poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Spodenki z lekka za ciasne

No to mam! Po 96 dniach diety figura prawie wymarzona! Jeszcze tylko tydzien II fazy i przechodze w faze III. Postanowione.
Wciaz nie osiagnelam magicznej wagi ponizej 57 kg, ale zejscie ponizej 58 to byl juz prawie cud. Waga o kilogram wieksza niz przed 7 laty, ale figura jeszcze lepsza. Wydaje mi sie ze przydaloby sie zgubic jeszcze odrobine tluszczyku z brzucha i tak generalnie, z wyjatkiem piersi chociaz te nie zmalaly za bardzo, zawsze byly nie za duze, haha! Ale to juz sie da wycwiczyc brzuszkami, za ktore sie zabieram jak tylko bedzie przerwa w badmintonie, czyli od poniedzialku. Zawsze, co roku na wiosne robie zestaw "6 Weidera" i troche innych cwiczen p[rzy okazji, zeby lepiej wygladac na lato. I zawsze gubie jakis kilogram, dwa. Moze teraz uda mi sie wygladac jeszcze bardziej swietnie i czuc jeszcze bardziej cudownie... ach rozmarzylam sie... a jutro ma byc swietna pogoda, w sam raz na opalanie!
Ale do rzeczy. Poprzymierzalam kolejny raz wszystkie za male rzeczy ktore mam w swojej szafie i okazalo sie ze spodnie z mojego trzyczesciowego garnituru pasuja prawie jak ulal, wiec zalozylam je wczoraj do pracy. Z biala bluzeczka, bezowe spodnie wygladaly bardzo szykownie. Dobrze ze bluzeczka byla do bioder, bo spodnie takie troche... z wysokim pasem. Cholera, nikt takich teraz nie nosi! Ja nie mam zadnych innych spodni w takim kroju. One sa bardzo eleganckie, bardzo ladnie ukladaja sie na ciele i dopasowuja do sylwetki, ale ten pas na pasie, zgroza! Taka byla moda 10 lat temu! Dobrze ze ta biala bluzeczka ...
Na koniec dnia okazalo sie ze spodnie jednak nie sa tak idealnie dopasowane bo choc na biodrach lezaly swietnie, w pasie sie troche wcinaly, dobrze ze juz prawie nie mam boczkow. Przymierzylam spodniczke z kompletu, ta lezala swienie, zadnych wciec w pasie, zadnych niewygodnosci. Ech, widocznie te spodnie byly zle uszyte od samego poczatku...

Jeszcze tydzien, a wlasciwie to 6 dni. Do wymarzonej, wytesknionej, upragnionej i przerazajacej fazy III. Wiec, co ja tam bede mogla jesc? 1 uczta w tygodniu, 2 weglowodanowo/skrobiowe potrawy w tygodniu, 2 kromki chleba dziennie + 40g sera zoltego dziennie. Aha, i 1 owoc. I poza jednym proteinowym dniem, warzywka z mieskiem do wyboru i koloru. Nawet wieprzowinke bede mogla zszamac, mniam mniam, chuda oczywiscie, ale tylko taka zawsze jadla. No poza pysznym boczusiem oczywiscie. Ale to musi poczekac niezdecydowana liczbe miesiecy. No to Wielkanoc moja, hmmm, przynajmniej sniadanie, lub obiad, lub kolacja, och jadlabym caly dzien jak zwykle ale mi nie wolno. No chyba ze samo miesko. Chude.
Moja waga? Pomiedzy 56,7 a 57 kg, mam szanse dojsc do upragnionych 56 jeszcze w tym tygodniu. A jak nie to sie nie zabije, bo wygladam SWIETNIE! Wciecie w talii, prawie plaski brzuszek, zero cellulitu, drugiej brody - brak. Boje sie tej III fazy. Boje sie ze przytyje, ze nie dam rady. Ze zamiast stabilizacji bedzie jo-jo.
Z drugiej strony jestem bardzo pewna siebie i uwazam ze dam rade. Juz w koncu ponad 70 dni tej diety przeszlam i jakies tam nawyki mam. Poza tym lubie to co jem. Boje sie zjesc te pierwsza kromke chleba, tym bardziej pelnoziarnistego, za ktorym nie przepadalam. Chleba mi nie brakuje, nie tesknie za nim, nie samym wiec chlebem zyje czlowiek jak widac. Ale powinnam wlaczyc go do diety jak pisze Doktorek. Wiec zamierzam sie dostosowac.
Ale ten strach... Widzialam dzis w sklepie truskawki, zawsze je widze jak ide na zakupy ale te dzisiaj byly tak piekne, tak pachnace... a ja sie ich tak boje. Ech, decyzje decyzje. Zobaczymy  w niedziele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz