wtorek, 15 kwietnia 2014

Tyle zachodu...

Tak sobie myślę że kiedyś to ludzie mieli przerąbane. Weźmy na przykład mnie z młodości. Poznało się chłopaka gdzieś na karuzeli czy lodowisku, spodobał się, no ale żeby się umówić to już całkiem pod górkę, bo dziewczynie przecież nie wypada wyjść z propozycją. Tak nas uczono, tak nam od małego wmawiano. Bo kobiecie się należy szacunek. No więc z szacunku dla dziewczyny trzeba było czekać i zamartwiać się, zobaczę go jeszcze, nie zobaczę, no to wypytywać znajomych, zawsze ktoś zna kogoś kto zna kogoś kto zna kogoś kto go zna. No i wtedy ewentualnie metodą prób i błędów w towarzystwie koleżanki udać się nieśmiało na spacer tą samą drogą którą on czasami chadza, też z kolegami nieprawdaż. Pamiętam jak się chodziło "do miasta" i tak można to miasto było obejść ze trzy razy jednego wieczora, oczywiście natychmiast zauważając tego wybranego, oczywiście w towarzystwie kolegi i czy dwóch, oczywiście nieśmiałe minięcie na chodniku a potem odważniejsze uśmiechy spode łba. Zanim on zagadał w końcu to hoho, trzeba się było nachodzić. A mówi się że dzieci były kiedyś szczuplejsze bo nie miały tyle jedzenia, a nieprawda, bo łaziły kilometrami w poszukiwaniu szczęścia.
No zagadał i po kilku próbach doszło do spotkania. Jeżeli do niego doszło oczywiście. Ja to miałam taki swój punkt, umawiałam się zawsze pod Berlinkiem (to był sklep który widziałam z okien mojego wieżowca). No bo zawsze miałam dylemat pójść czy nie pójść, bo nie zawsze mi się chłopak podobał, a odmówić nie wypadało, tak mnie uczono przecież. A od umówienia do spotkania to mijało zazwyczaj kilka dni, bo przecież nie można się było umawiać w tygodniu, sobota była od tego. No to przez te kilka dni czasami przychodziły wątpliwości, a może za niski, a może za chudy, a bo ma głupich kolegów itepe dyrdymały. I czasami patrzyłam sobie ze swojego okna w wieżowcu jak on tam sobie pod tym Berlinkiem stał, niektórzy długo potrafili stać, z pół godziny :-)
A już szczytem szczytów moich wątpliwości było jak się raz umówiłam z trzema chłopakami, z każdym w tym samym miejscu ale o innej godzinie. Z pierwszym poszłam na chwilę do parku ale mi sie nie podobał więc go spławiłam, bo za godzinę miałam drugie spotkanie. Drugi sobie chwilę poczekał bo chciałam sprawdzić czy jest cierpliwy. Był. Na trzecią randkę w ogóle nie poszłam bo sie w tym drugim od razu zakochałam to po co mi trzeci... Unikałam go dwa tygodnie ale mnie dorwał na dyskotece i musiałam przepraszać.
A teraz... teraz to jest luz. Nie trzeba wcale wychodzić z domu żeby iść na randkę bo przecież mamy telefony a w nich KOMUNIKATORY :-)
Ja oprócz Skypa i Facebooka mam jeszcze cztery, hehe.

4 komentarze:

  1. A idz z takimi wirtualnymi randkami, ani popatrzec, ani poniuchac, ani porozmawiac. To ja juz wolalam tamte zabiegi, podchody i romantyzm. Chlopak musial dobrze sie postarac, zeby dziewczyne zdobyc. A w tych internetach to wszyscy klamia, zeby sie upiekszyc i tym wieksze rozczarowanie pozniej, bo ilez mozna udawac w realu?
    Eee, to nie sa czasy dla mnie! Dobrze, ze mam juz chlopa i nie musze szukac. I nie dziwota, ze tylu singli wkolo... :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! to, to. Co to teraz za randki na komunikatorach! Te dni niepewności były też potrzebne, by się zastanowić, pomyśleć, podpatrzeć, co chłopak/dziewczyna robi, jak się zachowuje w stosunku do innych, do zwierząt, do rodziców.

      Usuń
  2. Jak coś zdobyte z trudem, to bardziej później szanowane :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tamte czasy nie wrócą, trzeba iść do przodu, brać życie za rogi :))

    OdpowiedzUsuń