znaczy od jutra do pracy idę. Jakimś dziwnym trafem moja podświadomość już się zaczęła przygotowywać na tę okoliczność, bo normalnie w czasie zwykłym noc z niedzieli na poniedziałek jest zawsze dla mnie bardzo ciężka. Świąteczna laba wszystko to rozstroiła, ale widać coś w mózgu kliknęło i zabawa się zaczęła od nowa, pomimo że dzisiaj nie musiałam jeszcze wstawać do roboty. A sny jakie miałam! Nie, nie erotyczne. Horrory same mi się śniły. Wszystko pewnie przez nadmiar nagromadzonej energii. Ale od jutra się zacznie, i to z grubej rury się zacznie bo i w pracy już czeka ze sto spraw do załatwienia i badminton już od jutra zaczynam i to w ilości podwójnej. No nic, przyda się, bo wszystko się znowu w szafie skurczyło, jak co roku. Chociaż wcale za dużo nie jadłam a i ruchu miałam więcej niż zazwyczaj w święta. To pewnie ten alkohol. I Michałki z Hanki w dwóch opakowaniach co to je mi moja mamusia jak co roku w paczuszce przesłała. Nie mam wyrzutów sumienia, nic a nic. Przez cały rok słodyczy właściwie nie żrę, alkoholu nie piję, to przez te dwa tygodnie mogę sobie pozwolić i dobrze mi z tym. Ament.
Ale o czym ja to... Wybrałam się ja dzisiaj na spacer, pogoda taka że ani motorem ani rowerem się po prostu nie chce, ale nogami poruszać jakoś trzeba było no to się ubrałam i poszłam. I tak sobie szłam i tak sobie myślałam o stu tysiącach rzeczy. Właściwie można by to nazwać podsumowaniem starego roku i postanowieniami na rok nowy, ale to nie w takim dokładnie kontekście żeby podsumować tylko żeby sobie zabić jakoś czas. Tak więc jeszcze raz (po raz który???) przeanalizowałam wszystkie dobre i złe wydarzenia (co dlaczego i po co) oraz po raz pierwszy myśli moje wybiegły w przeszłość. Nie jakoś wyraźnie, nie z zamiarem planowania, ale z jedym wyraźnym postanowieniem że muszę coś w swym życiu zmienić, bo to co już zmieniłam to tylko namiastka dla sprawienia dobrego wrażenia na samej sobie, że coś się zrobiło. I tak idąc i dumając nagle odkryłam że ja w końcu wiem czego chcę! Dokładnie i wyraźnie wiem czego chcę! I że nie zamierzam do tego "dążyć", szukać szczęścia nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, bo to szczęście jest we mnie, ja po prostu jestem szczęśliwa tu i teraz i zamierzam z tego czerpać ile się da bo nie wiadomo co się wydarzy za rok, parę dni, jutro, za godzinę. Skupić się na tym co mam a nie co mogłabym mieć, na tych którzy są przy mnie a nie tych którzy mogliby być a nie chcą... Takie moje noworoczne odkrycie, o którym wiedziałam już dawno ale wypierałam ze świadomości.
A poza tym...
Nie wiem czy sie chwaliłam, ale w dzieciństwie dostałam od ojca Encyklopedię PWN, wydanie 1980, kupione w czeskiej Pradze bo w Polsce wiadomo, stan wojenny i zaraz po nic nie było, a co dopiero książki. I ta księga stała się moją ulubioną lekturą codzienną, uczyłam się wszystkich haseł, przydawało się potem w życiu, w krzyżówkach, w konkursach. I w tej Encyklopedii na stronie z najwybitniejszymi arcydziełami literatury światowej był zestaw 100, które ambitnie wyznaczyłam sobie przeczytać w przyszłości. Przyznam że część z nich mi się udało jeszcze w szkole podstawowej, a potem w liceum, część z tego dopiero na studiach, szczęśliwie część była lekturami szkolnymi (większość nadobowiązkowymi) bo inaczej bym nie przetrawiła takiego Homera na przykład czy Petrarki. Kilka lektur odstawiłam po przeczytaniu kilku rozdziałów, bo chyba wtedy jeszcze nie dorosłam, za to przeczytałam z ciekawością w życiu dojrzalszym. A dlaczego o tym wspominam?
Wczoraj BBC rozpoczęło emisję serialu "Wojna i pokój", który to nakręcono z wielkim rozmachem i jeszcze większym budżetem i serial zapowiada się hitem roku. Umysł pani I. od razu zarejestrował że historię owszem ale chyba... tej... książki... jednak... nie... kojarzy. Spoko spoko, oczywiście pani I. ma różne perełki na swoim ajpadowym kindlu więc z wielkim wzruszeniem i pietyzmem nadpoczęła najwybitniejsze chyba dzieło światowej literatury wczoraj wieczorem. W języku angielskim. O mój boszsze, ile już przeczytałam a jeszcze nie jestem nawet w połowie pierwszego odcinka! Ta cegła ma jakieś tysiąc pięćset stron! Nie dziwię się że nie czytałam, choć głowy nie daję, bo za dużo pamiętam. Być może mnie nie zachwyciła w dziecięctwie. Ale "Nędzników" przeczytałam bez problemu to znaczy że nie obszerność zaważyła. "Wojna i pokój" - książka którą zna ale nie pamiętam czy czytałam. W każdym razie jedziemy. Jeszcze jakieś tysiąc czterysta ileś stron.

To o książce to żebyście nie myśleli że ja tylko filmy oglądam :-)

10 komentarzy:

  1. Kiedys czytalam ambitniejsze ksiazki, teraz jakos nie mam do nich glowy. Za duzo mam zmartwien na codzien, zeby jeszcze katowac sie pozycjami, nad ktorymi trzeba pomyslec. Wole literature lzejszego kalibru. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wlasnie tez. Ale jak zaczelam to mysle ze skoncze.

      Usuń
  2. Też nie mogę przebrnąć przez Wojnę i pokój. Sięgnęłam po nią niedawno, bo z wielką wielką przyjemnością przeczytałam Annę Kareninę. Kiedyś w młodości też zapewne czytałam, ale teraz, w wieku dojrzałym, po wszystkich popularnych damskich czytadłach (typu Grochola, Kalicińska, czy inne), Anna Karenina była rozkoszą. Ten język, charakterystyka postaci - ach!. Aż zaskoczyło mnie to że jest to tak wielka przyjemność. Zapragnęłam więc jeszcze, ale Wojna i pokój już dużo gorzej, jak na razie porzuciłam w połowie drugiego tomu.
    Pozdrawiam, powodzenia
    Ella-5

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na razie to sie dopiero zaczyna. Bardzo duzo postaci, bardzo duzo wydarzen. Mam nadzieje ze serial pomoze mi wylonic to co najwazniejsze :-)

      Usuń
  3. Lubie literature rosyjska. I obydwu Tolstojow tez:)
    Polecam, bo super ksiazka.
    sama tez czekan na ten serial tutaj, jak nie ja normalnie:)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mlodu czytalam literature rosyjska w oryginale. Ale od lat nie mam juz stycznosci z tym jezykiem, ciezko byloby wrocic.

      Usuń
  4. Jeszcze sobie tak mysle o tej szczesliwosci...
    Wlasnie tu z moim kolega, ktory wylazl szafy (gey) rozkminiamy sobie przy hawajskich dorociach - ze wszystko jest kwestia naszego ustosunkowania sie do ludzi, swiata, rzeczywistosci.
    I wszystko jest w nas.
    Kazdy z nas jest idealem. i nikomu nic do tego. Jeden wariuje na motorze, inny czuje sie extra w rozmiarze 3XL zajadajac sie lodami smietankowymi, a jeszcze inny spelnia sie na koniu. Ja sie spelniam na plazy.
    A Ty biedaczka zyjesz w takim zaplakanym klimacie i moze Ci sie udzielilo?
    Mowisz, czas na zmiany. To jazda. Juz. nie ma co czekac. I nic nikomu do Twoich zmian!
    Radochy w polubianiu siebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, najwazniejsze to zaakceptowac samego siebie. A zmiany... musza byc permanentne, wyjazd na wakacje to nie zmiana. Ale czasami od tego sie zaczyna :-)

      Usuń
  5. Wstyd się przyznać, ale ostatnio - z pół roku - nie mam czasu czytać. Jedynie w sobotę we wannie pozwalam sobie na zanurzeniu się w książce, ale zazwyczaj zasypiam po przeczytaniu kilku stron. :)) Przeczytałem kiedyś Mistrza i Małgorzatę czym zagiąłem swoją polonistkę bo ona jak twierdzi nie mogła przez to przebrnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam wstyd. Wiadomo jak jest. Jeden czyta drugi pisze :-)))

      Usuń