środa, 7 grudnia 2016

Zdążyłam

W niedzielę wieczorem, tak jak zakładałam, wszystkie prace zostały w zasadzie zakończone, dom odgracony, pudła wyniesione do garażu bądź poupychane po wszystkich szafach i schowkach. Padliśmy jak kawki. W zasadzie potrzebowałam kolejnych dwóch wieczorów żeby się do jakiego takiego porządku doprowadzić, bo przy dodatkowej grze w badmintona nie jest to takie łatwe.
W poniedziałek wieczorem jeszcze dokonywałam ostatnich poprawek, jak malowanie przeoczonych listw nadokiennych czy maskowanie przybrudzonej ściany, na szczęście miałam identyczną farbę, ale to tylko kilka minut roboty. No i przygotowanie domu do fotografii. W zasadzie to odbyło się to tak. W sobotę pytam Chłopa: Masz jakieś fajne narzuty na łóżko? (Bo ja mam ale takie normalne, a chciałam ładne). No ma. Zresztą, pojedziemy to powybieram sobie co tam będę chciała. No to powybierałam, dwie narzuty, dwa ładne ręczniki, lampę stojącą, kilka pierdółek do postawienia na półkach. Kazałam także zakupić owoce żeby ładnie w koszu w kuchni wyglądały. No to zakupili, razem z tymi ciastami za 10 pensów, o których pisałam. Ale do poniedziałku Syn zeżarł wszystkie śliwki, a dwa  banany których Chłop nie zdążył zeżreć, poczarniały. No to jeszcze w poniedziałek musiałam się osobiście pofatygować na zakupy do naszego miasteczkowego Aldi, bo tam najtaniej. Zakupiłam więc kwiatki do wazonu, no i jak przechodziłam obok regałów z artykułami świątecznymi,  to jakoś tak same mi niektóre rzeczy do koszyka powpadały, ale co tam, przecież  na prezenty nie będę żałować. Z tego wszystkieg ozapomniałach o cholernych bananach, więc jeszcze wieczorem wysłałam Chłopa po banany. Kupił... zielone. Nosz kurde, chłopa po banany posłać. Żółte miały być, coby mi się kolorystycznie w koszyku komponowały, a nie zielone. Uznałam jednak że może pożółkną do rana.
A we wtorek rano ostatni raz przeszłąm przez wszystkie pomieszczenia, pochowałam co było do pochowania (przecież szczoteczki do zębów i szarego mydła na pokaz nie będę wystawiać), popoprawiałam zasłony i sporządziłam listę dla Chłopa, na co ma zwrócić uwagę po przyjściu fotografa. Bo to on fotografa oprowadzał, ma jeszcze kilka dni urlopu to może wykorzystać. Czyli pochować miski z kocim jedzeniem i na czas robienia zdjęć wystawić kocie akcesoria z pokojów. Kotów nie sprzedajemy, tylko dom.
Wszystko poszło zgodnie z planem, trochę ciemno było bo pogoda oczywiście spłatała filgla, dobrze że nie padało. Mieli tylko problem z kotami, a jakże! Bo te cholery za nic nie chciały się odczepić, łaziły za nimi krok w krok, Tiggy oczywiście pozował na środku pokojów i nie chciał się dać wyprosić na minutkę, Migusia w tym czasie dzielnie okupowała parapety. Przypadek pomógł, bo fotograf niechcący zahaczył o krzesło w kuchni, które zwaliło się na podłogę z hukiem, co śmiertelnie przeraziło oba koty, z których jeden wydarł z domu z prędkością światła, drugi natomiast uciekł na górę i zaszył się... oczywiście na parapecie. Na szczęście właściwe koty dokonały właściwych wyborów, bo o ile Tigusia trudno jest usunąć z obranej pozycji prośbą i nawet groźbą, o tyle Migusia jest łatwa do przeniesienia. Tak więc w wyniku nagłej dezercji Tigusia, mniejsza kicia okazał się łatwą do pokonania przeszkodą, którą wystarczyło wziąć na ręce na czas robienia zdjęć, a potem po prostu zamknąć w pokoju i dalej robić swoje. Część pierwsza procesu została zakończona. Teraz czekam na sporządzenie spotu reklamowego z moim domem w roli głównej i będzie git.
A w piątek przychodzi rzeczoznawca. To będzie nerwowy dzień, bo dopiero wtedy okaże się na ile zostanie wyceniony mój dom i jaką strategię sprzedaży przyjąć. W Szkocji od kilku bowiem lat sprzedający dom musi sporządzić tak zwany Home Report, co jest pomocne kupującemu podjąć decyzję, ale trochę kłopotliwe (i kosztowne) dla sprzedającego. W takim raporcie znajduje się wszystko co jest związane z nieruchomością, jak szczegółowy opis domu i okolicy. Stan dachu, rynien, ścian, drzwi, okien, z zewnątrz i od wewnątrz, mebli i urządzeń w zabudowie, łazienki, rodzaj i stan instalacji elektrycznej, gazowej, ogrzewania, alarmy, czujniki gazu i nawet jakie żarówki są zainstalowane, bo częścią raportu jest wydajność energetyczna domu. Taki raport ma też na celu pomoc w uzyskaniu kredytu, bo jak pisałam, znakomita większość nieruchomości kupowana jest w tym kraju na kredyt i jest to normalne. Pomimo że nie stwierdzam osobiście żadnych felerów w domu, nie wiadomo co może taki rzeczoznawca wynaleźć. Lepiej żeby nic, bo każda wzmianka że coś wymaga poprawy albo usprawnienia, to zmniejszenie wartości nieruchomości.
Czekam więc do piątku jak na szpilkach.
Na razie wszystko przebiega zgodnie z planem. Wymarzony dom ciągle jeszcze dostępny :-)

9 komentarzy:

  1. Kurcze, upierdliwy troche ten Home Report, trza pisac prawde, cala prawde i tylko prawde, nawet kiedy jest ona niewygodna. :)
    Pokazesz te zdjecia czy nie? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Mam nadzieje ze pod deski nie beda zagladac :-))

      Usuń
    2. A mi sie podoba. Przynajmniej nie kupuje się kota w worku.

      Usuń
  2. Sprzedawaliśmy mieszkanie - nie chciałabym tego znów przechodzić.Powodzenia życzę :) i wytrwałości

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie sa niestety uroki posiadania domu, jest fajnie dopoki nie chce sie sprzedac. Moja kolezanka sprzedaje juz dom pol roku, super odnowiony, bo jej maz jest kontraktorem, kominek, dwie lazienki z jacuzzi, trzecia bez, prysznice z wodospadami. Cala nowa kuchnia, patio, duzy zadbany backyard z przeplywajacym malym strumykiem... w pelni wykonczona piwnica z dodatkowa lazienka, no bajka nie dom. A sprzedac ciezko. I podejrzewam, ze przez ten strumyk, bo jak ktos ma male dzieci to sie boi, a przeciez wystarczy zrobic male ogrodzenie, a nawet jak by dzieciak tam wpadl to sie nie utopi tylko ewentualnie przestraszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo drogie domy to faktycznie ciezko sprzedac, ale tansze sprzedaja sie jak swieze buleczki. W pewnym momencie wpadlam w panike, bo co nowy dom sie pokazal w okolicy, to za dwa dni juz sprzedany. Jestem dobrej mysli.

      Usuń