środa, 3 stycznia 2018

Podsumowanie

Pierwszy dzień w pracy. Niby nic, niby wszystko łatwo i lekko, a jednak masakra. Tak ten dzień się dłuży, że nie wiem jak ja to przeżyję.  W wszystko na własne życzenie...
Już się chwaliłam, że w sobotę wygrałam turniej badmintona. Nie spodziewałam się, że tak dużo mnie to kosztowało. Wieczorem już bylam cała obolała, a w Sylwestra to dopiero się zaczęły zakwasy. Co prawda, do tych jakie mieliśmy po wycieczce na Kasprowy to się nie umywały, ale przecież czekała mnie nieprzespana noc. Zostaliśmy bowiem zaproszeni do znajomych na domówkę. Było całkiem fajnie i przyjemnie, prosecco lało się strumieniami, w końcu o trzeciej nad ranem postanowiliśmy opuścić imprezę i powrócić do domu na piechotę. 5 kilometrów pod górę! Ale co tam, gorąco nam było, bo założyliśmy po dodatkowym swetrze i tak jakoś jak para bałwanów dotoczylyśmy się w końcu po godzinie. Przy okazji dostałam czkawki pijackiej, a z moją czkawką nie ma żartów, więc przez niemal połowę drogi Chłop próbował mnie zagadywać, straszyć i nie wiem co jeszcze, musiałam się zatrzymać, uspokoić oddech i pooddychać głęboko, po dwóch takich próbach czkawka odpuściła, a my byliśmy już pod domem. Jako że było już po czwartej nad ranem, nasypaliśmy kotom żarcia, żeby nas nie pobudziły za trzy godziny i poszliśmy spać. Spaliśmy długo, ale z przerwami, bo nas bolały głowy. Oczywiście. A jak już się wylęgliśmy z pieleszy, wstawiłam zupę ogórkową, którą nazywam pierwszą pomocą w kacowych przypadkach i poszliśmy (tak, tak - na piechotę!) po samochód, który zostawiliśmy na parkingu u znajomych poprzedniego wieczoru. Czyli znowu pięć kilometrów, na kacu, dobrze że tym razem w dół. A potem zjedliśmy przepyszną gorącą zupkę ogórkową, która Chłopu bardzo smakowała, choć jadł taką pierwszy raz w życiu. Stwierdził potem, że powinniśmy więcej zup gotować. No może. Ja tam nie przepadam, tylko w nagłych wypadkach.
Popołudnie i cały wieczór pierwszego stycznia spędziliśmy przed telewizorem, z przerwami na posiłki. Których było kilka, jako że mój kac ma to do siebie że lubi dużo jedzenia. I piwo bezalkoholowe, bo pić się chciało, oj chciało. Co oglądaliśmy to nie wiem, bo co chwilę przysypiałam, a ból głowy przychodzil i odchodził i tak w kółko, jakoś dotoczyliśmy się do drugiego stycznia. Na szczęście w Szkocji drugi stycznia jest też wolny od pracy, wiedzą co robią. Trzeba odpocząć po wypoczynku. Tak więc wczoraj dzień spędziliśy bardziej produktywnie, moje wszystkie zakwasy i inne bóle minęły, więc mogłam się w pełni poświęcić oglądaniu skoków i poszukiwaniu inspiracji artystycznych w internecie. W tym czasie Chłop wysprzątał cały dom, w nagrodę dostał na kolację pieczonego ziemniaka z tuńczykiem i resztki sylwestrowego podeschniętego ciasta. Udało nam się również wyjść do kina po raz pierwszy w tym roku i  od razu bingo - myślę że obejrzeliśmy jednego z faworytów do Oscara. Świetny film, nieco dziwny tytuł, po polsku "Trzy bilboardy za Edding, Missouri". Jeszcze go w polskich kinach nie ma, ale jak będzie to naprawdę polecam.
Około godziny jedenastej wieczorem uznałam, że pora spać, bo rano przecież do pracy. Chłop jeszcze coś tam gadał z Alexą, więc poszłam sobie namalować szlaczek, głównie żeby wykończyć stare pisaki. I tak sobie malowąłam, malowałam, aż Chłop przyszedł i nakazał odwrót do sypialni, bo już była pierwsza! No to poszłam, długo nie mogłam zasnąć, a potem śniły mi sie kolorowe motylki, a po nich zostałam zwerbowana do nowego filmu o piratach z Karaibów i nawiązałam przyjaźń z Johnym Deppem. Z którym na końcu zrobiłam sobie selfie, okazało się jednak że bateria się w telefonie wyczerpała... I tak to z tymi snami.
A rano zwlekłam się z łóżka nieco tylko mniej świeża niż ciepłe mleko prosto od krowy, po raz pierwszy od dwóch tygodni pożarłam śniadanie i udałam się do pracy. Puste drogi, pusty parking, oby tak codziennie. Aha, bardzo boli mnie prawa ręka. Mam nadzieję że to od ściskania tych cholernych pisaków poprzedniej nocy a nie od machania wiosłem na planie filmowym ;-)

7 komentarzy:

  1. Ja tez jestem bardzo zmeczona, ale z calkiem inych przyczyn. Nie z przepicia, bo na sylwestra ledwiesmy ze slubnym dali rade malej flaszeczce pikolo, takie z nas pijoki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to masz zdrowie i kondycję mimoo tych wszystkich przygód, badmingtona, spacerów 5 km :-))

    OdpowiedzUsuń
  3. O ogórkowej na kaca nie słyszałam...muszę sobie zapisać;)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czkawkę miewam niezwykle rzadko, ale jak już się przyczepi, to na cały dzień. Żadne straszenie nie pomaga, a jednak Eks znalazł pewnego razu bardzo skuteczne lekarstwo. W pewnym momencie najzupełniej niewinnym tonem obwieścił: "Przez najbliższy tydzień żadnego seksu". I co? Tak się przestraszyłam, że czkawka przeszła jak ręką odjął i nie miałam jej chyba przez cały kolejny rok.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ogórkowa, moja ulubiona, ale że na kaca? Nie wiedziałam. Tylko, że ja nie mam kaca, nie pijam, co nie znaczy, że nie pijałam:-))
    No masz kondycję, szacun!:-)
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie kolorowe sny miewasz? To ja się chyba jednak zajmę tymi kolorowankami ;)
    Mnie się wciąż śnią podróże lub przemieszczanie się za pomocą wind. Nie dorównam Twoim snom ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda, że ta bateria Ci się wyczerpała, bo selfie z Johnym Deppem to nie byle co!
    Pewnie łapka boli od malowania, to normalne, jak dużo piszę na komputerze, też bywa, że mi odmawia posłuszeństwa. Odpocznij trochę, rozmasuj, powyginaj w różne strony, weź jakieś suplementy, powinno przejść. :)

    OdpowiedzUsuń